Jacek Dehnel Matka Makryna Wyd. W.A.B. 2014 400 stron |
Brzytwa, której chwyta się tonący? Desperacka próba ocalenia życia? A może misternie opracowany plan, mający zapewnić godne życie i szacunek? Jak określić wielką mistyfikację, jakiej dopuściła się kucharka Irena Wińczowa podając się za udręczoną i torturowaną przełożoną klasztoru bazylianek w Mińsku? Z jej opowieści zrodziła się postać Matki Makryny, którą dziś można potraktować jako symbol Polski gnębionej przez Rosję. A właściwie można by było, gdyby cała ta historia nie okazała się jednym, wielkim kłamstwem.
Z błaganiem w oczach i godnym podziwu tupetem, Matka Makryna snuła swą opowieść o przeciwnościach, których nie szczęścił jej los, o okrucieństwach, których doświadczyła, dramatach przeżytych cudem, drodze wyboistej, długiej, niepewnej, jaką przejść musiała by dotrzeć do tych, którzy chcieli ją wysłuchać i mogli ocalić. Byli tacy, którzy mieli wątpliwości, zadawali pytania, sprawdzali, drążyli, ze zdumieniem unosili brwi. Nie dała zbić się z tropu, mdlała, wzruszała, roniła łzy, wydawała z siebie okrzyki to oburzenia, to znów żalu. Show jednej aktorki w dekoracjach z XIX wieku.
Kim tak naprawdę była matka Makryna Mieczysławska, niegdyś męczennica, której sława obiegła Europę, obecnie, nie bez powodu, opatrzona etykietką oszustki?
Do Paryża przybyła w 1845 roku. Zmęczona, wychudzona, wzbudzająca litość. Jej opowieść poruszała. Mówiła, że jest przełożoną mińskiego klasztoru bazylianek, zlikwidowanego bezwzględną prawosławną ręką, że ufność w Boga jej i pozostałych sióstr została wystawiona na ciężką próbę. Zakonnice nie chciały wyprzeć się katolickiej wiary, torturowano je więc, gnębiono, zmuszano do ciężkiej pracy, a one z imieniem Boga na ustach, umierały cierpiąc, okaleczone na duszy i ciele. Z dnia na dzień było ich coraz mniej.
Udało się zbiec srodze doświadczonej matce o wierze silnej i woli niezłomnej, snuć swą historię w Paryżu, opowiadać ją w Rzymie. Szeptano później o jej proroctwach, czynionych przez nią cudach. Nikt nie wiedział, że prawda jest zgoła inna, a nieprawdę wykreował umysł wdowy po wojskowym-alkoholiku, która w nowym życiorysie upatrywała jedynej szansy na ratunek.
Raz, że wdowa. Dwa, że biedna. Trzy, że stara. Cztery, że baba. Pięć, że... mniejsza o to. Sześć, że brzydka[1].
Jacek Dehnel, Kraków 2014 |
Jacek Dehnel sięgnął po temat ogromnie ciekawy, życiorys podwójnie intrygujący, po raz pierwszy ze względu na męczeński jego charakter, po raz drugi z uwagi na odwagę i pomysłowość, z jaką został on zmyślony. Matka Makryna jest także podwójnie fascynująca, jako powieść i jako tytułowa postać. Jeśli dodać do tego, że przyjemność płynąca z lektury ma także dwojakie przyczyny, bo płynie nie tylko z możliwości poznania ciekawej historii, ale i obcowania z dopracowanym językowo tekstem, stylizowanym na wzór mowy dziewiętnastowiecznej, to konkluzja będzie taka, iż po powieść tę warto sięgnąć dwa razy szybciej niż po inne.
W Matce Makrynie obydwa życiorysy przeplatają się ze sobą. Głos zabiera raz Mieczysławska, to znów Wińczowa, co ma tę wspaniałą zaletę, że obydwie te biografie można ze sobą konfrontować, wyławiając punkty wspólne i rozbieżności. Bo oto Irena śpi na twardym, cienkim sienniku i Makryna sypia na takim. Nad Ireną stoi kat, a i na Makrynę pada jego cień. Irena ząb traci, to i Makryna ten sam ma ubytek. Zmienia się jednak scenografia, inne są przyczyny, towarzystwo inne. Męczeństwo zakonnicy staje się tym większe, im większa desperacja w oczach wileńskiej kucharki. Niezwykle intrygującą staje się kwestia, czy Wińczowa od początku do końca grała narzuconą sobie rolę, czy też w pewnym momencie sama uwierzyła w swój życiorys. Po lekturze powieści Jacka Dehnela, skłaniam się przy tej pierwszej wersji, mając w pamięci jej sztuczki, uniki, nerwowe powtarzanie nazwisk ważnych w jej opowieści postaci i przypisanych im losów.
