Jedni pytali o plany wakacyjne z sympatią, inni się dziwili: znowu ta Hiszpania? Tak. Znowu. I po raz kolejny wracam oczarowana jej różnorodnością i energią. Nie jestem w stanie oddać wszystkich wrażeń towarzyszących mi podczas wyjazdu, atmosfery fiesty w Barcelonie, senności sjesty w Murcji, magii trasy z Murcji na Saragossę, smaku fig prosto z drzewa czy klimatu pewnego baru w Saragossie, ale mam nadzieję, że uda mi się przekazać wam moją radość i zachęcić do poznawania Hiszpanii.
Zapraszam na pierwszą garść wspomnień z minionego urlopu.
Trzecia w nocy. Ledwie zdążyliśmy przyłożyć głowy do poduszek, a budzik wyrwał nas ze snu. Nie ma jednak czasu na marudzenie. Zostawiamy za sobą Bieszczady i kierujemy się na krakowskie Balice. Odprawa idzie sprawnie, lot przy pięknej pogodzie zapewnia mnóstwo estetycznych wrażeń. Nie pomaga mi to w czytaniu zabranej ze sobą lektury, podobnie jak komentarze starszej pary siedzącej tuż za nami. Ze wszystkich teorii dotyczących widzianego świata, w głowie utyka mi przede wszystkim ta dotycząca śniegu. Lecimy akurat nad wysokimi, ośnieżonymi szczytami Alp. Pan jest z rodzaju tych wszechwiedzących i chętnie dzieli się swą wiedzą ze współtowarzyszką, w tym wypadku tłumacząc jej powód występowania śniegu na szczytach gór. Otóż jak wiadomo słońce świeci z góry, więc na szczytach jest ciepło i śnieg nie ma prawa tam leżeć. Wyjaśnienie tego zjawiska może być tylko jedno. Coś chłodzi owe szczyty od dołu... Niestety nikt nie zapytał co, w związku z tym pozostajemy w nieświadomości do dziś.
Lądowanie w Gironie, dojazd do Barcelony, szukanie hotelu - niecierpliwie przebieram nogami, bo chciałabym już teraz, natychmiast ruszyć na podbój miasta. Mieszkamy w Catalonia Park Güell. W klimatyzowanym (cóż za ulga!) pokoju zmywamy z siebie podróżniczy kurz i pot. Zaglądam przez okno i z zachwytem zawieszam spojrzenie na wzgórzu Tibidabo.
Droga do hotelu jest o tyle ciekawa, że nie brak na niej street artu, który aż prosi się o uwiecznienie. Wejdzie mi to w nawyk i w każdym kolejnym mieście będę przystawać przy muralach, by zapisywać je na kartach pamięci.
W Barcelonie spędzamy dwa i pół dnia. Tak się wspaniale składa, że blisko naszego hotelu przejeżdża autobus V17, który dociera na, niedawno otwarty dla turystów, fantastyczny punkt widokowy. Dotarcie na Turó de la Rovira pozwala na wyjątkowe spojrzenie na miasto. Panorama 360º robi wrażenie, a odległość od centrum sprawia, że nie ma tu takiego tłoku, jak w innych atrakcyjnych miejscach Barcelony.
Zaglądamy w stare kąty. Przyjemnie jest się przespacerować znanymi ścieżkami, usiąść w jednym z barów, zjeść tapas, napić się lokalnego piwa.
Ku mojej radości, w Barcelonie właściwie nie ma nachalnych sprzedawców selfie sticków i innych cudów nie tylko, nomen omen, na kiju. Za to nie brak artystów rozmaitej maści. Posiedzenie przy Estrelli Damm i tapasach uprzyjemnia nam grupa Brazylijczyków.
Drugi dzień zaczynamy nad morzem. Gigantyczna krewetka posyła nam swój uroczy uśmiech, słońce przypieka tak, że skóra zaczyna skwierczeć, a my, po pośpiesznym śniadaniu, ustawiamy się w kolejce do... kolejki.
Gondola przewozi turystów z portu na Wzgórze Montjuic. Koszt biletu w jedną stronę to 11 euro i tak na szybko, jestem w stanie wymienić kilka innych sposobów na ciekawsze pozbycie się takiej kwoty z portfela.
