Beata Pawlikowska Blondynka w Japonii Wyd. Edipresse Książki 2016 362 strony |
Wydaje ci się, że coś wiesz, bo widziałeś sto krajów i tam zawsze można było odnaleźć znane ci doświadczenia. Ale potem przyjeżdżasz do sto pierwszego i życie pokazuje ci, że zbyt szybko przyzwyczaiłeś się do pewnego stanu rzeczy, a wnioski, które wyciągnąłeś i które wydawały się w pełni zasadne, w gruncie rzeczy były przedwczesne i nieprawdziwe.
Nie przyzwyczajaj się do miejsc, sposobów i idei.
W życiu ciągle wszystko się zmienia.
Oprócz sprawa i rzeczy, które wydają ci się znajome, istnieją tysiące innych, o których nie masz pojęcia i które prawdopodobnie nie mieszczą się w twoim dotychczasowym sposobie pojmowania świata.
I o to właśnie chodzi[1].
Po pierwsze: egzaltacja
Nigdy nie byłam fanką pisarskiego stylu Beaty Pawlikowskiej. Egzaltowanego, zawierającego dużo słów, ale mało treści. Niezbyt często znajduję tam fragmenty, które nadają się do cytowania, tak jak ten otwierający dzisiejszą notkę.
Dlaczego więc co jakiś czas sięgam po jej książki podróżnicze? Bo zawsze znajduję w nich choć kilka interesujących informacji o odwiedzanych przez podróżniczkę miejscach. Problem w tym, że z książki na książkę coraz trudniej przebrnąć mi przez refleksje autorki, opisy jej przeczuć, wyobrażeń, życiowych filozofii. I przez wykrzykniki. Przez masę egzaltowanych, hałaśliwych zdań. Ale do tego jeszcze wrócę.
Lista publikacji Beaty Pawlikowskiej rośnie w niesamowitym tempie. Autorka znana przede wszystkim z tematyki podróżniczej, coraz częściej chce się podzielić wiedzą z innych dziedzin. Pojawiają się więc książki językowe i kulinarne, ale nie tylko. Niedawno przez media przetoczyła się fala oburzenia po tym, jak światło dzienne ujrzała kontrowersyjna książka dotycząca depresji. Książka zawierająca teorie wprawiające w osłupienie. Po tym wszystkim trochę obawiałam się tego, co znajdę w Blondynce w Japonii, relacji z podróży do kraju tak fascynującego, że mimo wszystko byłam skłonna raz jeszcze zmierzyć się ze stylem Beaty Pawlikowskiej.
I cóż... Było ciężko.
Po drugie: wegetarianizm
O Japonii z tej książki dowiemy się niewiele. Głównie tego, że zdrowo odżywiający się wegetarianie mają tam przerąbane. Znajdzie się tu kilka informacji praktycznych. Jest też co nieco na temat zwiedzanych miejsc. Co nieco, czyli mało. Więcej poczytamy o samych Japończykach, ale jeśli wyciąć zdania o niczym, wyjdzie z tego tekst, który spokojnie można wcisnąć do magazynu o podróżach i to nie jako główny temat na kilka stron, a przeciętnej długości artykuł. Na dodatek niezbyt odkrywczy, bo jeśli ktoś ma choć minimalne pojęcie o japońskiej rzeczywistości, to raczej niczego nowego się nie dowie. Autorka pisze o tamtejszym porządku, pracoholizmie, trybikach w machinie wielkich korporacji. Wspomina o zamiłowaniu do ostrej pornografii, życiu w wirtualnym świecie, oryginalnym stylu nastolatek. Krótko opowiada o gejszach, jeszcze krócej o małpach żyjących w japońskich górach. I dziwi się, że w Japonii napisy na produktach są po japońsku... Zderza wiedzę zaczerpniętą od innych, z własnymi obserwacjami. I nieustannie jest zdumiona jak odbiegają one od tego, czego się po Japonii spodziewała.
