sobota, 30 czerwca 2012

Książkowe podsumowanie miesiąca - czerwiec 2012


Podsumowanie czytelnicze czerwca:

1. Daria Doncowa „Słodki padalec” (4/6)
Z Doncową mam mały problem. To druga książka tej autorki, którą przeczytałam. Pierwszą było „Kłamstwo na kłamstwie”, jedna z części cyklu, którego główną bohaterką jest samozwańcza pani detektyw, Dasza Wasiliewa. Druga, czyli „Słodki padalec”, to z kolei jedna z części cyklu, którego główną bohaterką jest samozwańcza pani detektyw, Eulampia Romanowa. Brzmi podobnie? Obie panie są bardzo przebojowe, mają tupet, mnóstwo energii, ogromne poczucie humoru i zdolność przyciągania niezwykłych zdarzeń.
„Kłamstwo na kłamstwie” bawiło mnie ogromnie. Historia była kompletnie zakręcona i nieprawdopodobna, czytało się ją z przyjemnością i nie raz parsknęłam głośnym śmiechem.
„Słodki padalec” wydał mi się już dużo mniej barwny i zaskakujący, intryga przewidywalna a Eulampia od Daszy różniła się chyba tylko zasobnością portfela. To nadal przyjemna lektura, ale jakby słabsza. Pytanie brzmi, czy moje odczucia byłyby takie same, gdybym przeczytała te książki w odwrotnej kolejności?

2. Helen Oyeyemi „Mała Ikar” (4,5/6)
Jest recenzja --> KLIK

3. Richard Yates „Miasteczko Cold Spring Harbour” (4,5/6)
Trzecia przeczytana przeze mnie książka autora (po bardzo dobrej „Drodze do szczęścia” i jeszcze lepszej „Wielkanocnej paradzie”). Uwielbiam dobre obyczajówki i dostałam coś, co moje oczekiwania spełniło. Yates jest świetnym obserwatorem i psychologiem, doskonale ukazuje ludzkie emocje. Książka o błędach młodości, kruchości marzeń, konsekwencji wyborów i trudach życia, które często tak ciężko udźwignąć. Nie polecam osobom w dołku psychicznym, ta książka na pewno humoru nie poprawi.



4. Rupert Holmes „Gdzie leży prawda” (3,5/6)
W tej książce jest wszystko – wścibski świat mediów reprezentowany przez dziennikarkę, która nie cofnie się przed niczym, dwóch komików, których kiedyś łączyła przyjaźń, wspólna kariera i związane z nią ekscesy, ale z niejasnych przyczyn zerwali ze sobą wszelkie kontakty, nierozwiązane morderstwo z przeszłości, namiętność i seks, duże pieniądze, piękne kobiety, alkohol i narkotyki, ludzie którzy coś ukrywają i tacy, którzy wiedzą zbyt wiele, zdrady, kłamstwa, szantaże, luksusowe hotele i limuzyny oraz tajemnice, tajemnice i jeszcze raz tajemnice. Całość napisana dowcipnie, aczkolwiek nie każdemu taki niekiedy dosadny i wulgarny humor może odpowiadać.
Nie jest to zła książka. Ot, taki odmóżdżacz na lato. Styl pisania autora mnie nie zniechęcił. Czytało się szybko. Dla mnie jednak w tej historii było wszystkiego za dużo, główna  bohaterka była równie pomysłowa co irytująca, a zagadkę rozwiązałam zdecydowanie zbyt szybko.

5. Joanna Chmielewska „Boczne drogi” (4/6)
Zabawna historia o zwariowanej rodzince, przypadkiem wplątanej w „aferę” kryminalną. Jest lekko i zabawnie, nie jest to jednak moja ulubiona książka Chmielewskiej. Przyjemne czytadło, niewielkie objętościowo, więc można zabrać ze sobą pod namiot na wypadek deszczowego popołudnia.
Twórczość Chmielewskiej znam dosyć słabo. Za sobą mam siedem jej książek, z których najbardziej podobały mi się: "Wszystko czerwone", "Całe zdanie nieboszczyka" i "Wszyscy jesteśmy podejrzani". Czytałam jeszcze całkiem niezły "Nawiedzony dom" (pierwsza część młodzieżowego cyklu o przygodach Janeczki i Pawełka) oraz "Klin". Natomiast "Lesio: Powieść, nie da się ukryć, humorystyczna" absolutnie nie trafia w moje poczucie humoru i wywołuje jedynie zgrzyt zębów i wywrót gałek ocznych w stronę nieba (to takie nieme błaganie o litość).

