O tym, że Tarragona nas zachwyciła mogliście już poczytać TUTAJ. Idźmy jednak dalej, bo to nie wszystko, co chciałam Wam pokazać. Zostawiliśmy za plecami amfiteatr i deptakiem ruszyliśmy do nowszej części miasta.
Z Balkonu Śródziemnomorskiego (Balcó del Mediterrani) zerkaliśmy w stronę morza powoli zmierzając w stronę Rambla Nova, tętniącej życiem jednej z ważniejszych ulic miasta, przy której zlokalizowane są restauracje, eleganckie sklepy, hotele, siedziby firm. Był środek upalnego dnia, więc miejsce nie było zatłoczone. Ludzie szukali raczej cienia, ale wyobrażam sobie, że wieczorami miejsce to przyciąga i turystów, i miejscowych.
Z góry spoglądał na nas admirał Roger de Lauria.
A my tymczasem rozglądaliśmy się na boki podziwiając architekturę.
Przed południem na Rambli odbywał się targ. My załapaliśmy się na ten moment, kiedy sprzedawcy składali już swoje stoiska, część deptaka udekorowana była niezłożonymi jeszcze stelażami, a śmieci walały się wszędzie. Pomknęliśmy więc dalej, zostawiając za sobą te wątpliwe ozdoby.
Jednym z bardziej charakterystycznych punktów Rambli Nova jest Monumento a los Castellers, czyli pomnik uwieczniający castell, wieżę budowaną z ludzi. Kataloński zwyczaj tworzenia takich wież pochodzi z XVIII wieku i do teraz jest elementem wielu lokalnych fiest.
Jednym z bardziej charakterystycznych punktów Rambli Nova jest Monumento a los Castellers, czyli pomnik uwieczniający castell, wieżę budowaną z ludzi. Kataloński zwyczaj tworzenia takich wież pochodzi z XVIII wieku i do teraz jest elementem wielu lokalnych fiest.
pożyczyłam panu okularki ;) |
Krótką przerwę zrobiliśmy sobie na jednym z placów, chłodząc się nieco dzięki znajdującym się tam fontannom...
...i zazdroszcząc pewnemu psiakowi możliwości kąpieli.
Co jakiś czas w polu widzenia pojawiały się pozostałości po czasach rzymskich.
Ponieważ w Katalonii zakazano corridy od 2006 roku nie organizuje się ich także w Tarragonie. Później na dawnej arenie do walki z bykami organizowano rozmaite bezkrwawe imprezy. Obecnie budynek znajduje się w rękach prywatnych.
Podobnie jak w wielu innych hiszpańskich miastach, tak i w Tarragonie można natrafić na sporo murali oraz pomalowanych bram do sklepów czy lokali gastronomicznych.
Wymalowane są m.in. ściany lokalnego targu (mercat), który w porze sjesty był oczywiście nieczynny.
Jako, że Tarragona znajduje się w obrębie Katalonii, co jakiś czas można było dostrzec wizerunki Czarnej Madonny, patronki regionu (wspólnoty autonomicznej).
Spacerując po nowej części miasta schodziliśmy coraz niżej, kierując się w stronę morza.
Tarragona jest miastem portowym, jednym z najważniejszych w basenie Morza Śródziemnego. Tu znajduje się najgłębszy port Hiszpanii, a zarówno port handlowy jak i rybacki mają ogromne znaczenie dla gospodarki (nie tylko lokalnej).
Spacer po nabrzeżu to czysta przyjemność. Lekki wiatr nieco łagodził działanie słońca. Aż chciało się przysiąść na pomoście na dłużej i po prostu gapić na wodę i zacumowane w porcie łodzie.
Poszliśmy jednak dalej i zamiast przesiadywać w porcie, rozłożyliśmy się na plaży. Jak plażowania nie lubię, tak stamtąd trudno się było ruszyć. Ludzi tamtego dnia było mało, nietrudno więc o spokojne miejsce dla siebie, a drobny, rozgrzany piasek potwierdzał, że nazwa wybrzeża Costa Dorada (Złote Wybrzeże) nie wzięła się znikąd.
W końcu trzeba się było jednak zbierać. Raz jeszcze przeszliśmy koło amfiteatru...
...a następnie postanowiliśmy zrobić sobie krótki spacer wąskimi uliczkami starej części miasta. Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam błądzić takimi zaułkami skręcając tam, gdzie dostrzegam coś interesującego. Ciekawą architekturę, przykuwający wzrok mural, intrygującą wystawę, coś, co sprawia, że zapomina się o zmęczeniu i wędruje, wędruje, wędruje.
Rzymianie tu byli |
Spacerując, trafiliśmy na próbę budowania castells i przygotowania do jakiejś fiesty. Nie chciało nam się stamtąd ruszać, ale nocleg mieliśmy zaplanowany w Walencji, od której dzieliło nas ok. 260 kilometrów (wybraliśmy podróż autostradą, co zdecydowanie nie jest opcją budżetową; później od płatnych autostrad trzymaliśmy się już z daleka).
Nim jednak ruszyliśmy dalej musiałam spróbować jeszcze jednej rzeczy. Na stół wjechał flan, smakołyk z jajka, mleka i cukru. Ten bardzo popularny w Hiszpanii deser zawdzięczamy starożytnym Rzymianom.
A później słońce schowało się za horyzont, a my zmęczeni, ale i uśmiechnięci, toczyliśmy się do Walencji.
Zobacz też:
*** PODRÓŻE ***
*** LITERATURA HISZPAŃSKA ***
*** KINO HISZPAŃSKIE ***
Piękne zdjęcia i wspaniała podróż :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dziękuję za tak wspaniała relację. Dzięki Tobie przeniosłam się na chwilę do tego pięknego miejsca.:)
OdpowiedzUsuńkocieczytanie.blogspot.com
Do usług. ;)
UsuńBardzo fajna wyprawa i cudne zdjęcia :) Super!
OdpowiedzUsuńCieszę się. Dzięki. :)
UsuńKolorowo, ciepło i romantycznie-też chętnie pospacerowałabym teraz tymi uliczkami:)
OdpowiedzUsuńWcale się nie dziwię. ;)
UsuńTak słonecznie i romantycznie się poczułam chociaż u Ciebie,bo za oknami potwornie zimno i wietrznie.Piękne miejsca.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Byle do wiosny! ;D
UsuńWspaniałe widoki :)
OdpowiedzUsuńOj tak. :)
UsuńJak to poplątane losy historii wpływają na wygląd miast i ich kulturę oraz sztukę. Mnie zawsze najbardziej fascynują pomniki - zaskakujące, pomysłowe, a zarazem tak oczywiste, jak ci chłopcy stojący przy fontannie.
OdpowiedzUsuńMnie pomniki raczej nudzą (chyba, że są naprawdę oryginalne), ale rzeźby uwielbiam. :)
Usuń