Jill Anderson Dotrzymana obietnica Wyd. Prószyński i S-ka 2016 428 stron |
Są takie książki, o których pisze się wyjątkowo trudno. Zaliczam do nich tzw. historie prawdziwe, zwykle spisane przez kogoś, kto niekoniecznie ma talent literacki, ale bardzo chcę opowiedzieć o swoich traumach. Często są to historie przejmujące, trudne, emocjonalnie ciężkie. Jak o nich pisać? Jak je oceniać?
O czym właściwie jest ta książka?
Niemal zawsze mam z tym kłopot i nie inaczej było tym razem, gdy po skończeniu lektury Dotrzymanej obietnicy Jill Anderson, przyszło mi usiąść przed laptopem i zabrać się za tworzenie tego tekstu, opowiedzieć o książce mieszczącej w sobie dramatyczną historię, ogrom cierpienia, konsekwencje ciężkiej decyzji, ale także książce, przez którą brnęłam z trudem. Nie dlatego, że emocjonalnie mnie wyczerpała lecz... zwyczajnie znużyła.
Dlaczego Jill Anderson zdecydowała się opowiedzieć o chorobie swojego męża i o zmaganiach z tym, co stało się jej udziałem po jego samobójczej śmierci? Przyznam szczerze, że nie jestem pewna. Chciałabym szczerze powiedzieć, że autorka, a zarazem bohaterka, chciała zwrócić uwagę świata na temat zespołu chronicznego zmęczenia, choroby, na którą zapadł jej mąż, że chciała pokazać, że człowiek powinien mieć możliwość zadecydowania o własnej śmierci, że eutanazja bywa czasami najlepszym rozwiązaniem, ale zarówno w trakcie lektury, jak i teraz, wciąż mam wrażenie, że Jill Anderson chciała przede wszystkim opowiedzieć o sobie. Usprawiedliwić się. Postawić siebie w roli ofiary. Bo przecież ona tylko chciała uwolnić męża od bólu. Gdy po raz kolejny postanowił umrzeć, nie zrobiła nic, by go uratować.
Te moje rozmyślania wynikają z tego z wrażenia, że to Jill gra pierwsze skrzypce w tej historii, że autorka nie skupia się na mężu i jego chorobie, a na sobie jako opiekunce, która pozwoliła mu umrzeć. Nie czułam więzi bohaterki z mężem, nie przekonały mnie jej wspomnienia o wspólnie spędzonych chwilach, nie współczułam jej, choć ona bardzo starała się, by tak było. Mam wrażenie, że powstanie Dotrzymanej obietnicy ma przede wszystkim wybielić Jill Anderson w oczach innych, a nie - jak się spodziewałam - zwrócić uwagę na ważne, kontrowersyjne tematy. Na chorobę, która przez niektórych traktowana była (jest?) jako słabość charakteru, a nie fizyczna dolegliwość, na możliwość zapewnienia sobie godnej, legalnej śmierci w chwili, gdy ból życia staje się nie do zniesienia. Może więc moje rozczarowanie w dużej mierze wynika z rozbieżności pomiędzy oczekiwaniami wobec lektury, a tym, co w niej znalazłam.
Trzy sposoby na opowiedzenie historii
Dotrzymana obietnica jest nie tylko opowieścią samej Jill Anderson. Jej wspomnienia przeplatają się ze stenogramami przesłuchań z lipca 2003 roku i stycznia 2004 roku oraz zapisem mów końcowych obrońcy i oskarżyciela.
Wspomnienia Jill to próba uchwycenia magii chwil. Niestety, więcej w niej opisów przyrody, niż scen z udziałem dwóch kochających się osób. Czy wspominając bliską, zmarłą osobę, skupiamy się przede wszystkim na plenerze, czy jednak na niej samej? Czy ważniejsze są otaczające nas barwy, dźwięki, faktury, czy gesty, słowa, spojrzenia, wykonywane czynności? Autorka skupia się na tym pierwszym. Wyszła więc raczej wydmuszka - barwna, atrakcyjna, ale emocjonalnie raczej pusta.
