niedziela, 19 czerwca 2016

Samantha Vérant "Siedem listów z Paryża"
Dać szczęściu szansę

Samantha Vérant
Siedem listów z Paryża
Wyd. Muza
2016
368 stron
Długo zastanawiałam się nad tym, dlaczego książki o miłości tak rzadko przyciągają moją uwagę, dlaczego po pracy odpoczywam przy kryminałach, zamiast dać się porwać romantycznym historiom, podczas których można się nieco pomartwić losem bohaterów, by w finale pociągać nosem ze wzruszenia powodowanego uroczym happy endem

Uznałam, że najwyraźniej nie potrzebuję czytać romansów, bo mam własną szczęśliwą historię i do cudzych mnie nie ciągnie. Od czasu do czasu robię jednak wyjątek i wówczas na tapecie pojawiają się opowieści osadzone w ciekawych miejscach i czasach. Wtedy chętniej sięgam po porcję wzruszeń, ze świadomością, że będzie im towarzyszyć szelest wiktoriańskich sukien, barcelońskie słońce lub paryski szyk. 


Gdy życie się nie układa...


Przedawkowawszy kryminalny mrok za sprawą świetnej, ale ciężkiej Bestii Magdy Omilianowicz, rozsiadłam się wygodnie z powieścią Siedem listów z Paryża. Oprócz przesytu zbrodnią w literaturze, kierowały mną dwa powody. Jest to historia prawdziwa, a jej tłem jest Paryż.

Autorką i zarazem bohaterką książki jest Samantha Vérant. Poznajemy ją w chwili, gdy życie nie układa jej się najlepiej, a właściwie układa bardzo źle. Dyrektora artystyczna w wieku lat prawie czterdziestu zostaje bez pracy i by choć trochę załatać dziurę w budżecie, zarabia... wyprowadzając na spacer cudze psy. Po miłości do męża nie ma śladu. Rozpoczynają się przepychanki rozwodowe, a Samantha ląduje w domu rodziców w południowej Kalifornii. Jej myśli zaprzątają finanse, które składają się głównie z długów. Krótko mówiąc, wszystko jest nie tak.

Listy, które pozostały bez odpowiedzi


Chciałoby się powiedzieć, że dalej będzie jak w bajce, ale na bajkę jeszcze chwilę musimy poczekać. Na razie Samantha-jeszcze-nie-Vérant odnajduje listy, które dwie dekady temu otrzymała od pewnego Francuza, specjalisty od astronautyki. Jean-Luca poznała jako dziewiętnastolatka podczas podróży po Europie. Włóczyła się wówczas z przyjaciółką. Dzień przed wyjazdem z Paryża, poznała przystojnego Francuza. Spędziła z nim zaledwie jedną dobę i nawet fakt, że był to czas naprawdę fantastycznie spędzony, nie powstrzymał ją przed dalszą podróżą. Otrzymała od niego siedem listów. Listów pełnych uczuć, wyznań, takich, które z pewnością miło dostać, choć osobom postronnym mogą wydawać się zbyt egzaltowane. Zignorowała je wszystkie.




Piękna Damo, urocza Samantho.
Twoje "paryskie wspomnienie" bardzo za Tobą tęskni. Tęskni za Tobą każdy skrawek mnie. Tak bardzo chcę spędzać z Tobą czas, że łączę się z Tobą za pomocą tego listu. Siedzę naprzeciw tej kartki, jakbym siedział naprzeciw Ciebie. Mogę w ten sposób z Tobą porozmawiać, ale niestety nie mogę Cię dotknąć ani pocałować. Gdy wychodzę z domu, zawsze się martwię, że może właśnie dzwonisz do mnie do Nicei, a ja nie mogę odebrać telefonu. To dość niemiłe uczucie.
(...)
Samantho, uwierz mi, gdy mówię, że czułem się przy Tobie wspaniale, że w Twoich ramionach czułem się naprawdę kochany. Twoja czułość wobec mnie wskazywała na harmonię panującą między nami[1].

Teraz, po dwudziestu latach, wpada na szalony pomysł. Postanawia skontaktować się z Jean-Lukiem i dać tamtemu zakurzonemu uczuciu jeszcze jedną szansę.

Scenariusz, który napisało życie


To wszystko mogło nie wyjść. On mógł o niej zapomnieć. Być szczęśliwym mężem. Wciąż pamiętać to, że przed laty zignorowała jego uczucia. Nie mieć ochoty na powrót. A jednak, historia Samanthy i Jean-Luca jest historia ludzi, którzy po latach znów się spotkali. I nie, to nie jest żaden spojler, bo autorka już na początku książki pisze: Dziś wypada druga rocznica naszego ślubu[2]. Nie chodzi więc o to, czy miłość przetrwała, ale jak udało się sprawić, że ona i on spotkali się po dwudziestu latach, jakie emocje im towarzyszyły, z jakimi trudnościami musieli się zmierzyć, by w końcu powiedzieć sobie "tak" i w przyszłość spoglądać już wspólnie.

