luty 2016 |
Miał być karnawał z Bazylei, ale jedyne co nam się w tej kwestii udało, to uśmiać się z cen szwajcarskiej bazy noclegowej. Uznaliśmy, że w tej chwili aż tak nam na tym wyjeździe nie zależy, w końcu miejsc, których jeszcze nie widzieliśmy, a które można zwiedzić niższym kosztem, jest sporo.
Początek listopada, szybkie spojrzenie na ofertę tanich linii lotniczych i wszystko jasne.
Mniej więcej od połowy stycznia sprawdzałam pogodę dwa razy dziennie, a mój mąż dzielnie musiał znosić okrzyki w stylu: "będzie padać cały tydzień!", "o, mamy szansę na dwa dni bez deszczu!", "cholera, akurat w czasie naszego pobytu będzie lało", "hurra! od piątku ma się przejaśniać". I tak w kółko. Ostatecznie w środę rano pożegnaliśmy zachmurzony Poznań, by dwie godziny później przywitać słoneczny Rzym.
Po drodze czekała nas wątpliwa atrakcja w postaci turbulencji i naprawdę twarde lądowanie. Ale nic to, grunt, że dotarliśmy.
Na lotnisku Ciampino - szybka akcja. Ja na lewo po karty Roma Pass (kupiliśmy na trzy dni, dzięki czemu mieliśmy "darmowy" wstęp do Koloseum, Palatynu i Forum Romanum, Muzeów Kapitolińskich oraz "bezpłatną" możliwość korzystania z komunikacji miejskiej), mąż na prawo po bilet na autobus, który miał nas zawieźć na znajdujący się w centrum Rzymu dworzec Termini. Akcja zakończyła się sukcesem w połowie, bo o ile karty Roma Pass chwilę później ściskaliśmy w dłoniach, to już po bilety na autobus pani wysłała nas na przystanek.
Gigantyczna kolejka nieco nadwyrężyła moją cierpliwość, ale na szczęście pół godziny później siedzieliśmy już w autobusie. Nie był to polecany Terravision, a Bus Shuttle, do którego bilety kupuje się nie w okienku, a stojąc w kolejce. Tymczasem niebo zasnuło się chmurami, a mój entuzjazm zaczął szybować gwałtownie w dół, coraz bardziej zbliżając się do mokrego asfaltu. W pewnym momencie mżawka przeszła w ulewę. Nie chcielibyście znać moich myśli w tamtej chwili. Rzymscy bogowie zdawali się nam jednak sprzyjać, bo przewidziany na środę deszcz postanowili zesłać dokładnie na czas naszego dojazdu do Termini. Gdy dotarliśmy na miejsce, ostatnie ciemne chmury chowały się za horyzont.
Odnaleźliśmy na mapie nasz hotel i ruszyliśmy w drogę. Okolice dworca nie przedstawiały się ciekawie. Mknąc po wąskim chodniku, lawirowaliśmy między kałużami i grupkami imigrantów sprzedających w pobliskich sklepikach, w przerwach na papierosy i pogaduszki blokujących przejście. W hotelu zameldowaliśmy się tak szybko, jak się dało, z powitalnymi cukierkami w paszczach popędziliśmy na drugie piętro do pokoju, by porzucić walizki i ruszyć na podbój miasta. Kierunek był oczywisty - Koloseum.
Mieliśmy tam stosunkowo blisko, w związku z czym mijaliśmy ten wiekowy zabytek co najmniej raz dziennie. W słońcu, w nocy, w deszczu, w cieniu - prezentuje się równie imponująco. Prawie dwa tysiące lat nadkruszonych zębem czasu i ogołoconych ludzkimi dłońmi, robi wrażenie.
Ta najbardziej pocztówkowa część była wprawdzie otoczona klatką rusztowań, ale to nie było w stanie popsuć nam humorów. Pierwszego dnia obejrzeliśmy budowlę z zewnątrz, zwiedzanie zostawiając sobie na dzień następny. Tego wieczoru, pijąc włoskie wino, zniżyłam się do przyziemnego życzenia, wznosząc toast za piękną pogodę następnego dnia.
