Dawno, dawno temu, kiedy na ścianach wisiały kalendarze z rokiem 2014, a ostatnie kolorowe, październikowe liście ozdabiały miejskie chodniki, w Poznaniu, na Festiwalu Fabuły, zjawili się dwaj wygadani pisarze, Janusz Rudnicki i Wojciech Kuczok.
Tak szczerze mówiąc, poszłam tam na spotkanie z tym drugim panem, bo choć od powieściowego Gnoju wolę filmowe Pręgi, to jednak Kuczoka pisanie bardzo lubię. Choćby za Senność (także nieźle zekranizowaną), Widmokrąg czy To piekielne kino. O Rudnickim mówiono, że fajny, że zabawny, że erudyta, że coś tam jeszcze co przemawia za tym, żeby poszukać jego twórczości w księgarniach czy bibliotekach, ale jakoś tak okazji nie było, czasu, coś innego wpadało w ręce. Z krakowskich Targów Książki wróciłam jednak z Życiorystą, wspomnieniami rozmowy o spodniach jako pamiątce pierwszej ejakulacji, jeździe na rowerze po pijaku i kilku innych ważkich tematach oraz z pamiątkową (ciężko zdobytą) fotką.
Jednakże, póki co, Rudnickiego nie znam, jest październikowy wieczór, siedzę w Centrum Kultury Zamek i czekam na Kuczoka. Spotkanie się opóźnia, czego nie lubię, ale skoro przyszłam to siedzę. I siedzę, i siedzę.
Aż w końcu ekipa się zjawia, zdyszany Rudnicki wskakuje na scenę i rozpoczyna monolog wyjaśniający dlaczego się spóźnił i jak też wyglądała jego droga do Poznania. Jako, że do tej pory tego autora nie znałam, a zatem jego możliwości oratorskich też, z szeroko otwartą paszczą siedziałam dłuższą chwilę, nie bacząc na to, że dość dziwnie musiało to wyglądać. Opowiedzieć się tego nie da, tak jak niemożliwym jest opowiedzenie kabaretowego skeczu. Skecz trzeba obejrzeć, na spotkaniu z Rudnickim być. Toteż zróbcie to, jak tylko będziecie mieli okazję - idźcie na wieczór autorski z tym panem.
Spotkanie w CK Zamek świetnie poprowadził Grzegorz Olszański. Wygadane trio sprawdziło się znakomicie. To było zdecydowane jedno z tych spotkań, z których słuchacz wychodzi z szerokim uśmiechem na paszczy.
Jedno z pierwszych pytań dotyczyło bardzo modnego swego czasu pomysłu, który opanował media społecznościowe, a mianowicie stworzenia list najważniejszych książek. W tym konkretnym przypadku takich, które wpadły panom w oko za młodu i być może zadecydowały o tym, jak potoczyły się ich pisarskie kariery.
Wojciech Kuczok myślał długo, aż w końcu uznał, że dla jego rozwoju duchowego najważniejsze okazały się tytuły... czasopism sportowych, komiksów i rozmaitych innych gazet towarzyszących Wojciechowi, który wówczas był Wojtkiem i książek nie czytał. Później dodał, że swoich mistrzów woli nie ujawniać, z obaw, że czytelnicy zorientują się na kim się wzoruje i zwątpią w jego talent. Grzegorz Olszański nie dał się tak łatwo zbyć, rzucając pytanie o to z jaką komiksową postacią utożsamiał się Kuczok. Padło na Tytusa, małpę z serii komiksów autorstwa Papcia Chmiela. Drążąc temat literatury, udało się prowadzącemu zwrócić uwagę na jedną, niezwykle ważną, choć już mocno zniszczoną książkę istotną w życiu autora Gnoju. Są to Wina Europy, biblia pijacka, jak określił ją Kuczok.
Rudnicki wymienił wśród swych młodzieńczych fascynacji Chłopców z placu broni (dodając, że na podwórku kazał na siebie mówić Nemeczek), Tarninę (której obecnie już nie pamięta), Obcego, Moskwę-Pietruszki.
Wina Europy i przesiąknięte alkoholem Moskwa-Pietruszki zrodziły pytanie o to, czy spożywanie trunków towarzyszy procesom twórczym zaproszonych gości. Wojciech Kuczok niestety musi wybierać: albo picie, albo pisanie. Co więcej, albo pisanie, albo... jedzenie. Czytanie po pijaku także mu nie wychodzi. Janusz Rudnicki potwierdza, że łączenie procesów twórczych z piciem nie ma sensu.
Rytuały twórcze?
Janusz Rudnicki nie potrafi pisać... w warunkach idealnych. Nie lubi ciszy. Woli tworzyć, gdy otacza go hałas. Na lotnisku, w pociągu, gdy wokół tłoczą się ludzie, drą się dzieci. Chodzi po mieszkaniu, w każdym pomieszczeniu to gra radio, to telewizor. Musi się coś dziać. Musi mu coś przeszkadzać. Jak nikt nie dzwoni, to sam dzwonię na stacjonarny - dodaje, a zgromadzeni na sali wybuchają śmiechem.
Wojciech Kuczok pisze rano, o pustym żołądku, ewentualnie w towarzystwie kawy. W pisaniu zdarzają mu się długie przerwy, ciężko mu się zmobilizować do napisania pierwszego zdania, ale jeśli już zacznie pisać, już nic go nie rozprasza, nie docierają do niego bodźce z zewnątrz. Całkowicie wchodzi w świat tworzącej się opowieści.
