Dziś zabieram Was na krótki bieg po Berlinie. Trwał on niespełna dwie godziny, czyli o wiele krócej niż stworzenie dzisiejszej notki. Postaram się nie pisać w co drugim akapicie zdań w stylu "nigdy więcej zorganizowanych wycieczek" i jeśli mi się to uda, możecie być ze mnie dumni.
Chciałabym powiedzieć, że pomysł "jedźmy do Berlina z biurem podróży!" zrodził się w chwili niepoczytalności spowodowanej wyrżnięciem głowy o kant szafki lub zamroczeniem alkoholowym - niestety, z głową u mnie nie najgorzej (i będę się przy tym upierać), ani szafki, ani procenty nie krzywdzą jej boleśnie. Tę niezbyt rozsądną decyzję podjął mój wewnętrzny leń, któremu wystarczyło energii do tego, by zarezerwować wycieczkę, kupić przewodnik i plan miasta. Te ostatnie to nawet nie wiem po co, bo przecież tak wspaniale dałam się zorganizować, że nawet nie musiałam do nich zaglądać. Brawo ja.
A teraz morał: lenistwo nie popłaca.
Niby wiedziałam czym grozi uczestniczenie w zorganizowanych wycieczkach, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo się do nich nie nadaję. Wypłaczę się jednak kiedy indziej, w osobnym poście (a wypłakać się muszę, bo inaczej pęknę). No, ale nic to. Na razie startujemy.
Zbliża się południe (!!! - zwykle w południe jestem już zmęczona zwiedzaniem i zaczynam myśleć o czymś do zjedzenia, często jest to śniadanie, pierwsze...), gdy docieramy do Berlina. Za oknem Kreuzberg, dzielnica imigrantów, w której zdołałam zakochać się przesz szybkę i mam nadzieję wybrać się tam kiedyś na spacer. Bardzo ładne graffiti tam mają, a ja lubię graffiti. Murale, kolorki, świeżo parzoną kawę i kebab.
I zaczynanie wycieczek wcześniej niż w południe.
Jedziemy jednak dalej, za oknem migają pokryty graffiti squat, wypożyczalnia trabantów, fragment muru berlińskiego, Pomnik Pomordowanych Żydów w Europie. W końcu docieramy w okolice Reichstagu. Pierwszy punkt programu: przerwa na siku. Olewam ją ciepłym moczem, dzięki czemu mam czas na zrobienie kilku zdjęć (co, jak się wkrótce okaże, jest sporym osiągnięciem).
Ok, jesteśmy w komplecie, na wielu twarzach maluje się wyraz ulgi, która kosztowała pół euro od twarzy, a właściwie od... No, nie ważne. Twardzi, obojętni i sknery czekają na kolejną przerwę na siku za godzinę. Przewodniczka obiecuje, że ta będzie darmowa.
Idziemy pod Reichstag i okazuje się, że moje zwiedzanie będzie polegało na ciągłym dokonywaniu wyboru pomiędzy słuchaniem przewodniczki a fotografowaniem tego, o czym ona mówi. Już wiem, że "nigdy więcej zorganizowanych wycieczek". Obiecuję sobie powrót i zwiedzanie na własną rękę. Zdjęć robię więc niewiele, większość jest pstrykana na szybko, więc tylko krzywię się oglądając je w domu. Słuchanie przewodniczki także nie najlepiej mi idzie. Zainteresowanych jest garstka, pozostali radośnie paplają na sto różnych tematów, przy czym mało który zahacza o Berlin. Należy dodać, że każdy ma donośniejszy głos niż nasza pani z hawajskim kwiatem rozpoznawczym, którego obecność docenię, wiecznie zostając z tyłu i goniąc za grupą, by na kolejnym przystanku zdążyć usłyszeć "no to idziemy dalej".
Gmach parlamentu powstał w latach 1884-1894, ale wskutek pożaru z 1933 roku i działań wojennych stracił swoje reprezentacyjne walory. W latach 60' został odbudowany. Schemat "zbudować, zburzyć, odbudować" zdaje się dotyczyć większości berlińskich budynków. Zwiedzać budynek można bezpłatnie - z przewodnikiem lub też samodzielnie wybrać się na górę, by z perspektywy kopuły podziwiać panoramę Berlina lub... wnętrze Reichstagu. Audioprzewodnik dostępny jest także w języku polskim.
Ponieważ nie mam czasu na robienie zdjęć (musimy iść już dalej), robi mi się smutnawo. I ja, i niebo, tracimy humor przybierając ponure oblicza.
Trudno zresztą o optymizm, gdy mija się krzyże upamiętniające uciekinierów, którzy ponieśli śmierć próbując przekroczyć Mur Berliński. Chris Goeffroy jest ostatnią osobą zastrzeloną przez niemieckie służby graniczne przed upadkiem Muru.
Tymczasem pod Bramą Brandenburską kłębi się tłum. Każda paczka przyjaciół chce mieć tam pamiątkową fotkę, duety i podróżujący solo wyciągają ręce jak najdalej, by pstryknąć selfie.
