Nowa część Girony nie jest tym, co tak naprawdę przyciąga do niej turystów. To, co najlepsze, kryje się już za rzeką Onyar (jeśli spoglądać na miasto z perspektywy turysty, który właśnie wylądował na dworcu).
Nasz spacer po starej części miasta, był spacerem bez ładu i składu. Po plan miejscowości do Informacji Turystycznej poszliśmy dość późno. Niezbyt to do mnie podobne, bo nie jestem typem spontanicznym, który na takich wyjazdach bierze co mu los daje. Zwykle dość dokładnie planuję każdą wycieczkę, a na dodatek bardzo nie lubię, gdy coś mi te plany psuje.
Girona położona jest w dolinie między górami a morzem. Do Costa Brava jest zaledwie trzydzieści kilometrów, do Barcelony kilometrów niespełna sto. To właśnie tu znajduje się jedna z najlepiej zachowanych średniowiecznych starówek w Hiszpanii i dzielnic żydowskich w Europie. Historia miasta sięga roku 77 p.n.e., kiedy to rzymski wódz i polityk Pompejusz Wielki, wzniósł w dolinie osiedle obronne.
Podziwianie zabytkowej części Girony zaczęliśmy od wspięcia się na mury okalające tę część miasta. Wytyczono tu pieszy szlak Passeig de la Muralla, a wieże strażnicze zmieniono w punkty widokowe.
czyjaś zguba |
uniwersytet |
A tu bym mogła odpoczywać czytając książkę i objadając się mieszanką studencką (pod warunkiem, że ludzie szwendający się po murach nie staraliby się zajrzeć mi za okładkę).
Z murów zrobiłam mnóstwo zdjęć kolegiaty Sant Feliu (barokowa fasada, gotycka dzwonnica, niegdyś bastion chroniący miasto od strony rzeki). Właściwie gdzie bym nie celowała obiektywem, tam trafiałam w kolegiatę.
To był też pierwszy budynek, który poszliśmy obejrzeć, gdy tylko postawiliśmy stopę po tej stronie rzeki.
To był też pierwszy budynek, który poszliśmy obejrzeć, gdy tylko postawiliśmy stopę po tej stronie rzeki.
Nim na mury dotarliśmy, spacerowaliśmy po okolicznych ulicach i parkach (znajduje się tu Jardins de John Lennon, czyli Ogród Johna Lennona). I jak to zwykle bywa w nowych dla mnie miejscach, głowa kręciła mi się jak sowie - prawie dookoła. Uwielbiam łapać obiektywem interesujące płaskorzeźby i malunki, "zaglądać" ludziom w okna i bramy.
Sporo czasu spędziliśmy oczywiście włócząc się wąskimi uliczkami starego miasta, pokonując przy tym setki schodów. Bez wątpienia ta część miasta ma swój urok.
Całe szczęście, że liczne schody i zaułki mogą liczyć na poranny prysznic. Wierzcie mi na słowo, w niektórych miejscach należało wstrzymywać oddech i galopować przed siebie. Mam wrażenie, że przechadza się tędy wielu ludzi niezdolnych do trzymania moczu.
Dla mnie Girona to przede wszystkim miasto setek schodów. Ledwie wspięliśmy się do góry, a już okazywało się, że zaraz obok są schody, które zapraszają do zejścia w dół. Mój brak kondycji dał się we znaki. W pakiecie ze zdjęciami dostałam zadyszkę, a następnego dnia zakwasy. Ale warto było zwiedzić stare miasto za dnia i po zapadnięciu zmroku, kiedy to nagle robiło się dość pusto, tajemniczo i niepokojąco.
Nie wiem czy wiecie, ale to w Gironie kręcono część scen do filmu Pachnidło Toma Tykwera i to właśnie na skąpanych w mroku uliczkach (i schodach!) tego miasta, Grenouille czyhał na Laurę.
Najważniejszym zabytkiem Girony jest Katedra (Catedral de Santa Maria De Girona) słynąca z najszerszej nawy na świecie (22,8 metra). Niestety zwiedzania w planach nie mieliśmy - czas pozwolił na jedynie na obejrzenie budowli z zewnątrz. Właściwie niewiele brakowało, a nie zobaczylibyśmy nawet jej fasady, bo Ann-Przewodniczka-Doskonała sprytnie katedrę ominęła. Nie pytajcie jak można ominąć tak wysoki i ważny budynek. Można. Zorientowałam się dość późno, gdy słońce chowało się już za górami, w związku z czym w duchu przypomniałam sobie wszystkie znane mi przekleństwa i galopkiem popędziłam naprawić błąd. W labiryncie ulic udało mi się nie zgubić męża, znaleźć katedrę, zrobić kilka zdjęć i podjąć decyzję o przesunięciu wyjazdu do Barcelony o dwie godziny, żeby rano raz jeszcze obejrzeć Katedrę. Bez zadyszki i w gorszym świetle, ale i tak było warto.