Wożę ze sobą książkę o Barcelonie, która zapowiada się ciekawie, ale chwilowo przegrywa z widokami.
Uwielbiam Wzgórze Montjuic, pełne parków, alejek, ławek, uroczych zakamarków, rzeźb, fontann, latarni itp. Mogłabym błądzić tu godzinami. To świetnie miejsce dla tych, którzy szukają odpoczynku od zgiełku wielkiego miasta.
Tak naprawdę mam jednak inny cel niż spacerowanie po parkach. Moim głównym celem jest... cmentarz. To właśnie na cmentarzu Montjuic została pochowana mama Daniela Sempere, bohatera Cienia wiatru. Zarówno nowa część, jak i stara, robią wrażenie. Nigdy nie byłam na nekropolii tego typu.
W starej części oprócz krypt znajdują się też nagrobki zdobione rzeźbami. Wiele z nich robi spore wrażenie.
Cmentarz jest ogromny! Wędrujemy alejkami wiele godzin, a udaje nam się zobaczyć jedynie część. Zupełnie zapominamy o upływie czasu, czego efektem jest zderzenie się z...zamkniętą bramą. Okazało się, że w chwili, gdy chcieliśmy opuścić nekropolię, była ona zamknięta od ponad godziny. Przeczołgałam się pod jakimś szlabanem, licząc na to, że za nim jest droga do świata żywych, co zwróciło uwagę ochrony. Po krótkiej wymianie zdań (oni ni w ząb angielskiego, my kaleki hiszpański), mąż dołączył do mnie i wyszliśmy poza teren cmentarza. Ufff... Muszę przyznać, że wyobraźnia zdążyła już zacząć działać, a wizja nocy spędzonej między kryptami nie napawała optymizmem.
Po tej przygodzie byliśmy zgodni - czas napełnić żołądki. Wieczór upływa nam pod znakiem sangrii, paelli i mojego ulubionego tapa - patatas bravas, choć muszę przyznać, że smak potraw w Los Tarantos niestety nie spełnia naszych oczekiwań.
Dzień trzeci należy do Gaudiego. W końcu decydujemy się na zwiedzanie budynku Casa Milà. Wybieramy opcję full - zwiedzanie dzienne i nocne. Nie jest to tania sprawa, bo taki podwójny bilet to koszt 39,50€ dla dorosłych i 19,75€ dla dzieci w wieku 7-12 lat, ale moim zdaniem - warto raz zaszaleć.
Co ciekawe, nie wszystkie piętra budynku można zwiedzać. Część budynku zajmują biura, a część... mieszkania. Wciąż mieszka tu pięć rodzin, które płacą śmieszne pieniądze za czynsz (500€ za miesiąc!), choć dzielnica jest luksusowa, metraż spory, a sam budynek uważany jest za najbardziej dojrzały projekt Gaudiego i jest jedną z wizytówek Barcelony. Dawne hiszpańskie prawo nie pozwalało na uprzejme poproszenie rodzin o opuszczenie budynku. Nowe sprawia, że mieszkań nie można dziedziczyć. Brzydko rzecz ujmując - pozostaje kwestią czasu, kiedy wszystkie mieszkania zostaną opuszczone.
Nocne zwiedzanie z przewodniczką (dostępne w języku angielskim lub hiszpańskim) okazuje się strzałem w dziesiątkę. Przewodniczka przybliża nam najciekawsze i najważniejsze kwestie związane z budynkiem i jego autorem, a na końcu oglądamy iluminację na dachu La Pedrery (druga nazwa Casy). Przy wyjściu czeka na nas coś słodkiego oraz kieliszek cavy.
Pomiędzy zwiedzaniem dziennym, a nocnym La Pedrery, robimy sobie długi spacer po dzielnicy La Ribera, który kończymy na plaży.
Dzień czwarty spędzamy częściowo na lotnisku (jeśli wypożycza się po raz pierwszy samochód na lotnisku El Prat, to można dostać kolorowego zawrotu głowy), a częściowo w nadmorskim raju, czyli Tarragonie.