6. Mika Waltari "Tak mówią gwiazdy, panie komisarzu" (3/6)
Mika Waltari do tej pory kojarzył mi się jedynie z powieściami historycznymi. Czytałam jego "Egipcjanina Sinuhe". Właściwie nie tyle czytałam, co połknęłam, bo tę powieść przeczytałam niemal na jednym wdechu. To była wspaniała, pełna przygód podróż po starożytnym Egipcie i jedna z tych książek, po których ukończeniu wzdycha się z żalem, bo chciałoby się jeszcze choć przez chwilę zostać w tym magicznym, choć niebezpiecznym świecie.
Jak się okazuje fiński pisarz stworzył też trylogię kryminalną, cykl przygód komisarza Palmu. Przeczytana przeze mnie książka jest ostatnią częścią tego cyklu. Moje zarzuty? Czysto subiektywne: mnie nie wciągnęło, mnie nie zaintrygowało, ja się nudziłam jak przysłowiowy mops. Ironiczny Palmu jest najciekawszym punktem tej książki. Niestety na pierwszy plan pcha się nieustannie jego szef, który chce grać pierwsze skrzypce w śledztwie i samej książce, choć niekoniecznie się do tego nadaje. Sama intryga mało ciekawa, rozwiązanie przewidywalne. Nuda.

7. José Saramago "Wszystkie imiona" (5/6)
Jest recenzja --> KLIK

8. Michał Kruszona "Uganda: Jak się masz, muzungu?" (3/5)
Jest recenzja --> KLIK 

9. Melanie Benjamin "Alicja w krainie rzeczywistości" (5/6)
Jest recenzja --> KLIK

10. Richard Yates "Zakłócony spokój" (4/6)
Z przeczytanych książek autora, ta najmniej mi się  podobała, choć to wciąż kawał dobrej literatury. Bohaterem jest trzydziestokilkuletni John Wilder. Ma kochającą żonę i syna, w pracy odnosi sukcesy, posiada mieszkanie w dzielnicy Manhattan, domek na wsi, pieniądze, przyjaciół i bogate życie towarzyskie. To jednak go nie cieszy i właściwie od pierwszych kart książki obserwujemy upadek bohatera. John odwraca się od rodziny, coraz więcej pije, a po tym jak nocą groził żonie przez telefon śmiercią, przyjaciel umieszcza go w szpitalu psychiatrycznym. Po wyjściu ze szpitala nie jest lepiej. Alkohol i romanse to dla niego codzienność. W końcu poznaje Pamelę, a tym samym dostaję motywację do zmian. Czy uda mu się pozbierać i zacząć od nowa? Czy życie oszczędzi mu rozczarowań?
To nadal kawał naprawdę dobrej prozy o zacięciu psychologicznym. Mnie jednak ta książka nie porwała tak, jak poprzednie. Może tym razem świat w niej przedstawiony jest mi zbyt odległy, bym mogła wczuć się w sytuację bohatera i wraz z nim przeżywać jego rozterki. Obiektywnie: świetnie napisana, subiektywnie: trochę jednak nie dla mnie.

11. Tana French "Zdążyć przed zmrokiem" (4,5/6)
Jest recenzja --> KLIK 

12. Nicolas Bouvier "Pustka i pełnia: Zapiski z Japonii 1964-1970" (4,5/6)
Książka stworzona z notatek szwajcarskiego autora, już po jego śmierci. Tworzy ją zbiór przemyśleń, anegdot, spostrzeżeń. Nie jest to zwarty tekst, swoją forma przypomina mi "Lapidaria" Kapuścińskiego. Bouvier jest uważnym obserwatorem. Nie tylko opisuje rzeczywistość, ale także dzieli się własnymi przemyśleniami, snując niejednokrotnie bardzo filozoficzne rozważania o japońskiej mentalności i stylu życia. Zapiski dotyczą różnych aspektów życia mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni, życia codziennego, problemów społecznych, kultury, polityki, gospodarki. Dużo miejsca poświęca na rozważania o stosunku Japończyków do cudzoziemców. 
Nie jest to lekka lektura, którą połyka się w jeden wieczór. Warto poświęcić na nią nieco więcej czasu, by w pełni docenić kunszt literacki autora.


13. Michel Faber "Szkarłatny płatek i biały" (5/6)
Kilka słów na temat książki ---> KLIK

piątek, 29 czerwca 2012

Top 10 - Ulubione symbole dzieciństwa


Dziś kolejne wydanie listy Top 10, akcji, przy okazji której raz w tygodniu na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. [źródło]

Tytuł dzisiejszej listy to:
Dziesięć ulubionych symboli dzieciństwa.



1.  ROWER!
Pamiętam radość z wykonania pierwszego samodzielnego zakrętu nie zakończonego upadkiem. I ten wiatr we włosach. I wyścigi, zabawę w policjantów i złodziei, pierwsze samotne wyprawy poza podwórko. Wolność = rower.

