Łukasz Supergan Pieszo do irańskich nomadów Wyd. Muza 2016 464 strony |
Decyzja - ruszyć czy zostać. Mogłem znaleźć tysiące powodów, dla których powinienem był zostać w kraju i czekać na cud w zaciszu domu. Tylko że cud by nie nadszedł, a ja stałbym się takim samym człowiekiem jak miliony marzycieli, którzy nie zdobywszy się na moment szalonej odwagi, zostali w swojej strefie komfortu[1].
Cztery lata wcześniej Łukasz Supergan podjął decyzję wyprawy w duecie, zahaczając między innymi o Iran. Tamtą podróż ukończył jednak sam i w tej samotności zdaje się dobrze odnajdywać. W pojedynkę odbył niejedną wyprawę, m.in. pieszo pokonując 4 tysiące kilometrów i zaliczając w ten sposób "spacer" z Warszawy do Santiago de Compostela. Samotnie wędrował przez Karpaty i Pireneje. Nie dziwi więc fakt, że i góry Iranu zapragnął przemierzyć w pojedynkę. Książka Pieszo do irańskich nomadów jest opowieścią o trzech miesiącach w Iranie, o realizacji szalonego pomysłu, który wielokrotnie mógł się zakończyć bolesną porażką.
Wędrówkę zaczął przy granicy Turcji, a skończył ją w Bandar Abbaz nad Zatoką Perską. Miał problemy z uzyskaniem wizy, ścigała go zima, nie miał ze sobą namiotu, rękawiczek, ani przeciwdeszczowej kurtki, a plecak był za mały i niewygodny. Za przewodnika służyły stare radzieckie mapy, których skala, a zatem i szczegółowość, pozostawała wiele do życzenia. Ściskał więc w rękach kompas i szedł przed siebie, przemierzając kolejne góry i doliny. Chciał poznać tę inną twarz Iranu, raczej koczowniczą niż wielkomiejską, bardziej dziką niż ujarzmioną cywilizacyjnym postępem. Planował poznać tamtejsze społeczności, nie tylko te z wiosek położonych w pobliżu trasy jego podróży, ale i te nieprzywiązane do jednego miejsca. Jego wyprawa trwała 76 dni.
Czy udało mu się wykonać plan i czy u kresu podróży pomysł wciąż wydawał mu się tak dobry jak na początku? Jak przebiegała jego trasa, kogo na niej spotkał i czego udało mu się dowiedzieć o Iranie, kraju pełnym sprzeczności, gościnnym i niebezpiecznym jednocześnie?
Górzyste tereny są sporym wyzwaniem, a trasa mierzy 2300 kilometrów. Łukasz Supergan ma wprawdzie doświadczenie, nie brak mu zapału, ale braki sprzętowe musi nadrabiać pomysłowością, no i jak to przy okazji takich wypraw bywa - nie wszystko da się przewidzieć. Będziemy więc świadkami jego zmagań z przyrodą i przełamywania własnych słabości. Czasami będzie ciekawie i emocjonująco, innym razem dość monotonnie. Zapis tej podróży oddaje jej charakter. Bywają momenty trudne, żmudne, innym razem ciśnienie skacze niebezpiecznie, gdy nagle jest do pokonania skalna ściana mierząca osiemset metrów lub na drodze staje uzbrojona irańska bezpieka. Wprawdzie swym szczątkowym angielskim zapewnią, że wszystko jest ok, ale spróbujcie uwierzyć we wszelkie relax i don't worry, gdy jesteście zasypywani lawiną pytań, a każda rzecz z plecaka waszego poddawana jest skrupulatnym oględzinom.
W czasie tej intensywnej wędrówki autorowi udaje się poczynić kilka ciekawych obserwacji na temat Iranu i ludzi w niej żyjących. Spotyka ostatnich irańskich koczowników, ludy Bachtiarów i Lurów. Uczestniczy w święcie Aszura, znajduje schronienie u tubylców, choć wcale o nie nie zabiega. Irańska gościnność daje się jednak poznać bardzo często. A to rodzi okazje do spożycia wspólnych posiłków, a przede wszystkim rozmów.
