Gironę opuszczaliśmy niechętnie. Miasteczko nas zauroczyło, ale tak naprawdę, to miały być przecież wakacje w Barcelonie. To był nasz główny cel. Niemniej jednak, pomiędzy szybkim śniadaniem, a wymeldowaniem z hotelu i dotarciem na dworzec, zrobiliśmy sobie jeszcze krótki spacer po uliczkach Girony. Miasto dopiero budziło się do życia, ekipy sprzątające doprowadzały je do stanu podwyższonej malowniczości, obficie polewając schody i uliczki strumieniami wody zmywającymi pozostałości po nocnych harcach mieszkańców i turystów.
Podróż koleją Renfe z Girony do Barcelony zajęła nam godzinę i piętnaście minut. Około trzynastej, byliśmy na miejscu, czyli na stacji metra Arc de Triomf, rzut beretem od noclegów. Zabierając się za organizację wycieczki, kierowałam się głównie ceną i położeniem. Gdy znalazłam Guest House Four Rooms, podskoczyłam z radości. Noclegi z widokiem na mój ukochany Łuk Tryumfalny! Blisko stacji metra, a i do najważniejszych miejsc można stamtąd bez trudu dotrzeć na piechotę. Co dziwne, cena nie była wysoka. Teraz już wiem dlaczego.
Guest House Four Rooms mieści się w kamienicy. Młodzi właściciele przerobili mieszkanie (mieszkania?) na pokoje. A właściwie przerabiają. Wiele tam jeszcze niedoróbek, a całość zdecydowanie nie wyglądała tak, jak na zdjęciach. Było też dość głośno, ale tego akurat się spodziewaliśmy: cienkie, hiszpańskie ściany nie miały szans ochronić przed ruchem ulicznym. Pokój nas nieco rozczarował, ale też bądźmy szczerzy - biorąc pod uwagę to, ile czasu w trakcie urlopu spędzamy w miejscu noclegowym, nie potrzebujemy cudów. Choć nie ukrywam, że wolałabym mieć w pokoju klimatyzację zamiast wiatraka, a nie mieć krwiożerczych owadów. Po którymś sprzątaniu z pokoju zniknęło lustro. Dla mieszkańców wyższych pięter sporą niedogodnością będzie brak windy (nam, na drugim, też nieco dał w kość). Za to bliskość metra i dworca autobusowego rekompensowała nam ewentualne niewygody.
Mieszkańcy Four Rooms mogą korzystać z tarasu z widokiem na Arc de Triomf. Z pewnością miło jest tam przysiąść podczas śniadania, czy wieczorem, z lampką wina. Nasz program takich atrakcji niestety nie uwzględniał. Śniadania jedliśmy "u Chińczyka", a gdy późnym wieczorem wracaliśmy do pokoju, drzwi prowadzące na taras były już zamknięte.
Z Four Rooms mieliśmy też blisko do Parc de la Ciutadella. W ubiegłym roku trafiliśmy tam w chwili, kiedy fontanny nie działały. W tym roku zjawiliśmy się tam we właściwym momencie.
Te dwa powyższe zdjęcia powstały ostatniego dnia, kiedy to pędziliśmy z prędkością światła znad morza na dworzec. Oczywiście możliwość spóźnienia się na autobus, a co za tym idzie - na samolot, nie miała mocy sprawienia, bym nie zatrzymywała się co kilka kroków, celem uwiecznienia na zdjęciach mijanych krajobrazów.
Wróćmy jednak do tego dnia, kiedy zjawiliśmy się w Barcelonie Najważniejsze było to, że mimo iż przyjechaliśmy za wcześnie, na szczęście mogliśmy zostawić bagaże w pokoju i ruszyć na podbój miasta (duży plus, bo z racji braku recepcji umówiliśmy się z właścicielami guest house'u na konkretną godzinę i to zdecydowanie nie była ta, o której dzwoniliśmy do nich spod wejścia głównego).
Tego dnia, najważniejszym punktem programu był Park Labirynt (El Parque del Laberinto de Horta).
Labirynt w parku Horta (dawniej w tym miejscu znajdowała się wieś o tej samej nazwie) ma ten plus, że leży nieco dalej od centrum, w związku z czym nie ma w nim tłumu turystów. Wstęp jest płatny, chyba, że wybierzecie się tam w środę lub sobotę. My byliśmy w środę, ale mimo bezpłatnego wstępu, wcale nie było aż tak tłoczno, jak się spodziewałam, choć musiałam uzbroić się w cierpliwość, by zrobić zdjęcia bez ludzi pakujących się w kadr.
