Krisztina Tóth Pixel Wyd. Studio Emka 2014 210 stron |
Tylko wnikliwe przyjrzenie się drobiazgom pozwala poznać coś od podszewki.
Tylko zestawienie owych drobiazgów w spójną całość daje szansę oceny tego, co one budują.
Pixel pozwala na jedno i drugie.
Tytuły poszczególnych rozdziałów biorą się od nazw części ciała. Jest tu historia ręki, ucha, pępka, penisa, brody czy karku. Ta ręka puszcza drugą niespodziewanie, to ucho słyszy wrzaski zza ściany i woli klipsy niż kolczyki. Pępek jest dzieckiem odciętym od pępowiny, niechcianym. Penis to także rozstanie. Samotność, lęk, uczucie wyobcowania, którego nie potrafi uśmierzyć obecność drugiego człowieka[1]. Świadomość niemożności poczęcia dziecka w homoseksualnym związku. Tymczasem broda, to przynależność do rodziny, kark znaczą tatuaże przypominające dzień narodzić, zaś nie uwzględniające nieuchronnej śmierci.
Każda część ciała okazuje się punktem, wokół którego snuje się historia. Łączą się te wysnute nici, plączą, krzyżują, przenikają, dotykają delikatnym muśnięciem lub tworzą nierozerwalnie sploty. Ich bohaterowie, bywają bohaterami także cudzych historii. Niekiedy przemykają w tle, innym razem zjawiają się na pierwszym planie. Czasami między ich spotkaniami mijają lata. Dawni kochankowie spoglądają na siebie niepewnie, prowadzą już przecież nowe życia. Są i tacy, którzy spotkawszy się po siedmiu latach znów razem lądują w łóżku. Ona ma krótkie włosy i smutek w oczach, on pije zbyt dużo, ale wciąż ją kocha. Gdy sięga pod jej bluzkę, wyczuwa bliznę po mastektomii. Czas nie oszczędza nikogo.
Krisztina Tóth pisze lapidarnie. Nie potrzebuje długich, zawiłych opisów, by oddać emocje, nakreślić sylwetki bohaterów, ukazać ich myśli, troski, niepokoje. Czasami opowiada o rzeczach trudnych (rozstania, śmierć), niekiedy zabawnych (mężczyzna mdlejący na widok zużytych plastrów z woskiem do depilacji), innym razem nieco abstrakcyjnych, jak wtedy, gdy ręka kilkuletniego Davida niestrudzenie rysuje kredą kręgi po blacie stołu. Malując je nieskończenie cierpliwie, nieskończenie długo, mógłby w ten sposób stworzyć stożkowaty kształt, przestrzenną figurę, której otchłań wciągnie wszelkie troski.
Inwentarz możliwych rzeczywistości jest bogaty, a poszczególne historie, toczą na naszych oczach, lub pozostają niewidoczne wraz z ich bohaterami[2]. Stąd też, te przenikające się opowieści, życiorysy i sceny, doczekują się rozmaitych interpretacji. Oto nudząc się w środku komunikacji publicznej, obserwujemy kobietę. Kim jest, co robi, jak wygląda jej życie? I jakie jest prawdopodobieństwo, że nie będąc cwanym detektywem z Baker Street będziemy w stanie choćby zbliżyć się do prawdy? Tóth udowadnia to, o czym często zapominamy, choć właściwie nie wiem dlaczego. Pokazuje, jak ocena sytuacji z zewnątrz może być skrajnie odmienna od prawdy. Jak łatwo wydajemy opinie na podstawie mglistych przesłanek.
Pixel zawiera w sobie historie zwykłych ludzi. Z jednej strony samodzielnych istnień, z drugiej dopiero wspólnie z innymi, tworzących kompletną całość. Tytułowy bohater, tytułowy pixel, sam w sobie jest skończonym bytem, ale jego istnienie nabiera sensu dopiero w zestawieniu podobnych mu jednostek. Nawiązują się wówczas relacje, tworzą zależności, kiełkują uczucia.
W zbiorze opowiadań Krisztina Tóth zachwyca przede wszystkim język. Celność sformułowań, metafor, zwięzłość tak świetnie oddająca sens danej historii. Nie jest to łatwa sztuka, tak dosadnie, a przy tym z pewnym dystansem, opowiadać cudze życiorysy, wydobywając z nich jedynie sedno, bez zbędnych opisów, mnożenia słów i dzielenia włosa na czworo. Bez dodawania zbytecznych scen i odejmowania uroku. Styl węgierskiej pisarki i poetki, łączy w sobie matematyczną precyzję wyrażania myśli i poetycki urok nadawania im znaczenia.
Narratorka puszcza czasami do czytelnika oko. Wie znacznie więcej niż mu przekazuje. Niektóre sceny i fragmenty opowieści zostawia dla siebie. Czasami urywa myśl, każe samodzielnie snuć wizję do końca.