Jak Irańczykom żyje im się w tym kraju? Jak oceniają władzę? Co sądzą o narzucanych ich regułach? Jak wygląda sytuacja kobiet? Jak bardzo różnorodne etnicznie są to tereny i na ile to pochodzenie wpływa na styl życia? Jak reagują na obcego z coraz dłuższą brodą, który schodzi z gór i zjawia się w ich wioskach niczym przybysz z innej planety?
Ciekawych zagadnień jest tu sporo. Jedne pytania doczekały się obszerniejszych odpowiedzi, inne, potraktowane są dość powierzchownie. Limit czasowy nie pozwolił autorowi na tak głęboką eksplorację, jaką sobie wymarzył.
Trudno mi oceniać tę wyprawę, bo siedzę sobie właśnie na kanapie, obok mnie leży kot rozciągnięty tak bardzo, jak tylko kot rozciągnąć się potrafi, herbata paruje w kubku, a ręka sama wędruje w kierunku ciastek. Z tej kanapowej perspektywy wyprawa wydaje się szaleństwem, niełatwym wyzwaniem, którego wrogiem jest upływający czas. Gdyby nie on, gdyby nie świadomość tego, że na przejście przez góry Zagros są tylko trzy miesiące wymuszone przez krótkoterminowość wizy, z pewnością relacja zawarta w Pieszo do irańskich nomadów miałaby zupełnie inny charakter.
Łukasz Supergan musi się śpieszyć, jeśli chce dotrzeć na miejsce nim skończy mu się wiza. Upiera się przy tym, by całą trasę przebyć pieszo. Odrzuca więc oferty podwózki choćby o kilka kilometrów. Wyprawa podróżnicza, której celem było poznanie Iranu i jego mieszkańców, stopniowo zmienia charakter - im bliżej końca tym bardziej przypomina wyścig z czasem. Rośnie zmęczenie i frustracja, towarzystwo innych przestaje być pożądane, a i bez negatywnych emocji autor nie należy do specjalnie towarzyskich.
Podoba mi się szczerość z jaką autor podsumował swoją wyprawę. Spogląda na nią krytycznie i bez owijania w bawełnę mówi co wyszło, a co niekoniecznie. Nie każdego stać na publiczne rozliczenie się z błędów. Przy okazji odpowiedział mi na te wszystkie pytania, które kłębiły mi się w głowie w trakcie lektury, a zaczynały od słów "Panie Łukaszu, czy nie lepiej by było gdyby...?".
Ta szczerość widoczna jest także w innych partiach tekstu. Autor opowiada o trudach podróży, o podjętych, często niełatwych życiowych wyborach, o tym co musiał poświęcić, by znaleźć się na szlaku i jak to życie w trybie wyzwaniowym odbija się na jego relacjach z innymi.
Język jego opowieści jest prosty. Bez nadmiernej ekscytacji, górnolotnych słów, wymyślnych opisów. Nie tak surowy jak u Jacka Pałkiewicza, ale bez tego emocjonalnego tonu, jaki przebija przez opowieść choćby ostatnio przeze mnie czytanej książki Tony'ego Kososkiego, Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę.
Pieszo do irańskich nomadów to bez wątpienia książka interesująca, nawet jeśli niekiedy zdaje się monotonna. Łukasz Supergan nie ma natury gawędziarza, ale opowiada na tyle ciekawie, że jego zapiski czyta się z zainteresowaniem, a zdjęcia są świetnym ich uzupełnieniem. Mamy tu zmagania z biurokracją, własnymi słabościami, brakiem wody, nieprzejednaną matką naturą czy podejrzliwością służb. Mamy też możliwość poznania tego oblicza Iranu, którego nie widzimy w mediach, spotkania ludzi, których raczej nie łapią obiektywy kamer. Tempo marszu, jakie narzucił sobie autor, uniemożliwia mu intensywne zgłębienie kultur poszczególnych grup etnicznych, stąd obraz ich życia jest dość powierzchowny, ale i na tyle intrygujący, by dać czytelnikowi do zrozumienia, jak ciekawy jest to kraj, jak różnorodny, interesujący i wart poznania.
