Panoramę Barcelony można podziwiać z wielu różnych punktów. Jednym z nich jest wzgórze Tibidabo. Wznosi się na nim kościół Sagrat Cor, a jego główną atrakcją jest najstarszy w mieście park rozrywki. Widok stamtąd prezentuje się na przykład tak.
Jasnym dla mnie było, że by dostać się na Tibidabo, skorzystam ze słynnego Niebieskiego Tramwaju (Tramvia Blau). To właśnie na schodki tego pojazdu, wskakiwał Daniel Sempere, bohater Cienia wiatru Carlosa Ruiza Zafóna, gdy wybierał się do rezydencji Aldayów.
Znalezienie przystanku, z którego odjeżdża zabytkowy pojazd, nie było problemem. Tylko tam, oczekujący nie kłębili się w chaotycznym układzie postaci, lecz grzecznie stali tworząc długi ogonek. Bilety sprzedawał pewien spostrzegawczy pan, który zjawiał się natychmiast, gdy w kolejce pojawiali się nowi turyści.
Teoretycznie tramwaj jeździ według rozkładu, w praktyce "jak przyjedzie, to będzie". Na szczęście czas oczekiwania nie był zbyt długi, a ponieważ zajęliśmy odpowiednie miejsca ze strategicznego punktu widzenia, ominęliśmy pierwszy zatłoczony pojazd, a do drugiego wsiedliśmy jako pierwsi, była więc okazja na kilkusekundowe obejrzenie wnętrza, nim zrobiło się tłoczno,.
Na Placu Doctora Andreu przesiedliśmy się wagoników kolejki szynowej (Fenicular De Tibidabo) i tak dotarliśmy na samą górę. Bilety na przejazd kolejką tam i z powrotem można było kupić różnych wariantach - na sam przejazd lub z dopłatą za możliwość skorzystania z kilku atrakcji w Tibidabo Amusement Park. Z szaleństw w parku zrezygnowaliśmy. Tego dnia mieliśmy w planie dalsze zwiedzanie i nie chcieliśmy utknąć na Tibidabo na cały dzień, o co nie jest trudno.
Na pierwszym planie karuzela, na drugim świątynia. I, o dziwo, nic tu z niczym się nie gryzie. Można wyszaleć się na diabelskim młynie, a później w ciszy pomodlić w chłodnych, kościelnych murach.
Było ciepło i gwarno. Dzieciaki ganiały, dorośli opychali się fast-foodami. Z różnych stron dobiegały krzyki amatorów szaleństw na wysokościach, a my podziwialiśmy widoki.
Tramvia Blau kursuje od 1901 roku, przemieszczając się po stromych uliczkach willowe dzielnicy Barcelony.
Na Placu Doctora Andreu przesiedliśmy się wagoników kolejki szynowej (Fenicular De Tibidabo) i tak dotarliśmy na samą górę. Bilety na przejazd kolejką tam i z powrotem można było kupić różnych wariantach - na sam przejazd lub z dopłatą za możliwość skorzystania z kilku atrakcji w Tibidabo Amusement Park. Z szaleństw w parku zrezygnowaliśmy. Tego dnia mieliśmy w planie dalsze zwiedzanie i nie chcieliśmy utknąć na Tibidabo na cały dzień, o co nie jest trudno.
Na pierwszym planie karuzela, na drugim świątynia. I, o dziwo, nic tu z niczym się nie gryzie. Można wyszaleć się na diabelskim młynie, a później w ciszy pomodlić w chłodnych, kościelnych murach.
Było ciepło i gwarno. Dzieciaki ganiały, dorośli opychali się fast-foodami. Z różnych stron dobiegały krzyki amatorów szaleństw na wysokościach, a my podziwialiśmy widoki.
Park Atrakcji to idealne miejsce dla tych, którzy do Barcelony przyjeżdżają z dziećmi. To jedno z najstarszych tego typu miejsc na świecie, oficjalnie otwarte w 1901 roku.
Nie daliśmy się wciągnąć w wir zabawy, za cel obierając Kościół Najświętszego Serca (Temple Expiatori del Sagrat Cor). Budowa neobizantyjskiej świątyni trwała sześćdziesiąt lat i ostatecznie zakończono ją w 1961 roku. Sagrada Familia to nie jest, ale też robi wrażenie.
Na szczycie kościoła wznosi się figura Jezusa. Siedem i pół metra, prawie pięć ton wagi - postać ta widoczna jest z daleka. A nawet bardzo daleka.
