czwartek, 25 września 2014

Pisać każdy może?
(Marcin Legawiec "Dream")

Marcin Legawiec
Dream
268 stron
Wyd. Psychoskok
2014
Śpiewać każdy może... - dobiegało z gardła Jerzego Stuhra, który groził przy tym, że z estrady nie przegoni go nikt. Każdy może więc śpiewać, choć nie wszyscy powinni nadwyrężać struny głosowe i cudzą cierpliwość, wydzierając się do mikrofonu. Niektóre próby wokalne na zawsze powinny utonąć w szumie wody lejącej się pod prysznicem czy przy porannym goleniu. 

A jak jest z pisaniem?

Ostatnio coraz częściej z różnych stron dobiegają głosy, że lada moment piszących będzie więcej niż czytających. Być może nie byłby to powód do aż tak dużego niepokoju, gdyby nie fakt, że coraz częściej na rynku pojawiają się książki złe, nie mające żadnego przekazu czy pomysłu, pisane kiepskim stylem, nie tknięte przez redaktorów czy korektę. Książki-mielizny, przez które wielu zraża się do polskich autorów. Tytuły zagraniczne przechodzą weryfikację, nie tłumaczy się na obce języki byle czego. Rozkwitu rodzimej twórczości sito wysokich wymagań nie powstrzyma, jeśli tradycyjne wydawnictwo nie wypuści danej książki na świat, jej autor może udać się do wydawnictw ze współfinansowaniem i po prostu zapłacić za to, że jego książka ujrzy światło dzienne.


Z jednej strony jest to szansa dla tych, którzy z różnych przyczyn nie mają szans w inny sposób zaistnieć w świecie literatury, z drugiej - nie trzeba pisać dobrze, ani nawet poprawnie, by móc powiedzieć "jestem autorem książki". Wierzę w debiutantów, małe wydawnictwa i to, że self-publishing nie jest takim złem, jak się niekiedy mówi. Wystarczy przypomnieć Skazańca Krzysztofa Spadło, świetną książkę, która nie potrzebowała wspracia wielkiego wydawnictwa, by zyskać uznanie czytelników. 

Po Dream Marcina Legawca sięgałam z mieszanymi uczuciami. Ciekawość, ale i niepokój towarzyszyły mi od pierwszych stron. Fabuła wydała mi się ciekawa. Impreza w klubie, dwóch kumpli ruszających na podryw i tajemniczy nieznajomy oferujący im podejrzany specyfik, po którym zaczną się dziać rzeczy straszne. Wszak nie każda impreza kończy się... popełnieniem morderstwa.

Kuba i Tomek niewiele pamiętają z poprzedniego wieczoru. Mamy jednak XXI wiek, w którym to mania nagrywania i fotografowania wszystkiego (od płatków jedzonych na śniadanie po wrzucane na Instagram zdjęcia "#AfterSex") jest wszechobecna. Czego więc nie podpowie podziurawiona kacem i dragami pamięć, to można obejrzeć na wyświetlaczu telefonu. Jeśli wielkość sukcesu mierzyć atrakcyjnością poderwanych kobiet, to panowie mogą zaliczyć wieczór do niezwykle udanych. Problem w tym, że seks w klubowej toalecie to nie wszystko, co się wówczas zdarzyło. Jedna z towarzyszek naszych bohaterów zaginęła, drugą znaleziono martwą. I to Kuba, nasz bohater, narrator tej historii, jest podejrzanym o dokonanie tej makabrycznej zbrodni. 

Zabił? Nie zabił? Nie wiadomo, więc sprawę tę należy jak najszybciej wyjaśnić. Kumple rozpoczynają śledztwo, próbując się dowiedzieć co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy. Sprawę utrudnia fakt, że każdy z nich ma zupełnie inne, wykluczające się, wspomnienia z tego dnia. 