2. GUMA DONALD I TURBO,
a najlepiej dwie, bo wtedy wychodziły większe balony. Najwięcej frajdy przynosiła wymiana historyjek obrazkowych i wizerunków samochodów. Nigdy nie kojarzyłam tylu samochodowych marek, co wtedy.

3. LAS 
Zawsze będzie mi się kojarzył z niedzielnymi wyprawami z rodziną i przyjazdem dziadka. Przez lupę obserwowałam wszelkie robaczki, przez lornetkę ptaki, tata robił zdjęcia, a ja wracałam do domu z kieszeniami pełnymi skarbów.

4. DINOZAURY 
To był prawdziwy szał. Dinozaury były wszędzie: na naklejkach, koszulkach, w książkach, czasopismach, wszędzie. Miałam kolekcję niewielkich figurek, ale najcenniejszy był składany szkielet tyranozaura, który świecił w nocy. Do dziś pamiętam tę rozpacz, gdy dinozaurowi złamał się ogon.

5. KARTECZKI Z NOTESÓW I SEGREGATORÓW
Czyli przedmioty intensywnej wymiany między dzieciakami z podstawówki. Kto miał jakiś wyjątkowy egzemplarz, ten był naprawdę kimś! Wycenianiu swoich kolekcji i targowaniu się przy wymianach nie było końca. Jeszcze niedawno część mojej kolekcji leżała pod łóżkiem, ale ponieważ walczę z moją manią chomikowania wszystkiego, już jej nie mam.

6. TRUSKAWKI ZE ŚMIETANĄ I CUKREM 
To był znak, że lato jest w pełni. Był to zdecydowanie ulubiony przysmak małej Ani. Gorzej, gdy truskawki wcześniej trzeba było zbierać własnymi rękami. Jeżeli jest coś, czego w tamtych czasach nienawidziłam z całego serca, to właśnie przykucanie przy każdym krzaczku i zrywanie owoców do koszyków i wiaderek.

7. ZŁOTE MYŚLI,
czyli dziennik pełen mniej lub bardziej osobistych pytań wciskany wszystkim znajomym. Czasami tylko tak można się było dowiedzieć, kto podoba się najprzystojniejszym chłopakom w klasie. ;)

8. DOMEK W ŻYWOPŁOCIE,
a właściwie wielka dziura wycięta scyzorykiem między gałęziami szkolnego żywopłotu. W tym momencie chciałabym przeprosić pana, który pielęgnował szkolną zieleń. Domyślam się, że w tamtych czasach nie myślał ciepło o dzieciakach, które niszczyły żywopłoty, tnąc gałęzie, malując je wapnem i znosząc do powstałych dziur wszystko, co znajdowało się na podwórku - od cegieł i pustaków, po deski, piasek i gwoździe. Za ponad metrową trawę wiązaną w supły przepraszam również, ale proszę zrozumieć - powstawały z niej wspaniałe tunele i labirynty.

9. GUMA DO SKAKANIA I SKAKANKI
Ileż przy tym było zabawy. Skakało się na różne sposoby, pojedynczo, parami. Czasami udało się do gry zaprosić chłopaków, a wtedy rywalizacja nabierała zupełnie innego znaczenia. Przegrać z koleżanką to jedno, ale z kumplem - nigdy w życiu! Gdy guma kupiona w sklepie się urwała, wiązało się kolejne supły, a gdy stawała się już zbyt krótka - mamy wyciągały ze swych pasmanteryjnych zapasów zwykłą gumkę do majtek, dosztukowując brakujący kawałek. 
Skakanki były modne nieco krócej, ale bawiliśmy się nimi niemal wszyscy, bijąc kolejne rekordy i wymyślając nowe sposoby skakania.

10. RZUTNIK I BAJKI WYŚWIETLANE NA ŚCIANIE
Dziś pewnie żaden dzieciak by przy nich nie wysiedział, ale wtedy to było coś. Tata ustawiał sprzęt, rozwijał ekran, Mama gasiła światło i czytała tekst pojawiający się pod każdym obrazkiem. To były magiczne chwile spędzone z Szewczykiem Dratewką, Zuzanką i Utopcami, bohaterami Kwiatu paproci i innymi, których dziś już nie pamiętam.

mała ja

Zobacz też

czwartek, 28 czerwca 2012

Dziewiętnastowieczny Londyn i kartka dla Teściowej

Michel Faber
"Szkarłatny płatek i biały"
Wyd. W.A.B.
844 strony
Jestem w trakcie czytania powieści Michela Fabera "Szkarłatny płatek i biały". Kto czytał ten wie, że to nie jest lektura na jeden czy dwa wieczory, co akurat mnie nie martwi, bo książka jest naprawdę świetna. 