Wszystko to podane jest chaotycznie, nie ma tu żadnego porządku, a jedyną klamrą spinającą poszczególne rozdziały (oprócz tego, że rzecz dzieje się w Japonii) jest towarzyszący autorce głód. O tym, że Japończycy odżywiają się niezdrowo, że próba wypicia zielonej herbaty w lokalu to mission impossible, a wegetarianka nie ma co szukać w Kraju Kwitnącej Wiśni, będziecie czytać często. Bardzo często. Przy każdej okazji.
Jedzenie to temat rzeka. Właściwie, to książka powinna mieć tytuł Blondynka vs. glutaminian sodu. Albo Blondynka w świecie plastikowego żarcia. Lub Blondynka i widmo śmierci głodowej. Bo o tym właśnie jest. O polowaniu na jedzenie spełniające wymogi autorki. Polowaniu, które ciągnie się przez całą książkę,żeby czytelnik w pełni był świadomy, jak ciężko jest wegetariance w Japonii..
Po trzecie: koteczek
Starałam się cierpliwie przymykać prawe oko na nieustanne marudzenie, a lewe na wykrzykniki, co znacznie utrudnia lekturę. Aż w końcu najpierw jedno oko otworzyło się szeroko ze zdumienia, a później drugie poszło w jego ślady.
Wiecie co to jest bento? To mała porcja jedzenia w pudełeczku z przegródkami. Górka ryżu, kawałek mięsa albo ryby, trochę warzyw i wodorostów. To jest coś, co zabierasz ze sobą w podróż, do pracy, do szkoły i na wykłady[2]. Fajne? Fajne! Praktyczne. Na dodatek w wersji dla dzieciaków kompozycje mogą przybierać formy zachęcające niejadków do konsumpcji. W takim pudełeczku znajdziecie misia pandę, Minionki, słonie, bałwanki, koteczka, cokolwiek podsunie wyobraźnia. Z miejsca przypomniały mi się uśmiechnięte kanapki, biedronki z pomidorków, myszki z rzodkiewek, owieczki z białego sera... Fajne? Fajne! Okazuje się, że nie dla Beaty Pawlikowskiej...
Ale zaraz!!! Ten kotek był przeznaczony do zjedzenia!!! Leżał, owszem, spokojnie wyciągnięty na miękkim łóżeczku, ale to było posłanie z ugotowanych marchewek, brokułów i pasty z ziemniaków, służących jako zagryzka podczas chrupania jego samego!!!
Aaaaaa!!! Zachwycające swoją precyzją i fantazją artystyczne bento nagle mnie zmroziło. Te kolorowe ludziki i zwierzątka były zrobione bardzo realistycznie! Budziły czułość, radość i przyjaźń. A jednak były przeznaczone do zjedzenia!!!
Zjadasz swoich przyjaciół. Zjadasz tych, których kochasz. Zjadasz, czyli odbierasz im życie!
(...)
Kupujesz tego kotka, wsiadasz do pociągu i co robisz?... Wbijasz mu pałeczki w głowę i zjadasz go, bo jest przecież tylko porcją ładnie przygotowanego jedzenia.
Ale jednocześnie w pewien sposób go uśmiercasz. Bo przecież on uśmiechał się do ciebie ze swojego łóżeczka z brokułów i marchewki. Budził prawdziwe emocje. Wyglądał do złudzenia jak prawdziwy!!!
Ktoś natrudził się, żeby zrobić mu roześmiane oczka, brwi i kreseczki na ogonie. A ty kupiłeś go nie dlatego, że chciałeś zjeść ryż z warzywami, tylko dlatego, że poczułeś niteczkę wzruszenia, czułości i może przyjaźni do małego, białego kotka w plastikowym pudełku.
Czy wiesz co to znaczy?
To znaczy, że "wszystko jest do zjedzenia". To znaczy, że nikt i nic nie jest bezpieczne i chronione[3].
I tak dalej w podobnym tonie. Ocenę tego fragmentu pozostawiam wam, bo sama nie potrafię napisać niczego, co nadawałoby się do publikacji. Czegoś, co wyraziłoby moje zdanie, a jednocześnie nikogo nie obrażało.