Marcin Legawiec
[źródło]
Pomysł jest może nieco naciągany, ale mógłby się obronić. Wykorzystywanie władzy i pieniędzy, narkotyk o przerażającym działaniu i łatwość w manipulowaniu ludźmi za jego pomocą to tematy tak aktualne, że nawet tak zakręcona historia mogłaby trafić w gust czytelników. Problem w tym, że na tym plusy Dream się kończą. Liczne dygresje niczego do fabuły nie wnoszą, o samych bohaterach wiemy niewiele. Mimo, że kryminał, w którym ktoś kimś manipuluje, aż się prosi o choćby odrobinę psychologicznych wstawek, niczego takiego w tej książce nie ma. 

Językowo w tej książce zgrzyta wszystko. Występuje w niej chyba każdy rodzaj błędów, jakie można sobie wyobrazić. Od logicznych po ortograficzne. Tego tekstu nie widział ani redaktor, ani korektor. O ile jednak ten drugi mógłby poprawić takie kwiatki jak nie realne*, królestwo rządzy czy szlak mnie tu trafia to redaktorowi pozostałoby przepisanie tekstu na nowo. Język jest niezwykle prosty, na siłę stylizowany na potoczny, przez co wszystko - od opisów po dialogi - razi sztucznością. Utwór nie należy do długich, aż dziw więc, że tyle w nim zbędnych słów. Chyba najlepiej zobrazuje to poniższy dialog:

(Bohater szuka czegoś, na czym może zanotować numer telefonu do pewnej uroczej panny).

- Okej, mam. Jak możesz, to podyktuj.
- 782 243 587
- Powtórzę czy dobrze zapisałem, więc 782
- Tak...
- 243 587
- Zgadza się. To w razie potrzeby będziemy w kontakcie.
- Nie ma sprawy i jak coś było nie tak, to przepraszam za problem.

A, prawie zapomniałam... Nim Kuba zapisze numer, w duchu wyrazi zdziwienie: Jaki przedstawiciel handlowy zostawia swój numer telefonu? Fakt. Przedstawiciele handlowi kontaktu do siebie zwykle nie zostawiają. Co by to było, gdyby ktoś do nich zadzwonił i, o zgrozo, coś chciał kupić? Na przykład kalendarze z ładnymi motywami, bo takie właśnie sprzedawała urocza Monika. Słusznie. Na brzydkie trudno znaleźć nabywców. Logika sformułowań, a raczej jej brak, jest mocno rzucającym się w oczy minusem. W Dream lustro jest... miejscem (Acha, zapomniałem o najważniejszym, czyli moim lustrze. Tak, to było ulubione miejsce w mej "rezydencji". Często tam bywałem ze względu na swoje długie włosy, jak na chłopaka oczywiście). Być może jest to po prostu ukłon w kierunku Alicji i Lewisa Carrolla, którego nie rozumiem.

W tekście występują liczne powtórzenia (Przyjaciel wyciągnął z kieszeni komórkę, której tak intensywnie szukałem. / - O! Właśnie jej szukałem.), dziwaczne sformułowania (Podeszliśmy do dwóch facetów, którzy swoim wyglądem do złudzenia przypominali szafę trzydrzwiową z lustrem - konia z rzędem temu, kto potrafi sobie to wyobrazić), przekręcone słowa (rozmawianie o duperalach) i nagłe, nieuzasadnione zmiany czasu (W telegraficznym skrócie opowiem, jak wyglądała ta melina, zwana klubem. Schodzi się po kosmicznych schodach, to znaczy w każdym z nich są małe lampki świecące różnymi kolorami. Wyglądało to dość ciekawie i zachęcało do zejścia na sam dół).

Znawca interpunkcji ze mnie żaden, ale nawet ja widzę, że w tej książce przecinki i kropki żyją własnym życiem. A właściwie nie żyją. Całość historii kończy melodramatyczne wyznanie, które nijak pasuje do reszty. Musicie mi wybaczyć, ale nie przytoczę go ze względu na to iż byłoby zbyt dużym spojlerem. Tyle przykładów, mam nadzieję, że zarzuty udało mi się uzasadnić. Pora więc na podsumowanie.