Miasto to leży w południowej Katalonii i bez trudu można tam dotrzeć z Barcelony, nawet jeśli nie ma się do dyspozycji czterech kółek.
Piękne widoki, urocza starówka, pozostałości z czasów rzymskich, nowa część także całkiem przyjemna, port niezatłoczony, plaża też, a woda ciepła jak zupa. Jeśli miałabym się wybrać na dłuższy wypoczynek i plażowanie, to wybrałabym Tarragonę.
A tu - ćwiczenia. Tak powstają castells, wieże z ludzi.
Trudno nam stąd wyjechać. Słońce zachodzi, gdy wskakujemy na autostradę do Walencji.
Dzień piąty - Walencja. Upał kosmiczny, a nas miasto nie porywa. Może zaczynamy zwiedzanie od złej strony, ładując się w tę nowszą, bardziej hałaśliwą, nieprzyjemną część. Gdy w końcu docieramy do katedry, zmęczeni stwierdzamy, że nie jest to miasto, które podbije nasze serce.
Na szczęście, nim całkiem załamiemy ręce i będziemy myśleć tylko o ucieczce gdzieś indziej, przypadkiem trafimy do bardzo ciekawego muzeum. L'Iber, Museo de los soldaditos de plomo. Stale powiększające się muzeum powstało z inicjatywy prywatnej. Można w nim obejrzeć przede wszystkim miniaturowe figury z różnych epok historycznych, często tworzące sceny - czy to historyczne, czy to życia codziennego. Świetna sprawa! Gdyby nie fakt, że tego dnia chcieliśmy zajrzeć w jeszcze jedno miejsce - mogłabym tam siedzieć o wiele dłużej.
Podoba nam się także dworzec kolejowy.
A ja co krok przystaję, by sfotografować murale. Street art jest tu fantastyczny!
Na koniec dnia docieramy do Miasteczka Sztuki i Nauki. Już z zewnątrz prezentuje się świetnie, a ja mam problem z podjęciem decyzji, czy następnego dnia kierować się od razu na Murcję, czy zwiedzić miasteczko. Ostatecznie zostajemy przy pierwotnym wariancie.
O tym, czy było jechać dalej, napiszę Wam w kolejnej notce.
*** FOTORELACJE Z PODRÓŻY ***
Uwielbiam Hiszpanię. Byłam tam tylko dwa razy, ale na pewno powrócę. Dzięki za przypomnienie znanych miejsc:)
OdpowiedzUsuńA w jakich miejscach byłaś?
UsuńJa się tam wcale nie dziwię, że wciąż wracasz do Hiszpanii, bo sama to robię ;) Jak nie Hiszpania do Baleary lub Kanary, po prostu mnie tam ciągnie. Uwielbiam kulturę, jedzenie, ludzi... W Barcelonie jeszcze nie byłam, ale wierzę, że kiedyś tam pojadę. Tymczasem chętnie poczytam o Hiszpanii u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńNa Balearach i Kanarach mnie jeszcze nie było i na razie kompletnie mnie tam nie ciągnie. :)
UsuńW Barcelonie niezmiennie jestem zakochana, ale dopiero teraz widzę, jak bardzo różni się od innych miejsc w Hiszpanii.
Piękne zdjęcia. Polecam wyprawę w głąb Iberii- jest zupełnie inaczej. A co do cmentarzy, to najpiękniejszy, jaki widziałam w Hiszpanii jest w Comillas- tam znajduje się znana rzeźba Josep Llimona Ángel Exterminador, a w samym Comillas -"El Capricho", jedyny Gaudì wybudowany poza Katalonią. Północna Hiszpania jest bardzo piękna- polecam!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że stopniowo będę poznawać kolejne regiony Hiszpanii.
UsuńPółnocna Hiszpania to właśnie prawdopodobnie mój kolejny cel, tylko jeszcze nie wiem dokąd konkretnie się wybierzemy. Sprawdziłam, że Comillas leży niedaleko Santander, a z tego co kojarzę, lata tam Ryanair z Berlina, więc jest szansa, że tam dotrzemy. No i kusi mnie też Nawarra. :)
Nie wiem, czy kiedyś uda mi się pojechać do Hiszpanii, ale dzięki Tobie mogę choć trochę poczuć się, jakbym tam była;)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby Ci się udało, bo to naprawdę fascynujący kraj.