Narratorka puszcza czasami do czytelnika oko. Wie znacznie więcej niż mu przekazuje. Niektóre sceny i fragmenty opowieści zostawia dla siebie. Czasami urywa myśl, każe samodzielnie snuć wizję do końca.
Czytajcie więc uważnie. Cieszcie się pięknym językiem, rozpoznawajcie wśród bohaterów znajome twarze. Czasem cofnijcie się o krok lub dwa i spójrzcie raz jeszcze na opisywaną rzeczywistość. Może z tej innej perspektywy, będzie ona wyglądała zupełnie inaczej.
***
Książkę polecam
miłośnikom krótkich form
i długich też, bo opowiadania zgrabnie łączą się w całość
chcącym zacząć lub kontynuować przygodę z literaturą węgierską
doceniającym piękny język i celność sformułowań
szukającym opowieści o zwykłych ludziach
***
[1] Krisztina Tóth, Pixel, przeł. Klara Anna Marciniak, Wyd. Studio Emka, 2014, s. 119.
[2] Tamże, s. 111.
***
egzemplarz recenzencki |
Z autorką zbioru Pixel będzie się można zobaczyć już w sobotę na Targach Książki w Krakowie.
Znasz się na dobrych książkach jak mało kto, więc ,,Pixel" chętnie przeczytam skoro to dobra lektura ;)
OdpowiedzUsuńTrochę mnie przeceniasz. :P
UsuńAle książka jest wata uwagi.
Szalenie intrygujące!
OdpowiedzUsuńWybieram się w sobotę do autorki :)
OdpowiedzUsuńByłaś? Ja nie dałam rady. :(
UsuńNie słyszałam o tej książce. Lubię poszerzać horyzonty, więc czemu nie.
OdpowiedzUsuńBrzmi zachęcająco. Kolejna książka na liście "do przeczytania". :) A z literatury węgierskiej wybrałam sobie w bibliotece "Atlantyda: historia zaginionej Oceanii" Maurycego Jokai (jeszcze nieprzeczytana).
OdpowiedzUsuńTo poczekam aż przeczytasz. Z węgierskiej kojarzę głównie Magdę Szabo. Kiepski wynik. ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTrzydzieści opowiadań powiązanych losowo z trzydziestoma częściami ludzkiego ciała. Świetny pomysł na książkę. Żałuję, że ciągle tak mało wiem o anatomii człowieka;)
OdpowiedzUsuńKupuję:)
Takiej lekcji w szpitalu nie dostaniesz, więc musisz przeczytać książkę. :D
UsuńLubie krótkie formy i w związku z tym z chęcią sięgnę po tę książkę.
OdpowiedzUsuńRzadko sięgam po opowiadania, więc mimo Twojej zachęty nie sięgnę po publikację.
OdpowiedzUsuń"mężczyzna mdlejący na widok zużytych plastrów z woskiem do depilacji" - Rozbawiłaś mnie tym. ;) Miałam ci tu napisać, że książka mnie interesuje, przede wszystkim ze względu na pomysł, ten pixel, który nabiera sensu dopiero w towarzystwie innych mu podobnych, ale ze śmiechu o wszystkim pozapominałam. Jak, no jak można zemdleć na widok zużytych plastrów? ;)
OdpowiedzUsuńNo cóż, widocznie niektórzy panowie chcą wierzyć, że rodzimy się bezwłose. :P
UsuńHa, kto by się spodziewał, że taka niepozorna okładka skrywa w sobie taką treść! Przyznam się, że jeszcze chyba nigdy w życiu nie miałam styczności z literaturą węgierska. Jak widać to błąd. Dopiszę sobie tę nieznaną mi dotąd autorkę do listy, by o niej pamiętać.
OdpowiedzUsuńJakby co, to to polecam książki Magdy Szabo. Czytałam "Piłata", "Sarenkę" i "Tylko sam siebie możesz ofiarować" i wszystkie trzy bardzo mi się podobały.
UsuńNie czytałam jeszcze żadnej książki z literatury węgierskiej, ale planuję rozpocząć od Sandora Maraia. Po tą pozycję sięgnę nieco później.
OdpowiedzUsuńZerknęłam na BiblioNETkę, bo coś mi się kojarzyło, że czytałam jego książki. Faktycznie, dwie. I na dodatek dobrze je oceniłam, ale teraz już nic nie pamiętam. :/
UsuńTak się zastanawiam, czy miałam już do czynienia z literaturą węgierską, ale chyba nie. Ta pozycja wydaje się wprost idealna do tego. Lubię krótkie formy, a jeśli poszczególne opowiadania się ze sobą wiążą, to jeszcze ciekawiej. Jestem zainteresowana tą lekturą.
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że faktycznie jest to książka dla Ciebie. :)
UsuńKsiążkę przeczytałam, wrzuciłam do siebie recenzję i dopiero czytam Twoją. Chyba zgadzamy się w wielu kwestiach. :)
OdpowiedzUsuńNo to idę czytać Twoją. :)
Usuń