Kathryn Harrison Tysiąc drzewek pomarańczowych Wyd. Marginesy 2015 392 strony |
Jestem marzycielką. Marzycielką, nie inaczej. Spędzając wiele czasu w sąsiedztwie larw jedwabnika, obserwując je, nauczyłam się być gąsienicą. Gąsienice przekształcają liście w jedwab. Podpatrzyłam, na czym polega ich sztuka. Odkryłam sposób przekształcenia życia, którym mnie obdarzono, w inne życie, życie niezwykłe, nieoczekiwane[1].
Powyższy fragment muszę uzupełnić kilkoma informacjami. Bohaterka-marzycielka nie wspomina w nim, że to niezwykłe życie to nie tylko mile wspominane dzieciństwo czy gorący, zakazany romans, ale także pasmo cierpień. Wystarczy wspomnieć, że akcja powieści Kathryn Harrison Tysiąc drzewek pomarańczowych toczy się w Hiszpanii z XVII wieku, dorzucić do tego hasło "inkwizycja" i napomknąć, że narratorka snuje swą opowieść z celi, z której od czasu do czasu wychodzi tylko po to, by wyznać nieistniejące winy swoje i cudze, wijąc się przy tym z bólu zadawanego wymyślnymi torturami przez ludzi w białych kapturach, by w pełni zrozumieć, że życie Franciski de Luarca może i jest niezwykłe, nieoczekiwane, ale z pewnością nie stanie się przedmiotem zazdrości.
Nie zaliczałam się do ludzi szczęśliwych tylko dlatego, że nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo można być nieszczęśliwym[2].
Nie zaliczałam się do ludzi szczęśliwych tylko dlatego, że nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo można być nieszczęśliwym[2].
Rodzina Franciski zajmowała się hodowlą jedwabników. Choć o bogactwie trudno tu mówić, zajęcie to pozwoliło im żyć na nienajgorszym poziomie. Dobra passa skończyła się jednak wraz z bankructwem ojca i wyjazdem matki na królewski dwór, gdzie jako mamka miała zadbać o to, by przyszły król Hiszpanii, Carlos, wyrósł na zdrowego i silnego młodzieńca. Trud był to próżny, bo Carlos II Habsburg nie był zdrów ani na ciele, ani na umyśle. Ofiara kazirodztwa od wielu pokoleń panoszącego się w związkach Habsburgów, niepełnosprawna umysłowo, fizycznie zdeformowana była mimo wszystko nadzieją na przedłużenie rodu. Niestety, żadna z dwóch żon nie dała mu syna. Córki także nie dała, a co więcej, być może pierwsze małżeństwo z Marią Ludwiką Orleańską nigdy nie zostało nawet skonsumowane. Bociany omijały Madryt i królewskie komnaty.
Zostawmy jednak historię Habsburgów i tajemnice alkowy Carlosa II, bo choć rodzina królewska jest ważnym bohaterem tej powieści, to jednak Kathryn Harrison pisząc Tysiąc drzewek pomarańczowych, fakty traktuje raczej luźno i porównywanie jej opowieści z opracowaniami historycznymi, co bardziej przywiązanych do dbałości o zachowanie prawdziwości zdarzeń, może przyprawić o migrenę. Wróćmy na moment do Franciski, w końcu to jej zawdzięczamy możliwość zajrzenia do siedemnastowiecznej Hiszpanii. W celi wraca ona wspomnieniami do lat dzieciństwa, wspomina czasy drzewek morwowych i życie rodziny po bankructwie ojca. Mówi o nieobecności matki i jej powrocie. O siostrze tak różnej od niej samej i o miłości, która przyszła niespodziewanie przynosząc tyleż samo namiętności co bólu, tyle samo radości co niepokoju. Tamte wspomnienia splatają się z tym, co teraźniejsze. Z potwornością przypalanych pięt i naciągniętych mięśni.
Kathryn Harrison [źródło] |
Tysiąc drzewek pomarańczowych choć nie może być traktowane jako źródło wiedzy historycznej (czego żałuję ogromnie, bo właśnie w formie powieściowej najprzyjemniej mi się przyswaja fakty), świetnie oddaje klimat opisywanych czasów. Inkwizytorzy budzą strach, oskarżeni o czary panikę. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, a i tak nigdy nie ma się pewności, kiedy po powrocie do domu zamiast bliskich, zastanie się ich buty pozostawione w progu, znak, że ludzie w białych kapturach właśnie wzięli właścicieli obuwia na celownik. Można się nie wychylać, starać nie rzucać w oczy, szczerze pobożnym być i skrycie heretykiem, można być niewinnym od stóp do głów, wszerz i ukośnie, a i tak nie czuć się bezpiecznym.