Mimo gwaru na zewnątrz, w środku świątyni panował spokój, a podniosły nastrój potęgowała lecąca z głośników muzyka.
Po wyjściu ze świątyni udaliśmy się na krótki spacer po parku.
I zaprzyjaźniliśmy ze strażnikiem tamtych terenów.
W drogę powrotną również zabraliśmy się kolejką szynową, ale tym razem postanowiliśmy nie przesiadać się na tramwaj, ale Av. Tididabo przejść na piechotę podziwiając stojące wzdłuż ulicy wille. Miałam w tym swój dodatkowy cel. Koniecznie chciałam odnaleźć rezydencję rodziny Aldayów z powieści Carlosa Ruiza Zafóna!
Trzeba przyznać, że było co oglądać. Wyobraźnia szalała. Nie miałabym nic przeciwko, by choć na kilka dni móc zamieszkać w którymś z tych okazałych domów, zwiedzić posesję i budynek, a na końcu zaszyć się z książką w ogrodzie.
Przy Aveniguda Tibidado uwagę zdecydowanie przykuwał Casa Roviralta (Biały Mnich) z początków XX wieku, niegdyś należący do Dominikanów, następnie katalońskiego biznesmena. Dziś mieści się tu restauracja. Budynek jest dziełem architekta Joan Rubió i Bellver, ucznia Antonio Gaudiego, którego kreatywny umysł darzę miłością bezgraniczną.
Ten sam architekt zaprojektował stojące w pobliżu Casa Casacuberta (1907 rok) i Casa Arnús (1903 rok).
Interesujących budynków było znacznie więcej. Większość kryła się za wysokimi murami i żelaznymi bramami.
Casa Casacuberta |
Casa Arnús |
Interesujących budynków było znacznie więcej. Większość kryła się za wysokimi murami i żelaznymi bramami.
Cały czas szukałam tego wyjątkowego budynku, który koniecznie chciałam zobaczyć - powieściowej rezydencji Aldayów, ogromnie tajemniczego i pełnego bolesnych wspomnień miejsca z powieści Cień wiatru. Muszę przyznać, że ostatecznie jego widok nie co mnie rozczarował. Na tej samej ulicy dostrzegłam kilka innych willi, które o wiele bardziej działały na wyobraźnię.
Carlos Ruiz Zafón dobrze zna ten budynek. Mieści się w nim agencja marketingowa, w której kiedyś pracował. Stąd pomysł, by to właśnie tu umieścić ten ważny dla bohaterów powieści punkt. Tak szczerze Wam powiem, że wolę moje własne wyobrażenie rezydencji Aldayów.
Zmęczeni upałem dotarliśmy do miejsca, w którym rano czekaliśmy na Niebieski Tramwaj. Tam opadliśmy na ławkę bez sił, ale przezornie kupione po drodze kanapki, zdołały dodać nam nieco energii. Mimo trudności z komunikacją (angielski kierowców autobusów był równie dobry jak nasz hiszpański) udało nam się wsiąść do właściwego pojazdu. Tam, dokąd jechaliśmy, pałętaliśmy się trochę bez sensu i właściwie ten punkt wycieczki z powodzeniem moglibyśmy sobie odpuścić, ale wówczas nie mogłabym Wam opowiedzieć pewnej historii. Historii o przebiegłych papużkach.
***
Zapraszam też tutaj
Chcę do Barcelony :( Albo chociaż w inne miejsce Hiszpanii, byłam tylko w Toledo i Walencji... Swoją drogą nie wiedziałam, że w Barcelonie też mają Jezusa :)
OdpowiedzUsuńA ja chcę do Toledo i Walencji. I wielu innych miejsc. :D
UsuńMają. I to jakiego! :D
Piękne widoki! Mieliście cudną wycieczkę :)...
OdpowiedzUsuńNo proszę! Niektórzy to naprawdę wiedzą jak wsiąknąć do książki :) Piękne wspomnienia minionych wakacji!
OdpowiedzUsuńBo te książki wcześniej wsiąkają w niektórych. :D
UsuńMusisz mi wybaczyć, z uwagą obejrzałam pierwszych trzydzieści kilka zdjęć, potem moja uwaga pozostała przy pięknym strażniku i nie chciała przenieść się na kolejne fotki.
OdpowiedzUsuńWybaczam. :D
UsuńWzgórze Tibidabo? To o nim mówił Joey w jednym z odcinków "Przyjaciół"? ;)
OdpowiedzUsuńOooo... Czemu ja tego nie pamiętam? Kojarzysz, w którym?