Marzyłaby mi się nieco inna opowieść. Mniej przebytych kilometrów, więcej spotkań, rozmów, poznanych ludzi. Łukasz Supergan miał jednak odmienny pomysł na swą wyprawę i nie mnie oceniać jej sens. Podziwiam autora za upór, za to, że w chwilach słabości nie poddawał się, ale twardo szedł naprzód. Być może, gdy już sam sobie (oraz innym - ich obecność bardzo wpłynęła na przebieg wyprawy) udowodnił na co go stać, wróci do Iranu po raz trzeci i tym razem nie minie nomadów zatrzymując się przy nich ledwie na chwilę, lecz spędzi z nimi więcej czasu. A później nam o tym opowie.
Czas płynie szybko, gdy pozwalamy mu nas mijać. I zwalnia, gdy rzucamy się w wir tego, co nowe i nieznane. Im bardziej nowe i fascynujące jest to, co robimy, tym bardziej jesteśmy świadomi każdej chwili. Bycie świadomym sprawia zaś, że dla nas czas płynie wolniej. Podróż taka jak ta, choć obawiałem się jej, oznaczała dla mnie nie tylko poznanie nowych miejsc i ludzi. Była też sposobem na to, by czerpać z życia jak najwięcej, sprawić, by czas płynął wolniej i w powolnym rytmie marszu dostrzec piękno chwili[2].
Czy udało mu się wykonać plan i czy u kresu podróży pomysł wciąż wydawał mu się tak dobry jak na początku? Jak przebiegała jego trasa, kogo na niej spotkał i czego udało mu się dowiedzieć o Iranie, kraju pełnym sprzeczności, gościnnym i niebezpiecznym jednocześnie?
76 dni, 2300 kilometrów, wiele wrażeń
Górzyste tereny są sporym wyzwaniem, a trasa mierzy 2300 kilometrów. Łukasz Supergan ma wprawdzie doświadczenie, nie brak mu zapału, ale braki sprzętowe musi nadrabiać pomysłowością, no i jak to przy okazji takich wypraw bywa - nie wszystko da się przewidzieć. Będziemy więc świadkami jego zmagań z przyrodą i przełamywania własnych słabości. Czasami będzie ciekawie i emocjonująco, innym razem dość monotonnie. Zapis tej podróży oddaje jej charakter. Bywają momenty trudne, żmudne, innym razem ciśnienie skacze niebezpiecznie, gdy nagle jest do pokonania skalna ściana mierząca osiemset metrów lub na drodze staje uzbrojona irańska bezpieka. Wprawdzie swym szczątkowym angielskim zapewnią, że wszystko jest ok, ale spróbujcie uwierzyć we wszelkie relax i don't worry, gdy jesteście zasypywani lawiną pytań, a każda rzecz z plecaka waszego poddawana jest skrupulatnym oględzinom.
W czasie tej intensywnej wędrówki autorowi udaje się poczynić kilka ciekawych obserwacji na temat Iranu i ludzi w niej żyjących. Spotyka ostatnich irańskich koczowników, ludy Bachtiarów i Lurów. Uczestniczy w święcie Aszura, znajduje schronienie u tubylców, choć wcale o nie nie zabiega. Irańska gościnność daje się jednak poznać bardzo często. A to rodzi okazje do spożycia wspólnych posiłków, a przede wszystkim rozmów.
