Podczas pobytu w Barcelonie, pewni byliśmy tego, że choć na dwa dni wyskoczymy poza miasto. Co do drugiego celu podróży nie byliśmy pewni, ten pierwszy wybraliśmy jeszcze w Poznaniu: masyw Montserrat.
Rano wstaliśmy odrobinę później niż powinniśmy, co zemściło się na nas na miejscu, ale o tym później. Dotarliśmy do Plaça de d'Espanya i stanęliśmy w kolejce do informacji turystycznej. Na hasło Montserrat pani z informacji szeroko się uśmiechnęła, wyciągnęła jakieś rozpiski i zarzuciła nas wszelkimi potrzebnymi danymi. Ponieważ Barcelona to miasto przyjazne turystom, nie musieliśmy się zastanawiać czym i jak dotrzeć do Montserratu, jak dostać się do klasztoru i jak stamtąd wrócić. Zdecydowaliśmy się na bilet zintegrowany, który obejmował dojazd koleją z Barcelony pod masyw Montserratu, wyjazd kolejką linową na górę, nieograniczone przejazdy koleją szynową po masywie, a następnie powrót tymi samymi środkami transportu do Barcelony. W cenie był nawet przejazd z Plaça de d'Espanya do hostalu. Nie musieliśmy się martwić niczym poza tym, żeby nie zgubić biletów.
Podróż koleją zaowocowała przeziębieniem w środku lata. Dziewczę z Polski nie było przygotowane na klimę i trzęsło się całą drogę z zimna. Ale pal licho niskie temperatury, ból gardła i inne atrakcje tego typu - Montserrat zrobił na mnie szalone wrażenie!
Montserrat jest dla Katalończyków miejscem szczególnym, duchowym centrum, miejscem mistycznym tłumnie odwiedzanym nie przez turystów i lokalną ludność. Mieści się tu klasztor benedyktynów. Sanktuarium Czarnej Madonny z Montserratu, patronki Katalonii, przyciąga pielgrzymów z różnych stron. To drugi pod względem znaczenia, po Santiago de Compostela, ośrodek pielgrzymkowy w Hiszpanii.
Z dołu klasztor prezentował się tak:
A ta żółta skrzynka to był nasz środek transportu...
Przyznaję, że do wyprawy nie przygotowałam się ani trochę. Jako dziecko Bieszczad (czyt. osobnik, który widząc górę po prostu musi na nią wejść) nie mogłam zadowolić się samym zwiedzaniem klasztoru i koniecznie chciałam się wspiąć na wyższe partie masywu. Cóż...
Gdybyście wpadli na pomysł, by na taką wycieczkę wybrać się w ukochanych, czerwonych sandałkach na śliskiej podeszwie, z całego serca Wam to odradzam. Chyba, że chcecie poruszać się na czworakach ku radości innych turystów, a po powrocie do hostalu owe sandałki wrzucić do kosza. Wasz wybór. Ja ostrzegałam.
Moim jedynym przejawem rozsądku było zabranie ze sobą gumki do włosów. Poniższe zdjęcie jest jedynym z kilkunastu, na którym moja czupryna sprawia wrażenie jako tako opanowanej (nie pytajcie więc jak wyglądam na pozostałych). Tak Aniu, właśnie odkryłaś Amerykę. W górach WIEJE wiatr.
Skały Montserratu tworzą przepiękne formacje. Z zachwytem rozglądaliśmy się dookoła. W którąkolwiek stronę nie spojrzeć, widok był przepiękny!
Klasztor obejrzeliśmy na razie tylko z zewnątrz, zostawiając sobie go na później. Wydawało nam się, że mamy sporo czasu, ale cóż - myliliśmy się okrutnie, bo sporo było ścieżek wartych zbadania, a nasza poranna opieszałość zaczynała się na nas mścić..
Sanktuarium Czarnej Madonny i klasztor Benedyktynów wznoszą się na wysokości 720 m n.p.m. Sam klasztor powstał w X wieku. W gmachu budynku mieści się muzeum (Museo de Montserrat), w którym zgromadzono zbiory archeologiczne oraz cenne malarstwo artystów katalońskich, hiszpańskich oraz zagranicznych. Znajdują się tu m.in. obrazy takich mistrzów jak Salvadore Dali, Pablo Picasso, El Greco, Alfred Sisley, Claude Monet, Auguste Renoir czy Edgar Degas. W muzeum niestety nie byliśmy. Zabrakło na to czasu.
Ruszyliśmy jedną ze ścieżek, nie sprawdzając nawet, dokąd prowadzi. Ludzi prawie na niej nie było, mogliśmy więc spacerować w niemal zupełnej ciszy.
W końcu jednak uznaliśmy, że powinniśmy wrócić tam, gdzie kłębi się tłum turystów. Upływ czasu był nieubłagany, a przecież najważniejsze miejsca do zwiedzenia były jeszcze przed nami. Cofnęliśmy się więc w okolice klasztoru, a następnie ruszyliśmy drogą do Santa Cova (Świętej Groty). Szlak do niej prowadzący wyznacza 15 rzeźb (autorstwa m.in. Gaudiego) tworząc Monumentalny Różaniec.
