Magdalena Knedler Nic oprócz strachu Wyd. Czwarta Strona 2016 536 stron |
cykl z Anną Lindholm, tom 1
Sytuacja znowu wydawała się wściekle groteskowa. Oto ona - Anna Lindholm - siedziała przy stole ze swoim mężem, kochankiem i fińską gosposią... A gdzieś za oknami czaił się być może świr z arszenikowym sernikiem... Żyć nie umierać![1]
Albo i umierać, bo w końcu to kryminał i wszyscy czekają na trupa. Trup nie zawiedzie. Znajdziemy go, a jakże. Na dodatek, nie będzie trupem pojedynczo występującym w przyrodzie. Bohaterowie muszą się mieć na baczności. Nie pozostanie więc im... nic oprócz strachu.
Z twórczością Magdaleny Knedler miałam już okazję się spotkać, gdy w moje ręce wpadła jej debiutancka powieść, humorystyczny kryminał Pan Darcy nie żyje. Jej najnowsza książka także pasuje do kryminalnej półki, a nawet pasuje bardziej, bo zamiast szeptania po kątach, małych sekrecików, ploteczek i zabawnych scen, mamy całkiem poważne śledztwo. A właściwie mieliśmy mieć, bo niestety nie wszystko wyszło tak, jak powinno, bym mogła z czystym sumieniem napisać notkę pełną zachwytów.
Akcja kryminału Nic oprócz strachu rozgrywa się przede wszystkim w szwedzki mieście Ystad (to jest ten moment kiedy na twarzach fanów Kurta Wallandera zakwita uśmiech z powodu radości z powrotu w dobrze im znane strony), choć znajdzie się też coś m.in. dla miłośników polskiego wybrzeża, a zwłaszcza Helu, i weneckich zapachów. Bo choć to kryminał, w którym zbrodniarz stosuje metody rodem z kryminałów Agathy Christie, nie będziemy tu mieli zagadki zamkniętego pokoju, a całkiem spory plener.
W Ystad mieszka Anna Lindholm wraz ze swoim mężem, Vidarem. Niegdyś tworzyli szczęśliwą parę, teraz ich szczęście, a nawet przyszłość małżeństwa, wiszą na włosku. W wyniku samochodowego wypadku, Vidar traci władzę w nogach, a i ręce nie są do końca sprawne, co jest dodatkowym ciosem dla prowadzącego własną firmę projektanta mebli. Winą za to wszystko mężczyzna obarcza żonę. Anna jest policjantką, a z listu, który otrzymała po wypadku wynika, że za całe zdarzenie odpowiada Narcyz, seryjny morderca, który dzięki śledztwu komisarz Lindholm, wylądował za kratkami. Wypadek miał być formą zemsty. Czy list zawierał prawdę, tego nie udało się zweryfikować. Narcyz umiera w więzieniu. Otruty arszenikiem ukrytym w cieście.
Miało być łatwiej, przeszłość miała zostać pogrzebana, a nowe życie wiązać się z prowadzeniem firmy i odbudowywaniem małżeńskiego szczęścia. Nie wyszło. Wprawdzie Anna obiecała rzucić policyjną posadę i razem z mężem zająć się meblami, ale czas pokaże, że nie będzie to takie proste. I to nie tylko dlatego, że pani komisarz wikła się w romans ze swym przyjacielem i jednocześnie szefem. Ktoś wciąga Annę do niebezpiecznej gry. Ją i jej bliskich.
To, co miało zostać naprawione, sypie się jeszcze bardziej. Anna zaczyna otrzymywać anonimy zawierające rysunki pół-kobiety, pół-szkieletu, cytaty z twórczości Wilde'a oraz... szkice narcyzów. Całość przypomina rysunki, jakie Narcyz zostawiał na ciałach swych ofiar. Dalej robi się jeszcze bardziej niepokojąco, bo Narcyza otruto, a pod drzwiami domu Lindholmów ktoś zostawia sernik nafaszerowany arszenikiem. Całe szczęście, że zatrudniana przez małżeństwo fińska gosposia, wyrzuca ciasto na śmietnik. Na razie giną tylko łakome koty. Mimo to, o odejściu z policji Anna może pomarzyć - wkrótce ginie klientka, której firma Lindholmów robiła meble, a to dopiero początek niebezpiecznych zdarzeń.