Jak Irańczykom żyje im się w tym kraju? Jak oceniają władzę? Co sądzą o narzucanych ich regułach? Jak wygląda sytuacja kobiet? Jak bardzo różnorodne etnicznie są to tereny i na ile to pochodzenie wpływa na styl życia? Jak reagują na obcego z coraz dłuższą brodą, który schodzi z gór i zjawia się w ich wioskach niczym przybysz z innej planety?
Ciekawych zagadnień jest tu sporo. Jedne pytania doczekały się obszerniejszych odpowiedzi, inne, potraktowane są dość powierzchownie. Limit czasowy nie pozwolił autorowi na tak głęboką eksplorację, jaką sobie wymarzył.
Wędrówka czy wyścig?
Trudno mi oceniać tę wyprawę, bo siedzę sobie właśnie na kanapie, obok mnie leży kot rozciągnięty tak bardzo, jak tylko kot rozciągnąć się potrafi, herbata paruje w kubku, a ręka sama wędruje w kierunku ciastek. Z tej kanapowej perspektywy wyprawa wydaje się szaleństwem, niełatwym wyzwaniem, którego wrogiem jest upływający czas. Gdyby nie on, gdyby nie świadomość tego, że na przejście przez góry Zagros są tylko trzy miesiące wymuszone przez krótkoterminowość wizy, z pewnością relacja zawarta w Pieszo do irańskich nomadów miałaby zupełnie inny charakter.
Łukasz Supergan musi się śpieszyć, jeśli chce dotrzeć na miejsce nim skończy mu się wiza. Upiera się przy tym, by całą trasę przebyć pieszo. Odrzuca więc oferty podwózki choćby o kilka kilometrów. Wyprawa podróżnicza, której celem było poznanie Iranu i jego mieszkańców, stopniowo zmienia charakter - im bliżej końca tym bardziej przypomina wyścig z czasem. Rośnie zmęczenie i frustracja, towarzystwo innych przestaje być pożądane, a i bez negatywnych emocji autor nie należy do specjalnie towarzyskich.
Podoba mi się szczerość z jaką autor podsumował swoją wyprawę. Spogląda na nią krytycznie i bez owijania w bawełnę mówi co wyszło, a co niekoniecznie. Nie każdego stać na publiczne rozliczenie się z błędów. Przy okazji odpowiedział mi na te wszystkie pytania, które kłębiły mi się w głowie w trakcie lektury, a zaczynały od słów "Panie Łukaszu, czy nie lepiej by było gdyby...?".
Ta szczerość widoczna jest także w innych partiach tekstu. Autor opowiada o trudach podróży, o podjętych, często niełatwych życiowych wyborach, o tym co musiał poświęcić, by znaleźć się na szlaku i jak to życie w trybie wyzwaniowym odbija się na jego relacjach z innymi.
Język jego opowieści jest prosty. Bez nadmiernej ekscytacji, górnolotnych słów, wymyślnych opisów. Nie tak surowy jak u Jacka Pałkiewicza, ale bez tego emocjonalnego tonu, jaki przebija przez opowieść choćby ostatnio przeze mnie czytanej książki Tony'ego Kososkiego, Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę.
A może tak trzecia wyprawa?
Pieszo do irańskich nomadów to bez wątpienia książka interesująca, nawet jeśli niekiedy zdaje się monotonna. Łukasz Supergan nie ma natury gawędziarza, ale opowiada na tyle ciekawie, że jego zapiski czyta się z zainteresowaniem, a zdjęcia są świetnym ich uzupełnieniem. Mamy tu zmagania z biurokracją, własnymi słabościami, brakiem wody, nieprzejednaną matką naturą czy podejrzliwością służb. Mamy też możliwość poznania tego oblicza Iranu, którego nie widzimy w mediach, spotkania ludzi, których raczej nie łapią obiektywy kamer. Tempo marszu, jakie narzucił sobie autor, uniemożliwia mu intensywne zgłębienie kultur poszczególnych grup etnicznych, stąd obraz ich życia jest dość powierzchowny, ale i na tyle intrygujący, by dać czytelnikowi do zrozumienia, jak ciekawy jest to kraj, jak różnorodny, interesujący i wart poznania.