Wielu marzy o tym, by napisać książkę i dumnie nosić miano pisarza. Okazuje się, że nie jest to tak proste, jakby mogło się wydawać. Każdy może śpiewać, malować obrazy, czy pisać powieści. Warto jednak spojrzeć krytycznie na swoje umiejętności i możliwości. Można kupić pięć minut na scenie, ścianę w galerii, miejsce na półce w księgarni. Talentu kupić nie można.



***

*tekst oznaczony kursywą pochodzi z e-booka Dream autorstwa Marcina Legawca, Wyd. Psychoskok, 2014.

***

egzemplarz recenzencki

62 komentarze:

  1. Kiedyś bardzo chciałam napisać książkę, ale szybko mi przeszło, bo fajnie jest mieć coś swojego, aby móc się chwalić, spełnić marzenie.. jednak trzeba mieć do tego talent, tak jak wspomniałaś :) Bez sensu pisać, bo wszyscy piszą. Wolę spełniać inne marzenia, do których jestem bardziej stworzona :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że wielu czytających myśli o napisaniu książki, ale na szczęście nie każdy tego próbuje. To, że się dużo czyta, nie sprawi, że się pędzie dobrym pisarzem. Warto spojrzeć na siebie choć trochę krytycznie i zadać sobie pytanie o to, w czym się jest dobrym i w tym kierunku podążać.

      Usuń
  2. Masz rację, ze im łatwiej wydać książkę, tym więcej osób się do tego pali. I czasem można trafić na różnego rodzaju nieciekawe niespodzianki. Po ten tytuł na pewno nie sięgnę, nie chciałaby denerwować się czytając tę książkę jej stylem i poprawnością gramatyczną, interpunkcyjną etc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością nie będę Cię do tego zachęcać. :/
      Przerażający jest fakt, że autor napisał... 16 książek (na razie jedną wydał), zamiast skupić się na dopracowaniu jednej.

      Usuń
  3. Nienawidzę pisać recenzji o negatywnym zabarwieniu i zazwyczaj staram się w każdej książce doszukać zalet. Szkoda tylko kiedy te zalety są tak mało widoczne, albo wcale ich nie ma. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też. :/ Pisanie jest szalenie czasochłonne (przynajmniej takie na poważnie) i ciężko krytykować coś, mając świadomość tego, że ktoś poświęcił na stworzenie tekst masę czasu i energii.

      Usuń
  4. "(...) lada moment piszących będzie więcej niż czytających"? To już się dzieje moja droga... Szkoda, że książka jest tak niedopracowana... Zawsze mi takowych mocno żal, bo krzywdzą autorów, którzy - być może - jakiś tam talent jednak mają. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie zaburzenie proporcji dobrze nie wróży. Czasem zastanawiam się, czy w pewnym momencie czytelnicy nie utkną w powodzi tytułów, z których ciężko będzie im wyłowić te wartościowe.

      Usuń
  5. Najbardziej przerażają mnie te powtórzenia i błędy ortograficznie, których nijak nie mogę zdzierżyć. Ewa ma rację - piszących jest co raz więcej. Czasem jednak znajdą się bardzo zdolni ludzie. Szkoda, że w tym przypadku wszystko okazało się tak nieprzypilnowana do ostatniego zdania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zaskoczył fakt, że autor nie zdecydował się na korektę, bo tego tekstu nikt kompetentny nie dotknął. Aż tak bardzo wierzy w swoje umiejętności, żeby zadebiutować kompletnie niesprawdzonym tekstem?

      Usuń
  6. Ło, matko. Najbardziej przerażające są ortografy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najbardziej przerażająca jest całość. Ortografy to tylko ta przysłowiowa wisienka na torcie.

      Usuń
  7. Przykra sprawa - ale i wstyd. Jak można wypuścić w świat taki bubel???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autor zapłacił to ma to, za co zapłacił. Widocznie nie ma ambicji na więcej.