UsuńZazdroszczę wakacji :) Nie wiem czy wytrzymałabym takie tempo zwiedzania, ale i tak zazdroszczę. A przygoda na cmentarzu niczego sobie :)
OdpowiedzUsuńFakt, tempo było spore. Zdecydowanie przesadziłam i następnym razem postaram się o to, by wycieczka objęła mniejszy obszar i by był też czas na nieco lenistwa. :)
UsuńDobrze, że nie przyszło nam tam nocować. :P Ale podejrzewam, że ochrona prędzej czy później by nas dostrzegła. :)
Ach, jak pięknie! A zdjęcie z górami z lotu ptaka miażdży!
OdpowiedzUsuńWidoki mieliśmy fantastyczne. Uwielbiam latać nad górami.
UsuńMuszę kiedyś pojechać do Hiszpanii. Widać, że podróżowanie Cię mocno kręci. Tak trzymaj!
OdpowiedzUsuńOj tak. Ciężko mi teraz usiedzieć w domu. ;)
UsuńPowroty są fajne, można na miasto spojrzeć z innej perspektywy i spokojnie pospacerować, nie śpiesząc się ze zwiedzaniem. Śledziłam Cię na fejsie :P więc najbardziej Saragossy jestem ciekawa. Piękne wakacje :) Już jest plan na przyszły rok? Ja nie mogę się zdecydować, heh ;)
OdpowiedzUsuńOj tak, choć muszę przyznać, że na Barcelonę mam jeszcze tyle pomysłów, że zamiast wracać, staram się zwiedzać nowe. I mam jeszcze sporo pomysłów na spędzenie tam czasu. ;)
UsuńA Saragossa na pewno Ci się spodoba. Przeurocze miasto i fantastyczni ludzie.
Co do przyszłego roku, to wszystko zależy od Kuby, bo jeśli wypali to nie wiem czy mi wystarczy kasy i urlopu na dalsze wojaże. ;)
Ale nawet jeśli będę miała ograniczony czas i budżet, to myślę o krótkim wypadzie np. do Santander, Alicante, Wenecji, Porto lub Lizbony. Wiesz - tam, dokąd łatwo dolecieć tanimi liniami. ;)
A Ty nad czym się zastanawiasz? Europa czy coś egzotyczniejszego?
A na ile chcesz na Kubę lecieć?
UsuńW marcu mam urodziny, to chciałabym na Jamajkę albo do Tajlandii, ew. Kanary. Ale nie wiem, jak będę stała z kasą, bo życie mi się pozmieniało, ale myślę pozytywnie.
Na pewno też do Włoch chcę skoczyć, myślę o powrocie na Sycylię i zwiedzeniu "dolnej" części lub do Apulii. No i chciałabym w końcu wybrać się do Amsterdamu :) Planów i pomysłów mam mnóstwo, jedyne, co niezmienne to kawałek Włoch, a resztę życie zweryfikuje ;)
Na dwa tygodnie.
UsuńPlany super! Trzymam kciuki, żeby pozytywne myślenie przekuło się na pozytywną rzeczywistość.
O Sycylii i Amsterdamie też myślałam. Ech... Pomysłów faktycznie nie brakuje. :)
Pięknie zdjęcia i intensywnie spędziliście czas, co już widziałam po zdjęciach na fb :) Podziwiam Was za to! Ja w tym upale nie dałam rady normalnie funkcjonować (być może ciąża też zrobiła swoje, jednak hiszpański klimat niestety mi nie służył). Do Barcelony planuję się jeszcze kiedyś wybrać, bo Andaluzja choć piękna to wiem, że do niej już nie powrócę. Jedyne miejsce, w którym jestem zakochana tak jak Ty w Hiszpanii to Chorwacja i kolejne wakacje planuję chyba właśnie tam... :)
OdpowiedzUsuńNawet i bez ciąży sierpień w Hiszpanii jest ciężki. ;)
UsuńAndaluzja w sierpniu to istny piekarnik. My byliśmy we wrześniu i też bywały mocno upalne dni. Ta wycieczka tegoroczna to też kosmiczny upał, ale wiedziałam na co się piszę, więc nie marudziłam. :D
A co do Andaluzji - nie wiem gdzie byłaś (widziałam, że w Alhambrze), ale Granada, Sewilla czy Kadyks są przecudne. Ta kurortowa część zdecydowanie mniej zachwyca.