Po czwarte: wykrzykniki
Blondynka w Japonii to książka, która krzyczy. Wrzeszczy. Pęka od wykrzykników. A i znaki zapytania występują irytująco stadnie. Autorka, która jest ponad zasady poprawnej pisowni (jak sama zaznacza, przecinki cieszą się u niej artystyczną wolnością), najwyraźniej nie potrafi przekazywać emocji inaczej, niż za pomocą wykrzykników. Im więcej entuzjazmu, im większe zdumienie, tym więcej wykrzykników. A ponieważ emocjonujące jest dla niej wszystko: od tego, że główną przyczyną śmierci mężczyzn w wieku 22-40 lat jest samobójstwo, przez niemożność wydmuchania nosa podczas posiłku (co jest uważane w Japonii za nietakt), po fakt, że poza sezonem w miejscu turystycznym nie ma turystów, więc wykrzykniki nieustannie biją po oczach.
Na przykład tu:
Czy Japończycy mają inaczej zbudowane nosy?? Czy u nich gorąca zupa nie wywołuje takiego efektu??!! Aaaa! Help!!
Otarłam nos palcem.
Ale to nie wystarczy. Help!!!
Co robić???!!![4]
Albo tu:
Bo to wcale nie były gejsze!!!
To były zwykłe japońskie nastolatki, które w wiosenne popołudnie wyszły na spacer!!! Tyle że dla zabawy obrały się w tradycyjne kimona!!![5]
Albo tutaj:
- Hę?????? - mówiły jego zdumione oczy,
- Hę???????? - odpowiadało moje zdumione spojrzenie.
- Jak to NIE MASZ BILETU???????????? - pytał wzrok konduktora.
- Dlaczego jest pan taki zdumiony???????????[6]
I to nie jest tak, że specjalnie tropiłam takie kwiatki, żeby móc skrytykować książkę. Takich irytujących fragmentów jest mnóstwo. Do tego autorka ma dziwną manierę kwitowania pewnych informacji słowami: Wiesz o co chodzi. Jakby potwierdzenie było pewnikiem, a jej opinia czy stwierdzenie - jedynym słusznym. A co, jeśli nie?
Po piąte: jedyny plus to ładne wydanie
Blondynka w Japonii to egzaltowana opowieść pełna powtórzeń, pustych zdań, wykrzykników. Mało w niej treści, niewiele informacji o zwiedzanym kraju. Są za to liczne zaskoczenia i nieustająca pogoń za zdrowym, wegetariańskim jedzeniem. Miejscami mogłoby być ciekawie lub zabawnie, ale gawędziarstwo nie jest mocną stroną autorki. Z pewnością Beata Pawlikowska ma dużą wiedzę i doświadczenie podróżnicze, ale dzielić się nim nie potrafi. Tam, gdzie mogłaby pojawić się ciekawa opowieść o różnicach kulturowych czy specyfice miejsca, pojawiają się okrzyki zdumienia, które przyprawiały mnie o ból głowy, ilekroć pomyślałam sobie, że tego typu książka mogłaby wyjść w formie audiobooka.
Tak naprawdę, jedynym plusem tej książki jest jej wydanie. Sporo tu czarno-białych zdjęć i charakterystycznych rysunków autorki (od lat utrzymywanych w tym samym stylu, który ujął mnie podczas lektury Blondynki w dżungli), ale są też wkładki z fotografiami kolorowymi (niektóre zdjęcia pojawiają się także w wersji czarno-białej, nie wiem po co). Ponadto, jak w wielu innych książkach wydawnictwa Edipresse Książki, dzięki aplikacji Tap2C można na tablecie czy smartfonie obejrzeć dodatkowe materiały, zdjęcia lub filmy. Świetna sprawa!
Po szóste: wydmuszka
Blondynka w Japonii to książka-wydmuszka. Za ładnym opakowaniem nie kryje się nic. Autorka rzuca ogólnikami, zdaje mi się też, że zbyt łatwo generalizuje i ocenia. Więcej informacji o Kraju Kwitnącej Wiśni znajdziecie na stronach blogerów podróżniczych, którzy zwiedzili ten kraj.