Faber zaczyna swą powieść słowami: "Patrz pod nogi. Nie trać głowy - będzie ci potrzebna. Miasto, do którego cię prowadzę, jest ogromne i skomplikowane jak labirynt. Nigdy przedtem w nim nie byłeś. Na podstawie innych opowieści, które kiedyś czytałeś, sądzisz zapewne, że dobrze znasz tę metropolię, ale tamte historie ci schlebiały, witały cię bowiem niby przyjaciela i traktowały jak swego. W rzeczywistości jednak jesteś tu obcym przybyszem, pochodzącym z całkowicie innego miejsca i czasu."[1] Po tym wstępie autor prowadzi nas ulicami wiktoriańskiego Londynu, ukazując wszystkie jego tajemnice. Spotykamy najpierw Caroline, a później wraz z nią - Sugar, dziewiętnastoletnią prostytutkę, o której krążą pogłoski, że nie odmówi mężczyźnie niczego, gotowa spełnić każdą, nawet najbardziej wymyślną prośbę. Poznajemy także Williama, który ma pokierować firmą kosmetyczną ojca, lecz póki co, nie potrafi pokierować nawet swoim życiem, jego brata Henry'ego, który wyrzekłszy się bogactwa zostaje pastorem i próbuje nawracać prostytutki, Agnes, nieco obłąkaną żonę Williama, panią Castaway, właścicielkę domu publicznego i mnóstwo innych barwnych postaci, tych z wyższych sfer i tych, których pozycję społeczną wypada zbyć milczeniem.

Główną bohaterką jest Sugar, która oprócz umiejętności zaspokajania męskiej żądzy, ma w sobie cechy, których próżno szukać u jej koleżanek. Jest inteligentna i oczytana. Ma świetną pamięć, którą potrafi wykorzystać, by zyskać przychylność innych. Ma uśmiech niewinnego dziecka i "przyjazne spojrzenie spaniela". To dodatkowo przyciąga do niej mężczyzn, a jednego z nich oczarowuje do tego stopnia, że postanawia wyrwać dziewczynę z dzielnicy brudu, nędzy i rozpusty. Sugar postanawia wykorzystać pojawiającą się okazję i zmienić swoje życie. Czy jej się to uda? Czy będzie potrafiła zapomnieć o przeszłości i wykorzystać tę niezwykłą dla niej szansę?

Od końca powieści dzieli mnie jeszcze trzysta stron i już nie mogę się doczekać tego, co może przynieść zakończenie.

---

A tymczasem dzielę się jednym z moich najnowszych wytworów - urodzinową kartkę dla Teściowej. Czasu na jej zrobienie było bardzo mało i nie do końca jestem z niej zadowolona, ale skoro Teściowej się podobała, to reszta jest już nieistotna.


 
[1]Michel Faber "Szkarłatny płatek i biały", tłum. Maciej Świerkocki, wyd. Świat Książki, 2007, s. 9

wtorek, 26 czerwca 2012

Tana French "Zdążyć przed zmrokiem"
Dzieci, które nie zdążyły przed zmrokiem

Tana French
Zdążyć przed zmrokiem
Wyd. Albatros
2009
496 stron
W dzieciństwie Adam miał dwójkę przyjaciół: Germanie i Petera. Tworzyli zgraną paczkę i jak to dzieci, spędzali czas na wspólnych zabawach. Ich ulubionym miejscem był las. Znają las jak własną kieszeń, jak mikropejzaże zadrapań na kolanach, wystarczy nałożyć im na oczy opaskę, postawić w zadrzewionej dolinie lub w przesiece, a znajdą drogę do wyjścia, nie myląc ani razu kroku. To ich terytorium i rządzą nim z dzikim i królewskim rozmachem niczym młode zwierzęta, wspinają się po drzewach i bawią w chowanego w dziuplach całymi dniami, i nocami we snach[1]. Teoretycznie całe życie jest jeszcze przed nimi. Chodzą do szkoły, za jakiś czas rozpoczną studia, przeżyją pierwsze miłości i rozczarowania, postawią pierwsze kroki w dorosłym życiu, założą rodziny, kupią swoje pierwsze domy i samochody, będą narzekać na rząd i nieuczciwych pracodawców. Będą się starzeć. Teoretycznie. Tylko teoretycznie, gdyż nadszedł właśnie feralny sierpniowy dzień, który na zawsze zmieni życie dwunastolatków. Te dzieci nie urosną ani tego, ani następnego lata. Ten sierpień nie zachęci ich do znalezienia ukrytych rezerw siły i odwagi, gdy staną twarzą w twarz ze złożonością świata dorosłych i odejdą smutniejsze i mądrzejsze, i naznaczone na całe życie, to lato ma wobec nich inne plany[2].

niedziela, 24 czerwca 2012

TOP 10: Najlepsze książki dziecięce




Bardzo lubię wszelkie rankingi i zestawienia, a ponieważ trochę wcześniejszych zestawień TOP 10 mi umknęło, to powoli będę się starała je nadrobić.



