poniedziałek, 10 listopada 2014

[6] Wakacje 2014: Cadaqués


Costa Brava nigdy nie spędzała mi snu z powiek. W zeszłym roku byłam co prawda w Blanes, bo z Barcelony jest tam najbliżej i to właśnie w Blanes, słynne wybrzeże ma swój początek. Było ładnie, wycieczka się udała, ale z wrażenia nie padłam. Katalonia ma w ofercie o wiele więcej atrakcyjnych zakątków. W tym roku, pomyślałam sobie, że chętnie zobaczyłabym, co znajduje się na drugim końcu słynnego katalońskiego wybrzeża. No, może nie całkiem na końcu, bo pod francuską granicę się nie wybieraliśmy, ale do leżącego niewiele poniżej Cadaqués - i owszem.

Z Girony, w której nocowaliśmy, udaliśmy się pociągiem do Figueres, gdzie zwiedziliśmy m.in. Muzeum Salvadora Dalí (Teatro-Museum Dalí), a stamtąd autobusem mieliśmy się udać do Cadaqués. Pierwsze rozczarowanie: bilety. Nie można było kupić wersji w dwie strony, bilet sprzedawano na konkretną godzinę i z podaniem numerów siedzeń. To ostatnie zawsze jest dla mnie problemem, gdy los płata mi figle i każe zająć miejsca od strony kierowcy. Jak w takiej sytuacji podziwiać widoki i robić zdjęcia?


Póki co, problem był jednak inny. Rozsiedliśmy się na dworcu i tak siedzimy, i siedzimy, i siedzimy... A autobusu ja nie było, tak nie ma. Przyjechał spóźniony o prawie pół godziny. Później zrozumieliśmy dlaczego.

Oczywiście miejsca mieliśmy od strony kierowcy i oczywiście olaliśmy to w nadziei, że nikt się nie upomni o te, które zajęliśmy ignorując to, co nadrukowano nam na biletach. Warto było! Droga do Cadaqués jest tak malownicza, że przez całą drogę siedziałam z nosem przy szybie, podziwiając widoki i... korki (ale o tym za chwilę).


Przejeżdżaliśmy m.in. przez Roses, ładny, turystyczny kurort, w którym chętnie spędziłabym popołudnie, gdybym miała choć jedno wolne.


Plan Roses nie uwzględniał, więc po chwilowym postoju pojechaliśmy dalej. Niestety właśnie w tej miejscowości znaleźli się podróżnicy, którym przeszkadzało to, że ich miejsca w autobusie były już zajęte. Ano były, ale przecież my niezorientowani turyści nie mieliśmy pojęcia, że w tym autobusie są miejscówki. Z minami wyrażającymi totalne zdziwienie i zdezorientowane (ale-że-o-co-chodzi?), z niewinnością i brakiem zdolności językowych wypisanymi na twarzy, ani myśleliśmy drgnąć. Lo siento, amigos. No entiendo. I don't understand. Ich versteche nicht. Ja nie panimaju.

Odpuścili.

Dzięki temu dalej podziwialiśmy widoki, a te były naprawdę niesamowite. Zdjęcia przez szybę wyglądają jak zdjęcia przez szybę, czyli wcale, więc musicie mi wierzyć na słowo. Wrażenie robiły góry, doliny, opuszczone domy i skarpy, czyli ogólnie wszystko. Ponadto, droga do Cadaqués miejscami sprzyja nawróceniom. Gdy na wąskiej, krętej drodze mijają się autobusy, a przepaść zaczyna się tuż, tuż, ręce same składają się do modlitwy.


W końcu zza gór wyłoniło się też morze, dając nam złudne wrażenie, że o to zaraz opuścimy autobus. Taaa...


Jedziemy i stoimy. Stoimy i jedziemy. Czytam więc przewodnik, który informuje, że kręta droga do miasteczka prowadzi między terasami porośniętymi winnicami i gajami oliwnymi. Oliwek nie widzę, ale krętej drogi przeoczyć się nie da.


