Spotkanie z Anną B. Kann (Anną Kochnowicz-Kann) odbyło się w październiku w ramach organizowanego w Poznaniu Festiwalu Kultury Hiszpańskojęzycznej ¿Qué pasa?. W sali hotelu należącego do jednej z największych sieci hotelowych w Hiszpanii - NH Hoteles, przy dźwiękach hiszpańskiej muzyki, autorka Do zobaczenia w Barcelonie opowiadała o swojej debiutanckiej książce, przygodach z pisarstwem, tańcem i dziennikarstwem.
Ten wieczór był dowodem na to, że najlepiej zapamiętuje się te spotkania, których bohaterem jest pasjonat. Ktoś, kto opowiada z niesamowicie zaraźliwym entuzjazmem, ma w sobie mnóstwo pozytywnej energii, komu aż oczy błyszczą, gdy może podzielić się swą pasją z innymi. Taka jest właśnie Anna B. Kann - uśmiechnięta, pogodna, energiczna, rozsyłająca pozytywne wibracje. A przy tym wrażliwa i pełna ciepła. Jej powieść podbiła moje serce Barceloną i flamenco. Pani Ania zrobiła to szczerością i uśmiechem.
Autorka zaczęła spotkanie od przeczytania fragmentu powieści Do zobaczenia w Barcelonie, której recenzję znajdziecie w notce Niebezpieczna. Wiele daje, więcej zabiera.
Podobno każdy nosi w sobie książkę i każdy ją może napisać - powiedziała autorka po odczytaniu owego fragmentu. I teoretycznie tak jest. Siadasz, przelewasz myśli na papier i gotowe. Ale co dalej? Co jeśli chcesz trafić do szerokiego grona czytelników? Wydanie książki jest zdecydowanie trudniejsze niż jej napisanie - o tym wie na pewno wielu pisarzy, którym niełatwo zaistnieć w świadomości czytelników. Anna Kochnowicz-Kann podzieliła się swoją historią. Do zobaczenia w Barcelonie napisała dwa lata temu, gdy po redukcji etatów w telewizji, zyskała więcej wolnego czasu. Nie pisała jednak z myślą o wydaniu, a raczej dla siebie, by sobie samej udowodnić, że potrafi stworzyć coś więcej niż notatkę prasową oraz, że potrafi opowiadać nie tylko obrazem, tworząc reportaż czy film dokumentalny (na koncie ma m. in. dwa filmy o flamenco), ale także i słowem. Gdy pisze się dla siebie, wówczas nie udaje się emocji. Są one prawdziwe. Czytelnicy z pewnością to wyczują. Przyszedł jednak moment, kiedy pomysł podzielenia się opowiedzianą w powieści historią, wydał się nie taki znowu zły.
Autorka opowiedziała jak przebiegała jej droga jako początkującej pisarki od momentu napisania książki aż do jej wydania. Wspomniała o agencjach literackich, odrzuconym pomyśle na opublikowanie książki własnym sumptem, o tym, jak mimo trudności, w końcu udało się książkę wydać, a także o promocji, krytyce i blogach recenzenckich (w szczerość których autorka wierzy bardziej niż sami blogerzy).
W Do zobaczenia w Barcelonie autorka chciała utrwalić swoją wiedzę o flamenco, miłość do Barcelony oraz wspomnienia - także i swoje. Można tę powieść analizować na różnych poziomach: jako historię miłosną, opowieść o problemach dojrzałych kobiet, o flamenco i miłości do tańca, o Barcelonie i uważnym oglądaniu świata wokół.
Bardzo spodobało mi się stwierdzenie, że każdy człowiek musi znaleźć swoje flamenco, swoją pasję. Autorka ma jednak na myśli takie hobby, które zapewni danej osobie ruch, a tym samym uruchomi wydzielanie hormonu szczęścia. Wspomniała też o tańcu jako terapii, sposobie na odnalezienie w sobie siły i odwagi, otwarcie się na ludzi.
Dlaczego właśnie flamenco? - padło pytanie ze strony publiczności. W odpowiedzi autorka opowiedziała nam historię swojej fascynacji tym elementem hiszpańskiej kultury. Jako dziennikarka wielokrotnie robiła materiał dotyczący warsztatów tańca, ale sama nie widziała się w roli tańczącej. Prowadzące warsztaty (Ewa Wycichowska i Jagoda Igaczak) podpytywały kiedy ona sama zacznie tańczyć, na co pani Ania odpadła, że wtedy, kiedy one wymyślą warsztaty z tańców żydowskich. Wydawało jej się, że pomysł jest tak abstrakcyjny, że nie doczeka się realizacji. Dwa lata później dostała informację o powstaniu warsztatów tańców izraelskich i cóż było począć - słowo się rzekło... Autorka przełamała opory i tak zaczęła się jej przygoda z tańcem.