Wśród pachnącego groszku, który piął się po bambusowych tyczkach uwijały się pszczoły. Motyle - rusałki: ciemnoczerwone admirały i jaskrawe pawiki ze wzorami w kształcie pawich oczu, tłoczyły się wokół krzewów budlei, które wysiał. To roślina łatwa w hodowli, niewymagająca, często wyrasta przy torach kolejowych. Motyle piły z fioletowych, różowych i białych kielichów. W stawie, który wykopał, mieszkały rozmaite, pełzające stwory zajmujące się swoimi sprawami z taką samą pewnością siebie jak wszelkie miejskie męty.*
I tak dalej, i tak dalej... Za mało w tych pięknych obrazkach Paula, za mało emocji z nim związanych, za mało więzi łączącej go z żoną. Wiem, że każdy przeżywa pewne sprawy inaczej, ale gdy we wspomnieniach o człowieku, ów człowiek niemal nie występuje, nawet najpiękniejsze tło traci na atrakcyjności.
Stenogramy przesłuchań atrakcyjne są tylko na początku. Z jednej strony, ich publikacja pozwala poczuć ciężar rozmowy, jaką musiała odbyć Jill Anderson ze śledczymi, z drugiej - nużą ogromnie. Padają pytania o tamten feralny poranek, kiedy to ciało Paula zaczęło przybierać ciemnosiną barwę, a on sam coraz ciężej oddychał oraz o ten moment, gdy dzień wcześniej, mówiąc o tabletkach rzucił: Wybacz, tym razem wziąłem tyle, ile trzeba. Jill Opowiada o związku z Paulem, o lepszych i gorszych momentach małżeńskiej codzienności, o przebiegu choroby, próbach samobójczych męża, relacjach z jego rodziną. Zapis przesłuchania jest dokładny, a ono samo wielokrotnie zaczepia o te same kwestie. Daje to pojęcie o tym, jak trudne musiało być ono dla bohaterki, jak męczące, bolesne. Jednocześnie w pewnym momencie dla osoby z zewnątrz staje się po prostu nudne, zwłaszcza w tych momentach, w których nie niesie żadnej nowej wartości informacyjnej.
Fragmenty mów końcowych pojawiają się czasami na koniec krótkich rozdziałów. Dzięki nim poznajemy argumenty obu stron, obrony i oskarżenia.
Ważny temat, nieciekawa forma
Dotrzymana obietnica łączy się z tragiczną historią i szeregiem pytań, które cisną się na usta pod jej wpływem. O życie z osobą ciężko chorą, o możliwość decydowaniu o własnej śmierci, o winę osoby, która widząc jak bardzo cierpiący człowiek chce umrzeć, nie robi nic, by mu w tym przeszkodzić. Czy Jill mając świadomość tego, że jej mąż zażył śmiertelną dawkę leków, powinna wezwać pogotowie? Czy może pozwolić umrzeć człowiekowi, który dzień w dzień przeżywa ból tak silny, że śmierć wydaje mu się wybawieniem? Trudny temat, wielkie emocje, tym większe jest więc moje rozczarowanie formą opowieści.
I to jest właśnie przykład książki, którą nie wiem jak ocenić. Ważnej z moralnego punktu widzenia. Podanej w nieciekawej formie.
- Miał dopiero czterdzieści trzy lata - powiedziałam. - Będę już zawsze musiała z tym żyć.
***
Książkę polecam
miłośnikom literatury faktu
wielbicielom prawdziwych opowieści zwykłych ludzi
zainteresowanym historiami poruszającymi tematy niejednoznaczne moralnie
***
Książkę polecam
miłośnikom literatury faktu
wielbicielom prawdziwych opowieści zwykłych ludzi
zainteresowanym historiami poruszającymi tematy niejednoznaczne moralnie
***
* cytaty zaznaczone kursywą pochodzą z: Jill Anderson, Dotrzymana obietnica, przeł. Arkadiusz Nakoniecznik, Wyd. Prószyński i S-ka, 2016.