Cadaqués jest najbardziej wysuniętą na wschód miejscowością Półwyspu Iberyjskiego - czytam sobie dalej, ciesząc się, że niektóre pojazdy są bardziej na zachód od "mojego". Czyli mam bliżej.


Widoki widokami, a korki wcale nie chciały się zmniejszyć. Nie miejcie złudzeń - tych kilka poruszających się samochodów to akurat ten moment, kiedy i nam udało się podjechać kilkanaście metrów, po to by znów utknąć na kilka kolejnych minut. I tak godzinną trasę pokonaliśmy w czasie dwukrotnie dłuższym.


W moich wyobrażeniach Cadaqués było małą, uroczą miejscowością, do której dociera niewielu, bo przecież jest tyle innych nadmorskich miejscowości po drodze. Miało być cicho, spokojnie, malowniczo. Dobrze, że choć w tej ostatniej kwestii się nie pomyliłam - pomyślałam, gdy tylko dotarliśmy na miejsce. Liczne parkingi były pełne i cieszyłam się ogromnie, że nie należę do tych, którzy rozpaczliwie szukają wolnego miejsca na swą wypasioną brykę (choć nie miałabym nic przeciwko posiadaniu takiej bryki). My tymczasem wysiedliśmy na dworcu, na wszelki wypadek od razu kupiliśmy bilety powrotne (na ostatni możliwy kurs do Figueres, pozwalający nam złapać jakieś połączenie stamtąd do Girony) i ruszyliśmy przed siebie, wychodząc z założenia, że skoro góry mamy za plecami, to z przodu znajdziemy morze.

Kot-przewodnik utwierdził nas w tym przekonaniu, ale zanim dotarliśmy do brzegu, musieliśmy się nacieszyć widokiem uroczych biało-niebieskich domków.







Rozglądając się wyżej, niżej i dookoła, powoli zmierzaliśmy w stronę zatoki.







Cadaqués jest największym naturalnym portem Katalonii. Niegdyś wioska była portem rybackim, ufortyfikowanym, ze względu na częste pirackie ataki. Grasował tu m.in. słynny turecki pirat Barbarroja, któremu mimo wzmocnień udało się zniszczyć i splądrować miejscowość w XVI wieku.





Uwagę turystów, miejscowość przykuła na początku XX wieku. Odgrodzona od reszty cywilizacji pasmem gór, stała się też miejscem chętnie odwiedzanym przez artystów. Tu bywali m.in. Salvador Dalí, Pablo Picasso, Federico García Lorca, Joan Miró czy Marcel Duchamp, szukając spokoju i natchnienia.

Salvador Dalí nie rozstał się z miasteczkiem do dziś

Niemiłe zaskoczenie korkami i zatłoczonymi parkingami rozwiało się jak zły sen. W Cadaqués wcale nie jest tak tłocznie, jak mogłoby się wydawać. Bez trudu można znaleźć spokojniejsze zaułki i uliczki, których nie przemierzają stada wciskających się w kadr turystów. 





Mieszkańcy mogą więc spokojnie się wyspać...


...lub poczytać książkę.


Dopiero przy nabrzeżu robi się większy tłok, ale gdzie mu tam do tego znanego z innych nadmorskich kurortów, czy to hiszpańskich czy polskich.










Odniosłam też wrażenie, że mniej tu wszędobylskich sklepów z pamiątkami. W każdym razie, udało mi się nie potykać o nie co krok.



Nie brakowało za to rozmaitych knajpek, dzięki czemu wypiłam najlepsze mojito, jakie kiedykolwiek miałam okazję spróbować. (I nie, wcale nie wpadłam w panikę, gdy kelner na pytanie Do you speak english? pokręcił przecząco głową).



