niedziela, 2 lutego 2014

Andrzej Stasiuk "Dojczland"
Wędrowny gastarbajter

Andrzej Stasiuk
Dojczland
Wyd. Czarne
2007
112 stron
Podróże z Andrzejem Stasiukiem są niezmiennie fascynujące. To wyprawy nie tylko w przestrzeni, ale także w czasie (za pomocą wspomnień autora i cudzych opowieści, mijanych reliktów przeszłości, epok zatrzymanych w bocznych uliczkach, prowincjonalnych miasteczkach). To mijane krajobrazy, zapamiętane twarze, pociągi skądś dokądś i drogi donikąd. Tętniące życiem miasta i uśpione wsie. Dobre hotele, podejrzane knajpy, księgarnie, dworce. Zwykli ludzie o niezwykłych życiorysach. Historia odciśnięta na architektonicznych konstrukcjach dzieł ludzkich rąk i tworach matki natury. To gawędy snute nad jimem beamem, podczas gdy krajobraz wciąż się zmienia. I tylko refleksyjny nastrój pozostaje ten sam, bez względu na to, czy za plecami mamy gęsty, karpacki las, zapadłe, bałkańskie miasteczko czy gwarne, frankfurckie lotnisko.


Świat pełen jest szczegółów, od których zaczynają się historie - pisał Andrzej Stasiuk w Dukli. To był mój niemiecki początek. Samotność, Enerde, skini, pijaństwo, literatura i Holokaust. Do Niemiec nie można pojechać bezkarnie[1] - stwierdza w Dojczland, przesiąkniętej historyczną pretensją opowieści wędrownego gastarbajtera. W tej książce Stasiuk-wędrowca to Stasiuk pisarz. Do Niemiec jeździ głownie po to, by promować siebie, swoją twórczość. (Zabawiam publiczność i rano wlokę się na dworzec[2]). Płacą, więc jeździ, choć odniosłam wrażenie, że chętnie znalazłby się gdzieś zupełnie indziej. Ale jeździ dalej, odhaczając na niemieckiej mapie kolejne punkty. Dojczland jest zapisem tej podróży, a może tylko (aż?) zbiorem refleksji, które jej towarzyszą, tej wyprawie łączącej w sobie dziesiątki miast, hoteli i knajp, niezliczone godziny spędzane na dworcach i w pociągach. Wszystko to zlewa się w całość, z której pamięć co jakiś czas wyciągnie anegdotę, jakiś opis, zdarzenie, co do którego nie ma pewności, czy miało miejsce akurat w tej właśnie miejscowości. Może w ogóle nie dotyczyło tego wyjazdu, a zupełnie innego? Nieważne. Jim beam wsiąka w organizm, a jakie znaczenie ma to, w którym hotelu leczyło się kaca?

Zawsze wolałem czytać o zabytkach niż je zwiedzać. W zwiedzaniu jest jakiś przymus podziwu, zainteresowania, jakaś obłuda. Czasami ktoś pokazuje mi coś z dumą, a ja czuję się jak oszust, bo kiwam głową, ale nic mnie nie obchodzi jakaś wieża, brama, zamek oraz reszta tych cudów[3]. Dojczland nie będzie więc przewodnikiem po niemieckim dorobku, a raczej garścią refleksji, które jak burza przychodzą i odchodzą, robiąc przy tym sporo hałasu, bo niekoniecznie każdy je przyjmie jak swoje. Stasiuk patrzy na niemieckiego sąsiada przez pryzmat historii, a ta w palecie barw bliższa jest krwawej czerwieni niż optymizmowi w odcieniach różu. 

