czwartek, 5 lutego 2015

Alex Browning "Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki"
Walka z wiatrakami w... Andaluzji

Alex Browning
Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki
Wyd. Pascal
2012
280 stron
Do tej pory, po zalewie lektur należących do toskańskiej fali, myślałam, że Anglicy mający dość Wysp Brytyjskich, pakują swój dobytek i przenoszą się do Włoch. Liguria, Toskania, oliwa z oliwek, pomidory, winnice, problem z przystosowaniem do domu, zachwyt pejzażami i takie tam. Okazuje się, że równie atrakcyjna jest Andaluzja ze swą malowniczością i słoneczną pogodą. 

Jakiś czas temu towarzyszyłam w przeprowadzce Jackie Todd i jej mężowi, którzy z Londynu przenieśli się do słonecznej Frigiliany. O nowym miejscu na ziemi, pierwszych kontaktach z Hiszpanami i zetknięciu się z ich zwyczajami oraz o coraz liczniejszych, czworonożnych przyjaciołach dzielących przestrzeń z obrotnymi Londyńczykami, można przeczytać w pełnej ciepła książce Nasze piękne dni i wspaniałe psy w Andaluzji.

Tym razem wróciłam na południe kraju w towarzystwie Alex i Jamesa Browningów, Anglików, którzy postanowili uciec od panoszącej się w ich życiu nudy. Zacumowali w Finca Tara, domu wybudowanym na skraju oszałamiająco zielonej doliny z wysokim łańcuchem górskim w tle[1]. I pewnie byłoby jak w bajce, gdyby trudności nie piętrzyły się uparcie. Tu trzeba przyznać, że bohaterom woli walki o spełnienie marzeń nie brakowało.


Finca Tara była za mała, nie miała basenu, telefonu, ani ogrodu, była też dla nas o wiele za droga - jednym słowem, była idealna[2] - pisze Alex Browning na początku swej książki Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki. Czyli dwoje zakochanych w Andaluzji!. Browningowie pakują manatki i wprowadzają się do swego nowego domu. Plan jest prosty: szybki remont, a następnie ramiona szeroko rozłożone na powitanie pierwszych turystów. Nic to, że od morza daleko, od rozrywek i gastronomii także. Nic to, że podjazd nienajlepszy, że po wodę trzeba pomykać do studni, instalacja elektryczna pod wpływem zbyt intensywnych spojrzeń może zacząć sypać iskrami, a fundusze na remont topnieją błyskawicznie. Przeciekający dach? Da się naprawić! Plaga węży? To przecież nie problem! Czasami Browningom bezradnie opadają ręce, ale po chwili znów zakasują rękawy i naprawiają, poprawiają, kombinują jak zarobić na kolejne remonty i spłatę rat za dom. 

Książka Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki, wbrew tytułowi nie ma zbyt wiele wspólnego ani z jednym ani z drugim. Owoce są raczej mało smaczne (przynajmniej te z własnego sadu), a tryb życia bohaterów trudno nazwać szczególnie imprezowym, nawet jeśli posiadanie lekkiego samolotu typu Quicksilver i towarzyskich sąsiadów mogłoby sugerować coś innego. To raczej książka o walce o przetrwanie niż sielanka w andaluzyjskiej scenerii. Mniej tu lokalnego folkloru niż we wspomnianej książce Jackie Todd, mniej barwnych znajomości i zabawnych scen. Browningowie mają znajomych, ale nie przyjaciół. Nie mają też takiego drygu do interesów i zaplecza finansowego, jakim dysponowali ich rodacy i choć osiedlili się w pobliżu turystycznego Costa del Sol, to ich walka o turystów przypomina raczej walkę Don Kichota z La Manchy z wiatrakami. Browningowie z Andaluzji podobnie walczą z naturą.

Również podtytuł wydaje się nieco złudny. Dwoje zakochanych w Andaluzji przechodzi kryzys zamiast przeżywać wielką miłość. Proza życia bywa dołująca, a pomiędzy remontami i próbą zarobienia na nie, a także na raty, życie swoje oraz coraz liczniejszych kotów, trudno znaleźć czas i energię na amory. Autorka wspomina raczej o ochłodzeniu stosunków niż eksplozjach namiętności. Można co prawda pokusić się o inną interpretację podtytułu i spojrzeć na bohaterów jak na zakochanych nie tyle w sobie, co w Andaluzji i to pewnie byłoby odrobinę bliższe prawdy, ale stuprocentową prawdą także by nie było. Walka o przetrwanie skupia większość energii Browningów i na entuzjastyczne eksplorowanie przestrzeni i zostaje jej niewiele. 