Po raz kolejny okazuje się, że scenariusze napisane przez życie są najbardziej zdumiewające. Gdybym miała przed sobą fikcyjną powieść, kręciłabym nosem, że jej autorkę poniosła wyobraźnia. A jednak to wszystko zdarzyło się naprawdę. I Paryż był w tle, i inne atrakcyjne francuskie pejzaże (to jest ta część, która podobała mi się najbardziej, czyli zwiedzanie Francji). I śmiechu było co nie miara, gdy główna bohaterka mierzyła się z tamtejszą kuchnią i niełatwym językiem. I czas na rozterki się znalazł, i przepychanki w urzędach, i romantyzm, i nerwy, i bajkową opowieść o miłości, której nie zabiły ni czas, ni odległość, ni wszystko to, co zdarzyło się przez te dwadzieścia lat.




Nigdy się nie poddawaj!


Siedem listów z Paryża nie jest książką wybitną, ani nawet bardzo dobrą. Większości czytelników nie zapadnie w pamięć na dłużej. Znajdziemy w niej wszystko to, co przy okazji podobnych historii: zabawne językowe wpadki, kulinarne i turystyczne odkrycia, zaskoczenia związane z różnym podejściem do pewnych spraw, strach przed wkroczeniem w cudze życie i reakcją otoczenia, zmagania z biurokracją itp. Ot, opowieść o życiu. Ot, chęć podzielnia się swoją historią zamieniona w autobiograficzną powieść, spisaną prostym językiem.

Są jednak tacy, do których historia Samanthy Vérant trafi bez pudła i jeśli choć jedna z tych osób zdecyduje się pod jej wpływem dać sobie drugą szansę (czegokolwiek ona dotyczy), to punkt dla autorki. Bo takie opowieści po to właśnie są. Stają się odskocznią od codzienności, nie wymagają intelektualnego wysiłku, za to dodają otuchy i pozytywnej energii. Ich siła tkwi w tym, że wydarzyły się naprawdę i dają ludziom nadzieję, impuls do działania, zwiększają wiarę w to, że w życiu nie warto odpuszczać, rezygnować z nowych szans, spełnienia marzeń. Że nierealne wcale takim być nie musi, a przeszłość kryje niekiedy szalupę ratunkową, na której z powodzeniem można popłynąć w przyszłość. Że można być w totalnym dołku, ale nie wolno się poddawać.

Trzy lata przed napisaniem książki, Samantha Vérant była w takim właśnie totalnym dołku. Mając lat prawie czterdzieści musiała zacząć wszystko od nowa. Bez pracy, partnera, pieniędzy. Miała dużo szczęścia, to fakt. Ale też temu szczęściu pomogła. 

W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym roku Jean-Luc napisał do mnie siedem pięknych listów w nadziei, że w ten sposób podtrzyma to, co miedzy nami zaiskrzyło.
A ja mu nie odpisałam.
Ani słowa[3].

Ta książka mówi: daj szczęściu szansę. Więc po prostu to zrób.


***

[1] Samantha Vérant, Siedem listów z Paryża, Wyd. Muza, 2016, s. 28-29.
[2] Tamże, s. 11.
[3] Tamże, s. 20

***

Zobacz też:



22 komentarze:

  1. Zapamiętam tytuł i może w wolnym czasie sięgnę, jak tylko uporam się ze swoim giga stosikiem haha :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie o niej napisałaś... ta powieść już czeka na półce - cieszy mnie to niesamowicie... chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, że to prawdziwa historia. Lubię takie powieści z happy endem - tym bardziej, jeśli te wydarzenia miały naprawdę miejsce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :)
      Tak, to w stu procentach prawdziwa historia. Głównie dlatego zdecydowałam się na lekturę.

      Usuń
  3. Pomimo tego, że historia toczy się w Paryżu, to jestem sceptycznie nastawiona. Ostatnio czytane powieści obyczajowe rozczarowywały mnie, więc prawdopodobnie na tą się nie skuszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Paryżu dzieje się tylko częściowo. Nie ma co się nastawiać na długaśne opisy.

      Usuń
  4. Lato sprzyja czytaniu takich powieści, więc nie mówię nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie bez względu na porę roku, królują kryminały. :D

      Usuń
  5. Dać szczęściu szansę- brzmi niby prosto, ale też trudno, tylko i aż.
    Ta historia z Paryżem mnie zainteresowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to trudne. Ale to nie zmienia faktu, że trzeba próbować. :)

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. PS Melduję posłusznie, że mnie postawiłaś do pionu...czytam kryminał, więc potem Ty poczytasz recenzję :)

      Usuń
    2. O, w takim razie czekam niecierpliwie. :D

      Usuń
  7. Nabrałam ochoty na tę powieść.
    Pozdrawiam! I dziękuję,że ją poleciłaś.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czuję, że ja z tą książką dogadam się jak nic. Dobrze, że mam tu Ciebie i zawsze mogę spojrzeć co też bym przeczytała. Dzięki i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wydaje się być idealna na lato, gdy upały lasują mózg;)

    OdpowiedzUsuń
  10. jako, że ciągle czytuję "ciężkie" lektury, to od czasu do czasu sięgam po bardzo lekkie, Teraz na ten przykład połykam "Ross Poldark" i jest mi z tym dobrze, nieraz trzeba się lekko zreklaksować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno całkiem niezły cykl. Chciałabym go kiedyś nadrobić.

      Usuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.