Rzymscy bogowie nie zawiedli.
Jako posiadacze Roma Pass ustawiliśmy się w tej krótszej kolejce. Chwilę później, zakupiwszy po audioguidzie na łebka (jest polska wersja językowa), zaczęliśmy zwiedzanie.
Oszczędzę Wam historii tego miejsca, bo bez trudu znajdziecie wszelkie informacje w Sieci. Pozwólcie więc, że po prostu zarzucę Was zdjęciami Amfiteatru Flawiuszów, w którym niegdyś walczyli gladiatorzy, a nim stał się on zabytkiem i miejscem upamiętniającym męczeństwo chrześcijan, służył jako kamieniołom, czego efekty widać niestety aż nadto wyraźnie.
Ciekawostka, o której wcześniej nie słyszałam (moja znajomość historii jest... spuśćmy może na ten temat zasłonę milczenia): by sprawdzić, czy martwy gladiator jest martwy, czy tylko za martwego się podaje, miziano go rozpalonym żelazem. Zdaje się, że mimo wysokiej temperatury, zabieg ten studził aktorów-amatorów przed graniem roli sztywniaków.
Z murów Koloseum można rozejrzeć się po okolicy.
Widać z nich m.in. Łuk Konstantyna Wielkiego zbudowany w latach 312 - 315 n.e. dla uhonorowania zwycięstwa cesarza Konstantyna nad Maksencjuszem, któremu najpierw odebrał ziemie hiszpańskie, następnie mniejsze miasta północnej Italii, a w końcu Rzym.
Strzeżony Łuk z pozycji turystki, która zakończyła zwiedzanie Koloseum, wygląda tak:
Zaś nocą prezentuje się tak:
A tu już nocne Koloseum przed deszczem...
...i po deszczu.
Mimo tłumu ludzi, udało nam się w Koloseum znaleźć kilka niemal pustych zakamarków. To właśnie wtedy, sam na sam z historią, najłatwiej sobie wyobrazić tętniącą życiem widownię i arenę, nad którą unosił się zapach śmierci.
Początek listopada, szybkie spojrzenie na ofertę tanich linii lotniczych i wszystko jasne.
Lecimy do Rzymu!
Mniej więcej od połowy stycznia sprawdzałam pogodę dwa razy dziennie, a mój mąż dzielnie musiał znosić okrzyki w stylu: "będzie padać cały tydzień!", "o, mamy szansę na dwa dni bez deszczu!", "cholera, akurat w czasie naszego pobytu będzie lało", "hurra! od piątku ma się przejaśniać". I tak w kółko. Ostatecznie w środę rano pożegnaliśmy zachmurzony Poznań, by dwie godziny później przywitać słoneczny Rzym.
Po drodze czekała nas wątpliwa atrakcja w postaci turbulencji i naprawdę twarde lądowanie. Ale nic to, grunt, że dotarliśmy.
Na lotnisku Ciampino - szybka akcja. Ja na lewo po karty Roma Pass (kupiliśmy na trzy dni, dzięki czemu mieliśmy "darmowy" wstęp do Koloseum, Palatynu i Forum Romanum, Muzeów Kapitolińskich oraz "bezpłatną" możliwość korzystania z komunikacji miejskiej), mąż na prawo po bilet na autobus, który miał nas zawieźć na znajdujący się w centrum Rzymu dworzec Termini. Akcja zakończyła się sukcesem w połowie, bo o ile karty Roma Pass chwilę później ściskaliśmy w dłoniach, to już po bilety na autobus pani wysłała nas na przystanek.