      Usuń
  8. Cóż, niektóre książki nie powinny być w ogóle wydane. Szkoda Twojego zmarnowanego czasu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Pokaż mi tego kto nie chciałby napisać książki. Chyba skrycie każdy bibliofil o tym marzy. Niestety nie wszystkim się to udaje. I jest tak jak w przypadku tejże, kiepsko. Szkoda czasu na takie lektury, gdy tyle dobrego do czytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie znaleźliby się tacy, ale faktycznie - wśród moli książkowych jest raczej takich niewiele. Ale marzyć to jedno, a wcielić w życie to już zupełnie co innego. Sama nie miałabym nic przeciwko temu, żeby w księgarni stanęła książka opatrzona moim nazwiskiem. Ale mam świadomość tego, że w tej chwili nie jest to możliwe, nie na takim poziomie, jakim bym od siebie oczekiwał.

      Usuń
  10. Jak to nie wiesz, jak wygląda mężczyzna podobny do szafy trzydrzwiowej z lustrem?? On po prostu jest duży! :D A co recenzji, to cieszę się, że napisałaś szczerze. Szkoda czasu na kiepskie książki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomniał mi się pewien chamski dowcip. Blondynka (sorry, stereotyp dowcipowy) zwierza się przyjaciółce:
      - Pamiętasz tego bramkarza z klubu?
      - Tego napakowanego, co chodzi na siłkę 7 x w tygodniu?
      - Tak, tego własnie! To ja z nim ten-tego...
      - I co??
      - Aj, jakby to powiedzieć... Cały czas miałam wrażenie, że przygniotła mnie taka wielka szafa z takim maleńkim kluczykiem... ;)

      Usuń
    2. @Małgosia - do tej pory znałam tylko podwórkowe porównanie "mieć dupę jak trzydrzwiowa szafa" i to potrafię sobie wyobrazić. Ale dwóch facetów wyglądających jak jedna szafa i to na dodatek z lustrem - to już dla mnie metafora nie do ogarnięcia. ;)

      @Paulina - rozwalasz na łopatki. A właściwie szaf rozwala, dosłownie, zdaje się. :D

      Usuń
  11. Jak wspomniałaś, szkoda, że takich książek jak ta zrecenzowana przez Ciebie pojawia się coraz więcej. Fakt, mocno zniechęcają one do sięgania po polskich autorów, szczególnie tych debiutujących. A przecież trafiają się perełki. Nie lubię pisać negatywnych recenzji, zawsze mi jakoś tak smutno i przykro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, bo zniechęcają do sięgania po książki debiutantów i wydających ze współfinansowaniem.

      Też tego nie lubię. :/

      Usuń
  12. Powiem z własnego doświadczenia. Dwa lata temu napisałam książkę, ale ją usunęłam i postanowiłam pisać od początku. Dlaczego?
    a) Nic się nie działo
    b) Płytcy oraz wyidealizowani bohaterowie
    c) Błędów ortograficznych było mało, lecz błędów interpunkcyjnych, składniowych itd było od groma.
    Obecnie czytam i piszę. Dzięki temu zmniejszę ilość błędów, bardziej dopracuję. Dopytuję się też znajomych, którym przesyłam fragmenty, kontaktuję się też na portalu spisekpisarzy.pl, co sądzą, doradzają, co wykreślić, co dodać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozostaje pogratulować krytycznej wobec siebie postawy i pracy nad warsztatem itp. Trzymam kciuki za to, żebyś z drugiej książki była zadowolona. I Twoi czytelnicy też. :)

      Usuń
  13. Myślę, że właśnie te książki ze współfinansowaniem zazwyczaj są słabe, choć zdarzają się wyjątki. Kilka razy się już właśnie na takie nacięłam i teraz ostrożniej dobieram ich lekturę.
    Tutaj fabuła dość ciekawa, ale widać, że cała reszta leży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami "ryzykuję", ale coraz mniej chętnie. W końcu tyle jest wokół książek bardziej "sprawdzonych".