UsuńUwielbiam Twoje zdjęcia, z radością oglądam i wmawiam sobie, że jestem w tych miejscach ;) budowle3 fantastyczne, wyobrażam sobie jakie muszą robić wrażenie na żywo, skoro zdjęcia tyle oddają z ich wspaniałości. Mam nadzieje, że kiedyś odwiedzę Barcelonę:)
OdpowiedzUsuńCieszę się ogromnie i z całego serca życzę Ci, żebyś tam pojechała!
UsuńRozgrzałaś mi serce tą relacją ;) Bardzo podoba mi się zdjęcie małej dziewczynki na karuzeli, jest fenomenalne. Zazdroszczę tak troszkę ;)
OdpowiedzUsuńPrzy tej karuzeli spędziłam dłuższą chwilę. Widok rozradowanych dziecięcych buziek jest bezcenny. :)
UsuńŚwietne zdjęcia. Aż chciałoby się być w tych miejscach. Ten strażnik to straszne oczy ma :)
OdpowiedzUsuńTo spojrzenie mówi: weźcie ode mnie te wszystkie łapska. :P
UsuńAle widoki. Aż dech mi zaparło. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak to wszystko wygląda na żywo.
OdpowiedzUsuńCiekawa relacja z podróży i piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńI ja tam byłam, miód i wino piłam, a niektóre zdjęcia mamy niemal identyczne ;)
OdpowiedzUsuńKota nie masz! :P
UsuńPiękne zdjęcia. Mam nadzieję, że w tym roku spełnię swoje marzenie i odwiedzę Barcelonę :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki!
UsuńMuszę to kiedyś zobaczyć na własne oczy... Piękne zdjęcia - i tramwaj i panoramy. Nawet zaskakujące karuzele na tle świątyń. W sumie - dlaczego nie?
OdpowiedzUsuńJuż czekam na Twoje fotko. :)
UsuńNo właśnie: dlaczego nie? Po pierwszym szoku przestało mnie to dziwić.
Chyba też jednak zostanę przy wyobrażeniu...
OdpowiedzUsuńCasa Roviralta przepiękny, obłędny! No i mam po co wrócić do Barcelony!
"Lekkie" rozczarowanie.
UsuńHa! Tylko nie odkryj przy okazji czegoś nowego, żebym nie musiała jechać ponownie Twoim śladem. :D
Kościół Najświętszego Serca z tą karuzelą u jej stóp - niemal identyczny widok jak na paryskim wzgórzu Montmartre zwieńczonym bazyliką Sacre Coeur.
OdpowiedzUsuńCudowna ta Twoja Barcelona... Ja ją na razie zwiedzałam tylko palcem po mapie i z cieniowiatrowym przewodnikiem Geela (Ty też z nim pojechałaś?), poznałam ją wówczas dość dobrze, ale w wersji 2D, niestety :( Wszystko jednak przede mną. Ty pojedziesz do Londynu, ja do Barcelony i piszemy tę książkę! ;) ;)
Ach, Paryż. Tam też bym chciała. :)
UsuńPrzewodnik gdzieś posiałam. :P Ale pewnie w domu, więc kiedyś znajdę. Trochę mnie rozczarował, bo wydał mi się nieco naciągany, ale gdybym go nie zgubiła, to pewnie by się przydał.
No ba! Pewnie, że piszemy. :D
Muszę przyznać, że świetne są Twoje fotoreportaże. Przywołują wspomnienia, i z przyjemnością się je ogląda. :)
OdpowiedzUsuńGracias, mi amigo. ;)
UsuńPiękne zdjęcia, chciałabym kiedyś tam pojechać. :-)
OdpowiedzUsuńFantastycznie klimatyczne zdjęcia. Aż nie chce się myśleć o sypiącym śniegu za oknem ;)
OdpowiedzUsuńZawsze chciałam odwiedzić Barcelonę, więc z przyjemnością przeczytałam i obejrzałam Twoją relację :)
OdpowiedzUsuńP.S.1 Życzę powodzenia w konkursie! ;)
P.S.2 Jeśli mnie pamiętasz to tak, to ja ;)
Jak tylko będziesz miała okazję, to nawet się nie zastanawiaj.
UsuńDziękuję.
Jeśli masz imię na "D" to pamiętam. :P
Byłam dwa razy w Barcelonie i muszę przyznać, że pokazałaś bardzo ciekawie miejsca, których ja nie widziałam. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTeż byłam dwa razy i założę się, że widziałaś sporo takich miejsc, do których ja nie dotarłam. Jest tam co oglądać, oj, jest.
Usuń