Gigantyczna kolejka nieco nadwyrężyła moją cierpliwość, ale na szczęście pół godziny później siedzieliśmy już w autobusie. Nie był to polecany Terravision, a Bus Shuttle, do którego bilety kupuje się nie w okienku, a stojąc w kolejce. Tymczasem niebo zasnuło się chmurami, a mój entuzjazm zaczął szybować gwałtownie w dół, coraz bardziej zbliżając się do mokrego asfaltu. W pewnym momencie mżawka przeszła w ulewę. Nie chcielibyście znać moich myśli w tamtej chwili. Rzymscy bogowie zdawali się nam jednak sprzyjać, bo przewidziany na środę deszcz postanowili zesłać dokładnie na czas naszego dojazdu do Termini. Gdy dotarliśmy na miejsce, ostatnie ciemne chmury chowały się za horyzont.
Odnaleźliśmy na mapie nasz hotel i ruszyliśmy w drogę. Okolice dworca nie przedstawiały się ciekawie. Mknąc po wąskim chodniku, lawirowaliśmy między kałużami i grupkami imigrantów sprzedających w pobliskich sklepikach, w przerwach na papierosy i pogaduszki blokujących przejście. W hotelu zameldowaliśmy się tak szybko, jak się dało, z powitalnymi cukierkami w paszczach popędziliśmy na drugie piętro do pokoju, by porzucić walizki i ruszyć na podbój miasta. Kierunek był oczywisty - Koloseum.
Mieliśmy tam stosunkowo blisko, w związku z czym mijaliśmy ten wiekowy zabytek co najmniej raz dziennie. W słońcu, w nocy, w deszczu, w cieniu - prezentuje się równie imponująco. Prawie dwa tysiące lat nadkruszonych zębem czasu i ogołoconych ludzkimi dłońmi, robi wrażenie.
Ta najbardziej pocztówkowa część była wprawdzie otoczona klatką rusztowań, ale to nie było w stanie popsuć nam humorów. Pierwszego dnia obejrzeliśmy budowlę z zewnątrz, zwiedzanie zostawiając sobie na dzień następny. Tego wieczoru, pijąc włoskie wino, zniżyłam się do przyziemnego życzenia, wznosząc toast za piękną pogodę następnego dnia.
Rzymscy bogowie nie zawiedli.
Jako posiadacze Roma Pass ustawiliśmy się w tej krótszej kolejce. Chwilę później, zakupiwszy po audioguidzie na łebka (jest polska wersja językowa), zaczęliśmy zwiedzanie.
Oszczędzę Wam historii tego miejsca, bo bez trudu znajdziecie wszelkie informacje w Sieci. Pozwólcie więc, że po prostu zarzucę Was zdjęciami Amfiteatru Flawiuszów, w którym niegdyś walczyli gladiatorzy, a nim stał się on zabytkiem i miejscem upamiętniającym męczeństwo chrześcijan, służył jako kamieniołom, czego efekty widać niestety aż nadto wyraźnie.
Ciekawostka, o której wcześniej nie słyszałam (moja znajomość historii jest... spuśćmy może na ten temat zasłonę milczenia): by sprawdzić, czy martwy gladiator jest martwy, czy tylko za martwego się podaje, miziano go rozpalonym żelazem. Zdaje się, że mimo wysokiej temperatury, zabieg ten studził aktorów-amatorów przed graniem roli sztywniaków.
Z murów Koloseum można rozejrzeć się po okolicy.
Widać z nich m.in. Łuk Konstantyna Wielkiego zbudowany w latach 312 - 315 n.e. dla uhonorowania zwycięstwa cesarza Konstantyna nad Maksencjuszem, któremu najpierw odebrał ziemie hiszpańskie, następnie mniejsze miasta północnej Italii, a w końcu Rzym.
Strzeżony Łuk z pozycji turystki, która zakończyła zwiedzanie Koloseum, wygląda tak:
Zaś nocą prezentuje się tak:
A tu już nocne Koloseum przed deszczem...
...i po deszczu.