Gdzie religijne budowle i turyści, tam i muzycy.
Pół dnia (czyt. od godziny 15, kiedy to wróciliśmy z Besalu) na zwiedzanie Girony to zdecydowanie za mało. Tempo mieliśmy iście maratońskie, ale cóż - taki już urok oglądania świata razem ze mną.
Mimo to, widzieliśmy sporo i nawet udało nam się zjeść późnowieczorny obiad, który to z każdym kolejnym daniem było coraz pyszniejszy. Nie wiem czy to efekt tego, że dopiero na końcu na stole pojawił się mój wymarzony deser - crema catalana, czy po prostu znikająca w żołądkach sangria sprawiała, że wszystko stawało się coraz piękniejsze. I tylko późniejszy spacer po dzielnicy żydowskiej pełen był czających się zjaw i groźnych cieni.
Gdzie religijne budowle i turyści, tam i muzycy.
Pół dnia (czyt. od godziny 15, kiedy to wróciliśmy z Besalu) na zwiedzanie Girony to zdecydowanie za mało. Tempo mieliśmy iście maratońskie, ale cóż - taki już urok oglądania świata razem ze mną.
Mimo to, widzieliśmy sporo i nawet udało nam się zjeść późnowieczorny obiad, który to z każdym kolejnym daniem było coraz pyszniejszy. Nie wiem czy to efekt tego, że dopiero na końcu na stole pojawił się mój wymarzony deser - crema catalana, czy po prostu znikająca w żołądkach sangria sprawiała, że wszystko stawało się coraz piękniejsze. I tylko późniejszy spacer po dzielnicy żydowskiej pełen był czających się zjaw i groźnych cieni.
(to nie jest mroczny cień, tylko zdechła turystka, która chwilę wcześniej jęczała: wodyyyyyyyyyyyyyyy....) |
Wiele jest w Gironie miejsc, których nie zobaczyliśmy. Nie byliśmy w zabytkowych łaźniach arabskich, w Muzeum Sztuki ani Muzeum Historii Miasta. Nie zwiedziliśmy Katedry ani nie pocałowaliśmy pewnej lwicy w to miejsce, z którego wyrasta jej ogon. Zajrzeliśmy za to do świetnego Muzeum Kina. Ale o tym będzie już innym razem.
Zapraszam też tutaj
Eh.. cudowne miejsce, jak ja chciałabym tam być :) Ale mam nadzieję, że kiedyś i ja tam pozwiedzam ;)
OdpowiedzUsuńI tego Ci życzę. :)
UsuńO matko, ile zdjęć
OdpowiedzUsuńTutaj? To jest zaledwie malutki ułamek tego co zrobiłam. :D
UsuńAleż fantastyczne ujęcia tych schodów:)
OdpowiedzUsuńByłam, zwiedziłam, przeżyłam ;)
OdpowiedzUsuńI ja! I ja! ;)
UsuńCudowne zdjęcia : ) Zazdroszczę przecudnej wyprawy ; >
OdpowiedzUsuńTe zagubione przez kogoś okulary to chyba najlepszy dowód, że w Gironie można się zatracić bez pamięci. :))
OdpowiedzUsuńCiekawa interpretacja. :D
UsuńDziewczyno robisz cudne zdjęcia. Aż dziw, że to blog książkowy, a nie fotograficzny ;)
OdpowiedzUsuńSzczególnie ujęło moje serduszko to ostatnie, z maskotką kota. Śliczniutkie ♥
Dzięki. ;) Do umiejętności foto-blogera jest mi jednak baaaaaaaaardzo daleko. :)
UsuńDzielny kot miał pozować w czasie wyprawy, ale żal mi się go zrobiło, bo przecież mógłby się zniszczyć, więc to jedna z nielicznych jego fotek.
Ach, te małe, wąskie, kamienne uliczki i przejścia - piękne!
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie się tamtędy spaceruje. Chyba, że wiodą ciągle do góry. :P
UsuńPiękne fotografie.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńWspaniałe fotki, opisy zresztą też. Jeżeli miałbym się czegoś czepiać, to wyłącznie drobiazgów., np. zamiast "mieszkanki studenckiej" wybrałbym "mieszankę", a rzeka przepływająca przez Gironę to raczej Onyar niż Onar. Proszę wybaczyć czepialstwo :)
OdpowiedzUsuńStandard. Ile razy bym nie czytała przed publikacją i tak zawsze jakieś kwiatki się znajdą.
