Montmartre. Historyczna część Paryża położona na wzgórzu. Brukowane ulice, wąskie przejścia, liczne schody. Kiedyś przyciągała artystyczną bohemę, dziś turystów. Wiele dałabym za wehikuł czasu, który przeniósłby mnie w to miejsce z przełomu wieku XIX i XX. Póki co, słoneczny kwiecień z wieku XXI zachęca do przechadzki po Paryżu współczesnym.
W planie jest zwiedzanie bazyliki Sacré-Cœur, spacer śladami Amelii oraz wędrówka po cmentarzu Montmartre, gdzie pochowani zostali m.in. pisarze Émile Zola, Stendhal, Alexandre Dumas, piosenkarka Dalida, malarz Edgar Degas. Wśród mogił Polaków znajdziecie tu grób Juliusza Słowackiego. Wieczorem prowadzeni spontaniczną decyzją, zwiedzamy miejsce, którego nie mieliśmy w planach. Los notki o nim się waży, ze względu na niepełnoletność niektórych czytelników bloga.
Metrem docieramy na stację Abbesses. Nie mogę się powstrzymać, by wychodząc z podziemi nie sfotografować malowideł uwieczniających Paryż. Uwielbiam mieć wokół siebie coś więcej niż szare ściany, albo radosną twórczość grafficiarza amatora, któremu się wydaje, że wulgaryzm z literówką jest taki cool.
Kilka zdjęć i jesteśmy na powierzchni. Na prawo karuzela, na wprost kościół, na lewo droga wiodąca w stronę bazyliki. Idziemy prosto.
Kościół Saint Jean de Montmartre ma nieco ponad sto lat. Wnętrza nas nie zachwycają, więc nie poświęcamy im zbyt wiele czasu.
Ruszamy więc wąskimi uliczkami w kierunku szczytu wzgórza Montmartre, oczy zatrzymując na drobiazgach.
Wśród anonimowych (przynajmniej dla mnie) budynków, ten przykuwa ogromnie uwagę. Myślę, że mogłabym tam pomieszkać przez jakiś czas. Rano biegać po bagietki, wieczorem snuć się okolicznymi uliczkami, spacer kończąc w jednej z kawiarni.
Tymczasem mijane sklepiki zachęcają do zakupów. Kuszą pamiątkowe kubki, stylizowane retro-pocztówki, kolorowe torby, plakaty, obrazki. Wrócę stamtąd z kubkiem, zakładkami i od jakiegoś czasu obowiązkową pamiątką z podróży - magnesami na lodówkę.
W końcu docieramy do Placu du Tetre. Uwaga wszystkich skupia się tu na licznych artystach ulicznych wystawiających swoje prace i oferujących to portrecik, to karykaturę, co niestety szybko się robi męczące. W ubiegłym wieku w okolicach placu mieszkał m.in. Pablo Picasso. Tu malowali m.in. Claude Monet i Pierre-Auguste Renoir.
Chętnie wróciłabym tu w innych czasach. To jedno z tych miejsc, którym komercja odebrała sporo uroku.
Wędrując dalej trafiamy m.in. pod dom Dalidy, piosenkarki pochodzenia włoskiego, która karierę zrobiła we Francji. Nagrała ok. 500 utworów, odniosła ogromny sukces, ale jej życie prywatne dalekie było od szczęścia. W 1987 roku, Dalida popełniła samobójstwo połykając 120 tabletek i popijając je whiskey.
Dalida - Paroles, paroles
Długo biję się z myślami przed wejściem do Espace Dalí, muzeum, w którym znajdują się m.in. słynne zegary Dalego. Żałuję ogromnie, że nie mieliśmy więcej czasu, bo wtedy na pewno nie odpuściłabym zwiedzania tego miejsca. Ale przecież jeszcze tam wrócimy. W końcu tyle nam zostało do zobaczenia.
Krążąc uliczkami, docieramy w końcu do bazyliki Sacré-Cœur, w której zakochuję się z miejsca i na zabój. Wnoszoną od 1876 roku Bazylikę Najświętszego Serca ukończono w 1914 roku, jako symbol wiary nie tylko w Boga, ale i Paryż, miasto ocalałe po wojnie francusko-pruskiej. Budowla mierzy 83 metry i robi niesamowite wrażenie.
