Chciałabym wrócić do pisania o filmach. Zwykle nie będą to produkcje nowe, co więcej - często nie będą to produkcje ani nowe, ani popularne. Nie wróżę więc tym moim filmowym notkom wielkiej popularności, ale cóż... gdybym chciała podjąć próbę konkurowania z czołówką blogosfery to w innym stylu, i z inną tematyką.
A tymczasem przenieśmy się na chwilę do Andaluzji. Nie liczcie jednak na all inclusive, zatłoczone plaże, ani nawet na spacery mauretańskimi ogrodami. To nie będzie ten słoneczny, pocztówkowy raj dla turystów. To będzie taka Andaluzja, jakiej nie pozna przejezdny. Czy wciąż aktualna, wciąż przystająca do tamtejszej rzeczywistości? Nie wiem. Ja byłam tam tylko turystką.
Vengo (2000) wyreżyserował Tony Gatlif. Z pochodzenia Algierczyk, od początku lat 60' mieszka we Francji. Przeglądając jego filmografię, odkryłam, że to on wyreżyserował przejmujący film Exils (zamarzyła mi się powtórka, więc może za jakiś czas o nim napiszę). Oczekiwania wobec Vengo momentalnie wzrosły.
Ten film nie jest filmem dla każdego. To film utkany z emocji i do emocji się odwołujący. W tle Andaluzja, na pierwszym planie opowieść o bólu, stracie, zemście, honorze. Całość dopełnia muzyka. Flamenco rozbrzmiewa i rozdziera serce. Wino się leje, słychać śpiew i wybijany rytm. Trwa fiesta. To wszystko jednak nie dla zabawy, a by zagłuszyć ból.
Wydawało mi się, że zemsta krwi jest domeną Albańczyków, ale okazuje się, że i Romowie mają (mieli?) podobny zwyczaj. Stąd problem Caco (Antonio Canales), głowy jednego z romskich klanów, który targany rozpaczą po śmierci swej ukochanej córki, musi zmierzyć się z jeszcze jednym problemem.
Caco swe ojcowskie uczucia przelewa na niepełnosprawnego umysłowo bratanka. Ojciec chłopca musi się ukrywać. Odkąd w bójce zabił jednego z członków innego romskiego klanu, rodzina zmarłego pragnie zemsty. Mężczyzna uciekł do Maroka, ale klan Caravaca nie zamierza odpuścić. Jeśli zabójca nie wróci, zemsta dosięgnie kogoś z jego bliskich.
Fabuła Vengo nierozerwalnie łączy się z flamenco, z zaklętą w nim muzyką, tańcem, dźwiękami gitary, wystukiwanym rytmem. Na poziomie fabularnym dzieje się tu niewiele. Na poziomie emocjonalnym - wszystko. To nie za pomocą dialogów, których w tym filmie jest niewiele, przekazywana jest treść, a za pomocą muzyki. Rytmu wybijanego dłońmi czy obcasami, przejmującego wokalu, dźwięków gitary. Zdjęcia, muzyka, emocje - to wszystko tworzy spójną, pełną uczuć całość. Uwadze nie umyka także świetna gra aktorska, choć w większość postaci nie wcielają się zawodowi aktorzy, a muzycy i tancerze flamenco. Wystarczy jednak spojrzeć na emocje jakie potrafi zagrać Antonio Canales, by upewnić się, że to był dobry wybór.
Bo flamenco to właśnie emocje. Widziałam i poczułam je na twarzy artystów występujących w dzielnicy Sacromonte w Granadzie. Widziałam i poczułam je także w tym filmie.
Jeden z najbardziej przejmujących utworów jakie znam.
Remedios Silva Pisa - Naci en Alamo
To jakaś telepatia... Właśnie miałam dzisiaj pisać o filmach T. Gatlifa, w tym o Vengo oczywiście... Muszę zatem nieco zmienić plany i tylko przy okazji wspomnę, dodając linka do twojego postu. Pozdrawiam :)))
OdpowiedzUsuńPoleciałam poczytać. Świetny tekst! Muszę koniecznie nadrobić te dwa filmy, o których wspomniałaś w notce, zwłaszcza "Transylwanię".
UsuńZbieg okoliczności faktycznie niesamowity, zwłaszcza, że "Vengo" oglądałam w lipcu, a dopiero teraz mnie natchnęło, żeby napisać o tym filmie. :D
Dziękuję za podlinkowanie!
Dla samych rytmów flamenco warto obejrzeć film:)
OdpowiedzUsuńI dla wszystkiego innego też. :)
UsuńŻebym tylko miała więcej czasu na oglądanie, a ja już mam takie zaległości w swoich serialach, że aż nie wiem co nadrabiać najpierw :D
OdpowiedzUsuńTo, co potencjalnie najlepsze. ;)
UsuńA ja lubię zagłębiać się w filmową odsłonę bloga, bo znajduje prawdziwe perełki, na które nawet bym nie zwróciła uwagi, więc proszę o więcej takich notek :)
OdpowiedzUsuńPostaram się. :)
Usuń