Nic oprócz strachu to kryminał, który szybko się czyta. Fabuła wciąga i te pięć setek stron pochłania się błyskawicznie. Problem w tym, że gdy już emocje opadną, a rozwiązanie zagadki jest znane, przychodzą refleksje. I nie wszystkie są pozytywne. Pomysł, by zbrodni dokonywać metodą jak z kryminałów Christie, zamiast zastosować współczesny arsenał środków nie jest zły, ale już jego zastosowanie nie zawsze mnie przekonywało. Wystarczy się zastanowić nad tym, ilu z nas sięgnęłoby po ciasto, które znalazło się nie wiadomo skąd na naszej wycieraczce...
Mimo, że miło spędziłam przy lekturze czas, po dotarciu do finału odkryłam, że tak naprawdę... nie bardzo w tę historię wierzę. Nie rozumiem bohaterów, nie potrafię wytłumaczyć ich postępowania. Motywy morderstw wydały mi się zbyt wydumane, relacje między postaciami niejasne. Może coś mi umknęło - przyznaję, czytałam tę lekturę dość szybko. Dwa pierwsze pytania, jakie nasuwają się już na początku lektury, to:
Dlaczego ktoś próbuje kogoś zabić powodując wypadek drogowy, w którym sam może ucierpieć?
Czemu bohaterka wykształciła się na konserwatora dzieł sztuki tylko po to, żeby nagle w wieku dwudziestu czterech lat wstąpić do policji i jakim cudem po kilku latach została komisarzem? (Zwłaszcza, że żaden z poczynionych przez nią kroków, nie uzasadnia takiego awansu. Hitem jest szukanie mordercy w helskich lasach, gdy jedyną bronią Anny jest... taser, a gdy dzielnej pani komisarz kumpel oferuje pomoc ta przez moment się opiera po czym zgadzając się mówi: No dobra. Chodź ze mną. Ale weź ten badyl. Nie ten. Tamten gruby...[2] i tak uzbrojony po zęby duet rusza na poszukiwania człowieka, który zdolny jest do wszystkiego). Przesłuchań Anna także nie potrafi prowadzić, czego dowiodła wręczając przesłuchiwanej, ot tak, na jej prośbę, tabletkę przeciwbólową.
Niewiele w tej powieści warstwy obyczajowej obiecywanej na okładce. Nie ma tego rodzaju napięcia, które sprawia, że historię czyta się z wypiekami na twarzy. Do przodu pcha ciekawość i lekkość, z jaką tę książkę się czyta.
Tym co jednak najbardziej irytujące, są... wykrzykniki!!! Można nimi obdzielić kilka innych powieści!!! Serio!!! Przed lekturą tej powieści, nie miałam pojęcia, jak bardzo męczący jest nadmiar wykrzykników. Zwłaszcza, że często pojawiają się w dziwnych miejscach lub z kontekstu wiadomo, że ktoś wypowiedział słowa "nieco" głośniej niż szeptem.
Oparła dłonie na biodrach i spojrzała na niego z politowaniem. Komplementy!!! O nie, nie!!![3]
Anna w mig opanowała własną słabość i podtrzymała go, jednocześnie drąc się wniebogłosy.
Ingvar!!! Lempi!!! Chodźcie tutaj!!! Ingvar!!! Lempi!!! Na pomoc!!! Cholera, jaki ty jesteś wielki, Lajon, na czym ty tak urosłeś?! Szlag by to...[4]
Mam wrażenie, że Magdalena Knedler o wiele lepiej sprawdza się w lżejszych, humorystycznych fabułach. Widać to na przykładzie debiutanckiego kryminału Pan Darcy nie żyje, gdzie oprócz wątku kryminalnego, było sporo zabawnych sytuacji, scen czy postaci. W Nic oprócz strachu te właśnie humorystyczne wstawki sprawdziły się najlepiej. Cudna jest postać fińskiej gospodyni Lempi - moja ulubiona w tej powieści, urocze są gatki w Smerfy i kłótnia w domu Anny (ta z fuckerami w roli głównej), zabawne są motyw okradania złodziei czy słabość Ingvara do zdrowego żywienia i wynikające z tego konflikty z Lempi.