Po kolejnych dwóch (dziennikarka dzielnie w tym czasie machała nóżkami w rytm muzyki izraelskiej), dostała zlecenie od TVP Kultura, by nakręcić reportaż z warsztatów tańca Ewy Wycichowskiej (tancerka, choreograf, pedagog, absolwentka szkoły baletowej i pedagogiki tańca; studiowała modern dance w Paryżu). Pojawił się jednak problem, bo każdy reportaż musi mieć swojego bohatera, a w grupie kobiet traktujących taniec jak terapię, ciężko było wytypować jedną-dwie osoby, wokół których miała być budowana historia. (Wiecie - ma być ładnie, efektownie telewizyjnie, poczwarka musi zmienić się w motyla i udowodnić, że taka przemiana na dziewięciodniowych warsztatach jest możliwa; bohaterka reportażu musiałaby o sobie opowiedzieć, pokazać się przed kamerą w zmachana, spocona, niezdarnie stawiająca pierwsze kroki w tańcu. Są chętni? Cóż... Widzicie ten las rąk? No właśnie). W końcu bohaterką reportażu została... tańcząca Anna B. Kann, a że flamenco wydało jej się najbardziej efektowne, postanowiła bliżej przyjrzeć się właśnie temu zjawisku. Dzięki temu poznała charyzmatycznego Teo Bareę, bardzo cenionego tancerza, wzbudzającego zachwyt nie tylko kursantów płci pięknej.
Wydawało się, że kroki do sevillanas (jeden ze stylów flamenco) są proste. Autorka wpadła więc w wir przygotowań. Kupiła buty, uszyła spódnicę, by w końcu usłyszeć, że telewizja z projektu się wycofała. Anna Kochnowicz-Kann została ze strojem do tańca i miejscem na kursie. Jak się domyślacie, nie zrezygnowała z warsztatów. I tak to się zaczęło: ciężka praca, zakwasy, litry wylanego potu, ale i fascynacja tym niesamowitym, energetycznym tańcem.
Chciałam napisać książkę, w której będzie kolor, muzyka i smak - opowiadała autorka, wracając do głównego powodu spotkania, promocji książki. Chciała też by oprócz romansu, znalazła się w powieści także tematyka nieco poważniejsza, by przełamane zostały stereotypy dotyczące flamenco (że niby taniec ten jest domeną starych, zranionych kobiet), które pełne jest emocji - zarówno tych radosnych jak i smutnych. Czy udało jej się to wszystko w powieści zawrzeć? Musicie sprawdzić sami.
Anna B. Kann pięknie opowiadała o emocjach towarzyszących flamenco. O tym co jej dał ten taniec. Aż chciało się po spotkaniu zapisać na kurs. Serio!
A czy będzie dalszy ciąg powieści? Miejmy nadzieję, że tak. Niedomknięcie niektórych wątków daje na to szansę (na co po cichu liczę - zwłaszcza, jeśli jedną z bohaterek będzie Barcelona). A może powstanie coś zupełnie innego? Na przykład kryminał w barcelońskiej scenerii? Tak czy inaczej - trzymam za autorkę kciuki!
Autorka opowiedziała jak przebiegała jej droga jako początkującej pisarki od momentu napisania książki aż do jej wydania. Wspomniała o agencjach literackich, odrzuconym pomyśle na opublikowanie książki własnym sumptem, o tym, jak mimo trudności, w końcu udało się książkę wydać, a także o promocji, krytyce i blogach recenzenckich (w szczerość których autorka wierzy bardziej niż sami blogerzy).
W Do zobaczenia w Barcelonie autorka chciała utrwalić swoją wiedzę o flamenco, miłość do Barcelony oraz wspomnienia - także i swoje. Można tę powieść analizować na różnych poziomach: jako historię miłosną, opowieść o problemach dojrzałych kobiet, o flamenco i miłości do tańca, o Barcelonie i uważnym oglądaniu świata wokół.
Bardzo spodobało mi się stwierdzenie, że każdy człowiek musi znaleźć swoje flamenco, swoją pasję. Autorka ma jednak na myśli takie hobby, które zapewni danej osobie ruch, a tym samym uruchomi wydzielanie hormonu szczęścia. Wspomniała też o tańcu jako terapii, sposobie na odnalezienie w sobie siły i odwagi, otwarcie się na ludzi.
Dlaczego właśnie flamenco? - padło pytanie ze strony publiczności. W odpowiedzi autorka opowiedziała nam historię swojej fascynacji tym elementem hiszpańskiej kultury. Jako dziennikarka wielokrotnie robiła materiał dotyczący warsztatów tańca, ale sama nie widziała się w roli tańczącej. Prowadzące warsztaty (Ewa Wycichowska i Jagoda Igaczak) podpytywały kiedy ona sama zacznie tańczyć, na co pani Ania odpadła, że wtedy, kiedy one wymyślą warsztaty z tańców żydowskich. Wydawało jej się, że pomysł jest tak abstrakcyjny, że nie doczeka się realizacji. Dwa lata później dostała informację o powstaniu warsztatów tańców izraelskich i cóż było począć - słowo się rzekło... Autorka przełamała opory i tak zaczęła się jej przygoda z tańcem.