Park Labirynt okazał się urokliwym zakątkiem, który do tej pory znałam jedynie w mrocznej, filmowej odsłonie. To tu powstały sceny do filmu Pachnidło Toma Tykwera.
W parku znajdują się liczne rzeźby, a także oczka wodne i fontanny.
Labirynt tworzą przycięte na odpowiednią wysokość cyprysy.
W dzień park nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia - liczne prześwity w ścianach labiryntu i migające przez nie co chwilę sylwetki pozostałych zwiedzających nie dawały poczucia odosobnienia. W nocy, nie chciałabym się tam znaleźć i to nie tylko dlatego, że w którymś zaułku może się czaić Jean-Babtiste Grenouille.
Muszę jednak przyznać, że i w dziennym świetle mieliśmy pewien problem z wydostaniem się ze środka. Szliśmy raz przed, a raz za inną parą i co rusz, któreś z nas robiło w tył zwrot odbijając się od ślepego zaułka. Reszta ze śmiechem podążała za nim, aż w końcu udało nam się opuścić labirynt i ruszyć na podbój pozostałej części parku.
W końcu głodni i już nieco zmęczeni, opuściliśmy Park Labirynt, kierując się w stronę La Rambli. W planach były dwie rzeczy: obiad i coś, co w ubiegłym roku obiecał mi mąż, gdy nieco zawiedziona musiałam zrezygnować z zajrzenia do pewnego ciekawego miejsca. Wieczorem mieliśmy się wybrać do Akwarium (L'Aquarium).
***
Zapraszam też tutaj
Jak zwykle fantastyczna fotorelacja:) O tak, w nocy się zagubić w tym labiryncie:)
OdpowiedzUsuńChyba bym nie chciała. ;)
UsuńPiękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńCudowne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńO rety ale pięknie... Chciałabym to zobaczyć na własne oczy. A Pachnidło aż chyba obejrzę ;)
OdpowiedzUsuńObejrzyj. Fajny film. :)
UsuńKsiążka też dobra.
Super, jedno z moich ulubionych miejsc w Barcelonie :) Akwarium bardzo mi się podobało, mam fajne filmiki z tego szklanego tunelu ;)
OdpowiedzUsuńWłaściwie obydwa miejsca zawdzięczam Tobie. :D
UsuńJak tam pięknie! Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś pozwiedzać ;)
OdpowiedzUsuńJak w bajce. Jakbym się tam znalazła to bym chyba została :)
OdpowiedzUsuńNo La piękne fotki i...nie tylko:)
OdpowiedzUsuńJak się ogląda te zdjęcia, to aż się tęskni za latem i zielenią, no i słońcem, bo za oknem szaro i deszczowo...
OdpowiedzUsuńAno... Dlatego co jakiś czas katuję Was wspomnieniami z wakacji. ;)
UsuńAleż zazdroszczę! ;)
OdpowiedzUsuńFajnie tak :) U mnie wakacje są zwykle jedynie krajowe :)
OdpowiedzUsuńKrajowe też mogą być fajne - grunt to umieć się zorganizować. :)
UsuńChoć nie ukrywam, że Hiszpania to moja bajka i mam nadzieję, że wrócę tam nieraz.
Ani trochę się nie dziwię, że nie chcieliście stamtąd wracać :) pięknie tam jest :)
OdpowiedzUsuńnaczytane.blog.pl
Ale cudownie! Jakie kolorowe zdjęcia, jaka piękna zieleń :) Zazdroszczę tego labiryntu :D
OdpowiedzUsuńAleż piękne widoki:) I jest zdjęcie drzwi, jakoś one do mnie przemawiają, nie wiedzieć czemu;)
OdpowiedzUsuńDo mnie nie przemawiały, jak zmęczona po całym dniu walczyłam z kluczem. :P
UsuńPrzepiękne zdjęcia, a fontanny tak przesycone zielenią zachwycają :)
OdpowiedzUsuńKolory wyszły szalone. Aż się zaczęłam zastanawiać czy aparat nie kłamie. :P
UsuńAch! Hiszpania jest tak cudna! No muszę tam w końcu pojechać!
OdpowiedzUsuń