Mimo tłumu ludzi, udało nam się w Koloseum znaleźć kilka niemal pustych zakamarków. To właśnie wtedy, sam na sam z historią, najłatwiej sobie wyobrazić tętniącą życiem widownię i arenę, nad którą unosił się zapach śmierci.
*** FOTORELACJE Z PODRÓŻY ***
*** FOTORELACJE Z PODRÓŻY DO RZYMU ***
Piękne zdjęcia! Oczywiście zazdroszczę wrażeń! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. :)
UsuńPomysł z autoguidem to chyba strzał w dziesiątkę! A zdjęcia... kolosalne :D
OdpowiedzUsuńZdecydowanie lepiej się zwiedza wiedzą co się widzi. :D
UsuńZazdroszczę! Też bardzo chcę pojechać do Rzymu! :) / C.
OdpowiedzUsuńBuziaczki! ♥
Zapraszamy do nas :)
rodzinne-czytanie.blogspot.com
I tego Ci życzę. :)
UsuńUwielbiam Koloseum, w kwietniu jedziemy na 4 dni do Rzymu z dziećmi. Koloseum i lody chyba najbardziej je zainteresują.
OdpowiedzUsuńTy możesz nie znać dobrze historii antycznej. Ale ja z 15 lat temu (świeżo po studiach)byłam pilotem i tłumaczem i przewodnikiem w jednym grupy nauczycieli do Rzymu. I cóż z tego wyszło? Coś co mnie historyka i archeologa z wykształcenia zszokowało...totalna ignorancja grona pedagogicznego w sprawie historii antycznej. Nie wiem kto bardziej patrzył na kogo zdziwiony, ja na panie nauczycielki zszokowana ich brakiem podstawowej moim zdaniem wiedzy, czy one na mnie gdy coś opowiadałam. Aha, wśród pań były osoby uczące polskiego, historii..bez komentarza zostawię.
Cieszę się, że masz takie fantastyczne wspomnienia z wyjazdu. Rzym to niesamowite miejsce. A Forum, Romanum obeszliście?
Ps. rusztowania są tam odkąd pamiętam, podobnie, jak na ateńskim Akropolu:)
Faktycznie, przygnębiające. Ja przyznaję bez bicia, że historia (nie tylko antyczna) to mój słaby punkt. Na przykład daty i nazwiska w ogóle mi się nie trzymają głowy. Potrafię pomylić proste rzeczy. Nie wiem dlaczego tak jest, bo mimo, że niektóre rzeczy mnie ciekawią - np. historia Hiszpanii czy II wojna światowa, to i tak mam problem z zapamiętaniem faktów. :/
UsuńObeszliśmy i Palatyn i Forum Romanum. Mogłabym tam siedzieć cały dzień! Wspaniałe miejsca.
Uuuu... A ja liczyłam na to, że podczas następnego wyjazdu do Rzymu, już ich tam nie będzie. ;)
Koloseum to jedno z moich wielkich marzeń :-) Kawał intrygującej historii..
OdpowiedzUsuńW takim razie życzę, żeby to marzenie szybko się spełniło. :)
UsuńJak stare, ale sprawdzone przysłowie mówi: "Nie ma tego złego itd." w Twoim przypadku się sprawdziło:)
OdpowiedzUsuńNa to wygląda. :)
UsuńAle świetnie! Zazdroszczę podróży! O tej porze roku fajnie jest pojechać gdzieś, gdzie jest choćby odrobinę światła więcej. :-)
OdpowiedzUsuńNo i Koloseum - super! Dobrze obejrzeć chociaż zdjęcia. :-)
O tak. Wyjeżdżaliśmy - było ponuro. Wróciliśmy - to samo. I deszcz, i zimno.