Shooting Caterpillars in Spain: 

Two Innocents Abroad in Andalucia
Alex Browning pisze z humorem, często czarnym, ironicznym, sarkastycznym i miałam nadzieję, że historia opowiedziana w tym stylu z miejsca mnie wciągnie i przeniesie do Hiszpanii. Tak się nie stało. Książka Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki pozbawiona jest andaluzyjskiego klimatu, niewiele w niej zapadających w pamięć scen, a całość prezentuje się niestety bardzo przeciętnie. Za mało tu smaków, zapachów, energii. Polski tytuł wprowadza w błąd, sugerując opowieść lekką i pełną słońca, tymczasem do rąk dostajemy historię porażek, w której te bardziej optymistyczne momenty przytrafiają się jedynie od czasu do czasu. 

Duże zmiany, to duże ryzyko. W literaturze nie brakuje historii ludzi, którzy decydując się na przeprowadzkę w egzotyczne dla nich regiony, musieli stawić czoła wielu przeciwnościom. Od Pożegnania z Afryką Karen Blixen czy Extra Virgin Annie Hawes historię spisaną przez Alex Browning różni przede wszystkim jedno: brak wyczuwalnego klimatu nowego miejsca. Bohaterka, a zarazem autorka Hiszpańskiej fiesty... tak mocno skupiła się na walce z przeszkodami, że zapomniała o swojej fascynacji miejscem, o przyczynach, dla których to właśnie Andaluzję wybrała na swój dom. To wiąże się z zaniedbaniem tego, czego będą poszukiwać czytelnicy ściągający z półki książkę, która zachęca do lektury hiszpańskim pejzażem i zapachem cytrusów podsuwanym przez podświadomość. Nawet wyprawa do Sewilli została potraktowana po macoszemu, choć to miasto aż się prosi, by poświęcić mu choć kilka akapitów i pozwolić mu ożyć na kartach książki.

Właściwie jedynym atutem Hiszpańskiej fiesty i soczystych mandarynek jest humor. Autorka wplotła w opowieść kilka zabawnych scen, które co jakiś czas budziły mnie z letargu. Niestety to za mało, by książkę uznać za wartą polecenia. 




***

Książkę polecam
planującym przeprowadzkę do Andaluzji


***

[1] Alex Browning, Hiszpańska fiesta i soczyste mandarynki. Czyli dwoje zakochanych w Andaluzji!, przeł. Agnieszka Czuchra, Wyd. Pascal, 2012, s. 22.
[2] Tamże.

***

Przeczytaj także

24 komentarze:

  1. Ta książka to zdecydowanie nic konkretnego dla mnie, a w kwestii jakichkolwiek podróży, obecnie sięgam po "Busem przez świat - Ameryka z 8 dolarów" :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znam książki, więc nie będę jej bronić, ale problem być może polega właśnie na tym, że czytelnik spodziewa się lekkiej i romantycznej opowieści, toczącej się w pięknym i egzotycznym miejscu, takiej na poprawę nastroju. Ale za to winę ponosi raczej wydawca, który, no cóż, świadomie i z rozmysłem wprowadza czytelnika w błąd. Ja bym po taką "słoneczną" książkę nie sięgnęła, bo takie przekłamywanie rzeczywistości raczej mnie - paradoksalnie - przygnębia. Dlatego po przeczytaniu Twojej recenzji książka wydała mi się właśnie bardziej interesująca niż to, co sugeruje polski tytuł i okładka. No, chyba, że Alex Browning po prostu nie umie pisać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta okładka mnie zaczarowała! Ma w sobie jakiś cudowny klimat. Chętnie po nią sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie bardzo rozumiem, jak można osiedlić się "w pobliżu turystycznego Costa del Sol" ???
    To trochę tak, jakbym zechciał zamieszkać "w pobliżu" wybrzeża Bałtyku - np. w Estonii ;P
    Costa del Sol to spory region Andaluzji, obejmujący wybrzeże śródziemnomorskie od Gibraltaru aż po przylądek Cabo de Gata o długości ok. 250 km.

    PS. już nie chcę tej książki :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Okładka przywołuje na myśl jakiś romans a przynajmniej przyjemną historię... znowu nas oszukali! :D Wątpię, żebym ją kiedyś przeczytała. I nie chodzi o to, że ciągle brakuje mi komedii romantycznych, tylko o to, że nie potrafiłabym zrozumieć działań bohaterów.