Nazwisko autorki zapewne na wielu zadziała jak magnes. Jeśli jednak liczycie na to, że Blondynka pomoże wam poznać Japonię, to cóż... Możecie się zdziwić.
***
Książkę polecam
ups...
***
[1] Beata Pawlikowska, Blondynka w Japonii, Wyd. Edipresse Książki, 2016, s. 248.
[2] Tamże, s. 85.
[3] Tamże, s. 88-89.
[4] Tamże, s. 44.
[5] Tamże, s. 164.
[6] Tamże, s. 189.
***
Zobacz też:
Zazdroszczę autorce tych wszystkich podróży, choć nie wiem, czy ja bym się do tego nadawała ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że każdy się nadaje, tylko musi być otwarty na nowe doświadczenia i ludzi i przede wszystkim - dać sobie czas się przyzwyczaić. Ja o takich podróżach jeszcze marzę :).
UsuńMyślę, że właśnie przez to, że taka otwartość jest ważna, nie każdy się do tego nadaje. :)
UsuńOjej, ale mnie zaskoczyłaś swoją opinią. Miałam w planach tę książkę, ale zrezygnuję. Lubię książki podróżnicze, bo poszukuję w nich wiedzy dotyczącej miejsc, których nigdy nie będzie dane mi odwiedzić osobiście, ale tutaj skutecznie zniechęciły nie te wykrzykniki :(
OdpowiedzUsuńWidziałam sporo podobnych opinii, więc nie tylko mnie ta książka rozczarowała.
UsuńJa książki Beaty Pawlikowskiej omijam szerokim łukiem. Przeczytałam jedną i mi starczyło. Autorka idzie na ilość, a nie na jakość - jest w stanie napisać o wszystkim, a w gruncie rzeczy nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Jak napisałaś, jej książki to wydmuszki, dużo tekstu, mało treści, a egzaltacja i styl bycia nastolatki u dorosłej kobiety irytuje mnie jak mało co.
OdpowiedzUsuńZ tą ilością - pełna zgoda. Wydaje mi się, że kiedyś trochę ciekawiej pisała i bardziej starała się poznać odwiedzane miejsce. Teraz wygląda mi to na pisanie na odczepnego. Byle pojawiła się i sprzedała kolejna książka.
UsuńJa nie potrafię się przekonać do książek Pawlikowskiej, mam wrażenie, że za dużo lania wody i za mało treści i twoja recenzja w tym przekonaniu mnie utwierdza, więc po tę o Japonii pewnie również nie sięgnę. Wciąż jestem pod wrażeniem "Japońskiego wachlarzu. Powroty" Joanny Bator, przepięknie napisana "pocztówka z Japonii", ostatnio myślę o "Bezsenności w Tokio" Marcina Bruczkowskiego, ale zobaczymy. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń"Bezsenność w Tokio" jest cudna! Czytałam lata temu, więc nie wiem czy teraz odebrałabym ją tak samo, ale wtedy ogromnie mi się podobała.
UsuńPo Bator koniecznie muszę sięgnąć.
Nie czytałam żadnej ale widzę, że niewiele straciłam:)
OdpowiedzUsuńW przypadku Japonii - na pewno.
UsuńNie przeczytałam rzadnej książki Pawlikowskiej i po tej recenzji nie zamierzam choć planowałam ją kupić bo uwielbiam Japonię, ale po tym co napisałaś mówię stanowczo nie. Az mi się robi hmm niedobrze na samą myśl że można tak opisać tak fascynujący i inny kraj ....
OdpowiedzUsuńAno... Książka sprawia wrażenie napisanej na kolanie.