Andrzej Stasiuk na Targach Książki, Kraków 2013

Nie da się na trzeźwo pojechać z Polski do Niemiec. Nie oszukujmy się. To jednak jest trauma. W równym stopniu dotyka specjalistów od uprawy szparagów i pisarzy. Nie da się do Niemiec pojechać na luzie. Jak do, powiedzmy, Monako, Portugalii albo na Węgry. Jazda do Niemiec to jest psychoanaliza[4]. Historia podróży po tym kraju, to historia nieustannego pijaństwa, ciągłego ruchu, krótkich drzemek, pospiesznych pryszniców. Kaca, kawy, spotkań z czytelnikami, kolacji. Całość tonie w oparach whiskey, jakby bez niej wizerunek wędrownego pisarza-outsidera miał być niepełny.

Można atmosferę Dojczlandu poczuć, ale można też tę książkę zbyć wzruszeniem ramion. Skrytykować za chaos myśli, mdlący zapach alkoholu, pośpiech, urwane wątki. Niejednego znudzi, niejednego odrzuci, niejeden stwierdzi, że opowiada ona o niczym. Proza Stasiuka ma to do siebie, że zatrzymuje się w niej atmosfera chwili. Nie opowiesz znajomym jej fabuły, bo trudno ci będzie odegrać emocje zawarte między jedną a drugą sceną. Podróż po pisarza Niemczech jest jak niekończąca się impreza, na której końcu ze strzępów próbujesz złożyć spójną całość, a gdy ci się to nie udaje, uzupełniasz zapamiętane kadry refleksjami, które one wywołują. Mówisz: a pamiętasz jak w tamtym hotelu... i zawieszasz głos, bo nie jesteś pewien, o którym hotelu mówisz. W końcu dochodzisz do wniosku, że to kompletnie nieważne, bo wszystko o czym chcesz opowiedzieć, mogło się zdarzyć właściwie gdziekolwiek i kiedykolwiek. Opowiadasz więc dalej ze świadomością, że być może splotłeś tę historię z zupełnie inną, która wydarzyła się może wcześniej, może później, ale i to nie ma znaczenia.

Trudno tę książkę polecać, trudno odradzać. Andrzej Stasiuk nie pisze dla wszystkich, czasami mam wrażenie, że nie pisze dla nikogo, jakby przelewał myśli na papier i tylko przy okazji udostępniał je innym. Jego specyficzny, nieco refleksyjny, trochę gawędziarski styl, sprawdza się przy butelce wina, szklance whiskey, wypitej przy barze. Przez kłęby dymu ledwie widać salę. Z głośników sączy się niezbyt głośna muzyka. Barman poleruje szkło, łowiąc strzępki rozmów. A Stasiuk...

Stasiuk opowiada.

Iron Butterfly Butterfly Bleu

***

Książkę polecam
miłośnikom nietypowych refleksji podróżniczych
wielbicielom jima beama
ciekawym spojrzenia na Niemcy wędrownego gastarbajtera z Polski

***

[1] Andrzej Stasiuk, Dojczland, Wyd. Czarne, 2007, s. 17.
[2] Tamże, s. 28.
[3] Tamże, s. 12.
[4] Tamże, s. 27.


36 komentarzy:

  1. Słyszałam o tej książce, ale jeszcze nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na prozę Stasika mam wielką ochotę już od dawna, najbardziej chyba na ,,Nie ma ekspresów przy żółtych drogach".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka też na mnie czeka. A póki co, najbardziej lubię "Opowieści galicyjskie".

      Usuń
    2. Na Nie ma ekspresów zachęcam Was bardzo!

      Usuń
    3. Kupiłam tę książkę na Targach w Krakowie i na pewno ją przeczytam. Najpierw sięgnęłam po "Dojczland", bo leży u mnie już od bardzo dawna.

      Usuń
  3. Mojej kumpeli powinna się spodobać

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam żadnej książki Stasiuka, ale mam wątpliwości czy to literatura dla mnie, jakoś nie do końca czuję się przekonana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki typ literatury po prostu trzeba lubić. Jednych zachwyci, innych zanudzi.

