piątek, 13 listopada 2015

[2] Andaluzyjska przygoda: tak się bawi Ronda!



Wybór terminu andaluzyjskiej wyprawy nie był przypadkowy. Chciałam choć na moment poczuć atmosferę panującą w Rondzie w czasie, kiedy odbywa się tam Corrida Goyesca. Co prawda ostatecznie na samą corridę się nie wybraliśmy, ale i tak było fantastycznie!


Impreza co roku odbywa się w pierwszym tygodniu września i gromadzi miłośników corridy z całej Hiszpanii oraz oczywiście przyciąga turystów. Nazwę, Corrida Goyesca, nadano imprezie na cześć Francisca Goi. W czasie jej trwania, torreadorzy noszą XVIII-wieczne stroje. Podobne na swoich obrazach uwieczniał wspomniany hiszpański malarz.




Corrida Goyesca jest częścią wielkiego święta w malowniczej, andaluzyjskiej Rondzie. Po tej stronie Puente Neuvo (Nowego Mostu), na której znajduje się arena korridy (zaprojektowana zresztą przez José Martína de Aldehuela, tego samego architekta, do którego projektów należy także wspomniany most) miasto tętni życiem. Na drugim brzegu jest zdecydowanie spokojniej. Można spacerować nieśpiesznie uliczkami, jednak nie dla takich spacerów znaleźliśmy się w Rondzie.

To wielkie święto to Feria de Pedro Romero. To właśnie w Rondzie narodziła się dzisiejsza forma corridy, a jej prekursorem był Pedro Romero (1754-1839), stolarz z zawodu. Zyskał on sławę jako matador, który... zabił ponad 3,6 tys. byków, odnosząc przy tym zaledwie niewielkie obrażenia. 


portret Pedro Romero autorstwa Francisca Goi

Niespełna sto lat po śmierci Romero, w Rondzie na świat przyszedł Antonio Ordóñez Araujo. Był jednym z najlepszych torreadorów swoich czasów (o jego rywalizacji z Luisem Miguelem Dominguín pisał Ernest Hemingway w opowiadaniu Niebezpieczne lato). To on wpadł na pomysł, by oddać hołd Pedro Romero w dwusetną rocznicę jego urodzin, zorganizować imprezę rodem z obrazów Goi, malowniczą, pełną energii, zachwycającą strojami jej uczestników. 

Feria de Pedro Romero to nie tylko corrida, ale także parady, piękne stroje, zabawa pod gołym niebem, muzyka, konkursy. Niestety byliśmy tam za krótko, żeby móc obejrzeć wszystko, ale choć częściowo udało mi się poczuć atmosferę ferii. 

Najpierw ruszamy w kierunku areny. Ruch w pobliżu jest ograniczony. Byki przyjechały na imprezę.




Jednym okiem udaje mi się zajrzeć na arenę. Najpierw tekturową...




...później tę prawdziwą...




...która pilnie jest strzeżona przed nieposiadającymi biletów na walkę.







Niestety torreadora łatwiej było zobaczyć na cokole, niż na żywo.




Elitarne jednostki po walkach znikają tak szybko, że zgromadzonym przed areną migają jedynie zdobione rękawki.





Ok, nie czas na łzy i żal po straconej okazji na spotkanie torreadora w złotych spodniach. Ruszamy "na miasto"!







Stojąc przy głównym wejściu do areny, widzę, że droga na imprezę może być tylko jedna.





 Kierunek okazuje się właściwy. Od teraz mój obiektyw łowi kreacje pań. A jest co łowić!









Taką suknię chciałabym mieć!





Na Plaza del Soccoro gra muzyka. Ludzie tańczą na scenie i placu. Kobiety, mężczyźni, dzieci, dorośli. Często zupełnie spontanicznie.








Robimy się głodni, ale znalezienie wolnego stolika graniczy z cudem. Snujemy się od lokalu do lokalu, aż w końcu decydujemy na imprezową partyzantkę i wzorem innych ustawiamy w kolejce przy jednym z wielu prowizorycznych barów stojącym na deptaku.




Także i tu niełatwo złożyć zamówienie, ale w końcu się udaje. Chwilę później zauważamy prawie pusty stolik, przy którym można na chwilę stanąć i położyć nań plastikowe talerzyki z tapas zastępującymi nam obiad. Napychamy żołądki, obserwujemy barwny tłum, kończyny podrygują, uśmiechy nie schodzą z twarzy. Chwilo trwaj!