UsuńSzczerze mówiąc nie mam za grosz zaufania do tej pani - myślę, że ona stara się pisać i mówić o wszystkim udając przy tym znawczynię w każdym temacie. Ale każdy odbiera jej twórczość inaczej :)
OdpowiedzUsuńTak, to moralizatorstwo też drażni. :/
UsuńNiektóre książki Pawlikowskiej mi się podobały, ba kiedyś bardzo :). Ale w sumie sięgam po nie tylko, jak jeszcze o jakimś miejscu bardzo malutko wiem. Bo inaczej to mało treści. O Japonii książki uwielbiam! Polecam szczególnie "W drodze na Hokkaido", którą czytałam ostatnio :). Dzisiaj jeszcze nawet wideorecenzję wrzucam :). O jedzeniu fajna jest np "Sushi i cała reszta" Michaela Bootha. Ze starszych "Kronika japońska" Bouviera - jaka jest nastrojowa!
OdpowiedzUsuńBardzo to może nie, ale było kilka takich tytułów, które czytałam bez bólu.
Usuń"W drodze na Hokkaido" czytałam, ale bez zachwytu, choć to zdecydowanie lepsza książka. Obejrzę video w wolnej chwili. :)
Kolejny komentarz tej książki, który mówi dokładnie to samo... Chyba sobie podaruję...
OdpowiedzUsuńZ pewnością nie będę Cię namawiać do lektury.
UsuńJaponia to miejsce, które chcę odwiedzić. Koniecznie muszę sięgnąć po ten egzemplarz. ;)
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci, żeby lektura nie okazała się dla Ciebie stratą czasu. ;)
UsuńJa już od jakiegoś czasu książki pani Beaty omijam szerokim łukiem. Nie dla mnie jej egzaltowany, pełen wykrzykników styl. Jej pierwsze książki jeszcze się jakoś czytało, ale im dalej tym gorzej.
OdpowiedzUsuńMam dokładnie takie same odczucia.
UsuńMoje zdanie już znasz, ale Twoja opinia tak cudnie ujęła wszystko to, czego ja z wrażenia nie umiałam. Ilość wykrzykników i znaków zapytania mnie przygniotła... :D
OdpowiedzUsuńDzięki!!!!!!!! ;)
UsuńAaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Masz coś do wykrzykników i pytajników??????!!!!!!!!!!!!!
Zaniemówiłam z wrażenia ................. :D
UsuńNo, no. "Zaniemówić" Bruchalka to nie lada wyczyn. :)
UsuńKiedyś poległam na "Teorii bezwzględności" tej autorki. Bezwzględnie dałam sobie spokój...
OdpowiedzUsuńJakoś mnie to nie dziwi. ;)
UsuńNigdy nie czytałam nic Pawlikowskiej i jak widzę dobrze zrobiłam...
OdpowiedzUsuńWiele nie straciłaś. ;)
UsuńNie czytałam żadnej książki Pawlikowskiej, mimo że mam u siebie ze dwie. Niestety odstrasza mnie jej styl i nie wiem czy kiedykolwiek odważę się zmierzyć z tyloma wykrzyknikami i tym poziomem infantylizacji. Widziałam na fb, że się męczysz z tą książką i wcale Ci się nie dziwię, że czytałaś ją w bólach. Zastanawiam się tylko czy Pawlikowska zawsze tak pisała, czy jednak z tych starszych publikacji można wyłuskać coś ciekawego?
OdpowiedzUsuńZapomniałam jeszcze skomentować fragment o jedzeniu i koteczku. Nie wiem kim trzeba być, żeby takie rzeczy wymyślać :P Od dziś już nikt nie powinien tknąć ciastek w kształcie zwierzaków, bo to morderstwo z zimną krwią :P
UsuńMyślę, że Tobie jeszcze mniej się spodoba niż mnie.
UsuńMoim zdaniem, jej książki nigdy nie były dobre, ale te pierwsze miały swój urok. Więcej treści, mniej egzaltacji i pustych słów. Ale im nowsze książki, tym gorzej. A ta o Japonii to już w ogóle dramat.
Motyw koteczka rozłożył mnie na łopatki. Kilka razy czytałam te akapity nie wierząc w to, co widzę. :/
No to szkoda :( Mam jej dwie książki, pięknie zdobione zdjęciami i miałam nadzieję, że treść też będzie niczego sobie. To przerażające, że w takim razie wystarczy mieć znane nazwisko, żeby wydawnictwa opublikowały największe bzdury.