Olśniewająco biały kolor ścian to efekt zastosowania w budowie trawertynu.
Przed wejściem znajdują się dwa posągi, Joanny D'Arc i św. Ludwika.
Widoczność ze wzgórza akurat tego dnia nie była najlepsza, ale nie pozbawia mnie to przyjemności wodzenia rozmarzonym wzrokiem ponad dachami i koronami drzew. Uliczny muzyk dba o odpowiednią oprawę dźwiękową, słońce świeci, czas się zatrzymuje.
Oczywiście nie odpuszczamy okazji zwiedzenia wnętrz bazyliki. Przyzwyczajona do tego, że w Barcelonie większość wstępów do obiektów sakralnych jest płatna, nieustannie dziwiłam się, że w Paryżu nie ma takiego zwyczaju. Wewnątrz Sacré-Cœur nie można fotografować, a strażnicy bezwzględnie uciszają co głośniejszych zwiedzających. Nie chciałabym być w skórze tego, komu w murach bazyliki zadzwoniłby telefon...
Same wnętrza... Cóż... Wychodzę zachwycona i w tym zachwycie pozostaję aż do chwili, w której przekraczam próg katedry Notre Dame.
Oczywiście nasza wędrówka nie kończy się w tym miejscu.
By odzyskać siły przed dalszym zwiedzaniem, zaglądamy do jednej z wielu restauracji przy Rue des Abbesses. Nie zastanawiając się długo, siadamy tam, gdzie nasze oczy natrafiają na wolne krzesła. Pada na Le Nazir, które w zasadzie nie wyróżnia się niczym specjalnym. Przeciętne wnętrza, miła obsługa, niezbyt czysta łazienka, dobre mohito i crème brûlée, którego fanami raczej nie będziemy.
Następnym razem obiecuję sobie zajrzeć do Le Chat Noir 1881, restauracji nawiązującej (przynajmniej nazwą i logiem) do XIX-wiecznego kabaretu, skupiającego paryską bohemę (póki co, zadowoliłam się magnesem i zakładką z wizerunkiem słynnego kota).
Spacerując po okolicy, napotykamy przechodzącego przez ściany mężczyznę. Autorem Le Passe-Muirrale jest aktor i rzeźbiarz Jean Maras, którego zainspirował zbiór opowiadań Przechodzimur autorstwa Marcela Aymégo.
Montmartre to także wiatraki. Nie tylko ten słynny na Moulin Rouge.
Moulin de la Galette oraz Moulin Radet znajdziecie przy Rue Lepic. Obydwa należą do rodziny rodziny Debray.
Moulin de la Galette powstał w 1622 roku, wówczas nazywany Blute-fin. Służył najpierw do tłoczenia winogron i przemiału ziarna. Żytni chleb najpierw serwowano tu z mlekiem, następnie z winem, a wiatrak zmienił się w lokal taneczny. Wiatrak na płótnie uwiecznili m.in. Vincent van Gogh oraz Pierre-Auguste Renoir.
Pierre-Auguste Renoir Zabawa w Moulin de la Galette |
Vincent van Gogh Moulin de la Galette |
Ponieważ cmentarz Montmartre zasługuje na osobną notkę, tę część naszej wycieczki na razie pominę. Dzień kończymy na Rue de Clichy, czyli miejscu nasuwającym erotyczne skojarzenia. Niegdyś było to miejsce kabaretów, klubów ze striptizem i domów publicznych. Miłośnicy tancerek wykonujących kankana bez bielizny przybywali tu tłumnie. Dziś słynne Moulin Rouge to miejsce eleganckie, przyciągające zamożnych turystów i paryżan, a okolice placu Pigall pełne są sex-shopów oraz lokali oferujących pokazy peep-show. Mieści się tu także muzeum erotyki. Tak więc miłośnicy erotycznych rozrywek nie powinni być zawiedzeni wizytą w tej okolicy.