Nic oprócz strachu to pierwszym tom trylogii z Anną Lindholm. Z jednej strony ciekawa jestem, jak potoczą się losy bohaterów, z drugiej - trochę obawiam się rozczarowania. Za autorkę trzymam jednak mocno kciuki, bo po lekturze debiutu wiem, że ma ciekawe pomysły, duże poczucie humoru i potrafi napisać dobrą książkę.
Tym razem całkiem serio
Z twórczością Magdaleny Knedler miałam już okazję się spotkać, gdy w moje ręce wpadła jej debiutancka powieść, humorystyczny kryminał Pan Darcy nie żyje. Jej najnowsza książka także pasuje do kryminalnej półki, a nawet pasuje bardziej, bo zamiast szeptania po kątach, małych sekrecików, ploteczek i zabawnych scen, mamy całkiem poważne śledztwo. A właściwie mieliśmy mieć, bo niestety nie wszystko wyszło tak, jak powinno, bym mogła z czystym sumieniem napisać notkę pełną zachwytów.
Akcja kryminału Nic oprócz strachu rozgrywa się przede wszystkim w szwedzki mieście Ystad (to jest ten moment kiedy na twarzach fanów Kurta Wallandera zakwita uśmiech z powodu radości z powrotu w dobrze im znane strony), choć znajdzie się też coś m.in. dla miłośników polskiego wybrzeża, a zwłaszcza Helu, i weneckich zapachów. Bo choć to kryminał, w którym zbrodniarz stosuje metody rodem z kryminałów Agathy Christie, nie będziemy tu mieli zagadki zamkniętego pokoju, a całkiem spory plener.
Wypadek i dalsze nieprzyjemności
W Ystad mieszka Anna Lindholm wraz ze swoim mężem, Vidarem. Niegdyś tworzyli szczęśliwą parę, teraz ich szczęście, a nawet przyszłość małżeństwa, wiszą na włosku. W wyniku samochodowego wypadku, Vidar traci władzę w nogach, a i ręce nie są do końca sprawne, co jest dodatkowym ciosem dla prowadzącego własną firmę projektanta mebli. Winą za to wszystko mężczyzna obarcza żonę. Anna jest policjantką, a z listu, który otrzymała po wypadku wynika, że za całe zdarzenie odpowiada Narcyz, seryjny morderca, który dzięki śledztwu komisarz Lindholm, wylądował za kratkami. Wypadek miał być formą zemsty. Czy list zawierał prawdę, tego nie udało się zweryfikować. Narcyz umiera w więzieniu. Otruty arszenikiem ukrytym w cieście.
Miało być łatwiej, przeszłość miała zostać pogrzebana, a nowe życie wiązać się z prowadzeniem firmy i odbudowywaniem małżeńskiego szczęścia. Nie wyszło. Wprawdzie Anna obiecała rzucić policyjną posadę i razem z mężem zająć się meblami, ale czas pokaże, że nie będzie to takie proste. I to nie tylko dlatego, że pani komisarz wikła się w romans ze swym przyjacielem i jednocześnie szefem. Ktoś wciąga Annę do niebezpiecznej gry. Ją i jej bliskich.
To, co miało zostać naprawione, sypie się jeszcze bardziej. Anna zaczyna otrzymywać anonimy zawierające rysunki pół-kobiety, pół-szkieletu, cytaty z twórczości Wilde'a oraz... szkice narcyzów. Całość przypomina rysunki, jakie Narcyz zostawiał na ciałach swych ofiar. Dalej robi się jeszcze bardziej niepokojąco, bo Narcyza otruto, a pod drzwiami domu Lindholmów ktoś zostawia sernik nafaszerowany arszenikiem. Całe szczęście, że zatrudniana przez małżeństwo fińska gosposia, wyrzuca ciasto na śmietnik. Na razie giną tylko łakome koty. Mimo to, o odejściu z policji Anna może pomarzyć - wkrótce ginie klientka, której firma Lindholmów robiła meble, a to dopiero początek niebezpiecznych zdarzeń.