Oto lista TOP 10 "Najlepsze książki dziecięce":

1. Astrid Lindgren „Dzieci z Bullerbyn” - najczęściej czytana w dzieciństwie książka; zawsze żałowałam, że mi się takie przygody nie trafiają i że moi towarzysze zabaw nie byli aż tak kreatywni. To właściwie jedyna książka Lindgren, którą czytałam jak byłam mała; teraz mogłabym dorzucić do listy przygody Emila ze Smalandii oraz Pippi Pończoszanki, którą w dzieciństwie znałam tylko z filmów.






sobota, 23 czerwca 2012

Quillingowy kwiat na Dzień Ojca

Dziś w związku z tym, że świętują Ojcowie, pochwalę się kartką, która poleciała do mojego Taty. Tym razem powstała kartka biało-granatowa, a żeby nie było nudno - znalazły się na niej ręcznie robione pomarańczowe różyczki i czerwony, dwuwarstwowy quillingowy kwiat.
Dawno nie robiłam niczego metodą quillingu i już zdążyłam zapomnieć, jakie to odprężające. 

Chcesz zobaczyć powiększenie - kliknij na zdjęcie :)

piątek, 22 czerwca 2012

Melanie Benjamin "Alicja w krainie rzeczywistości"
Muza Lewisa Carrolla

Melanie Benjamin
Alicja
w krainie rzeczywistości
Wyd. Amber
2010
328 stron
Zdarza Wam się, że czytając jakąś książkę zastanawiacie się nad tym, skąd przyszedł autorowi do głowy taki a nie inny pomysł, czy sugerował się wydarzeniami, w których uczestniczył, historiami, które zna, czy inspirował się postaciami ludzi spotykanymi na co dzień? Każdy z nas jest bohaterem swojej opowieści. Co może sprawić, że staniemy się inspiracją również dla innych?

Melanie Benjamin wybrała się kiedyś na wystawę Dreaming In Pictures: The Photograpfy of Lewis Caroll (Marzenia w obrazach: Fotografie Lewisa Carolla). Tam ze zdumieniem odkryła, że Carroll był nie tylko autorem Alicji w Krainie Czarów, ale także fotografem – autorem wielu zdjęć, głównie małych dziewczynek. Na jednym z nich, znalazła podobiznę Alicji Liddell, która stała się pierwowzorem powieściowej postaci. Okazało się, że Alicja mieszkała w sąsiedztwie Carolla i mimo dużej różnicy wieku (autora od kilkuletniej dziewczynki dzieliło jakieś 20 lat) łączyła ich bliska przyjaźń. 

czwartek, 21 czerwca 2012

Stand up for the boys in green



Podobno nie samymi książkami i filmami człowiek żyje, więc dziś wrzucam krótką fotorelację z poniedziałkowego pożegnalnego happeningu zorganizowanego w Poznaniu dla fantastycznych irlandzkich kibiców.

środa, 20 czerwca 2012

Walc wojenny, walc libański


Jest rok 1982, do Libanu wkraczają wojska izraelskie. Rozpoczyna się trwająca trzy lata wojna libańska. Udało mi się obejrzeć dwa filmy dotyczące tego okresu. Obydwa polecam, nie tylko miłośnikom kina wojennego.

W Walcu z Baszirem Folmana bohaterów nawiedzają wspomnienia z okresu wojny. Przyjaciela głównego bohatera męczy wciąż ten sam sen. Przez miasto biegną czarne psy. Budzą niepokój, przestrach. Coś symbolizują, coś znaczą. Czyżby były męczącymi, powracającymi cieniami wojennych wspomnień, które zostały wyparte ze świadomości? Stopniowo z zakamarków pamięci, przyjaciel wydobywa kolejne sceny walk, okrucieństwa i śmierci. 

Film wydaje się być swoistą autoterapią. Głównym jego bohaterem jest reżyser i scenarzysta Walca z Baszirem, Izraelczyk Ari Folman. Zwierzenia jego przyjaciela sprawiają, że sam wraca pamięcią do wydarzeń, których był uczestnikiem. Szczególnie żywe okazuje się wspomnienie masakry uchodźców w libańskich obozach dla uchodźców Sabra i Szatila. Folman był wówczas w oddziale otaczającym obóz.