UsuńJuż poprawiłam. :)
Piękne zdjęcia! Najbardziej urzekły mnie zdjęcia schodów i te robione w nocy. :)
OdpowiedzUsuńDzięki. Te w nocy powstały z lekkim dreszczem, bo momentami było podejrzanie cicho i pusto. ;)
UsuńJak zwykle świetne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. :)
UsuńPiękne miejsce!
OdpowiedzUsuńOj tak. :)
UsuńGirona mega mi się podobała, zresztą sama wiesz :) Bardzo klimatyczne miasto, piękne zdjęcia można porobić :) Nie wiedziałam, że tam kręcono "Pachnidło". Fajnie, że piszesz takie ciekawostki :)
OdpowiedzUsuńWiem, wiem - gdyby nie Twój post, to pewnie nie zatrzymałabym się tam dłużej.
UsuńNa tych schodach. Na pewno scenę, w której dziewczyna uciekała z zabawy wkurzona na ojca. Niestety nie miałam czasu, by zlokalizować konkretne miejsce. No i nie wiem czy by mi się to udało. ;)
Jejku, cudne są te wszystkie schody. Na myśl o chodzeniu po nich wcale nie czuję zachwytu, ale do zdjęć... no i te nocne!
OdpowiedzUsuńNooo... Wyobrażam sobie ile sesji byś tam zrobiła. :)
UsuńPiękne zdjęcia, cudowne miejsce, zachwycający portal i wielki mur! Zazdroszczę Ci jak nie wiem co, tego wyjazdu. Uwielbiam romańską architekturę, a tutaj jej sporo. Absolutnie miejsce wycieczkowych marzeń.
OdpowiedzUsuńps. Do zobaczenia jutro :)
W takim razie mam nadzieję, że uda Ci się tam kiedyś wybrać. To miasto ma swój urok. :)
UsuńDo zobaczenia!
Cudnie wędrowało mi się po tych uliczkach:)
OdpowiedzUsuńPotwierdzam. :D
UsuńNo, wreszcie się doczekałam. Może miałabyś łaskawy wzgląd na tych, co im wakacje nie wypaliły i teraz żywią się Twoimi wspomnieniami :D
OdpowiedzUsuńZ wielką przyjemnością obejrzałam te zdjęcia, te pełne tajemniczości zaułki. Fajna sceneria, choć pewnie tylko podczas zwiedzania. Czasem myślę sobie, czy doceniałabym klimat tych miejsc, gdybym miała je na co dzień. No, ale nie mam, a zamiast tego mam bloki z wielkiej płyty, które nawet za 500 lat nikogo nie poruszą.
Ale tą planowością mnie zaskoczyłaś, dotychczas uważałam Cię za osobę mocno spontaniczną. Wprawdzie przegapienie interesującego zabytku ma swoje minusy, jednak na podstawie własnych doświadczeń uważam, że najchętniej latami wspomina się różne urlopowe wpadki (oczywiście pod warunkiem, że nie są to sytuacje naprawdę nieprzyjemne), podczas gdy inne, nawet istotniejsze doznania idą w zapomnienie.
Ejże! Czyli co, nie jedziesz nigdzie? A gdzie moje obiecane fotorelacje? ;)
UsuńPffff... Melduję, że wybieranie i kadrowanie zdjęć mnie przerasta. :D
Myślę, że byś nie doceniała. Ja np. nigdy nie wybrałam się na taki turystyczno-fotograficzny spacer po Poznaniu. Doceniam uroki Wrocławia, Krakowa czy Gdańska, a przez Poznań przemykam w pośpiechu. Prędzej wybiorę się też na spotkanie autorskie do Wrocławia, niż ruszę tyłek po pracy i pojadę do centrum "mojego" miasta na takie spotkanie.