UsuńJeśli te bzdury się sprzedają to cóż... Już kiedyś spotkałam się z wypowiedzią wydawcy, że czasami trzeba wydać kiepski bestseller, by móc zainwestować w wartościowe tytuły, które aż tak dobrze się nie sprzedadzą, ale po prostu warto je mieć w swojej ofercie, udostępnić polskim czytelnikom, bo to po prostu świetne książki.
UsuńNo cóż, do Wojciechowskiej czy Cejrowskiego to zawsze było jej daleko...
OdpowiedzUsuńTeż fakt. I z książki na książkę coraz dalej.
UsuńPierwsze książki czytałam, później dałam sobie spokój, miałam wrażenie, że czytam kolejne powielenia. Kilka lezy na półce i czeka na spotkanie...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że autorka pisze książki na kilogramy, zamiast napisać kilka porządnych. :/
UsuńBardzo lubię książki pani Beaty. Niejednokrotnie podniosły mnie na duchu i nauczyły inaczej patrzeć na świat. Mowa o tytułach m.in. "W dżungli samotności" itp. Do książek typowo podróżniczych nie zaglądałam. Ta kobieta przeżyła wiele i walczyła sama że sobą. Ma piękne pasje, ale jej światopogląd faktycznie bywa kontrowersyjny. Nie zmienia to faktu, że stara się pomagać na swój własny, niekonwencjonalny sposób i to właśnie linie w jej tekstach :)
OdpowiedzUsuńRecenzja napisana w ciekawy sposób :) z chęcią ją czytałam :) pozdrawiam.
Pozostaje mi pogratulować, że potrafisz z tych książek wyciągnąć coś, czego ja nie jestem w stanie dostrzec. Jeśli autorka może mieć na kogoś pozytywny wpływ - to punkt dla niej. Oby tylko jej teorie raczej przynosiły pożytek niż szkodę, bo z tym to może być różnie.
UsuńDziękuję za opinię i głos nieco inny niż pozostałych komentujących. Fajnie "usłyszeć" też kogoś, kto nie jest przeciw. :)
Jezusmaria... Anka jesteś moją bohaterką, że dałaś radę, że doczytałaś.
OdpowiedzUsuńRecenzencka. W przeciwnym razie pewnie bym odłożyła, ale cóż... poczucie obowiązku nie pozwoliło. ;)
UsuńJest to zapewne jedna z tych publikacji, które są ciekawe dla... fanów samej autorki. Nic w tym złego, w końcu są fani Cejrowskiego, Makłowicza, Wojciechowskiej... a Pawlikowska też ma swój urok, bo akurat książki językowe uważam za trafione. To dobre ćwiczenia/repetytorium dla tych, którzy już dany język "liznęli". Co do Japonii... No cóż... Nie przepadam za tym krajem, ale wizualnie, na zdjęciach, może kusić, to modny wśród Polaków kierunek. :)
OdpowiedzUsuńMam "Blondynkę na językach" z hiszpańskiego i na początku faktycznie dobrze mi się uczuło. Pomysł mi się ogromnie podoba, ale z wykonaniem już gorzej. Przykłady były czasami totalnie z kosmosu, no i brakowało mi np. rodzajników, które w hiszpańskim są przecież istotne.
UsuńA co do Japonii... Marzy mi się, oj, marzy. :)
Książę polecam... miłośnikom kolorowych okładek, wykrzykników i znaków zapytania??!!
OdpowiedzUsuńDobre! Że też ja na to nie wpadłam. :D
UsuńCzytałam o tej książce w innym miejscu i wkurzyłam się. Tak się składa, że w Japonii byłam. Oczywiście to kraj skrajnie odmienny kulturowo i mam znajomych, którzy wrócili niezbyt zachwyceni, ale to, co autorka wypisuje to stek bzdur. Dla mnie to brzmi, jakby ona wcale tam nie była. Ewentualnie może była, ale w ogóle nie starała się poznać tamtejszej rzeczywistości. Albo napisała całą książkę pod wydumaną i błędną tezę. I w ogóle, ech, jeśli ktoś w Japonii ma problem z jedzeniem wege, to można się zastanawiać, czy wszedł do choć jednej knajpy innej niż McDonald's.