Znów podziwialiśmy przepiękne formacje skalne. Mamut i mumia spodobały nam się najbardziej.
Jak sami widzicie, to nie był byle jaki spacer. Klasztor, spod którego ruszyliśmy był wiele kamieni dalej (no dobra, w tym miejscu przyznam, że część trasy przebyliśmy kolejką).
W końcu dotarliśmy do Santa Cova, gdzie w 880 roku znaleziono cudowną figurkę Matki Boskiej (Virgen de Montserrat). Zajrzeliśmy do kaplicy z reprodukcją figurki Madonny.
A stamtąd rozpościerały się takie widoki. Oto prawdziwe okno na świat.
Ta ściana, tak na moje oko, służyła tym, którzy chcieli o coś prosić Madonnę. Choć pewności nie mam, jako, że moja znajomość języka tubylców jest, delikatnie mówiąc, mizerna. Na ścianę rzeczy znalezionych mi to jednak nie wyglądało.
Spędziliśmy kilka minut w pogrążonej w ciszy kaplicy i ruszyliśmy dalej, tym razem pnąc się do góry. Zrobiło się już dość późno, głodni z plecaka wyjęliśmy więc kanapki, co spotkało się z entuzjazmem pewnego mieszkańca góry.
Posiliwszy się El Gato poinstruował nas, którędy mamy się udać do pustelni Sant Joan.
No to w drogę!
Jest!
Posiliwszy się El Gato poinstruował nas, którędy mamy się udać do pustelni Sant Joan.
No to w drogę!
Jest!
Niestety mieliśmy za mało czasu, by dotrzeć do pustelni Sant Miquel (kto rano wstaje... a kto nie... i wszystko jasne), więc postanowiliśmy się po prostu wspiąć nieco wyżej. Niektórzy na dwóch nogach, inni na czterech. Niektórzy pewnie, inni walcząc z grawitacją. Dobrze, że do kompletu z sandałkami nie wzięłam ze sobą jeszcze sukienki...
Tutaj niby się cieszę, ale niestety jestem zbyt zmęczona, by wyglądało to na radość naturalnie wykrzesaną (poza podpatrzona u Azjatek, ale one wyglądały mniej idiotycznie).
A muminek obserwuje tę moją radość z kamienną miną...
Tutaj niby się cieszę, ale niestety jestem zbyt zmęczona, by wyglądało to na radość naturalnie wykrzesaną (poza podpatrzona u Azjatek, ale one wyglądały mniej idiotycznie).
A muminek obserwuje tę moją radość z kamienną miną...
Zdążymy zajrzeć do klasztoru czy nie zdążymy? Mąż sprawdza rozkład, ja szybko robię zdjęcia. Przynajmniej będzie ślad, że byliśmy w pobliżu.
Mamy jeszcze trochę czasu, więc zaglądamy do środka.
Oprócz pięknego wnętrza, w oczy rzuca mi się długa kolejka. Za czym stoi? Nie wiem. Jak daleko jest do jej początku? Nie mam pojęcia. Zdążę znaleźć odpowiedź na obydwa pytania, nim odjedzie ostatni wagonik kolejki? Nie sprawdzę, to się nie przekonam. Stajemy więc. Mimo mojego sceptycznego nastawienia do religii wszelakich, udziela mi się podniosła atmosfera. W końcu docieramy na górę i naszym oczom ukazuje się drewniana, romańska rzeźba Czarnej Madonny (La Moreneta). Do niej modlić się przychodzą pielgrzymi z całego świata. Madonna pochodzi z XII wieku. Siedzi na tronie, delikatnie się uśmiecha, jedną ręką obejmuje dzieciątko, w drugiej trzyma kulę ziemską. Nie wiem o co prosiła kobieta, która stała przede mną, ale mam nadzieję, że nie przyszła tu na marne. Jej spotkanie z Madonną było naprawdę poruszające, nawet dla mnie.
Ostatni rzut okiem na mury i wracamy do Barcelony.
Na pociąg na szczęście zdążyliśmy. Po chwili zostawiliśmy za sobą takie widoki.
Zapraszam tutaj
Co za wspaniały wyjazd! Też chciałabym zobaczyć Montserrat, ale na razie do Hiszpanii się nie wybieram. Natomiast wzięłam sobie mocno do serca Twoje ostrzeżenia, by nie zakładać sandałów, a już tym bardziej sukienek :)
OdpowiedzUsuńSukienkę proponuję zostawić na plażę, a Montserrat uwzględnić w przyszłości w wakacyjnych planach. ;)
UsuńZ pewnością piękne widoki i wspomnienia.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie tak! :)
UsuńPiękny post, pełen pięknych zdjęć! Mnie najbardziej zachwyciła "żółta skrzynka" - tak mizernie wygląda na tle gór.
OdpowiedzUsuńDobrze, że byłam tam przed lekturą "Bezcennego" Miłoszewskiego. :D
UsuńWidoki piękne!
OdpowiedzUsuńBardzo!