Makryna potrafiła doskonale lawirować między prawdą a kłamstwem, fikcją a rzeczywistością. Przyłapana na kłamstwie wyślizgiwała się niczym ryba z dłoni niewprawnego rybaka. Gdy ktoś zauważył, że kluczowy w jej opowieściach obraz nie mógł powstać w roku, w którym ona go w nich umieszczała, bo przeczy temu namalowana nań data, zareagowała szybko. Przecież to jasne, że malarka datę na samym początku położyła, bo to najłatwiej namalować[2], a że obraz tworzyła bardzo mozolnie, to i nic dziwnego, że proces ten trwał tak długo, by doskonale wpasować się w kłamstwo Makryny. Ot, cała Mieczysławska. Na wszystko miała odpowiedź.
Oszukała wielu ludzi, w tym dwóch papieży. Juliusz Słowacki uczcił jej pamięć w poemacie Rozmowa z Matką Makryną Mieczysławską, w swym Legionie, Stanisław Wyspiański pisał o niej jako o świętej męczennicy, dla niej Adam Mickiewicz niemal odsunął się od Andrzeja Towiańskiego, odrzucającego instytucję dziewiętnastowiecznego kościoła katolickiego (to niemal dało efekt w postaci spowiedzi wieszcza u wroga towianizmu).
Jacek Dehnel sięga do nielicznych źródeł historycznych, opiera się na demaskującej oszustkę broszurze ks. Jana Urbana, zeznaniach Wińczowej, prasowych doniesieniach, danych pozyskanych ze zbiorów kościelnych, cerkiewnych, pamiętników, listów, rozmów. Część faktów udało się zrekonstruować, część opisanych w Matce Makrynie pozostaje fikcja literacką. Książki tej nie należy więc traktować jako biografii.
Tak naprawdę nigdy nie istniała. Matka Makryna, zmyślona od początku do końca, to twór wyobraźni prostej, niewykształconej kobiety. Sam fakt, że Irenie Wińczowej udało się tak wielu ludzi wyprowadzić w pole jest zdumiewający. Czy jednak Irena-Makryna była wyrachowaną oszustką czy może zagubioną ofiarą, desperacko próbującą przetrwać? Pozwólcie jej przemówić, znajdźcie czas, by jej wysłuchać.
A kto miał uszy do słuchania pośród tej nocy, ten słuchał[3]. I nie mógł się tej historii nadziwić. I nie tak łatwo było mu ją ocenić.
***
Książkę polecam
miłośnikom nietuzinkowych życiorysów
zainteresowanych historią Matki Makryny
wielbicielom świetnie napisanych, oryginalnych powieści
miłośnikom stylizacji językowych
***
Książkę polecam
miłośnikom nietuzinkowych życiorysów
zainteresowanych historią Matki Makryny
wielbicielom świetnie napisanych, oryginalnych powieści
miłośnikom stylizacji językowych
***
[1] Jacek Dehnel, Matka Makryna, Wyd. W.A.B., 2014, s. 38.
[2] Tamże, s. 302.
[3] Tamże, s. 96.
***
egzemplarz recenzencki |
Pierwszy raz na Twoim blogu słyszę o tej postaci. :)
OdpowiedzUsuńMiło zobaczyć, że bierzesz udział w konkursie Blog Roku. Dla mnie już jesteś zwycięzcą, dzięki codziennie publikowanym - fantastycznym postom :) Pozdrawiam.
Jako typowa historyczna noga, sama dowiedziałam się o niej dopiero wtedy, gdy powstała ta książka.
UsuńDziękuję!
Koniecznie muszę poznać tę książkę. Na Dehnelu jak na razie nie zawiodłam się, więc lektura powinna być satysfakcjonująca:)
OdpowiedzUsuńBrzmi całkiem ciekawie, choć słyszę po raz pierwszy :)
OdpowiedzUsuńDehnela przeczytałam tylko jedną książkę "Lalę". Podobała mi się, więc nie zamykam się na twórczość tego autora.
OdpowiedzUsuńRównież wcześniej nie słyszałam o tej książce, ale coś czuję, że nie przypadłaby mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńZainteresowałaś mnie.
OdpowiedzUsuńOoooooooooo...