Szkoda, że ta historia jest przedstawiona w mało zachęcającej formie. Mimo wszystko mam zamiar przeczytać.
OdpowiedzUsuńMoże Tobie bardziej się spodoba. Mnie taka forma nie przypadła do gustu.
UsuńJeszcze nie wiem, czy po nią sięgnę. Szkoda, że przekaz jest taki, a nie inny. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWidziałam też pozytywne recenzje, więc jest szansa, że może Tobie się spodoba.
UsuńNie czytałam żadnej książki z tej serii, a "nużyć się" nie zamierzam.
OdpowiedzUsuńSerii po jednej książce zdecydowanie nie można oceniać. W "Kobiety to czytają" jest np. świetna powieść Katarzyny Kołczewskiej "Wbrew sobie". Naprawdę dobra, mocna obyczajówka.
UsuńWłaśnie bardzo nie lubię sytuacji, kiedy sięgam po powieść o tematyce interesującej, trudnej i ważnej, która jest idealnie w moim guście, a cała historia okazuje się niezbyt ciekawa ze względu na to, że autor nie poradził sobie z przedstawieniem jej...
OdpowiedzUsuńW takim razie wiesz z czym się zmagałam. :/
UsuńTrafiam na skrajne recenzje tej książki i właśnie nie wiem, co z nią zrobić. Niektórzy czytelnicy chwalą, że skupi skupia się ne bardzo trudnym temacie, inni ganią za pewną surowość. Myślę, że w Twojej recenzji zawarte zostały obie te obserwacje, tylko teraz pytanie czy chcę czytać o ważnym moralnie zagadnieniu podanym w nużącej, irytującej formie.
OdpowiedzUsuńNie wiem, co Ci poradzić. Tak samo, jak nie wiedziałam co napisać w tej recenzji.
UsuńPoznałabym tą historię, chociaż Twoja recenzja trochę mnie przystopowała. Szkoda, że tak mało w tym zmarłego Paula, emocji.
OdpowiedzUsuńMoże odbierzesz ją inaczej? Trudno mi powiedzieć. Naprawdę ciężko tę książkę ocenić.
UsuńSzczerze mówiąc nie lubie takich wyciskaczy, przez parę przebrnęłam i nie było to dobre doświadczenie :P
OdpowiedzUsuńNie mam nic przeciwko wyciskaczom, choć też, prawdę mówiąc, nie sięgam po nie często. Ta akurat, w moim odczuciu, do wyciskaczy nie należy.
UsuńChyba teraz nie jestem w nastroju na taką lekturę. Inna sprawa, że to znużenie i nieciekawa forma, o których piszesz, zniechęcają mnie jeszcze bardziej. Wiem, że może odebrałabym ją inaczej, ale ufam Twoim opiniom.
OdpowiedzUsuńMa trochę pozytywnych opinii. Mnie jednak wymęczyła. :/
UsuńTen twój pierwszy akapit idealnie opisuje typ książki, jakiego zwykle z pasją unikam ;).
OdpowiedzUsuńMnie się czasem nie udaje. Lubię czytać o prawdziwych historiach, ale nie zawsze trafiam na prawdziwe i dobrze napisane. ;)
UsuńKsiążkę kojarzymy, ale niespecjalnie nas przekonuje. Raczej nie mamy czego żałować.
OdpowiedzUsuńFragment tej książki, który zamieściłaś w swojej recenzji, jest straszny stylistycznie. Myślę, że odebrałabym tę powieść tak jak Ty, czyli poczułabym się przygnieciona bambusowymi tyczkami i pełzającymi po nich owadami, a nie tragedią Paula.
OdpowiedzUsuńNo, niestety. Nie najlepiej to wyszło. :/
Usuń