Zmierzając w stronę przystanku metra, zaglądam w jeszcze jeden zaułek (skuszona widokiem plakatu z Juliette Binoche) i w ten oto sposób trafiam na Théâtre de la Ville, do którego powinien zajrzeć każdy miłośnik tańca współczesnego.
*** ZAPRASZAM NA POPRZEDNIE FOTORELACJE Z PODRÓŻY ***
Ech... niestety Moulin Rouge. ani bazyliki nie udało mi się wtedy zobaczyć... Nic tylko faktycznie muszę wrócić do Paryża; jak córa podrośnie to pojedziemy... :P
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Bazylika jest przepiękna. :)
UsuńNapatrzeć się nie mogę. :)
OdpowiedzUsuńA mnie się tęskni. Niby się w Paryżu nie zakochałam, ale jednak... ;)
UsuńA zabrałabyś mnie do takiego wehikułu?
OdpowiedzUsuńUwielbiam piosenki Dalidy:)
Jasne! Będziesz robić za przewodniczkę po tamtych czasach. ;)
UsuńNie bardzo łączyłam ją z jej muzyką i musiałam zagonić youtube do współpracy. A tak swoją drogą, ciekawe czy jest jakaś książka na jej temat.
Byłam w Paryżu, ale niestety nie widziałam Moulin Rouge. Muszę to nadrobić przy następnej okazji ;)
OdpowiedzUsuńJa bym bardzo chciała wejść do środka i zobaczyć jakiś występ. :)
UsuńAleż przeogromnie zazdroszczę!
OdpowiedzUsuń:)
UsuńFragment z mojej książki :)
OdpowiedzUsuń(...)Szliśmy uliczkami Paryża trzymając się za ręce. Michèl twierdził, że musimy tak iść, abym się nie zgubiła. Ciekawa wszystkiego, co mijaliśmy po drodze, często zatrzymywałam się. On pociągał mnie wtedy jak psiaka na smyczy, żebym zbyt długo nie stała w jednym miejscu. Co jakiś czas jednak sam przystawał i z kimś rozmawiał, ale nigdy nikomu mnie nie przedstawił. Doszliśmy wreszcie do placu, na którym stała lunaparkowa karuzela, a za nią znajdowało się kilka wejść po schodach do pięknego, białego kościoła.
- To Sacré-Cœur, najpiękniejsza bazylika w Paryżu.
- Bazylika Najświętszego Serca, kościół na szczycie wzgórza Montmartre - powiedziałam oczarowana. - Nazywana również Białą bazyliką.
- Znasz jej historię? - Michèl ciągnąc mnie w stronę schodów z dumą spoglądał w górę.
- Chyba nie, a ty?
- Kiedy wybuchła wojna francuzko-pruska, dwóch francuskich przemysłowców przysięgło sobie, że jeżeli po wojnie zobaczą Paryż takim samym jak przed wojną, to wybudują bazylikę ku czci Serca Jezusowego. - Michèl zatrzymał się na chwilę, aby złapać oddech, ale szybko doszedł do wniosku, że możemy wspinać się dalej. - Rok później po zakończeniu działań zbrojnych okazało się, że Paryż został nienaruszony i panowie postanowili wypełnić swoją obietnicę. Na elewacjach zastosowano biały granit, stąd potoczna nazwa Biała bazylika.
Stanęliśmy na szczycie wzgórza i wtedy mój przewodnik nakazał mi zamknąć oczy. Odwrócił mnie tyłem do kościoła i szepnął:
- Teraz możesz już popatrzeć.
Spojrzałam przed siebie i otworzyłam oczy i usta z zachwytu. Widok, jaki się przed nami rozciągał był tak oszałamiający, że po prostu mnie zatkało.
- Pięknie tutaj, prawda? - Powiedział zadowolony, obejmując mnie swoimi ramionami. - To moje ulubione miejsce. Kiedyś przychodziłem tutaj prawie codziennie z… - przerwał i usłyszałam, jak jego głos zadrżał.(...)