UsuńWątpię bym się skusiła na ten tytuł.
OdpowiedzUsuńAż trudno uwierzyć, że zwykła kobieta tak wiele osób była w stanie oszukać. Dzisiaj byłaby politykiem...
OdpowiedzUsuńPadłam. :D
Usuń"Lala" Dehnela bardzo, ale to bardzo mi się podobała i czuję, że "Matka Makaryna" również trafi w mój gust. Teraz narobiłaś mi smaku na tę książkę :)
OdpowiedzUsuń"Lalę" też uwielbiam, ale nie wiem gdzie posiałam mój egzemplarz, a chciałam koniecznie przeczytać tę książkę raz jeszcze i zrecenzować na blogu.
UsuńZaryzykuję. Co mi tam ;P
OdpowiedzUsuńNie zawiedziesz się. Chyba. :P
UsuńZaryzykuję. Co mi tam ;P
OdpowiedzUsuńKażdorazowo, gdy ktoś napisze tego typu książkę, do tego dopracowaną stylistycznie, merytorycznie i w ogóle pod każdym innym względem, to jest to dla mnie święto narodowe - biorę taką książkę, wgapiam się w nią z ekstazą, a potem ... odkładam na półkę, żeby przedłużyć przyjemność oczekiwania na lekturę, żeby nie mieć jej już, broń Boże, za sobą. I tak też jest z tą książką. Poza tym wiem, że byłoby mi o niej trudno coś napisać, bo tematyka jest mi bardzo bliska i mogłabym o tym stworzyć książkę, a nie recenzję... Dochodzę właśnie do wniosku, że jakaś nienormalna jestem, zdecydowanie... ;(
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się spodobało! Książka historyczna u Ciebie, no no! :P
Ile masz już takich odłożonych książek? Może ustal sobie jakiś limit? Np. nie możesz dołożyć czwartej, dopóki nie przeczytasz którejś z trzech poprzednich. Bo wiesz, trochę szkoda, by świetne książki kurzyły się w nieskończoność.
UsuńE tam. To nie książka historyczna tylko... eeee... biografia! :P
Wypraszam sobie - moje książki się nie kurzą, są regularnie przytulane ;)
UsuńParę już takich, odkładanych na specjalną okazję, pozycji mam. Pewnie z dziesięć, może trochę więcej. Nie martw się, czytam je, czytam, nie gromadzę latami :)
No tak, to zmienia postać rzeczy. :D
UsuńNakręcam się na tę powieść coraz bardziej :) Nawet już zapisałam się na nią w bibliotece, ale muszę swoje odczekać w kolejce...
OdpowiedzUsuńSpodoba Ci się na 100%!
Usuń,,Matka Makryna" musi czekać na swoją kolej, bo precyzyjnie skonstruowana lista książek, które przeczytam w najbliższym czasie nie dopuszcza wtrętów. Ostatnio w blogosferze pojawiło się mnóstwo recenzji książek Dehnela, co skusiło mnie do zapoznania się z jego twórczością. Teraz podczytuję ,,Fotoplastikon", a na półce czeka już ,,Lala". Niestety, pierwsza z nich jest wypożyczona z biblioteki, co mnie martwi, bo chciałabym mieć ten niemalże album na swojej półce, żeby jak najczęściej do niego zaglądać.
OdpowiedzUsuńNad "Fotoplastikonem" się zastanawiałam, ale właśnie nie mogłam się zdecydować, czy kupić czy pożyczyć.
UsuńO książce już słyszałam i mam na nią ochotę. Tym bardziej że miałam ją w rękach za cenę 9,90 i nie kupiłam, gdy przeczytałam o niej na innym blogu pobiegłam do owego sklepu i niestety książka była ale za 30-parę złotych, okazało się że była pomyłka przy ometkowywaniu :( ale na pewno będę ją chciała przeczytać.
OdpowiedzUsuńUuuu... Szkoda. Swoją drogą, nie wiem, czy się doczekamy tej książki w takiej cenie.
UsuńDopóki w końcu nie przeczytałam recenzji tej książki, ani by mi na myśl nie przyszło, żeby się nie interesować. Ot, dziwny tytuł, pewnie jakaś wydumana historia... A teraz, no cóż, trzeba zapamiętać tytuł :) Czasami chciałabym umieć tak kłamać :D
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie - książka świetna, zdecydowanie warta uwagi.
UsuńTrenuj. :P
Uwielbiam Dehnela i tak pragnę tej książki. Wiem, że mi się spodoba.
OdpowiedzUsuń