W wywiadzie przeprowadzonym dla Polityki, Ari Folman zwierza się dziennikarce z wniosków, do jakich doszedł po dwudziestu kilku latach. 
Przez cały ten czas żyłem tak, jakby tamtych wydarzeń nigdy nie było. Wyparłem je z pamięci. Kiedy zacząłem o tym rozmawiać z przyjaciółmi i znajomymi, okazało się, że prawie wszyscy mają ten sam problem. Dlatego „Walc z Baszirem” nie jest filmem o masakrze, ale o ludzkiej pamięci. Najważniejsze dla mnie jest pytanie o to, co dzieje się ze wspomnieniami, które odsuwamy. Czy istnieją gdzieś głęboko zakopane w naszej świadomości, czy też za sprawą jakiegoś wydarzenia niespodziewanie eksplodują?[1]

Walc z Baszirem jest przedstawiony w ciekawej formie, jako dokumentalny film animowany. Efekt jest świetny i udowadnia, że animowane obrazy mogą nie tylko bawić, ale także dotyczyć kwestii poważnych. Na końcu filmu znalazły się sceny fabularyzowane, nakręcone przez dziennikarzy po masakrze w obozach. Ogrom zniszczeń i cierpienie, jakie stało się udziałem niewinnych ludzi wstrząsa i zapada w pamięć.

Drugi film dotyczący tej wojny, to Liban - debiutancki obraz Samuela Maoza, izraelskiego operatora filmowego. W 2009 roku Liban wygrał festiwal filmowy w Wenecji, pokonując m.in. takie obrazy jak Samotny mężczyzna Toma Forda, Mr. Nobody Jaco van Dormaela, Lourdes Jessiki Hausner czy fenomenalną Drogę (reż. John Hillcoat).

Maoz pokazuje wojnę libańską widzianą z perspektywy grupy izraelskich żołnierzy poruszających się czołgiem. Większość wojny oglądamy przez wizjer lufy czołgu, co pozwala odnieść wrażenie uczestnictwa w obserwowanych wydarzeniach. Podglądając wojnę niejako od środka, niełatwo pozbyć się wrażenia, że to wszystko naprawdę dzieje się tuż obok nas. Zamknięci w klaustrofobicznym wnętrzu czołgu, przemierzamy obszary ogarnięte wojną. Zbliżenia na przerażone dzieci, ludzi przeżywającą śmierć bliskich, zabitych i rannych żołnierzy czy czających się za murami snajperów przeciwnych wojsk robią niesamowite wrażenie. 

Film Maoza zyskuje na wiarygodności przez to, że podobnie jak w przypadku reżysera Walca z Baszirem, twórca „Libanu” brał udział w wojnie libańskiej. Można więc ten obraz potraktować jako pewnego rodzaju rozliczenie i próbę zmycia winy. Oglądamy grupę czterech przerażonych izraelskich żołnierzy, zupełnie nie przygotowanych do zabijania, do uczestniczenia w wojnie z całymi jej konsekwencjami. Jakby reżyser chciał dać nam do zrozumienia, że nie możemy jednoznacznie oceniać Izraelczyków, że rzuceni w wir walki żołnierze wykonywali jedynie rozkazy, z którymi niejednokrotnie nie potrafili się pogodzić.

Liban to film pozbawiony bohaterów i patosu. Nie jest to także film, który niesie za sobą jakieś wielkie przesłanie. Największym jego plusem jest sposób realizacji, który pozwala przeżywać wojnę niemal na równi z bohaterami. I choćby dlatego warto go zobaczyć.

---

 Zwiastun filmu "Walc z Baszirem" (napisy polskie)
Ocena filmu: 8

Zwiastun filmu "Liban" (napisy angielskie)
Ocena filmu: 7

[1] polityka.pl

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Podróże z Michałem Kruszoną


Michał Kruszona
 Z książkami Michała Kruszony mam pewien problem. Do lektury Rumunia: Podróże w poszukiwania diabła zabierałam się pełna nadziei, że wraz z autorem ruszę na pasjonującą, krajoznawczą wyprawę do kraju Drakuli, przy okazji uzupełniając swoją wątłą wiedzę na temat tego naddunajskiego państwa. Książka została wydana w serii „Biblioteka Poznaj Świat”, w której znalazły się m.in. takie perełki jak Gringo wśród dzikich plemion Wojciecha Cejrowskiego, Mongolia: wyprawy w tajgę i step Bolesława A. Uryna czy Jeep: Moja wielka przygoda Tony'ego Halika, tym większy był więc mój apetyt.
 