OdpowiedzUsuńNierzetelne to masakrycznie.
Nie byłam w Japonii, ale też odniosłam wrażenie, że autorka wcale nie starała się poznać ludzi i tego w jakiej rzeczywistości żyją. Ot, zwykła turystka, która tu podjechała, tam podskoczyła, zrobiła sporo zdjęć i głodna wróciła do domu, po czym napisała książkę, bo odfajkowała kolejne miejsce na mapie, choć wcale nie zdążyła (nie chciała?) go poznać.
UsuńNigdy nie pałałam do tej pani sympatią, nie trafia do mnie jej sposób myślenia i większość poglądów. Czytałam przytoczony przez Ciebie fragmenty z lekkim niesmakiem i szczerym zdumieniem. Jak dla mnie to czyta grafomania... I zastanawiam się czy ona tak na serio czy może to jakiś oryginalny sposób kreowania wizerunku.
OdpowiedzUsuńStaram się oddzielać poglądy od twórczości (tak np. robię w przypadku Wojciecha Cejrowskiego), ale tu nie ma się czego chwycić, bo nawet relacje podróżnicze przestały być interesujące. Książka pisana na kolanie, moim zdaniem.
UsuńWedług mnie w przypadku literatury faktu nie do końca da się oddzielić jedno od drugiego, bo to zawsze gdzieś się przenika. Zresztą idealnym przykładem jest tutaj cytat o jedzeniu z kotkiem. Straszne są te fragmenty, chyba bałabym się zajrzeć do całej książki...
UsuńCzytając "Gringo..." czy "Rio Anakonda" nie zgrzytałam zębami, więc chyba się jednak dało. :) Wystarczy opowiadać, a nie oceniać. Trudne, ale nie niemożliwe. Gorzej, jak komuś włącza się tryb moralizatorski... O_o
UsuńKurcze, szkoda, że taka słaba ta książka, bo mam ją na półce. Postanowiłam dać szansę literaturze podróżniczej ;)
OdpowiedzUsuńSłusznie, bo jest sporo ciekawych książek podróżniczych. Np. seria z Muzy jest niezła. :)
UsuńAle akurat "Blondynka w Japonii" jest słaba. Może Tobie bardziej przypadnie do gustu. Będę wypatrywać recenzji. :)
Cóż.. Pierwsze książki Pawlikowskiej, jakie czytałam jeszcze mi się podobały, bo dopiero poznawałam jej styl. Z każdą kolejną zauważyłam, że mają podobne cechy: pierdołowatość... Pisanie o bzdurach, żeby zapychać strony.. I to pisanie w każdej dziedzinie, gotowanie, koty, języki, bajki ehh.. A po, tym jak dwa razy zraziłam się do niej słuchając jej wykładów na żywo, w ogóle straciłam nią zainteresowanie, zapatrzona w siebie celebrytka niestety, przekonana o wyjątkowości ;/ Mam jej dwie książki, które kupiłam już daaaawno temu, ale czekają na przeczytanie i czekają, ciągle jednak znajduję coś ciekawszego :)
OdpowiedzUsuńEch... Smutne, ale niestety muszę się z Tobą zgodzić. :)
UsuńPo tych fragmentach mam mocne wrażenie, że Pawlikowska nie tyle ogólnikowo mówi o Japonii co ją najzwyczajniej w świecie obraża.
OdpowiedzUsuńNie ufam ludziom, którzy obficie korzystają ze znaków interpunkcyjnych...
Coś w tym jest. I w obrażaniu, i w nadmiernej interpunkcji (zupełnie jakby autorka nie miała umiejętności przekazywania umiejętności w inny sposób).
Usuń