      Usuń
  14. Faktycznie "perełka" wśród nowości. Nie lubię sztucznie napompowanych książek z nic nie wnoszącymi opisami.
    Kiedyś "bałam się" pisać negatywne opinie, a później doszłam do wniosku, że niby dlaczego mam tego nie robić?! Skoro mi się nie podobało, to dlaczego mam sztucznie zachwalać? Może komuś innemu się spodoba, dla mnie nie musiała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja może nie tyle się boję, co po prostu taką mam głupią naturę, że nie lubię sprawiać innym przykrości i czasami wolę przemilczeć pewne kwestie. Tu się nie da, a zakładając takiego bloga miałam też świadomość tego, że nie przyjdzie mi pisać o samych arcydziełach.

      Usuń
  15. To dopiero musi być koszmarek. Współczuję takiej męczarni z tą książką. Nie rozumiem jak autor mógł się nie zorientować, że jego książka jest po prostu źle napisana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami siebie najtrudniej ocenić. Może w tym rzecz.

      Usuń
  16. Haha, to zdecydowanie ją reklamowałaś na fb :P Myślałaś, że się nie domyślę? Phi! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze. A starałam się jakoś zakamuflować tę recenzję. ;)

      Usuń
  17. Dziękujemy za ostrzeżenie...chociaż wiem, jak się czujesz...

    OdpowiedzUsuń
  18. do wyzwania:
    "Uniwersum Metro 2033: Dzielnica obiecana" - Paweł Majka
    http://magicznyswiatksiazki.pl/?p=13779

    OdpowiedzUsuń
  19. Czekałam na recenzję z powodu postów na facebooku i byłam ciekawa jaka to książka Ci się tak nie spodobała. Niestety- czytam podobną, lecz nie tak straszną jak Dream. Już wiem od czego trzymać się z daleka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie nie zazdroszczę. Raczej marne doświadczenie.

      Usuń
  20. Ależ kulturalnie napisałaś o tak złej książce. Większość pewnie by ją wyśmiała od góry do dołu. Mnie odstrasza już sama okładka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, że niełatwo było powstrzymać złośliwość i ironię, więc cieszę się, że mi się to udało. ;)

      Usuń
  21. Auć! Tak druzgocącej recenzji jeszcze u Ciebie nie widziałam, ale argumenty zasadne. Dziękuję za ostrzeżenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo tak słabego tekstu jeszcze nie czytałam. ;)

      Usuń
  22. No, no, musiało być naprawdę kiepsko. Nie przypominam sobie, abyś wcześniej tak skrytykowała jakąkolwiek książkę, a często tu zaglądam i twierdzę, że masz mocno życzliwe podejście, zwłaszcza do polskich debiutantów.

    A może jest to literatura tak wysokich lotów, że tylko krytyk literacki z najwyższej półki da radę ją docenić :D
    Jak napisałaś o możliwym, a niedocenionym przez Ciebie nawiązywaniu do Carolla, to pomyślałam sobie, że takich aluzji do arcydzieł światowej kultury jest więcej, na przykład powtórzenia to inspiracja kultowym serialem (animowanym) „Dzielny szeryf Lucky Luke”, a ci od trzydrzwiowej szafy, to przecież oczywiste odesłanie do początków Polańskiego. Porzyjemy, zobaczymy, może znajdzie się jakiś polski Reich-Ranicki, który wytłumaczy nam, „co autor miał na myśli” pisząc o królestwie rządzy. I gdy już okrzykną go prekursorem nowego kierunku w polskiej literaturze, takim awangardystą XXI wieku, to obie będziemy wyskrobywały z internetu nasze wpisy: Ty swojego posta, a ja ten kpiarski komentarz :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Genialny komentarz, w cudowny sposób nawiązujący do genialnej "zjebczej" notki ;) Nie widziałam u Ann jeszcze takiego negatywa, a od wczoraj czekałam na post, bo mnie Ania na fejsie zaintrygowała. I skoro Ania, która jest rzetelnym, ale jednak dobrodusznym recenzentem, tak tę książkę zjechała, to jestem przekonana, że to dno i 7 km mułu. Bo z pewnością to, co napisała, i tak jest delikatne. Taka to już Ani delikatna natura. Więc jak pomnożymy zło razy 100 mamy gniota nad gniotami, i temu panu to już podziękujemy.