Przyznaję, że się zawiodłam. Miałam przyjemność uczestniczenia w spotkaniu literackim z autorem i wiem, że o Rumunii potrafi opowiadać z wielką pasją. Spędził tam naprawdę bardzo dużo czasu i ma sporą wiedzę na temat kraju i jego mieszkańców. I tego w tej książce nie znalazłam. Być może opętał mnie, któryś z rumuńskich demonów mieszkających na kartach książki. Może to taka zamierzona magia, która otumania, nie pozwalając na znalezienie tych najwartościowszych treści. Książka pełna jest zwidów i majaków, zmyśleń i urojeń. Czyżby to magia miejsca? A może wpływ wszechobecnych skrętów i napojów alkoholowych? Do tego jeszcze mamy niezbyt smaczne aluzje erotyczne i fotografowanie nieboszczyków. Może takie historie sprawdzają się wieczorem przy piwie i kiełbasie z ogniska, gdy grupa ludzi siedzi w swoim zgranym towarzystwie, bawiąc siebie nawzajem mniej lub bardziej prawdopodobnymi historyjkami. W formie książki, zwłaszcza wydawanej w serii, która wypuszcza naprawdę dobrą literaturę podróżniczą, już niekoniecznie się takie opowiastki sprawdzają. Plus dla autora za zdjęcia, te ogląda się z przyjemnością.

Niedawno skończyłam drugą książkę autora Uganda. Jak się masz, muzungu?. Co ciekawe, ta pozycja nie należy już do wyżej wymienionej serii. 

Tak naprawdę niewiele się zmieniło. Kraj jest inny i wyprawy nie są samotne, lecz w duecie. Panu Michałowi towarzyszy jego kolega, Robert – miłośnik krótkich związków z kobietami  poznanymi podczas podróży. Znów więc mamy wątki erotyczne, ale żeby nie było – autor jest grzecznymi i przykładnym monogamistą, o czym przypomina nam co kilka stron. Jego partnerka, Ania, mimo iż fizycznie w wyprawie nie uczestniczy, jest stale obecna na kartach książki. Autor co rusz daje nam do zrozumienia, jak bardzo jest szczęśliwy, zakochany, stęskniony i nieczuły na uroki afrykańskich kobiet. Ten początkowo miły akcent osobisty (w końcu dobrze wiedzieć, że istnienie wiernych, kochających mężczyzn to nie jest jedynie pobożne, kobiece życzenie) najpierw staje się nużący, w końcu zwyczajnie irytuje. Zwykle, gdy ktoś w kółko przekonuje mnie o tym samym, zaczynam się zastanawiać, kogo tak naprawdę chce upewnić: mnie czy siebie? Tak jest i w tym przypadku. No i przyznaję, to dosyć skutecznie odciągnęło moją uwagę od wydarzeń mających miejsce podczas podróży po Ugandzie.

Nie wiem też, jaki jest cel opisywania ekscesów erotycznych Roberta Swornowskiego, towarzysza Michała Kruszony. Chodzi o to, że pan Robert jest taki towarzyski, kobiety takie łatwe, czy to po prostu stały element afrykańskich wojaży, podobnie jak safari, targowanie się podczas zakupów, czy fotografowanie życia codziennego tubylców? Co ciekawe, temat wszechobecnego AIDS jest w książce niejednokrotnie poruszany. Jak widać, nie na każdym robi to wrażenie.

Nie przekonuje mnie styl pisarza. Dla mnie jest mało plastyczny, nie pobudza wyobraźni. Początek i koniec książki to zbiór różnych informacji o Ugandzie. Resztę stanowią mniej lub bardziej interesujące historyjki o tym, co się dwóm naszym bohaterem przytrafiło. Zakrapianą alkoholem całość wyprawy dodatkowo spowijają opary skrętów. Książka nie wciąga. Czytam i nie jestem ciekawa, gdzie następnego dnia panowie będą pić i palić.

Gdybym chciała znaleźć w książce Uganda. Jak się masz muzungu? jakieś plusy, to wskazałabym na sympatyczną historyjkę o tym, jak w jednej z wiosek, podróżnicy dają dzieciom jednorazowe aparaty fotograficzne. Obdarowane aparatami fotograficznymi dzieci miały fotografować swoje otoczenie. Dla wszystkich by to pierwszy kontakt z fotografią. Nigdy wcześniej nie miały w rękach aparatu fotograficznego. Były niezwykle przejęte i skupione na postawionym przed nimi zadaniu. Po kilku tygodniach, już w Polsce, efekty ich pracy dosłownie powaliły nas na ziemię. Mieliśmy w dłoniach klisze pełne pięknych zdjęć, na których odzwierciedliło się przejęcie nie tylko fotografujących, ale i fotografowanych. Poza tym odkryliśmy prawdziwy talent. Dziewczyna – Flavia Namagembe – sfotografowała swoje otoczenie, spoglądając na nie okiem prawdziwego fotografika. Co prawda w tak krótkim fragmencie, moim zdaniem, nagromadzenie foto-słów aż razi, ale sama „akcja” bardzo mi się spodobała. Kruszona zamieścił w książce kilka zdjęć zrobionych przez dzieciaki.