      Usuń
  5. "Dojczland" to jedyna książka Stasiuka, która mnie naprawdę bawiła. Uśmiałam się przy niej z tych różnych naszych stereotypów o Niemcach.
    Przy okazji, zareklamuję kapitalnego, mało u nas znanego autora, który również pisze o Niemcach z perspektywy obcokrajowca. To Władymir Kaminer, emigrant z Rosji do Niemiec. Najsłynniejsza jego książka to "Russendisco", napisał ją po niemeicku, bardzo łatwym językiem, właśnie uczę się na niej niemieckiego i mam przy tym sporo uciechy. Jakieś książki Kaminera były tlumaczone na polski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój niemiecki jest niestety niemal zerowy, więc nawet najprostszy tekst mnie przerasta. Zobaczę, co ewentualnie jest po polsku. :)

      Usuń
  6. Mnie jakoś do niej nie ciągnie i odpuszczę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie namawiam, ta książka nie każdego przekona.

      Usuń
  7. Sama nie wiem czy taki styl pisania by do mnie przemówił, ale jak będę miała okazję to przeczytam chociaż kawałek - a nóż mnie wciągną te urwane myśli i ten refleksyjny wyraz. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajrzyj na cyfrotekę, tam udostępniają fragment. :)

      Usuń
  8. W ogóle nie interesuje mnie ta tematyka, a dodatkowo autora wcale nie kojarzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, a ja myślałam, że Stasiuka znają wszyscy. ;)

      Usuń
  9. Jaka nietypowa okładka. Co do samej tematyki to myślę, że przypadnie ona do gustu bardziej mojej siostrze aniżeli mnie, więc jej polecę ową pozycje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądząc po tym, jakie książki czytasz, to faktycznie - bardziej dla Twojej siostry. :)

      Usuń
  10. tym razem to w ogóle nie moje klimaty...choć tego autora jakąś książkę mam więc z pewnością na nią zerknę w wolnym czasie;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Hm... Jakoś mnie nie interesuje ta pozycja szczególnie. A Niemiec... nie lubię :) Plus za ciekawą okładkę.

    OdpowiedzUsuń
  12. ubóstwiam Stasiuka! Przyznaję, że odpowiada mi bardziej w podróżniczej wersji po zapomnianych krajach Europy... Ale i te na pozycje takie jak Dojczland przyjdzie u mnie czas.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak Dojczland to muszę przeczytać. Swojego czasu studiowałam niemcoznastwo i mieszkałam we Wschodnich Niemczech na Erasmusie, dlatego lubię wszystko, co związane z tym krajem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo... No proszę. Ciekawe, czy zgodziłabyś się z punktem widzenia Stasiuka. :D

      Usuń
  14. "Nie opowiesz znajomym jej fabuły" Kiedyś słyszałam opinię, że tych najlepszych tytułów nikt nikomu nie opowie, nie streści. Bo tego się zrobić po prostu nie da. Jak widać, ta książka jest tego przykładem. Na pewno na nią zwrócę uwagę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... Ciekawa opinia, choć pewnie bardziej chodzi o to, że książki, która robi piorunujące wrażenie nie da się opowiedzieć, bo jakiekolwiek streszczenie będzie zbyt płytki. Tu akurat problem polega na tym, że naprawdę nie ma jak tej książki streścić, bo to tak jakby luźny strumień myśli. ;)

      Usuń
    2. Tzn. jak czytałam tę opinie, dotyczyła ona stricte filmów. A może to mówiła Torbicka? Nie pamiętam, bo to dawno było :) W każdym razie na pewno chodziło o treść. Jeśli fabuły nie da się streścić, jeżeli jest nie do opowiedzenia, film jest dobry. Miałam tak w kilku przypadkach, gdy pisałam recenzję filmową. Trudno było w paru zdaniach opowiedzieć, o czym on właściwie był.

      Usuń
    3. Ale w tym co napisałaś, też jest sporo prawdy :)

      Usuń
  15. Tej książki nie czytałam, ale kilka podejść do Stasiuka już robiłam i chyba jednak nie moja bajka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkiem możliwe. On jest taki... hmm... filozoficzno-poetycki. Nijak się ma do Rudnickiego. ;)

      Usuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...