Marzyłaby mi się nieco inna opowieść. Mniej przebytych kilometrów, więcej spotkań, rozmów, poznanych ludzi. Łukasz Supergan miał jednak odmienny pomysł na swą wyprawę i nie mnie oceniać jej sens. Podziwiam autora za upór, za to, że w chwilach słabości nie poddawał się, ale twardo szedł naprzód. Być może, gdy już sam sobie (oraz innym - ich obecność bardzo wpłynęła na przebieg wyprawy) udowodnił na co go stać, wróci do Iranu po raz trzeci i tym razem nie minie nomadów zatrzymując się przy nich ledwie na chwilę, lecz spędzi z nimi więcej czasu. A później nam o tym opowie.
Czas płynie szybko, gdy pozwalamy mu nas mijać. I zwalnia, gdy rzucamy się w wir tego, co nowe i nieznane. Im bardziej nowe i fascynujące jest to, co robimy, tym bardziej jesteśmy świadomi każdej chwili. Bycie świadomym sprawia zaś, że dla nas czas płynie wolniej. Podróż taka jak ta, choć obawiałem się jej, oznaczała dla mnie nie tylko poznanie nowych miejsc i ludzi. Była też sposobem na to, by czerpać z życia jak najwięcej, sprawić, by czas płynął wolniej i w powolnym rytmie marszu dostrzec piękno chwili[2].
***
Książkę polecam
zainteresowanym Iranem
ciekawym świata
wybierającym się do Iranu
miłośnikom literatury podróżniczej
planującym pieszy podbój świata
zainteresowanym wyprawami w góry
ciekawym spotkań z mieszkańcami Iranu
planującym pieszy podbój świata
zainteresowanym wyprawami w góry
ciekawym spotkań z mieszkańcami Iranu
***
[1] Łukasz Supergan, Pieszo do irańskich nomadów, Wyd. Muza, 2016, s. 51.
[2] Tamże, s. 268.
***
Zobacz też:
Książkom podróżniczym zawsze mówię ,,tak":)
OdpowiedzUsuńJa też powoli do nich wracam. :)
UsuńAleż trzeba mieć hart, determinację i odwagę, żeby zdecydować się na taką podróż.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
O tak! Siebie na takiej wyprawie nie potrafię sobie wyobrazić.
UsuńLiteratura podróżnicza to jest to, co lubię najbardziej :)
OdpowiedzUsuńTo koniecznie musisz przyjrzeć się tej serii. :)
UsuńWidzę, że autor okrasił swoją publikację przepięknymi zdjęciami. A i sama lektura jest na pewno ciekawa!
OdpowiedzUsuńZdjęcia są super, to fakt. Bez fotek książki podróżnicze zdecydowanie sporo tracą.
UsuńŚwietne zdjęcia!!! Z chęcią bym przeczytała tę książkę :)
OdpowiedzUsuńUdanej lektury. :)
UsuńO, wygląda ciekawie. Książki tego typu czytam co prawda dość rzadko,ale uważam je za świetną lekturę
OdpowiedzUsuńWięc może warto sięgać częściej? Na świecie jest tyle ciekawych miejsc, których warto poczytać.
UsuńCzytałam o tej książce.. ma cos w sobie, ale intryguje ;)
OdpowiedzUsuńWięc może skusisz się na lekturę? :)
UsuńO tej książce nie słyszałam wcześniej. Lubię literaturę podróżniczą, więc i ta pozycja mnie zainteresowała :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, czy Ci się spodoba. :)
UsuńKoniecznie sięgnij też po książkę Tomka Kososkiego o Ameryce Południowej. :)
Podróżniczo u Ciebie ostatnio :) Książkę z chęcią bym przeczytała, choć Iran to nie do końca moje klimaty.
OdpowiedzUsuńStęskniłam się za tego typu książkami. Kiedyś czytałam ich o wiele więcej.
Usuń