Okazuje się, że i tym razem zdjęcia okazały się najmocniejszym punktem książki. Jednak przyzwoite fotografie, to wciąż za mało, żeby przyciągnąć czytelnika. Zwłaszcza, że ciekawej literatury podróżniczej na rynku wydawniczym nie brakuje.


Michał Kruszona
Rumunia: Podróże
w poszukiwaniu diabła
Wyd. Zysk i S-ka
2009
304 strony 

Michał Kruszona
Uganda. Jak się masz
muzungu?
Wyd. Zysk i S-ka
2011
344 strony





* Michał Kruszona, Uganda. Jak się masz muzungu?, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2011, s. 218











spotkanie z M. Kruszoną (Sanok, 2011)

niedziela, 17 czerwca 2012

Top 10 - Najważniejsze nieprzeczytanie książki

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu.

 


Dziś co prawda jest już niedziela, ale na pewno usprawiedliwi mnie to, że o zabawie dowiedziałam się wczoraj, a to był ten dzień, kiedy walczyliśmy z Czechami, więc nastrój był raczej mało czytelniczy, zwłaszcza już po meczu.

W tym tygodniu: Najważniejsze nieprzeczytane książki!, czyli „takie książki, które - zdaje się - znają wszyscy poza nami. Niedoczytane szkolne lektury, klasyki, których nie tknęliśmy, światowe bestsellery, dla których wciąż nie znaleźliśmy czasu”.[źródło]

Oto moja dziesiątka:

1. Sylvia Plath „Dzienniki 1950-1962”
Ogromnie chcę przeczytać, choćby dlatego, żeby porównać jej osobiste zapiski z listami, które w tym okresie pisała do matki. Choć listy pisane są z dużą dozą optymizmu i pokazują Sylvię jako osobę radosną, pozytywnie myślącą, cieszącą się życiem, to nie trudno zgadnąć, że daleko im do rzeczywistości. Ciekawa jestem jaką Sylvię pokażą jej dzienniki.






2. Jan Guillou „Zło”
Po obejrzeniu świetnego filmu Mikaela Håfströma, mam wielką ochotę obejrzeć książkę, na podstawie której go nakręcono. Co prawda kolejność nie ta (jednak wolę najpierw poznać książkę, później film), ale mówi się trudno.








3. Antologia „Książki i ludzie: Rozmowy Barbary N. Łopieńskiej”
Rozmowy o domowych bibliotekach z ludźmi kultury i sztuki, czy może być wspanialsza lektura dla miłośniczki książek? Niestety książka jest poza moim zasięgiem.








4. Andrzej Bobkowski „Szkice piórkiem”
Tyle dobrego usłyszałam już na temat dzienników Bobkowskiego, że chciałabym w końcu sama się przekonać o ich wartości. 









5. Lew Tołstoj „Anna Karenina”
Jeszcze w tym roku na ekrany kin ma wejść „Anna Karenina” w reżyserii Joe Woighta, a ja wciąż nie przeczytałam powieści. Zwykle jest jednak tak, że zanim w bibliotece dotrę do literatury rosyjskiej, to już mam w rękach komplet książek.







6. Margaret Mitchell „Przeminęło z wiatrem”
Czy oprócz mnie jest jeszcze ktoś kto tego nie czytał?










7. J. R. R. Tolkien „Drużyna Pierścienia”
Ile razy głośno się zastanawiam, co by tu przeczytać, mąż proponuje Tolkiena, ew. Sapkowskiego. Jestem coraz bliżej kapitulacji. Co prawda za fantastyką nie przepadam, ale nie znać TAKIEJ serii, to już zupełnie inna kwestia. Zwłaszcza, że wersje filmowe bardzo mi się podobały.







8. Suzanne Collins „Igrzyska śmierci”
O książce słyszałam wiele dobrego, film mi się podobał, więc apetyt na lekturę rośnie.









9. Henryk Sienkiewicz – trylogia
Za nic nie mogę się zmobilizować. I chciałabym, i nie mam ochoty. A jednak warto by było znać.









10. Sofokles „Antygona”
Mimo iż w liceum musiałam nauczyć się fragmentu na pamięć (nadgorliwa koleżanka namówiła mnie za odegranie przed klasą krótkiej scenki), to nigdy nie przeczytałam całości.









Zachęcam wszystkich do stworzenia własnego Top 10.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...