Kadyks opuszczaliśmy przed wschodem słońca. Za oknem było cicho i ciemno. Miasto jeszcze spało, gdy wymeldowywaliśmy się z hotelu i wsiadaliśmy do samochodu. Śniadanie planowaliśmy już w Tarifie, naszym następnym celu podróży.
Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę nad oceanem. Słońce dopiero nieśmiało wychylało się zza linii horyzontu, plaże były puste (i brudne!), a komarzyce cięły niemiłosiernie. Zrobiłam tylko kilka zdjęć i schowałam się do samochodu.
Tarifa także była jeszcze uśpiona. Auto zostawiliśmy w centrum, na parkingu, i ruszyliśmy w stronę pustej o tej porze plaży.
Tarifa leży w prowincji Kadyks. To najdalej na południe wysunięte miasto kontynentalnej Hiszpanii, a znajdujący się w nim przylądek Punta de Tarifa jest tym punktem, w którym kończy się kontynentalna Europa. Dalej, na południe kontynentu, suchą stopą przespacerować się nie da.
Promenadą ruszyliśmy w kierunku Punta de Tarifa, po prawej stronie mając Ocean Atlantycki, a po lewej Morze Śródziemne.
Ku naszemu rozczarowaniu, spacer skończyliśmy przy... zamkniętej bramie. I to by było na tyle, jeśli chodzi o stawianie stóp na południowym krańcu Europy...
Tarifa to raj dla surferów. O tej porze wprawdzie chętnych na windsurfing czy kitesurfing nie było, ale za to grupa nurków wbijała się w pianki, przygotowując do zejścia pod wodę.
My tymczasem spacerowaliśmy po promenadzie, podziwiając widoki. Gdyby widoczność była lepsza, z Tarify moglibyśmy dojrzeć wybrzeże Afryki, do którego jest zaledwie 20 kilometrów. Nad wodą unosiła się jednak poranna mgła.
Już nieco głodni, powoli ruszyliśmy w stronę centrum, szukając miejsca, w którym moglibyśmy zacumować na szybkie śniadanie. Szału nie było, ale przynajmniej nie opuszczaliśmy Tarify o pustych żołądkach, a i kawa, po krótkim śnie, zdecydowanie nam się przydała.
Samego miasta nie zwiedzaliśmy. Jedynie z daleka spojrzeliśmy na zamek Santa Catalina, czyli właściwie wieżę widokową zbudowaną na wzgórzu w latach 30' XX wieku w stylu XVI-wiecznego zamku.
Kilka zdjęć zrobiłam włócząc się w okolicach parkingu.
Tarifa była jedynie krótkim przystankiem przed dalszą drogą. Poranny spacer i kawa postawiły nas na nogi, a te musiały być w pełni gotowe do noszenia nas po terytorium brytyjskim.
Pakujemy się do samochodu. Kierunek: Gibraltar!
Zobacz też:
*** PODRÓŻE ***
*** LITERATURA HISZPAŃSKA ***
O jejku, jak cudownie! Marzę o takiej wycieczce...
OdpowiedzUsuńSpojrzenie EM
Pozostaje mi życzyć, żeby udało Ci się spełnić to marzenie. :)
UsuńJak zawsze świetna relacja z podróży, czekam na zdjęcia z Gibraltaru:)
OdpowiedzUsuńDzięki. Zdjęcia się ogarniają. ;)
UsuńW Tarifie ani w Gibraltarze nie byłam. Bałam się małp, które podobno włażą turystom na głowę:)
OdpowiedzUsuńA tak serio to brakło nam już czasu, więc chętnie wybiorę się razem z Tobą:)
Małpy włażą na głowę w przenośni, ale i dosłownie też. :D
UsuńJa się uparłam na Gibraltar i przez to był to dzień baaaaardzo intensywnego zwiedzania.
Wiele miejsc chciałam obejrzeć o świcie, ale najbardziej Wenecję i marzenie się spełniło. Jak patrzę na Twoje zdjęcia w tej szarudze to aż mi się serce kroi. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że i mnie się uda zwiedzić Wenecję. I tę o świcie, i tę w pełnym słońcu, i wieczorną też. :)
UsuńW taki listopadowy, ciemny i deszczowy wieczór, miło podziwiać takie wspaniałe miejsca. Od razu robi się cieplej... :)
OdpowiedzUsuńCieszę się. :)
UsuńTo jest mój sposób na dotrwanie do wiosny. :D