      Usuń
    2. Yep, genialny komentarz do genialnego komentarza :D

      Usuń
    3. @Ewa - bo ja mam w ogóle życzliwe podejście. Przynajmniej dopóki mi ktoś na odcisk nie stanie. ;)
      Może faktycznie zabrakło mi kompetencji, żeby w tekście uchwycić liczne nawiązania do klasyki czy drugie, a nawet trzecie dno. Zaintrygowałaś mnie tym Polańskim - widzisz, taki ze mnie laik, że nie załapałam powiązania. ;)
      W Sieci nic nie ginie, więc obawiam się, że w razie czego pozostanie nam rumieniec wstydu, czapka hańby i kajanie się z czołem przy podłodze.

      @Paulina - aleś mi łatkę przyczepiła. Teraz za punkt honoru będę musiała sobie postawić napisanie recenzji z pazurem, która rozdrapie ego autora książki do krwi. ;P

      @Łukasz - bo to w ogóle genialne towarzystwo jest. ;)

      Usuń
  23. Wydawnictwa typu Psychoskok czy Poligraf to typowe maszynki do zarabiania pieniędzy przez ich właścicieli. Wydają wszystko co im wpadnie pod rękę. Oczywiście pod warunkiem, że autor zapłaci. O redagowaniu czy korekcie nie ma mowy. Osobiście cieszę się, że nie skorzystałem z ich usług, a miałem takie propozycje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno jest opcja z korektą lub bez, a autor wybrał co wybrał.

      A co do maszynki... Cóż... Jest popyt, jest podaż. Jak wszędzie: skoro są chętni do skorzystania z danej usługi, to trudno się dziwić, że takie firmy powstają.

      Usuń
  24. Faktycznie motyw lustra pojawia się tu często. I szafa z lustrem i "to" lustro, do którego bohater powraca w "rezydencji"...

    OdpowiedzUsuń
  25. Nie potrafiłabym przejść obojętnie obok takich błędów, szczególnie ortograficznych. Autor miał jakiś pomysł, ale po Twojej recenzji wnioskuję, że nie potrafił go obronić. Szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie nie potrafił. Ciekawa jestem jak prezentuje się pozostałych piętnaście książek...

      Usuń
  26. Ojojojoj. Wszystko jestem w stanie zrozumieć (choć nie przeczytać), ale błędy ortograficzne?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja nie rozumiem ani błędów ortograficznych, ani wielu innych niedociągnięć. Każdemu zdarzają się wpadki, ale jakaś granica powinna być, a po jej przekroczeniu trudno oczekiwać akceptacji ze strony czytelników.

      Usuń
  27. Przykro czytało się Twoją recenzję. Bardzo dobrze, że ją napisałaś, bo zadaniem recenzenta jest wskazanie dobrych i złych cech danej książki, jeśli są tylko złe, to cóż, nie recenzent ją napisał. Ja mam ten problem, że zawsze szkoda mi pisarzy, którzy najprawdopodobniej tak jak my kochają książki, ale do wielkiego pisania niestety nie mają drugu. Stąd ta moja przykrość w czytaniu Twojego tekstu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. Wiele jest takich zawodów, które są dla nas nierealne ze względu na to, że brakuje nam predyspozycji do ich wykonywania. Ze względu na wadę wzroku nie zostanę pilotem, brak odpowiedniego głosu skreśla mnie jako piosenkarkę itp. I nie ważne, że np. lubię latać czy śpiewać pod nosem. Po prostu każdy z nas ma swoje ograniczenia i chcąc nie chcąc musimy je zaakceptować. Owszem, nad niektórymi wadami da się popracować, ale nie zawsze odniesiemy oczekiwane efekty. Choćbym nie wiem jak bardzo szlifowała głos, nigdy nie będę śpiewać tak dobrze jak ktoś, kto ma naturalny talent, piękną barwę itp. Za to jest mnóstwo innych rzeczy, które mogę robić dobrze, a nawet bardzo dobrze.
      Z tym śpiewaniem to oczywiście tylko taki przykład, ale głosu do śpiewu faktycznie nie mam. :D