Wykrzyknikom mówimy nie!!!, czyli o tym co nie przekonuje
Nic oprócz strachu to kryminał, który szybko się czyta. Fabuła wciąga i te pięć setek stron pochłania się błyskawicznie. Problem w tym, że gdy już emocje opadną, a rozwiązanie zagadki jest znane, przychodzą refleksje. I nie wszystkie są pozytywne. Pomysł, by zbrodni dokonywać metodą jak z kryminałów Christie, zamiast zastosować współczesny arsenał środków nie jest zły, ale już jego zastosowanie nie zawsze mnie przekonywało. Wystarczy się zastanowić nad tym, ilu z nas sięgnęłoby po ciasto, które znalazło się nie wiadomo skąd na naszej wycieraczce...
Mimo, że miło spędziłam przy lekturze czas, po dotarciu do finału odkryłam, że tak naprawdę... nie bardzo w tę historię wierzę. Nie rozumiem bohaterów, nie potrafię wytłumaczyć ich postępowania. Motywy morderstw wydały mi się zbyt wydumane, relacje między postaciami niejasne. Może coś mi umknęło - przyznaję, czytałam tę lekturę dość szybko. Dwa pierwsze pytania, jakie nasuwają się już na początku lektury, to:
Dlaczego ktoś próbuje kogoś zabić powodując wypadek drogowy, w którym sam może ucierpieć?
Czemu bohaterka wykształciła się na konserwatora dzieł sztuki tylko po to, żeby nagle w wieku dwudziestu czterech lat wstąpić do policji i jakim cudem po kilku latach została komisarzem? (Zwłaszcza, że żaden z poczynionych przez nią kroków, nie uzasadnia takiego awansu. Hitem jest szukanie mordercy w helskich lasach, gdy jedyną bronią Anny jest... taser, a gdy dzielnej pani komisarz kumpel oferuje pomoc ta przez moment się opiera po czym zgadzając się mówi: No dobra. Chodź ze mną. Ale weź ten badyl. Nie ten. Tamten gruby...[2] i tak uzbrojony po zęby duet rusza na poszukiwania człowieka, który zdolny jest do wszystkiego). Przesłuchań Anna także nie potrafi prowadzić, czego dowiodła wręczając przesłuchiwanej, ot tak, na jej prośbę, tabletkę przeciwbólową.
Niewiele w tej powieści warstwy obyczajowej obiecywanej na okładce. Nie ma tego rodzaju napięcia, które sprawia, że historię czyta się z wypiekami na twarzy. Do przodu pcha ciekawość i lekkość, z jaką tę książkę się czyta.
Tym co jednak najbardziej irytujące, są... wykrzykniki!!! Można nimi obdzielić kilka innych powieści!!! Serio!!! Przed lekturą tej powieści, nie miałam pojęcia, jak bardzo męczący jest nadmiar wykrzykników. Zwłaszcza, że często pojawiają się w dziwnych miejscach lub z kontekstu wiadomo, że ktoś wypowiedział słowa "nieco" głośniej niż szeptem.
Oparła dłonie na biodrach i spojrzała na niego z politowaniem. Komplementy!!! O nie, nie!!![3]
Anna w mig opanowała własną słabość i podtrzymała go, jednocześnie drąc się wniebogłosy.
Ingvar!!! Lempi!!! Chodźcie tutaj!!! Ingvar!!! Lempi!!! Na pomoc!!! Cholera, jaki ty jesteś wielki, Lajon, na czym ty tak urosłeś?! Szlag by to...[4]
A może by tak mniej serio?