Po kolejnych dwóch (dziennikarka dzielnie w tym czasie machała nóżkami w rytm muzyki izraelskiej), dostała zlecenie od TVP Kultura, by nakręcić reportaż z warsztatów tańca Ewy Wycichowskiej (tancerka, choreograf, pedagog, absolwentka szkoły baletowej i pedagogiki tańca; studiowała modern dance w Paryżu). Pojawił się jednak problem, bo każdy reportaż musi mieć swojego bohatera, a w grupie kobiet traktujących taniec jak terapię, ciężko było wytypować jedną-dwie osoby, wokół których miała być budowana historia. (Wiecie - ma być ładnie, efektownie telewizyjnie, poczwarka musi zmienić się w motyla i udowodnić, że taka przemiana na dziewięciodniowych warsztatach jest możliwa; bohaterka reportażu musiałaby o sobie opowiedzieć, pokazać się przed kamerą w zmachana, spocona, niezdarnie stawiająca pierwsze kroki w tańcu. Są chętni? Cóż... Widzicie ten las rąk? No właśnie). W końcu bohaterką reportażu została... tańcząca Anna B. Kann, a że flamenco wydało jej się najbardziej efektowne, postanowiła bliżej przyjrzeć się właśnie temu zjawisku. Dzięki temu poznała charyzmatycznego Teo Bareę, bardzo cenionego tancerza, wzbudzającego zachwyt nie tylko kursantów płci pięknej.
Wydawało się, że kroki do sevillanas (jeden ze stylów flamenco) są proste. Autorka wpadła więc w wir przygotowań. Kupiła buty, uszyła spódnicę, by w końcu usłyszeć, że telewizja z projektu się wycofała. Anna Kochnowicz-Kann została ze strojem do tańca i miejscem na kursie. Jak się domyślacie, nie zrezygnowała z warsztatów. I tak to się zaczęło: ciężka praca, zakwasy, litry wylanego potu, ale i fascynacja tym niesamowitym, energetycznym tańcem.
Chciałam napisać książkę, w której będzie kolor, muzyka i smak - opowiadała autorka, wracając do głównego powodu spotkania, promocji książki. Chciała też by oprócz romansu, znalazła się w powieści także tematyka nieco poważniejsza, by przełamane zostały stereotypy dotyczące flamenco (że niby taniec ten jest domeną starych, zranionych kobiet), które pełne jest emocji - zarówno tych radosnych jak i smutnych. Czy udało jej się to wszystko w powieści zawrzeć? Musicie sprawdzić sami.
Anna B. Kann pięknie opowiadała o emocjach towarzyszących flamenco. O tym co jej dał ten taniec. Aż chciało się po spotkaniu zapisać na kurs. Serio!
A czy będzie dalszy ciąg powieści? Miejmy nadzieję, że tak. Niedomknięcie niektórych wątków daje na to szansę (na co po cichu liczę - zwłaszcza, jeśli jedną z bohaterek będzie Barcelona). A może powstanie coś zupełnie innego? Na przykład kryminał w barcelońskiej scenerii? Tak czy inaczej - trzymam za autorkę kciuki!
Pozostałe fotorelacje ze spotkań autorskich
Pod względem wizualnym flamenco jest jednym z najbardziej atrakcyjnych tańców. Pewnie dlatego nauczenie się go jest takie trudne, zwłaszcza z moimi zdolnościami motorycznymi...
OdpowiedzUsuńMoże się nie doceniasz? :)
UsuńOoo, kryminał w barcelońskiej scenerii, to byłoby coś, co na pewno przyciągnęłoby moją uwagę:)
OdpowiedzUsuńMoją też. Na razie mam kryminalne opowiadania, ale jeszcze nie miałam okazji przeczytać.
UsuńDlaczego ja wcześniej nie słyszałam o tej pani i jej książce? Okładka przyciąga wzrok, blurb zachęca więc na pewno się z nią zapoznam :)
OdpowiedzUsuńZapraszam też do lektury recenzji i wywiadu. :)
UsuńWidać, że spotkanie było bardzo udane. Zazdroszczę takich doznań!
OdpowiedzUsuńJa również!!
UsuńPotwierdzam: było bardzo udane. :)
UsuńJak zwykle miałaś udane spotkanie :) Ale ja zdecydowanie wolałabym kryminał w barcelońskiej scenerii ;)
OdpowiedzUsuńMnie tam ciągnie do Barcelony w każdej odsłonie. ;)
UsuńPo Brukseli może się wezmę za Barceloną.
OdpowiedzUsuńA przy okazji zapraszam na konkurs.
http://monweg.blog.onet.pl/2014/11/12/konkurs-200-000-i-szansa-na-dwie-ksiazki/
Nie ma to jak ciekawe wycieczki literackie.
UsuńAle musiało być świetne spotkanie! :) Zazdroszczę i zazdroszczę też książki. Eh, kiedy ja ją w końcu przeczytam...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko, bo myślę, że Ci się spodoba. :)
UsuńJestem przeszczęśliwa... udało mi się dzięki Pani Ani z Jej dedykacją zdobyć książkę..." Do zobaczenia w Barcelonie "
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam na wdechu. Polecam.
Książka wciąga, a autorka przesympatyczna kobieta.