Na nabrzeżu spędziliśmy sporo czasu. Piękne kolory, dający ochłodę wiatr - można tu odpocząć i zregenerować siły. To były właściwie jedyne spokojne godziny podczas urlopu, kiedy to zamiast wariacko pędzić przed siebie w pogoni za kolejnymi atrakcjami, przemieszczałam się spacerkiem ciesząc się wiatrem, słońcem i morzem. Pełen relaks.











Jak już zapewne zauważyliście, tym, czego w Cadaqués nie znajdziecie, są złote, piaszczyste plaże.




Koniec końców, Cadaqués mnie nie rozczarowało, choć wyobrażenia miałam inne. 


Może to zasługa klimatu miasteczka, a może uroku jej mieszkańców.



Tak czy inaczej, cieszę się, że tam dotarliśmy. Jeśli jednak myślicie, że nadszedł ten moment, kiedy wsiedliśmy w autobus powrotny, jesteście w błędzie.

Niektórzy wcisnęli się do tego oto pojazdu.


My ruszyliśmy pieszo. Kierunek: Port Lligat. Dzień się przecież jeszcze nie skończył.

***


Zapraszam też tutaj

30 komentarzy:

  1. Matko, a Ty jak z kapelusza wyczarowujesz kolejne przepiękne zdjęcia z podróży! Bardzo przyjemnie się ogląda, to niezapomniane widoki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie z kapelusza, a z obładowanego nimi komputera. :D
      Dziękuję! :)

      Usuń
  2. Ależ widoki!
    Zakochałam się w tych niebieskich okiennicach i drzwiach:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Śliczne miasteczko :) Żałuję, że tam nie udało mi się dojechać :( Ale ale wszystko przede mną!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie! Przy Twoim zamiłowaniu do podróży, na pewno dotrzesz i tam. :)

      Usuń
  4. Jak zawsze świetna relacja z podróży:)

    OdpowiedzUsuń
  5. zawsze zachwycam się zdjęciami! Z chęcią ułożyłabym z nie jednego z nich puzzle! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepiej z takiego biało-niebieskiego. Ściana i okiennice. 5000 elementów. :P

      Usuń
  6. Jakie malownicze widoki!


    Zawsze jestem pod wrażeniem zabudowy tamtych miasteczek - jest po prostu spójna. Nie to co w Polsce....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt. W Poznaniu np. panuje totalny chaos, choć to może, ze względu na wielkość miasta, nienajlepszy przykład. ;)

      Usuń
  7. Jakie śliczne te niebieskości! I jakie ładne to tło bilecików. :P Ale to w tym ostatnim kocie się zakochałam. <3 Chcę takiego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zmieścił się do walizki. :P

      Jaki dworzec, takie tło. :P Musiałam się czymś zająć w oczekiwaniu na autobus.

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. A mnie tęskno do lata. Ciekawe czy i tym razem uda się gdzieś wyjechać.

      Usuń
  9. Okazuje się, że czasami lepiej nie znać języków obcych. :)
    Bardzo malownicze miejsce. Gdy za oknem ponuro, to trudno nie tęsknić za słoneczkiem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy. Przy zamawianiu jedzenia wolę wiedzieć, co ląduje na moim talerzu. :P

      Usuń
  10. Jak cudownie, jak pięknie, jakie kolory! Uwielbiam wodę, w której widać przeskok między barwami. Miło pooglądać takie zdjęcia po całodniowej szarówce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak miło by było móc wsiąść w samolot i choć na jeden dzień przenieść się tam gdzie ciepło i słonecznie. :)

      Usuń
  11. Przeczytałem z przyjemnością, Niestety podczas oglądania do głosu doszła...zazdrość ;-)
    Bardzo przyjemnie spędziłem u Ciebie czas. Pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem o czym piszesz, bo mnie taka zazdrość towarzyszy ilekroć oglądam cudze zdjęcia. :)

      Cieszę się i oczywiście zapraszam ponownie! :)

      Usuń
  12. Jak zwykle piękne zdjęcia. Szkoda, że u nas nie ma takiej pogody ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Zakochałam się w tych biało-niebieskich domach - po prostu cudo! :D

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.