Mam wrażenie, że Magdalena Knedler o wiele lepiej sprawdza się w lżejszych, humorystycznych fabułach. Widać to na przykładzie debiutanckiego kryminału Pan Darcy nie żyje, gdzie oprócz wątku kryminalnego, było sporo zabawnych sytuacji, scen czy postaci. W Nic oprócz strachu te właśnie humorystyczne wstawki sprawdziły się najlepiej. Cudna jest postać fińskiej gospodyni Lempi - moja ulubiona w tej powieści, urocze są gatki w Smerfy i kłótnia w domu Anny (ta z fuckerami w roli głównej), zabawne są motyw okradania złodziei czy słabość Ingvara do zdrowego żywienia i wynikające z tego konflikty z Lempi.
Nic oprócz strachu to pierwszym tom trylogii z Anną Lindholm. Z jednej strony ciekawa jestem, jak potoczą się losy bohaterów, z drugiej - trochę obawiam się rozczarowania. Za autorkę trzymam jednak mocno kciuki, bo po lekturze debiutu wiem, że ma ciekawe pomysły, duże poczucie humoru i potrafi napisać dobrą książkę.
***
Książkę polecam
miłośnikom lekkich kryminałów
ciekawym twórczości Magdaleny Knedler w mniej humorystycznej wersji
***
[1] Magdalena Knedler, Nic oprócz strachu, Wyd. Czwarta Strona, 2016, s. 72.
[2] Tamże, s. 452.
[3] Tamże, s. 190.
[4] Tamże, s. 327.
***
Zobacz też:
Ciekawa fabuła i jednocześnie początek trylogii. Nie poznałam jeszcze twórczości pisarki :)
OdpowiedzUsuńW takim razie koniecznie przeczytaj "Pan Darcy nie żyje". Bardzo fajny, zabawny kryminał. :)
UsuńTo chyba pierwsza recenzja, która nie wynosi książki i autorki na piedestał. Powieść prawdopodobnie przeczytam, bo bardzo jestem ciekawa pióra autorki.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że akurat na mnie padło. Sama trafiłam na jedną negatywną recenzję, ale już nie pamiętam gdzie.
UsuńMam wrażenie, że to jest jednak powieść nie dla mnie, strasznie zawsze mnie denerwują wszelkie potknięcia, a te wykrzykniki chyba by na mnie działały jak płachta na byka.
OdpowiedzUsuńWykrzykniki to dramat. Nawet nie miałam pojęcia, że ich nadmiar tak bardzo może wkurzać.
UsuńSkąd w dzisiejszych czasach bierze się arszenik? A pomysł z uśmierceniem kotów, choćby i łakomych, raczej niesmaczny.
OdpowiedzUsuńZ kotami to przypadek. Nie wiedziały gamonie, co wygrzebały ze śmietnika.
UsuńA co do arszeniku - pojęcie nie mam. Nigdy nie potrzebowałam. ;)
Wygrzebały czy nie, nie należy się pastwić nad zwierzaczkami. A co do arszeniku - no właśnie, w aptekach od dawna nie sprzedają, trutka na szczury też chyba niearszenikowa już jest :D
UsuńPodpytałam autorkę i już wiem, obrońco kotów. ;)
UsuńCytuję:
"Można kupić przez internet 😊 znajdziesz całe mnóstwo stron. Plus warto się zakręcić przy osobach, które używają/używały starych barwników do mebli i znają ludzi, którzy je produkują - były na bazie arszeniku, ale je niedawno wycofano. Brałam też udział w zajęciach z chemii sądowej, gdzie bardzo pięknie wytłumaczono nam, jak można zrobić arszenik z... pestek od brzoskwini, a nawet pestek od jabłek 😊 więźniowie (ci kumaci) często się tego podejmują (w serialu Orange is the new black jest nawet taka scena, jak jedna więźniarka oddziela pestki od jabłka w wiadomym celu)."