Urlopowych wpadek nie brakuje nawet, gdy się planuje. ;) Uwierz mi, zwiedzanie ze mną (zwłaszcza miejsc, do których wiem, że być może nigdy nie wrócę) nie jest fajne. ;) Mam turbo-tempo w przemierzaniu odległości między kolejnymi celami, a na miejscu można przy mnie zasnąć, bo robię mnóstwo ujęć jednego obiektu. ;) I wychodzę z siebie, jak czegoś nie zdążę zrobić/zobaczyć/uwiecznić. Ciężki charakter ze mnie, ale mam dzielnego męża. ;)
Tak całkiem nigdzie to nie, tylko że zwiedzanie tym razem nie wypaliło. Na grzyby jadę do Puszczy Noteckiej. Ale z aparatem, więc jeśli znajdę jakiegoś pięknego grzyba, to zdjęcie wrzucę. Nawet jak robaczywy będzie, to wybiorę takie ujęcie, żeby nie było widać robali ;) Poza tym w ostateczności zostaje mi archiwum - zdjęcia z całkiem jeszcze nienaruszonych blogowo wycieczek, bo dotychczas nie konweniowały mi z tematyką postów :D
UsuńO kadrowaniu zdjęć ze mną nie pogadasz, w tym jestem kompletnie zielona, na moich zdjęciach głównie czyjeś nogi albo dachy:) Nie wiem, czy zdanie takiego laika jak ja ma dla Ciebie znaczenie, jednak zdjęcia, które zrobiłaś, wydają mi się świetne, na mnie robią wrażenie.
Myślałam raczej o mieszkaniu przy jednej z urokliwych uliczek z Twoich zdjęć. Zgadzam się jednak w zupełności, że za mało uwagi poświęcamy swoim miastom. Przyznam się, choć z dużym wstydem, że nigdy nie byłam np. w pałacu Herbsta, mimo że mieszkam w Łodzi od urodzenia. Z innymi polskimi miastami wcale nie jest lepiej.
A czy mając taki „biegowy” system zwiedzania nie tracisz największej zalety samodzielnych wyjazdów, a mianowicie tego, że w miejscu, które nam się spodoba, możemy pobyć sobie, ile chcemy, zostać w muzeum tyle czasu, ile nam potrzeba albo usiąść spokojnie w jakiejś stylowej kawiarence i wypić kawę bez stresu, że kelner się guzdrze i bez ciągłego zerkania na zegarek, ile jeszcze czasu do zbiórki. Właśnie tego i głównie tego zazdroszczę indywidualnym turystom biegając z grupą za przewodnikiem.
Ejże, robaczek też może się ładnie prezentować. Może nawet ładniej niż grzybek. :P
UsuńOlej tematykę postów i wrzucaj zdjęcia! Znam taką, co chętnie je obejrzy. ;)
Ze mnie taki sam laik, a dobre opinie zawsze mnie cieszą. Więc dziękuję. :)
Tak, tak, domyśliłam się, ale pomyślałam, że z naszymi miastami jest tak samo jak z np. mieszkaniem w Gironie. Po pewnym czasie wszystko powszednieje i nie wzbudza już takiego entuzjazmu, co nie znaczy, że traci się świadomość tego, że się mieszka w atrakcyjnym miejscu.
Nie tracę, bo przecież sama sobie narzucam taki, a nie inny rytm zwiedzania. Na trochę elastyczności mnie jednak na szczęście stać. Np. okazało się, że szybkie zwiedzanie Sagrady jest niemożliwe. Nastawiłam się na "wpad-wypad", a w rezultacie spędziłam tam mnóstwo czasu, bo budynek jest niesamowity, wnętrza wspaniałe, no i nie miałam pojęcia ile do zwiedzania jest w muzeum. Innym razem deszcz "wymusił" na nas wizytę w 4Gats, choć planowałam tylko obejrzeć to miejsce z zewnątrz i ewentualnie wsunąć łepetynę do środka, a w efekcie spędziliśmy tam miło ponad godzinę.
Dla mnie duże znaczenie ma fakt, że to ja siebie poganiam, a nie ktoś nade mną stoi. ;)
Krakałaś, krakałaś i wykrakałaś :D Szukam tych grzybów od wczoraj i każdy znaleziony jest brzydszy od robala, co w nim siedzi.
UsuńW takim razie obiecuję, że wrzucę zdjęcia z wycieczki jeszcze nietkniętej blogowo, bo nawet jeszcze o niej nie wspomniałam, a jest sprzed dwóch lat. Niektóre zdjęcia są tematycznie fajne, może nie na tyle, żeby się Tomb Raider chowało, ale za to nasze własne.
Ale to dopiero po powrocie z urlopu, bo tutaj mam trochę ograniczone możliwości internetowe.
Długo musiałabyś zapominać to, co umiesz, by mi dorównać :) W skali od zera do dziesięciu od każdego jury fotograficznego dostałabym zero leżące. Wrzuciłabym może nawet jakieś własnoręczne zdjęcie, abyś zobaczyła, jak wygląda fotografia alternatywna, ale znajomi z pracy znają adres mojego bloga i to mnie powstrzymuje :)
Myślę, że trudno zapomnieć o atrakcjach okolicy, gdy codziennie pod oknami przewalają się tłumy turystów. Ale tego, czy czuje się na co dzień sentyment, zasuwając rano do pracy po zabytkowym bruku, to już raczej nie sprawdzę.