Obaj panowie lubią swój zawód, lubią pisać i nie widzą powodów do narzekań. Wojciech Kuczok wspomniał przy tej okazji, jak to fajnie jest pisać o piłce nożnej czy winach i móc odganiać przeszkadzających podczas oglądania meczu czy degustacji zawartości kolejnej lampki, bo przecież jest się... w pracy. Bardzo mi się ten tekst spodobał i sama go kilka razy wykorzystałam, w nieco zmodyfikowanej wersji.
Fabuła czy język?
Czytając kolejne książki na pewno nieraz trafiacie na takie pozycje, w których zachwyca język, a fabuła zdaje się być traktowana po macoszemu, bądź odwrotnie - historia wciąga i intryguje, ale tworzą ją dość proste konstrukcje zdań. Co jest ważniejsze dla gości Festiwalu Fabuły?
Wojciech Kuczok twierdzi, że ma słabe predyspozycje do wymyślania fabuł, musi więc ratować się interesującymi językowo frazami. Stawia więc na język.
Janusz Rudnicki coraz bardziej docenia wartość fabuły. Sama fabula bez ciekawej warstwy językowe to scenariusz. Język bez fabuły określił mianem... impotencji. Połączenie obydwu składników prozy porównał do małżeństwa, w którym nie powinno dość do rozwodu. Jedno bez drugiego nie ma sensu, jak pranie bez sznura lub sznur bez prania.
Autorzy krótko opowiedzieli też o procesie twórczym i odczytali spore fragmenty swojej prozy. Tu okazało się, że jednak to językowa ekwilibrystyka Rudnickiego bardziej przypadła mi do gustu niż seksualne przygody bohaterów Kuczoka.
Ciekawi rozmówcy z dużym poczuciem humoru i świetny prowadzący - to spotkanie nie mogło się nie udać. Jedynym minusem był brak możliwości zadawania pytań przez publiczność. Oczywiście można było porozmawiać z autorami podczas rozdawania autografów, ale mimo wszystko powinno być też kilka minut dla czytelników także i w trakcie trwania spotkania. W końcu to dla czytelników są one organizowane.
***
Zapraszam do lektury
Zazdroszczę możliwości uczestniczenia w ciekawych spotkaniach autorskich ;)
OdpowiedzUsuńI ja zazdroszczę Ci tego spotkania, zwłaszcza z Kuczokiem.
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że polubiłabyś też Rudnickiego. ;)
UsuńPanów nie znam, ale spotkania i tak zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńMiałam zamiar pójść na Festiwal Fabuły, ale niestety nie mogłam. Coraz bardziej żałuję :c
OdpowiedzUsuńŻałuj! Wszystkie spotkania na jakich byłam, warte były uwagi, choć pana, który prowadził spotkanie z Miłoszewskim, najchętniej bym zrzuciła ze sceny.
UsuńLubię słuchać takich ludzi jak Rudnicki i Kuczok, dlatego zazdroszczę spotkania :)
OdpowiedzUsuńTjaaa, opisać spotkanie z Rudnickim to rzeczywiście, jak opisywanie skeczu :) Uwielbiam faceta. Ciekawam co czytał?
OdpowiedzUsuń"Życiorystę". Wtedy jeszcze przedpremierowo.
Usuńjak pierwszy raz miałam okazję słuchać Rudnickiego, to czytał akurat opowiadanie "Na wyciągu" z tomu" Śmierć czeskiego psa". Wtedy popłakałam się ze śmiechu. Teraz za każdym razem jak wracam do tego opowiadania, to mam w głowie głos Rudnickiego i się nadal chichram pełną gębą. Są pisarze, którzy nie potrafią i nie lubią czytać swoich tekstów. Rudnicki zdecydowanie do nich nie należy
UsuńOj tak, świetnie mu szlo czytanie tekstów - cała sala się śmiała. Opowiadanie idzie mu równie dobrze. Dawał przykład tego, w jaki sposób tworzy tekst, gdy deadline się zbliża, a felieton niegotowy. Po prostu rewelacja. :D
UsuńWłaśnie sobie przypomniałam, że już dawno nie czytałam książki napisanej przez Kuczoka. :)
OdpowiedzUsuńJa też. ;)
UsuńChoć te fragmenty, które czytał, nie do końca do mnie przemówiły. :/
Czyli miałaś udane spotkanie autorskie :) Zazdroszczę i czekam na Rudnickiego w Krakowie :)
OdpowiedzUsuńIdź koniecznie. Facet jest obłędny. :D
UsuńKolejne interesujące spotkanie. Ostatnio nie mam kiedy chodzić na takie wydarzenia, nawet pisanie recenzji idzie mi wolniej. Muszę się wreszcie zmobilizować :P
OdpowiedzUsuńMnie też pisanie idzie coraz wolniej. :/
UsuńFantastyczna relacja ze spotkania! Prawdę mówiąc, zwykle jestem po drugiej stronie i kiedy nawet pisze coś o spotkaniu lub jestem na takim, którego nie prowadzę, to wciąż zostaje we mnie "myślenie prowadzącej" i jakoś ciężko mi wyjść z tego. I później nie za bardzo wychodzą mi teksty o spotkaniach... A Twoja relacja jest świetna! Nie dość, że dowiedziałam się wiele o pisarzach, to mam wrażenie, że poczułam klimat tamtego wieczoru :)
OdpowiedzUsuńDzięki. :)
UsuńNa spotkania przychodzę jako słuchacz, czytelnik i fotograf, więc zdecydowanie mi łatwiej pisać o takim spotkaniu, na które patrzę jedynie z boku. :)