      Usuń
  28. A wiesz, nie pomyślałam o tym, że dlatego właśnie jest lepszy jakościowo wybór książek zagranicznych autorów. Co, jak co, ale rzeczywiście pewnie nie opłaca się tłumaczyć tego, co się nie sprzeda. A pomijając jakieś np. modne fale książek o wampirach, czy książki celebrytów, to jednak na szczęście chyba jeszcze w dużym stopniu sprzedaje się jakość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że większość zagranicznych książek, które nam się nie podobają, to po prostu książki, które nie trafiają w nasz gust (co nie znaczy, że nie trafią w gust innych). Jeśli coś jest tłumaczone na polski, to nie są to książki wzięte znikąd, tylko coś, co gdzieś już się sprzedawało. Książki o wampirach czy publikacje celebrytów jednych nudzą, innych fascynują, jedne są napisane lepiej, inne gorzej, ale mimo wszystko są w jakiś sposób sprawdzane i choć nie każdy gust zadowolą, to znajdą się tacy, którzy po nie chętnie sięgną. Rzecz gustu.

      Natomiast nasz rodzimy autor nie musi napisać dobrej książki, żeby pojawić się na rynku. Wystarczy, że za to zapłaci. Na szczęście jest to o tyle nieszkodliwe, że ci z najniższej półki nigdy nie trafią do szerszego grona czytelników, więc jest niewielka szansa, że natknie się na nie ktoś poza blogerem książkowym czy pechowcem, który lubi eksperymenty czytelnicze. A jeśli wśród korzystających ze współfinansowania autorów trafi się ktoś dobry, to wierzę w to, że prędzej czy później uda mu się zaistnieć. Reszta do końca życia będzie płacić za to, by ktoś wrzucił do Sieci e-booka, którego nie przeczyta prawie nikt.

      Usuń
  29. Niestety, pisać każdy moze. A i wydać, też.

    "Po Dream Marcina Legawca sięgałam z mieszanymi uczuciami. Ciekawość, ale i niepokój towarzyszyły mi od pierwszych stron. Fabuła wydała mi się ciekawa. Impreza w klubie, dwóch kumpli ruszających na podryw i tajemniczy nieznajomy oferujący im podejrzany specyfik, po którym zaczną się dziać rzeczy straszne. Wszak nie każda impreza kończy się... popełnieniem morderstwa."
    W skrócie brzmi jak zżynka z "John Ginie na końcu" Davida Wonga. Której to pod żadnym pozorem nie polecam do czytania.

    Językowo przypomina mi zgrzyty w "Nomen Omen" też wszystko jest tak napakowane "potocznością" że aż razi. A zreszta, przeczytaj sama, nawet cytat zamieściłam. :D http://forculturessake.wordpress.com/2014/09/28/nomen-omen-review/ Chętnie się tej książki pozbędę. :D
    2 punkty albo i 3 (jeśli uniwersytet to też szkoła) :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznać się, że mi się "Nomen Omen" podobało? Hmm... Niech będzie: mnie się "Nomen Omen" podobało. Dobrze się bawiłam. I uwierz mi: "Dream" nie da się porównać do niczego, przynajmniej ja niczego podobnego nie czytałam, wliczając w to szkolne wypracowania.

      Usuń
    2. No nie... świat stanął na głowie. :D Co ci się podobało, albo podlinkuj recenzję. Normalnie, w szoku jestem.
      Nie chcę się przekonywać czy "Dream" jest podobny do książki Wonga. Ledwo tamto przeczytałam... Jakbym miała wybierać miedzy pisaniną Wonga a Kisiel, wybrałabym Kisiel.

      Usuń
    3. Proszę, leniwcu: ;)
      http://soy-como-el-viento.blogspot.com/2014/06/katastrofa-katastrof-marta-kisiel-nomen.html

      Podobnie ja - nie chcę się przekonywać czy Wong jest gorszy od "Dream". ;P

      Usuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...