Czyli nie do końca trzymasz się wcześniejszego planu. O to mi właśnie chodziło i tego mi czasem brakuje na własnych wyjazdach.
Cóż, uszka w tym roku będą faszerowane kupnymi grzybami. :P
UsuńWrzuć koniecznie. Uwielbiam oglądać fotki z wycieczek.
Zaciekawiłaś mnie tą fotografią alternatywną. Usiłuję sobie to wyobrazić. Zero leżące sugeruje daleko posuniętą oryginalność. ;)
Jeżeli ten zabytkowy bruk pokrywa schody, które codziennie trzeba je pokonywać, to myślę, że można przestać go doceniać. :D
Ale ma żelazne punkty, których niezrealizowanie wywołuje we mnie chęć mordu. W zeszłym roku nie byliśmy w Oceanarium w BCN. Nie chcesz wiedzieć, jak długo się o to wściekałam. :P Mąż obiecał, że mnie tam zabierze za rok, ja jęczałam, że przecież drugi raz do Barcelony nie pojedziemy i tak w kółko. W tym roku, pierwszy wieczór w Barcelonie spędziliśmy w Oceanarium. :D Główne punkty muszę "odfajkować" i już. Jakoś jestem w stanie przeboleć coś, co wymyśliłam w trakcie lub alternatywnie, ale muzeum zabawek w Figueres dalej mnie gnębi, że już nie wspomnę o Port Lligat i domu Dalego. To ostatnie MUSZĘ kiedyś zwiedzić! ;)
Wielkie dzięki, że mi o tym przypomniałaś. Czyli mam do wyboru nadziać uszka własnymi robaczywkami, albo równie robaczywymi, a kupnymi. Tak czy inaczej kłaniają się „Rozmowy kontrolowane”: uszka będą faszerowane goloneczką :)
UsuńObiecałam, to zamieszczę. Tylko teraz intensywnie myślę, co by tu przeczytać, żeby mieć pretekst i jakoś zagaić temat, a nie tak ni z gruszki ni z pietruszki wywalić stare fotki. Chyba, że na Ciebie zwalę :D
Czyli wkrótce będę miała okazję zobaczyć Oceanarium :) Już się na nie cieszę, bo w Oceanarium w Hiszpanii nie byłam.
Muzeum zabawek rozumiem, w każdym jest coś z dziecka.. Ale czy Dali to jakaś szczególna fascynacja? Coś mi się widzi, że ta wymarzona Andaluzja, która miała być w tym roku, to jeszcze w przyszłym jest zagrożona!
Smacznego. :D
UsuńBiorę to na klatę. ;)
Wkrótce? :P Kochaaaaaaaaanaaaaaaaa. Jakie wkrótce? Jeszcze po drodze muzeum kina w Gironie, Figueres, Cadaques, Port Lligat, Park Labirynt w Bcn i wtedy dopiero może być ocenarium. :D
No wiesz, tam są m.in. zabawki, którymi bawił się Dali, LLorca, Miró. ;) Nie Dali nie jest jakąś wielką fascynacją, gdzie mu tam do Gaudiego, ale dom bym chciała zobaczyć. Zwłaszcza biblioteczkę. ;)
Andaluzja to większa kasa i większe wyzwanie organizacyjne, więc może być różnie, zwłaszcza, że w planie są inne duże wydatki. Ale co tam - tylu miejsc jeszcze nie widziałam, że jak nie tam, to pojadę gdzie indziej. Do Katalonii na razie już nie. ;)
Cudne, klimatyczne miejsce :)
OdpowiedzUsuńBardzo. :)
UsuńKurczę, ale niesamowitości! Ale zazdroszczę! :) też bym chętnie się wybrała. Te ciemne uliczki są rewelacyjne, chyba musze w końcu sięgnąć po Pachnidło, będę miała nastrój zapewniony :)
OdpowiedzUsuńZachęcam i do lektury, i do seansu. :)
UsuńCudne fotki do oglądania :)
OdpowiedzUsuńDzięki. :)
UsuńUwielbiam swój warszawski kampus akademicki, ale nie odmówiłabym sobie studiowania na takim uniwersytecie.
OdpowiedzUsuńJa z zapałem zaglądałam przez okna do biblioteki. ;)
UsuńSzkoda, że nie zdążyłem się załapać na wycieczkę do Girony :) Bardzo ładne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńRobisz naprawdę świetne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej, bo jak patrzę na fotografie innych... ;)
Usuń