Kathryn Harrison opowiada historie dwóch kobiet, które przeżyły radość dzieciństwa i piekło dorosłości. Przy okazji rysuje się przed czytelnikiem los kobiet tamtych czasów, z narzuconymi im rolami, oczekiwaniami, zachowaniami, których zignorowanie karane było na wiele sposobów. Autorka wprowadza w świat zabobonów, lęków przez Inkwizycją. Obnaża mechanizm działania budzącej paniczny strach instytucji kościelnej, pokazuje jak łamano ducha, jak okaleczano ciało.
Akcja toczy się tu dość nieśpiesznie, zwłaszcza początek może się nieco dłużyć. Gdy jednak losy kobiet przestają być obojętne, gdy w czytelniku zacznie kiełkować niezgoda na ukazany w powieści porządek, emocje przybierają na sile. I okazuje się, że Tysiąc drzewek pomarańczowych to udana wyprawa w przeszłość, luźno nawiązująca do historii, ale silnie nasączona emocjami.
Kathryn Harrison opowiada historie dwóch kobiet, które przeżyły radość dzieciństwa i piekło dorosłości. Przy okazji rysuje się przed czytelnikiem los kobiet tamtych czasów, z narzuconymi im rolami, oczekiwaniami, zachowaniami, których zignorowanie karane było na wiele sposobów. Autorka wprowadza w świat zabobonów, lęków przez Inkwizycją. Obnaża mechanizm działania budzącej paniczny strach instytucji kościelnej, pokazuje jak łamano ducha, jak okaleczano ciało.
Akcja toczy się tu dość nieśpiesznie, zwłaszcza początek może się nieco dłużyć. Gdy jednak losy kobiet przestają być obojętne, gdy w czytelniku zacznie kiełkować niezgoda na ukazany w powieści porządek, emocje przybierają na sile. I okazuje się, że Tysiąc drzewek pomarańczowych to udana wyprawa w przeszłość, luźno nawiązująca do historii, ale silnie nasączona emocjami.
***
Książkę polecam
miłośnikom prozy hiszpańskiej
chcącym na moment (i bezpiecznie!) przenieść się do Hiszpanii z czasów Inkwizycji
niezbyt przywiązanym do faktów historycznych
szukającym powieści o kobietach
niestroniącym od trudnych tematów
***
Tematyka tej książki mi się podoba, choć trochę niepokoi mnie leniwa akcja. Może mimo wszystko zdecyduje się na lekturę :)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, leniwie było tylko na początku.
UsuńLubię książki historyczne, które właśnie potrafią odzwierciedlić atmosferę dawnych czasów :).
OdpowiedzUsuńTa jest średnio historyczna, ale to z atmosferą się zgadza. ;)
UsuńO tak, zgadzam się szczególnie z tym, że książka niestety nie może być źródłem wiedzy historycznej, choć świetnie oddaje klimat epoki. Nic dodać, nic ująć.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą to chyba jedyna "wada" powieści - że nie towarzyszyło jej poczucie całkowitego autentyzmu ;)
Gdyby prawda historyczna była zachowana, byłabym przeszczęśliwa. :)
UsuńWłaśnie dla tego klimatu chętnie poznam powieść:)
OdpowiedzUsuńBrzmi bardzo ciekawie. O Hiszpanii czasów Inkwizycji niewiele jeszcze czytałam.
OdpowiedzUsuńLubię gdy taki nacisk położony zostaje na postacie kobiecie, a do tego nie przeszkadza mi nieścisłość historyczna, więc myslę, że to powieśc skrojona na mnie.
OdpowiedzUsuńTa książka ma w sobie to, czego szukam do czytania na daną chwilę. Hiszpanio...przybywam literacko!
OdpowiedzUsuńCoś ostatnio takie same książki czytamy :) Moja opinia i książce Harrison rodzi się w bólach, bo sama nie wiem co o niej myśleć. Niby mi się podobała, ale do końca nie rozumiem, czemu jest, jak twierdzi wydawca, książką kultową.
OdpowiedzUsuńAno. Ale opinie mamy nie do końca zbieżne. ;)
UsuńChoć tej kultowości chyba też nie rozumiem.
Uwielbiam takie powieści. Recenzja, którą napisałaś zachwyciła mnie. Chętnie sięgnę po książkę :)
OdpowiedzUsuńChciałabym przeczytać, ale w najbliższym czasie się na to nie zapowiada :( Nie mniej jednak będę mieć książkę na uwadze!
OdpowiedzUsuń