Krzysztof Potaczała Bieszczady w PRL-u 3 Wyd. Bosz 2015 128 stron |
Anegdota sprzed niemal dekady. Pociąg relacji Bałtyk - Wielkopolska. Grupa studentów geografii z jednej z poznańskich uczelni wracał z praktyk terenowych. Weseli, rozgadani, może nieco hałaśliwi. Jak to studenci, po tygodniu spędzonym nad morzem. Piasek w trampkach, wiatr we włosach, w żyłach gorąca krew.
Pociąg toczy się niespiesznie, bezprzedziałowy wagon sprzyja nawiązywaniu znajomości. Do dyskusji o wszystkim i niczym włącza się starsze małżeństwo z Poznania. W pewnej chwili rozmowy schodzą na to, kto skąd jest i jak trafił do Wielkopolski. Jedna ze studentek chwali się rodziną w Bieszczadach, czym jak zwykle w rejonach północno-zachodnich, wzbudza zainteresowanie.
- Czemu tak daleko? - pada nieśmiertelne pytanie, które zapewne zbywa uśmiechem i wzruszeniem ramion.
- A pani rodzice, czym się zajmują? - dopytuje ciekawskie małżeństwo więc studentka chwali się nauczycielską rodziną.
- To tam są szkoły??? - Zdumienie staruszków jest przeogromne, a ona nie wie czy śmiać się czy płakać.
Dzikie Bieszczady. Zacofane Bieszczady. Biedne Bieszczady. Trochę w tych określeniach prawdy, trochę stereotypów. Jedno jest pewne, dziś nie są już takie same. O czasach, w których wjeżdżając do Soliny nie stało się w korkach, po lasach pałętały się żubry (w tym jeden indywidualista o naturze obieżyświata), a na Połoninie Wetlińskiej mieszkała lama imieniem Iwan, pisze Krzysztof Potaczała w zbiorze reportaży Bieszczady PRL-u 3 (tym, którym owa trójka w tytule spędza sen z powiek śpieszę donieść, że nieznajomość dwóch poprzednich tomów nie wyklucza lektury trzeciego).
Dwanaście tekstów. Autor nie trzyma się jednej tematyki, to opowiadając o stosunkach polsko-rosyjskich na granicy, której nie respektowały żubry, misie i kłusownicy, to o silosach z toksycznymi odpadami stojącymi w ukraińskich Siankach, za to trującymi także i polskie tereny, to znów o nagich ludziach koczujących w Tworylnem lub żołnierzach, którzy wspomagali robotnikach przy budowie dróg czy mostów. Wybrał teksty, które upamiętniają wydarzenia, jakie on sam uznał za upamiętnienia warte. Jest to więc dobór osobisty, nie ma tu żadnego klucza poza tym, który autor nosi w sobie. Klucza to zrozumienia tego, jak ważna jest pamięć o ludziach i miejscach, o czasach bezpowrotnie minionych.
Dziś w Bieszczady wkracza komercja, coraz mniej jest miejsc niezadeptanych, cichych, takich, w których czas się zatrzymał. Do krainy Biesów i Czadów, tej samej, o której tak pięknie śpiewa Stare Dobre Małżeństwo, przybywa coraz więcej turystów. Wyprawa w przeszłość, jaką oferuje Krzysztof Potaczała jest więc nie do pogardzenia. Peerelowska rzeczywistość może i była daleka od ideału (choć są tacy, którzy tęsknią za komuną), ale pewnego kolorytu odmówić jej nie można, a jeśli dodać do tego bieszczadzkie pejzaże, powstaje obrazek na tyle intrygujący, że nie sposób przejść obok niego obojętnie.
Mamy więc lata 70', 80', a czasem nieco wybiegające poza PRL, kiedy to działał Klan Kowbojów i Trampów, istniały więzienne Oddziały Zewnętrzne, upadały PGR-y (Państwowe Gospodarstwa Rolne), a żubr Pulpit uniósł się honorem (nie udało mu się zostać samcem alfa) i opuściwszy stado, dotarł aż do Przemyśla i Rzeszowa.