UsuńA w Rzymie przez większość naszego pobytu było tak ciepło i słonecznie, w sam raz, by podładować akumulatory. :)
Ale pięknie! Aż mam ochotę tam wrócić! Mam nadzieję, że w to lato uda mi się tam wybrać ponownie. Jestem uczennicą, więc takie dłuższe wolne mam tylko w wakacje, a ferie się skończyły, więc już chyba czas planować ;)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za to, żeby się udało. I trochę zazdroszczę długich wakacji. :)
UsuńUwielbiam Koloseum! Codziennie choć na chwilę do niego chodziłam :) Okolice dworca w Rzymie to masakra, zwłaszcza latem, gdy upał i zaduch jeszcze potęgują ten smród...
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że jak tak szliśmy z dworca, to ciarki mnie przeszły na myśl, że będę musiała tam iść między czwartą a piątą rano. Jakoś tak... nieprzyjemnie.
UsuńA Koloseum faktycznie wspaniałe. Podobnie jak Palatyn i Forum Romanum. :)
Widoki są niesamowite!
OdpowiedzUsuńOj, tak. :)
UsuńWYCIECZKA UDANA ,ZDJĘCA SUPER.
OdpowiedzUsuńDzięki. :)
UsuńCudowne zdjęcia. Polecasz hotel/hostel w którym mieszkaliście?
OdpowiedzUsuńHmm... Trudne pytanie. I tak, i nie. ;)
UsuńNocowaliśmy TUTAJ
Hotel jest niedrogi, świetnie położony, w cichej uliczce. Gospodarze są przemili, w cenie noclegu jest śniadanie - bez szału, jak to hotelowe w niedrogim hotelu, ale jest. Gospodyni (całość prowadzi starsze małżeństwo) czasem oprócz zwyczajowej wędliny czy sera dorzucała do śniadania jakiś własny wyrób (np. coś w rodzaju placka ziemniaczanego - całkiem smaczny).
O dogadaniu się po angielsku można zapomnieć. Na dzień dobry dostaliśmy mapę miasta, a gospodarz wymalował nam co powinniśmy zobaczyć w pierwszej kolejności, co jak nam zostanie czas.
Pokoje są codziennie sprzątane, internet jest (przynajmniej na drugim piętrze ;), nie ma za to windy. Dla mnie koszmarem była łazienka, a właściwie rozmiar prysznica, który był naprawdę mały, na dodatek oddzielony od reszty pomieszczenia zasłonką, która skutecznie przykleja się do ciała podczas mycia. Jak sobie pomyślałam, do ilu ciał przyklejała się wcześniej, to stwierdziłam, że wolę ją odsunąć. Łazienka była więc elegancko schlapana. ;)
Ogólnie pokoje szału nie robią, ale w tej cenie jest chyba nieźle.
Nie wiem czego oczekujesz - jeśli to ma być hotel tylko na sam nocleg, bez długiego przesiadywania w pokoju, to spoko.
Ale czy bym tam wróciła? Nie wiem.
Dzięki za wyczerpującą wypowiedź! Nie jestem raczej z tych co przesiadują długo w hotelu (w końcu nie po to jadę), nie jestem też bardzo wymagająca, po prostu musi być w miarę schludno i czysto (zasłonka fuuuj :/) Kiepsko, że nie można się dogadać po angielsku, bo włoskim niestety nie władam. No, chyba, że na migi ;)
UsuńAkurat czysto jest. Codziennie sprzątali, zmieniali ręczniki, ścielili łóżko, nawet piżamy, które zostawiliśmy na łóżku, złożyli w kosteczki. :D Gdyby nie ta zasłonka, to byłoby ok.
UsuńW sumie problem językowy nie był dla nas problemem, bo widzieliśmy ich tylko przy meldowaniu i śniadaniu (tam wystarczyło potwierdzać to, czy chce się kawę czy herbatę, czy ma się ochotę na więcej sera itp. ;). A jak trzeba było pożyczyć nóż, to rozmówki załatwiły sprawę. :D
Przepiękne zdjęcia i fajna relacja :) Jeszcze nie byłam w Rzymie, ale wszystkie znaki na niebie wskazują, że w tym roku dotrę do Włoch, a tam już tylko spontaniczna myśl i może uda się także dotrzeć do Rzymu :)
OdpowiedzUsuńDzięki.