Muszę przyznać, że mocno mnie to zaintrygowało. Nie to, żebym planowała domową produkcję, ale jednak. ;)
Nadal nie pochwalam mordowania zwierząt, choćby przypadkiem. Na marginesie, to nie wszystkie koty lubią sernik, Leninek preferuje drożdżowe, a Gieniek je co popadnie :)
UsuńPodziękuj Autorce za wyjaśnienia :)
Moja Mysza zdolna jest mi odgryźć palce i te podające sernik, i te podające drożdżowe. :D
UsuńPodziękowałam. ;)
Moi panowie odgryzają tylko w przypadku produktów mięsnych :P
UsuńFaceci! :P
UsuńJestem mniej więcej w połowie więc nie czytam na razie Twojej recenzji. Ale coś tak mi się widzi, że "Pana Darcy'ego" nie przebije.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem nie przebił, ale może Ty będziesz miała po finale inne wrażenia. ;)
UsuńWłaśnie te humorystyczne wstawki najbardziej mnie przyciągają do tego tytułu. Liczę na ciekawą lekturę :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się nie zawiedziesz. Udanej lektury! :)
UsuńPo Twojej recenzji w pierwszej kolejności sięgnę raczej po "Pan Darcy nie żyje" :)Nie czytałam jeszcze niczego tej autorki.
OdpowiedzUsuńO tak, tę książkę polecam z czystym sumieniem. :)
UsuńMuszę się przyznać, że chyba właśnie na taką lekturę mam obecnie ochotę :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak długo mnie nie było u Ciebie! Obiecuję poprawę! :)
W takim razie, czytaj i baw się dobrze. :)
UsuńOj tam, nie samym blogowaniem człowiek żyje. Ale zawsze jesteś mile widziana. :)
Jestem miłośniczką lekkich kryminałów więc to książka dla mnie! ;)
OdpowiedzUsuńUdanej lektury. :)
UsuńNo popatrz, jaki może być różny odbiór. U mnie były same superlatywy;)
OdpowiedzUsuńAno widzisz, wszystkim nie dogodzi. :D
UsuńTrochę szkoda, że są takie niedociągnięcia i nieprawdopodobności, bo wyjątkowo ich nie lubię w kryminałach. Niestety zauważyłam, że to dość częsta przypadłość - jakby autorzy pisali co im palce na klawiaturę przyniosą, licząc na to, że czytelnik się nie zorientuje...
OdpowiedzUsuńKryminał stał się ostatnio popularny i pewnie ta "częsta przypadłość" wynika z tego, że dużo osób bierze się za tworzenie w tym gatunku.
UsuńJakimś cudem nie zauważyłam tych wykzykników, serio :) Co do fabuły zaś, trochę niepotrzebnie tytuł ten jest promowany jako kryminał w szwedzkim klimacie, gdyż moim zdaniem to całkiem inna książka. Warstwa obyczajowa natomiast dotyczy dziwnych relacji między bohaterami. Przyznasz, że relacja Anny z Vidarem, Ingvarem (te imiona!) i Lajonem nie należy do normalnych i typowych :)
OdpowiedzUsuńW każdym razie, mnie wciągnęło, ale co ja tam wiem o kryminałach ;)
Kurcze, a mi jak się raz rzuciły w oczy, tak później ciągle po tych oczach dawały. :/
UsuńA z tą promocją często tak bywa. Czasami to jest bardzo krzywdzące dla książki i dla autora. Tutaj aż tak źle nie jest, ale nieraz reklamowano coś jako thriller, a akurat tego gatunku było jak na lekarstwo i czytelnik dziwił się, że ma w rękach obyczajówkę.
Fakt - relacje typowe nie są. Zaskoczyła mnie np. wyprawa Lajona z Helu do Szwecji. I ten jego stres spowodowany tym, że Anna nie odbierała telefonu. Rozbrajające. Choć ja i tak nadal najbardziej pamiętam gatki w Smurfy i brawurową kradzież w wykonaniu Lajona. :D
Jestem ciekawa swoich wrażeń wiec pewnie przeczytam. Natomiast nigdy bym nie pomyślała, że nadmiar wykrzykników może irytować i szkoda, że taka ta historia mało prawdopodobna.
OdpowiedzUsuńJa też bym o tym nie pomyślała, gdyby mnie nie zirytował. :P
UsuńA fabuła wydała mi się naprawdę intrygująca :) Książki na pewno nie skreślam (ta fińska gosposia mnie ciekawi :-)), ale jeśli mam wybierać, to najpierw "Pan Darcy nie żyje" ;-)
OdpowiedzUsuńFińska gosposia jest super! :D
Usuń