W ciągu dwudziestu ośmiu dni legendarny żubr przemierzył czterysta kilometrów[1]. Dzielny zwierz zyskał moją ogromną sympatię, tym bardziej mi smutno na myśl o tym, w jaki sposób zakończyło się życie wolnego ducha. W zbiorze Krzysztofa Potaczały często jeden tekst wzbudza skrajne emocje, tak jak ten o Pulpicie, zwierzakach z Połoniny Wetlińskiej, czy też historiach z pasa przygranicznego. Bywa zabawnie, ale i smutno.
Bieszczady z czasów PRL-u to miejsce, które przyciągało studentów, wagabundów, tych, którzy w innej rzeczywistości nie potrafili się odnaleźć. Niektórzy trafili tu przymusowo, jak żołnierze czy więźniowie. Dziś ucieczka w Bieszczady to już nie to samo.
Jacek Kaczmarski w utworze Pięć głosów z kraju. Bieszczady śpiewał:
Przyjeżdżaj zaraz, jeśliś jest na chodzie.
Rzuć politykę, panny i ballady.
Tutaj jesienią - jak w rajskim ogrodzie
Oprócz istnienia - nic cię nie obchodzi
Przyjeżdżaj w Bieszczady.
Ten świat, do którego zapraszał Kaczmarski wyłania się właśnie z reportaży Krzysztofa Potaczały. Czas płynął inaczej, ludzie inaczej żyli. Zostały wspomnienia ludzi, którzy odeszli, miejsc, co zmieniły swój charakter. I właśnie dlatego cykl Bieszczady w PRL-u jest tak ważny. Gromadzi historie pokryte kurzem i patyną. Autor spod mchu i pajęczyn wydobywa to, co popadnie w zapomnienie w chwili, gdy ostatni bieszczadzcy gawędziarze odejdą daleko poza horyzont. Są tu zabawne anegdoty, ciekawe historie, nazwiska warte zapamiętania, fakty istotne, opowieści nostalgiczne. Tamtych ludzi już nie spotkacie. Tamtych miejsc już nie zobaczycie. Miną lata i zostanie tylko to, co na papierze. I może jeszcze strzępy podawanych z ust do ust historii, ewoluujących z biegiem czasu, przetworzonych po wielokroć, zniekształconych przez echo odbijające zdania od kamieni i zmurszałych pni. Dlatego tak cenne są publikacje, które zachowują wspomnienia dla przyszłych pokoleń. Ze zdań, zdjęć i dokumentów składają się kolejne sceny. Osioł Gapa skubie trawę, a pionierzy bieszczadzkich budów stawiają czoło trudnym warunkom lokalnym (brak bieżącej wody i prądu), doskwierającemu zimnu jesienią i zimą (baraki z gołych desek i płyty pilśniowej), deficytom zaopatrzenia żywnościowego (głównie w mięso i wędliny). Oraz myszom i szczurom[2].
Dla jednych Bieszczady w PRL-u 3 będą powrotem sentymentalnym, dzwonkiem budzącym wspomnienia, wyprawą w dobrze znana przeszłość. Dla innych okażą się lekturą pełną niespodzianek, podróżą w czasie nieco egzotyczną, na pewno niezapomnianą. Jedni i drudzy nie powinni być zawiedzeni.
Jeśli jest coś, czego mi w tym zbiorze zabrakło, to byłaby to choć malutka mapa (a najlepiej kilka mapek, doczepionych do odpowiednich rozdziałów), która pozwoliłaby umieścić opisywanie miejsca w przestrzeni tak, by nawet ci, którzy Bieszczadów nie znają, bez trudu wiedzieli co oznacza to, że w miejscowościach za Baligrodem nie było prądu lub mogli zlokalizować trasę traktora marki Ursus, która przez Hoczew, Średnią Wieś (za którą zaczynała się "dzicz") i Polańczyk prowadziła do Solinki. Jeśli zaś czegoś było za dużo, to były to błędy typu mol książkowy[3] czy niewybaczalne przekręcenie imienia dzielnego żubra, który w wyniku nieuwagi zyskał miano Pulipta[4]. Na szczęście błędy można usunąć w kolejnych edycjach, a bieszczadzki duch wciąż w reportażach Krzysztofa Potaczały pozostanie.