Paryż inspiruje literacko. :)
UsuńMoulin Rouge, Lido, Crazy Horse - jedne bardziej rewiowo-cyrkowe, drugie bardziej kabaretowe,
OdpowiedzUsuńale wszystkie grzechu warte. Nie zaliczyć choćby jednego show, to tak jakby być w Rzymie i nie widzieć papieża.;)
PS. Bardzo dobre foty. Widzę, że nachodziliście się trochę - nie tak, jak ci górnicy z wycieczki zakładowej do Paryża, co jak wyszli z autobusu, to nie mogli znaleźć knajpy...
a jak wyszli z knajpy, to nie mogli znaleźć autobusu. :P
Upss... Za późno. Ale może kiedyś? Muszę tam koniecznie wrócić, bo lista tego, czego nie zdążyłam zobaczyć mocno mi się wydłużyła.
UsuńDzięki!
Z urlopu wracam zwykle bardziej zmęczona niż z pracy. Ale za to szczęśliwsza. ;)
Dobre. :D Znam takich zwiedzających. Zabawni są tylko w anegdotkach. :P
Moulin Rouge, Lido, Crazy Horse - jedne bardziej rewiowo-cyrkowe, drugie bardziej kabaretowe,
OdpowiedzUsuńale wszystkie grzechu warte. Nie zaliczyć choćby jednego show, to tak jakby być w Rzymie i nie widzieć papieża.;)
PS. Bardzo dobre foty. Widzę, że nachodziliście się trochę - nie tak, jak ci górnicy z wycieczki zakładowej do Paryża, co jak wyszli z autobusu, to nie mogli znaleźć knajpy...
a jak wyszli z knajpy, to nie mogli znaleźć autobusu. :P
ale Ci zazdroszczę! jeszcze nigdy tam nie bylam :(
OdpowiedzUsuńWszystko przed Tobą. :)
UsuńBazylika robi wrażenie, a Przechodzimur świetny! :)
OdpowiedzUsuńTo pierwsze rozłożyło mnie na łopatki, to drugie ubawiło. :D
UsuńPiękne miejsca ! Aż zapragnęłam spakować walizkę i tam pojechać!
OdpowiedzUsuńWarto. :)
UsuńO Paryżu chciałoby się pogadulić w cztery oczy, bo to temat rzeka, rozpalający serca. Mnie też Sacré-Cœur zachwyciła, choć chyba jednak bardziej widok na miasto ze wzgórza, na którym stoi - zupełnie jak z obrazów Van Gogha, niezmienny, wieczny. A gdzie karuzela? Toż to cudeńko.
OdpowiedzUsuńWędrowałam po Montmartrze wdychując przeszłość i tabuny turystów wcale mi w tym nie przeszkadzały. Dla mnie czas się tam zatrzymał. Moulin Rouge i Moulin de la Galette, wąskie uliczki, koślawe kamieniczki, paryski bruk... Dzięki tej wyprawie uwielbiam "Rubinowe czółenka" Harris - bo doskonale wiem, co ma na myśli, gdy pisze o specyficznym klimacie tego miejsca.
Ja też zbieram magnesy na lodówkę - powoli zaczyna to przypominać obsesję, bo choćbym była w jakimś miejscu po raz dziesiąty, to i tak wrócę z magnesem (albo lepiej trzema!). Ostatnio wpadłam na jeszcze fajniejszy pomysł - ołówki! Kocham ołówki! Szkoda, że doszłam do tego wniosku dopiero rok temu, bo przez to kolekcja jeszcze uboga :( , ale z czasem na pewno będzie przypominać tę magnesową.
Liczę na to, że jesienią będzie okazja. :)
UsuńKaruzela czeka na inną notkę. Ale będzie na pewno.
Chyba powinnam wziąć Cię za przewodnika, bo mnie jednak te tabuny przeszkadzały, choć podejrzewam, że to ledwie namiastka tego, co dzieje się tam w sezonie. Co dziwne, w Barcelonie mi to nie przeszkadzało. :D
"Rubinowe czółenka" dopisuję. Nie czytałam.
Moja kolekcja dopiero raczkuje, żałuję ogromnie, że z wieku miejsc nie mam takiej pamiątki. :(
Z ołówkami pomysł jest świetny! I na pewno lepszy niż kupowanie kubków, przed czym coraz trudniej mi się powstrzymać, a nie bardzo wiem, gdzie niby miałabym je przechowywać.