    A porpos Andaluzji... akcent muzyczny prosto z radia Eska :D
    https://www.youtube.com/watch?v=FndmvPkI1Ms

    OdpowiedzUsuń
  6. Sam humor nie wystarczy, żeby mnie zachwycić :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem, czy to książka dobra dla mnie. Chyba nie, dlatego ja sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wielka szkoda! Zapowiadała się naprawdę świetnie. No i ta okładka też zachęca, tytuł również. Na pewno nie będę się za nią rozglądać, przypadkowo też jej nie przeczytam. To nie to, czego oczekuję.

    OdpowiedzUsuń
  9. Lubię takie opowieści i dlatego właśnie dałabym się nabrać przez jej klimatyczną okładkę, oczekując historii o zapachu soczystych mandarynek właśnie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Cytat o ,,idealnym domu" jest dość zabawny, ale jeśli humor jest jedyną zaletą książki... To ja podziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zupełnie mnie ta książka nie ciekawi.

    OdpowiedzUsuń
  12. Szkoda, że tak blado wypada ta powieść. Czytając Twoją recenzję, odniosłam wrażenie, że autorka była szalona przeprowadzając się do Hiszpanii bez swego rodzaju rozeznania. A potem wraz z mężem musiała dosłownie walczyć o przetrwanie. Pewnie ta książka to też element walki. Nie skuszę się na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nudzą mnie książki o przeprowadzkach do rajów na ziemi w stylu Toskanii czy Sycylii. Ta pozycja też mnie nie interesuje, choć zdaję sobie sprawę, że to trochę inny typ książki.

    OdpowiedzUsuń
  14. No cóż, zawsze to dobrze jest podpiąć się pod jakiś znany trend i nawet jeśli robi się to nieumiejętnie, i tak tłum książkę zakupi. A to, że potem ktoś poczuje się oszukany i rozczarowany - cóż, ważne, że hajs się zgadza ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe szczęście, że w moje ręce wpadł egzemplarz biblioteczny. Gdyby to chociaż była dobra książka nie do końca zgodna z tym, co sugeruje okładka, to jakoś bym to przełknęła. Ale to nie jest dobra książka.

      Usuń
  15. Mnie by też oszukali - okładka i tytuł faktycznie zapowiadają coś zupełnie innego. Szkoda :(. Nie planuję przeprowadzki do Andaluzji (choć jest tam pięknie :) ), więc nie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeprowadzki też nie planuję, ale wyjazd jak najbardziej i szukam lektur, które oddadzą klimat tamtego miejsca.

      Usuń
  16. Kurcze to to jest. Lubię książki, które przenoszą mnie klimatem w takie fajne miejsca, ale niestety zazwyczaj kończy się do obiecującym tytule i tyle. Tak samo było z Rokiem na Majorce i Błękitne Niebo i Czarne Oliwki. ehhh

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam tylko "Rok na Majorce" (i "Powrót..." - dużo słabszy). Na razie nie udało mi się trafić na taką lekką, ale i nie głupią powieść, która pachniałaby Hiszpanią.

      Usuń
  17. Dzień dobry :) czy masz do polecenia jakies powieści lub poezje z regionu Andaluzji? Chodzi mi o coś co tworzyli rodzimi artyści/pisarze, oczywiście nie musi to być nic współczesnego. Bardzo dziękuje za wszelkie podpowiedzi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... Trudna sprawa.
      To, co udało mi się znaleźć w tematyce andaluzyjskiej *a jest wydane po polsku) znajdziesz tutaj: KLIK

      Myślę, że na pewno warto sięgnąć po książkę Juana Ramóna Jiméneza "Srebrzynek i ja: Elegia andaluzyjska" (link do recenzji znajdziesz w notce z powyższego linku).
      Co do poezji, to na myśl przychodzi mi przede wszystkim Federico García Lorca, ale pewnie go znasz. Tu pisałam o spektaklu "Yerma" na podstawie jego utworu: KLIK, ale to bardzo uwspółcześniona wersja, więc klimatu Andaluzji w spektaklu nie znajdziesz. Za to po samego Lorcę jak najbardziej warto sięgnąć.

      Z Andaluzji pochodzą też: Antonio Gala (czytałam "Turecką namiętność" - bez szału, raczej nie znajdziesz w tej książce tego czego szukasz; może "Szkarłatny manuskrypt" będzie pod tym względem lepszy), Juan Eslava-Galán ("Walentyna" jest świetna - link też najdziesz w powyższej notce) oraz kilku wydanych w Polsce (w ilościach raczej śladowych), ale ich twórczości nie znam: Justo Navarro, Rafael Alberti, Elvira Lindo (literatura dziecięca), Antonio Machado i Gustavo Adolfo Bécquer.

      Usuń
    2. A jak trafisz na coś ciekawego, to podziel się koniecznie. :)

      Usuń
  18. Super to zostało opisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  19. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.