I właśnie dla tego ducha czasów minionych, dla faktów zagubionych, miejsc przekształconych, ludzi, których już nie ma, warto sięgnąć po Bieszczady w PRL-u 3 oraz, jak podejrzewam, po pozostałe tomy, które na pewno trafią do moich zbiorów.
Koniecznie musicie wybrać się w dwie podróże. Jedną z Krzysztofem Potaczałą, drugą samodzielnie. Kto wie, może spotkacie bieszczadzkie anioły lub... duchy członków zaginionej sotni? Podobno w połowie lat czterdziestych [sotnia] przedzierała się gdzieś spod Lwowa, a może jeszcze z dalsza, by wesprzeć swoich w walce z samostijną Ukrainą. Podobno dotarła w okolice Wetliny i tam przepadła bez wieści. Oddział liczył ponad stu ludzi, tyle samo koni, ale nigdy nie odnaleziono nawet ich śladu[5].
Podobno ten i ów natknął się na umundurowaną karawanę. Kto wie, może i wam się to przytrafi.
Stare Dobre Małżeństwo - Bieszczadzkie anioły
***
Książkę polecam
mieszkańcom Bieszczadów
wybierającym się w Bieszczady
wielbicielom reportaży
chcącym ocalić ciekawe historie od zapomnienia
***
[1] Krzysztof Potaczała, Bieszczady w PRL-u 3, Wyd. Bosz, 2015, s. 79.
[2] Tamże, s. 62.
[3] Tamże, s. 9.
[4] Tamże, s. 75.
[5] Tamże, s. 31.
***
egzemplarz recenzencki |
No patrz, jak się zgrałyśmy z terminem publikacji. I nawet wrażenia mamy podobne:)
OdpowiedzUsuńTo kiedy jedziesz w Bieszczady? ;)
UsuńWolałabym Bieszczady na żywo od książki, mam takie marzenie, żeby tam pojechać ^^
OdpowiedzUsuńJedź koniecznie! Najlepiej jesienią. :)
UsuńBieszczady chętnie odwiedzę, ale osobiście. Literacko...może kiedyś. :)
OdpowiedzUsuńJedź koniecznie! :)
UsuńKocham góry, ale bardzo rzadko jeżdżę. Kiedyś bywałam częściej. W Bieszczadach również - ta dzika strona Bieszczad bardzo mi odpowiada. Książka jak najbardziej dla mnie, ale jeszcze są dwie części, co przekłada się na całkiem niezłą sumkę.
OdpowiedzUsuńNie są takie drogie. :)
UsuńA w Bieszczady zawsze warto się wybrać - tyle tam pięknych zakątków.
Kocham Bieszczady i chętnie wyruszę w taką sentymentalną podróż. :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że Ci się spodoba. :)
UsuńO jak pięknie, coś o moich stronach.
OdpowiedzUsuńI moich. :)
UsuńNo niestety tym razem książka nie dla mnie - nie jestem fanką reportaży, za Bieszczadami też mnie nie ciągnie, a PRL to czas, który w ogóle mnie nie kręci.
OdpowiedzUsuńSzkoooooooda.
UsuńJuż sam tytuł przekonuje mnie do przeczytania tej książki. :D
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że to świetna historia, ale wydawnictwo BOSZ nigdy nie zawodzi
OdpowiedzUsuńTo na pewno ciekawa lektura, ale nie przepadam za tego typu książkami ;)
OdpowiedzUsuńBieszczady wolę jednak oglądać na żywo...
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę do niej zajrzeć !
OdpowiedzUsuńŚwietna sprawa, bardzo mi sie spodobała tematyka, musze przytać przynajmniej streszczenie
OdpowiedzUsuńBardzo fajny blog;) Fajnie, że są takie książki, które poruszają tak ciekawą tematykę jak Bieszczady. Super, że dotarła Pani do takiej książki :) Wszystko osadzone w kontekście historycznym wygląda niesamowicie.
OdpowiedzUsuń