Chorwację kiedyś chciałabym zwiedzić. :)
Cudna fotorelacja, widać, że spędziliście na wakacjach wspaniały czas :)
OdpowiedzUsuńOj tak, było fantastycznie. :)
UsuńWidzimy, że podróż niezwykle udana, a Barcelona musiała Was zauroczyć niezwykle mocno, skoro zdecydowaliście się tam wrócić. Z chęcią byśmy się kiedyś wybrały w te rejony i zobaczyły cmentarz znany z ,,Cienia wiatru".
OdpowiedzUsuńBarcelona to moja wielka podróżnicza miłość. ;)
UsuńAle pięknie, nigdy nie byłam:(
OdpowiedzUsuńNic straconego. Wszystko jeszcze przed Tobą. :)
UsuńWszystkie zdjęcia zachwycają. Niezwykłe rzeźby. Dużo kontrastów. Wspaniałe wakacje miałaś :)
OdpowiedzUsuńDzięki. Faktycznie, będzie co wspominać. :)
UsuńJak zwykle piękne zdjęcia :) A ta krewetka po prostu fantastyczna ;) Dobrze, że mieliście udany urlop :)
OdpowiedzUsuńDzięki.
UsuńA krewetka niezmiennie mnie bawi. :D
Kilkanaście lat temu zrobiłem sobie trzymiesięczną podróż samochodem od Barcelony po Marbellę. Zaraziłem się Hiszpanią. W najbliższej wolnej chwili (czyli pewnie za pięć lat) muszę odwiedzić Barcelonę.
OdpowiedzUsuńA Twoje opowieści, jak zawsze ciekawe i pełne emocji. Dzięki.
Ojej, życzę, żeby ta wolna chwila przydarzyła się jednak nieco wcześniej niż za pięć lat, a trzymiesięcznych wojaży po Hiszpanii zazdroszczę z całego serca. :)
UsuńDziękuję za miłą opinię!
W Hiszpanii byłam w 2011, ahh cudowne wspomnienia, chciałabym jeszcze nieraz wrócić do tego cudownego kraju :)Piękne zdjęcia, ogólnie widzę, że mam sporo notek do nadrobienia :D
OdpowiedzUsuńWidzę, że dzielnie nadrabiasz. :D
UsuńHej Aniu! Za półtora miesiąca wybieram się na 16 dni do Katalonii i Twój blog czytam z ciekawością. Nie ukrywam, że stanowi on częściową inspirację do planowania tej podróży. Podobnie jak Ty uwielbiam Hiszpanię i nie rozstaję się z aparatem. Może i powstałby z moich podróży nawet blog, ale samo sortowanie zdjęć zabiera mi sporo czasu. Fajnie, że inni się nie poddają. Pozdrawiam, Monika.
OdpowiedzUsuńHej, heloł! Zazdroszczę z całego serca, bo tęsknie za Hiszpanią ogromnie. Może we wrześniu uda mi się wyskoczyć tam choć na chwilę. :)
UsuńCo do sortowania zdjęć - wiem o czym mówisz. To szalenie czasochłonne i dlatego notki z podróży nie pojawiają się tak często jakbym chciała. Ale to fajna pamiątka, więc może warto się jednak nad takim blogiem zastanowić. :)
A dokąd się wybierasz? Napisz koniecznie! Chętnie się poskręcam z zazdrości. :D
Estrella dostępna w Polsce niestety smakuje znacznie gorzej niż ta dostępna w Hiszpanii. Dlatego też skosztowanie Estrelli powinno być obowiązkowym punktem każdej wycieczki do Hiszpanii
OdpowiedzUsuńW Polsce nie próbowałam. :)
Usuń