UsuńŚwietny wypad i genialna relacja. Piękne zdjęcia, prawie jakbym tam była :-)
OdpowiedzUsuńOj, uwierz mi, na zdjęciach w ogóle nie widać tego, jak tam jest pięknie. :)
UsuńZdjecia w Twoim wpisie sa bardzo ladne ale potwierdzam, zadne zdjecia nie oddadza rzeczywistego piekna tego miejsca.Alez mi sie zatesknilo.
UsuńZdjecia w Twoim wpisie sa bardzo ladne ale potwierdzam, zadne zdjecia nie oddadza rzeczywistego piekna tego miejsca.Alez mi sie zatesknilo.
UsuńMnie też! Chciałabym kiedyś tam wrócić i tym razem nieco więcej czasu poświęcić na spacery po okolicy.
UsuńRzeczywiście widoki fantastyczne, Twoja relacja też:)
OdpowiedzUsuńZdjęcie żółtego pudełeczka mnie przeraziło, to wpływ "Bezcennego";P
No tak, świeżo po lekturze chyba zdecydowałabym się na wyjazd kolejką szynową. :P
UsuńByłam w Monserracie w październiku 2008 roku i bardzo miło wspominam to miejsce. Pamiętam doskonale tę datę, bo w czerwcu i we wrześniu zawaliłam egzamin z Historii Literatury Polskiej XX wieku i zamiast się uczyć do drugiej poprawki, by wywiązać się z warunku, wyjechałam na 10 dni do Hiszpanii. Chyba modlitwa przy figurce Czarnej Madonny mi pomogła, bo po powrocie udało mi się zdać ten najbardziej nielubiany przeze mnie przedmiot ;)
OdpowiedzUsuńNo proszę, czyli modlitwy bywają skutecznie. ;)
UsuńZawsze chciałam pojechać do Barcelony i podróżować śladami Cienia wiatru, Gry anioła i Więźnia nieba. Jak kiedyś pojadę do Hiszpanii może wypróbuję moje umiejętności hiszpańskiego (które najlepsze nie są) :) Gartuluję tak wspaniałej wyprawy. Patrząc na zdjęcia pewnie nie czuje się ogromu i piękna, jakie były w rzeczywistości, więc tylko pozazdrościć :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie myślałam, czy przed tegorocznym wyjazdem nie przeczytać raz jeszcze "Cienia wiatru" i nie próbować znaleźć kilku miejsc z powieści.
UsuńMontserrat urzeka niezwykła przyrodą, widokami oraz architekturą :) W życiu nie pomyślałabym, że w górach może być ukryte tak piękne miejsce :)
OdpowiedzUsuńJa też! Przed wyjazdem nawet nie oglądałam zdjęć (tylko jedno, z przewodnika), bo chciałam dać się zaskoczyć. Wiedziałam tylko tyle, że jest klasztor i skały. No i faktycznie, dałam się zaskoczyć. :D
UsuńCudne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDzięki. :)
UsuńJa urodziłam się na wsi - pięknej, mazowieckiej, w której góry można było oglądać tylko na ilustracjach, ale podświadomie też jestem taką dziewuchą z Bieszczad, chcę wejść na każdą górę, jaką zobaczę :)
OdpowiedzUsuńI trudno się dziwić, bo zwykle widoki są tej wspinaczki warte. :)
UsuńPo prostu pięknie :)
OdpowiedzUsuńOj tak! :)
UsuńKolejna wspaniała relacja :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podobała. :)
UsuńJak zwykle przepiękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńCudowne miejsca... Choć ci, którzy mają lęk wysokości mogli mieć pewne problemy. :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie tak. Sama w niektórych miejscach wolałam nie podchodzić zbyt blisko krawędzi. ;)
UsuńPiękne widoki! Zdjęcia cudne! Teraz żałuję, że też tam nie pojechałam...
OdpowiedzUsuńMoże jeszcze będziesz miała okazję nadrobić? Naprawdę warto.
UsuńCo za widoki! Oszaleć można z nadmiaru wrażeń. :))
OdpowiedzUsuńMożna. :D
UsuńMimo tych sandałków, zrobiłaś przepiękne zdjęcia, które mogłem teraz z podziwem obejrzeć. Musiała to być piękna wycieczka! :)
OdpowiedzUsuńZwykle wtedy, kiedy stałam na płaskim. :P
UsuńByła! Naprawdę, wrażenia niesamowite. :)
Aleście pędzili na wariackich papierach przez tę Katalonię :-)
OdpowiedzUsuńTak to jest, jak chce się wszystko zobaczyć. :)
Usuńpieknie , musze tam kiedys zawitac :)
OdpowiedzUsuńWarto! Jak będziesz miała okazję, to się nie wahaj. :)
UsuńAle cudnie! Piękne zdjęcia, masz ogromny talent, świetne ujęcia i kolory. Mam nadzieję, że uda mi się w niedługim czasie odwiedzić Barcelonę :)
OdpowiedzUsuńDziękuję i trzymam kciuki za udany wyjazd! :)
Usuń