Jedzenie jest niedrogie i bardzo sycące. Mąż zajada się paellą z kurczakiem, ja postanawiam spróbować tortillę de patatas. Ziemniaki robią swoje i przegrywam z gigantyczną porcją. Najważniejsze jednak, że głód został zaspokojony, a popijane mohito sprawia, że piękny świat jest jeszcze piekniejszy.




Z radością zauważam w tłumie najbardziej uroczą tancerkę flamenco...




...która wcale nie chce mi przegryźć tętnicy szyjnej, za to myje mi szyję do czysta, a z paszczy zlizuje puder. Tracę resztkę szans na lansowanie siebie jako eleganckiej, zadbanej turystki, ale zyskuję futrzastą przyjaciółkę.




Zaprzyjaźniam się nie tylko ze zwierzęciem futerkowym, ale i kopytnym. Konkretnie, stworami nieparzystokopytnymi za to należącymi do elity. Policyjnej.

Poniższy okaz pilnuje porządku w Rondzie na rondzie. Chwilę po zrobieniu tego zdjęcia, postanawia sprawdzić, czy łączka na mojej bluzce jest jadalna. Na szczęście nie jest, za to ja staję się właścicielką bluzki obślinionej przez policyjnego konia. Jak nic, plus pięć punktów do fajności.




Tu już w bezpiecznej odległości od końskich paszcz, a przy okazji z sympatycznymi panami policjantami. Fotka na do widzenia, niestety.




Bardzo, ale to bardzo nie chciałam opuszczać Rondy i szczerze mówiąc, sama siebie tym faktem załamałam. Był drugi dzień wyprawy, plan pękał w szwach, a ja już w pierwszym miejscu chciałam zostać dłużej niż zamierzaliśmy. Na ten dzień mieliśmy kilka pomysłów. Ostatecznie stanęło na wyprawie do niewielkiego pueblo blanco - Setenil de las Bodegas.

Zapraszam Was tam w kolejnym odcinku Andaluzyjskiej przygody.



24 komentarze:

  1. Pal sześć makijaż, przyjaźń najważniejsza!:) Fajne fotki, sukienka dla mnie też ta, co Tobie się podobała:) A koń przepiękny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak sądzę! Zwłaszcza, że przyjaciółka jest naprawdę przeurocza. :D

      A na sukienki nie mogłam się napatrzeć.

      Usuń
  2. Falbanki górą :) Świetne fotki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle, Twoje reporterskie oko wychwytuje to, co najlepsze:) Urocze zdjęcia i kolory, dzieci zachwycające:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parę fajnych kadrów przeszło mi koło nosa, ale ciiiii... ;)

      Usuń
  4. Ciekawe, czy wygodnie się chodzi w takich kieckach z falbankami;) A buciki dziewczynek z pierwszego zdjęcia mnie rozbroiły;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, ale chętnie bym sprawdziła. :)

      No co? Są w pełni profesjonalne! :D

      Usuń
  5. Na corridę jakoś zupełnie w Hiszpanii mnie nie ciągnęło, ale feria to już zupełnie inna bajka :) Bardzo podobnie wyglądało to na Feria de Malaga. Podobne stroje, kwiaty we włosach i tańce. Podejrzewam, że atmosfera też podobna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak. Wybrałabym się tam jeszcze raz. :)
      Albo dla odmiany do Malagi.
      Albo gdziekolwiek - byle w Hiszpanii. ;)

      Usuń
  6. Brzmi i wygląda bardzo ciekawie :). Zazdroszczę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Super przeżycie! Jak się tam wybiorę, też pójdę na taką zabawę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdecydowanie najbardziej zachwycają mnie sukienki, ach! Bajka :)

    Zazdroszczę strasznie i jednocześnie cieszę się, że mogliście to przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, mąż już pewnie miał dosyć, ale mnie się oczy kręciły wokół głowy. Napatrzeć się nie mogłam. :D

      Usuń
  9. Jakie wspaniałe kreacje, zwłaszcza dzieci zachwycają swoim uroczym ubiorem.
    Zazdroszczę tak niesamowitych przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak tańczyły! Zwłaszcza ta nieco starsza w różowej sukience. Oczu nie mogłam oderwać. :)

      Usuń
  10. Chociaż raz chciałabym ubrać taką suknię :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Ale fajny event! Chciałabym tam być. :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetne zdjęcia, naprawdę. Takie żywe i kolorowe -aż chce się jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. :)
      Mnie przede wszystkim chce się tam wracać.

      Usuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...