UsuńA w jaki region się wybierasz?
Pięknie! Chciałybyśmy się tam kiedyś znaleźć :)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem - dla Was raj i pod względem zwiedzania i kulinarnym. :)
UsuńNie ma to jak wiosna w lutym i na dodatek w Rzymie. Tradycyjnie - piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDzięki. :)
UsuńPotrzebowałam tego wyjazdu, oj, potrzebowałam. Jakoś łatwiej znieść szarość po takim wypadzie. :)
Fantastyczna wycieczka! Można pozazdrościć. Cieszę się, że pogoda wam dopisała ;) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa też się cieszę, bo prognozy sprawdzałam jak opętana. :P
UsuńNiby kupa kamieni a jednak szczęka opada do ziemi :) Cudowne zdjęcia!!! Rzym marzy mi się od kilku lat, ale jakoś okoliczności nie sprzyjają, mam więc nadzieję, że zabiorę się z Tobą na kolejną fotograficzną wycieczkę :D
OdpowiedzUsuńCudna kupa kamieni!
UsuńOj tam, nie sprzyjają. Minie trochę czasu i możecie się wybrać na rodzinną wycieczkę. :)
No dobra, po cichu trochę Ci tego Rzymu zazdroszczę, bo Włochy to moje największe podróżnicze marzenie. Kiedyś je spełnię, tej myśli będę się trzymać:)
OdpowiedzUsuńPołączenia z Polski są dobre i niedrogie, więc myślę, że przy dobrej organizacji, można mieć wypad w cenie wyjazdu nad Bałtyk. :)
UsuńFajna relacja :)
OdpowiedzUsuńDzięki. :)
UsuńHaha Włochy i te ich bilety autobusowe, kolejowe, różne kasowniki do różnych typów biletów... szaleństwo :D
OdpowiedzUsuńJeszcze nie miałam okazji się z tym zmierzyć, bo z komunikacji korzystaliśmy tylko w drodze z/na lotnisko i ze dwa razy wsiedliśmy do metra. Ale przeraża mnie to, co napisałaś. :P
UsuńJuż nie pamiętam, czy byłam w środku Koloseum, to było tak dawno temu (jakieś 11 lat). Żałuję, że nie miałam wtedy aparatu cyfrowego, tylko analogowy. Ale na pocieszenie mogę pooglądać Twoje piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńO, a ja myślałam, że takich rzeczy się nie zapomina. :D
UsuńTeż żałuję kilku wycieczek, na których byłam nie mając cyfrówki.
Widocznie stanowię wyjątek ;)
UsuńZ pewnością jest to miejsce, które zobaczyłabym po wylądowaniu we Włoszech. Uwielbiam historyczne obiekty, które nawiązują do mojej ulubionej epoki - starożytności. Pewnie turystów można policzyć w milionach :P
OdpowiedzUsuńPodobno w zeszłym roku po raz pierwszy liczba zwiedzających przekroczyła 6 mln. ;)
UsuńPiękne widoki :) Planuję wyjazd na tydzień do Rzymu w drugiej połowie lutego. Warto jechać w takim terminie? Jak tam z pogodą? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTrudno mi powiedzieć, czy tak jest zawsze, ale nam się pogoda udała. Było ciepło, raczej na długi rękaw niż krótki, ale wciąż ciepło. Byliśmy cztery dni i tylko jeden był nieco deszczowy, ale nadal było dość ciepło, więc nie narzekaliśmy. Poza tym, mieliśmy dużo słońca. Wieczory i poranki są jednak zimne i tu już zdecydowanie przydaje się kurtka. :)
UsuńUdanej podróży!
Dziękuję za odpowiedź ;) Byle śnieg nas nie zasypał ;)
UsuńMyślę, że musielibyście mieć naprawdę dużego pecha. :D
Usuń