Budowa Bramy trwała trzy lata. Ukończono ją w 1791 roku. Jej szczyt zdobi kwadryga (rydwan zaprzężony w cztery konie) powożona przez Wiktorię, boginię zwycięstwa, a kształt zawdzięcza stylizacji na modłę ateńskiego akropolu.
Bramę Brandenburską mam już za plecami, a przede mną ekipa pompująca Ziemię.
Ziemio nasza malutka,
rośnij duża, okrąglutka.
Ziemia rośnie, że aż strach...
Ok, wystarczy. Nie siejmy defetyzmu, tylko spójrzmy ponad sflaczałą Ziemię na ten niezbyt ciekawy budynek. Mieści się w nim najstarszy berliński hotel - Hotel Adlon należący do sieci Kempinski, najstarszej sieci hotelowej na świecie, skupiającej bardzo luksusowe placówki. I nagle robi się jednak ciekawiej. W pięciogwiazdkowym Adlon położonym w dzielnicy Mitte znajduje się restauracja wyróżniona dwiema gwiazdkami Michelin, pokoje wyposażone są w antyki, a marmur w łazienkach to norma. Jeśli macie przypadkiem ze sobą tysiąc złotych, to możecie... udać się do innego hotelu. W tym nie załapiecie się nawet na najtańszy pokój.
Skoro jednak macie już ten tysiąc złotych, to możecie skoczyć do kantoru i wymienić je na euro, po czym skorzystać z Berlin Horizontal. 45 euro za dwie głowy i możecie przez godzinę zwiedzać miasto w pozycji leżącej. Pomysł wydał mi się śmieszno-dziwny, dopóki nie zajrzałam na stronę firmy i nie obejrzałam zdjęć. Przy odrobinie wyobraźni można zorganizować sobie fajną pamiątkową sesję.
Uff... Znów muszę dogonić grupę. Udało mi się dopaść ją w okolicach ambasady brytyjskiej. Nie wrzucałabym zdjęcia tego budynku, ale muszę, bo chwilę później minęliśmy ambasadę polską. Podobno tymczasowo przeniesiono ją do innego budynku w innej części miasta, bo ten ma być remontowany. Zdjęto już flagi, ale cóż... po robotnikach ani śladu, a tymczasowość trwa już trzecią dekadę. I tak oto budynek straszy w centrum miasta. Flagi zdjęte, udajemy, że budynek nie nasz. A to przecież wymarzony plener jakiegoś horroru. No wiecie, akcja rozgrywa się w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym itp. Brakuje tylko wybitych szyb i bladej twarzy w białej koszuli widniejącej w jednym z okien.
Spacerując, co jakiś czas napotykaliśmy misie. Symbolem Berlina jest niedźwiedź, w związku z czym misie opanowały miasto, m.in. zachęcając turystów do zakupów. Tak, wróciłam z magnesem.
Ale bez zakładki.
A to, podobno kolejny symbol Berlina - Ampelmann. Ten sympatyczny ludzi, którego widzicie poniżej, trafił na berlińską sygnalizację świetlną. Podobno (tak w latach 60' ustalił niemiecki psycholog Karl Peglau) ludzie dużo lepiej reagują na takie rozbrajające typki, niż samą zmianę koloru zielonego i czerwonego. Ludzik miał więc mieć dobroczynny wpływ na zmniejszenie liczby wypadków z udziałem pieszych. Imię zyskał dzięki połączeniu słów die Ampel (sygnalizacja świetlna) i der Mann (człowiek). Obecnie w Berlinie znajdziecie firmowe sklepy, w których pełno jest gadżetów z Ampelmannem - kubków, ręczników, magnesów, długopisów, toreb, filiżanek, a nawet opakowań z kawą.
A poniżej dowód na to, że sanie są passé.
Rozglądając się na boki, ruszamy w stronę Placu Żandarmerii (Gendarmenmarkt). Uchodzi on za najpiękniejszy w mieście, podobnie jak za najpiękniejszy uznawany jest tamtejszy jarmark. Placu nie oglądaliśmy, bo jarmark zasłonił, jarmarku też nie, bo nie było czasu. Ot, wycieczka. W każdym razie to, czemu powinniśmy się przyjrzeć (i na pewno to zrobimy następnym razem), to centralnie położony Konzerthaus i postawione po jego bokach budowle: Katedra Francuska i Katedra Niemiecka, postawiona na wzór tej pierwszej.
Kolejnym punktem programu jest Katedra św. Jadwigi, jak wiele berlińskich budowli: zbudowana, zniszczona, odbudowana. Ta ma kilka polskich akcentów. Konsekrowana była przez Ignacego Krasickiego, arcybiskupa gnieźnieńskiego. Więcej akcentów moje uszy nie złowiły. Robiłam w tym czasie zdjęcia.
Tuż obok Katedry, znajduje się Uniwersytet Humboldtów, najstarszy berliński uniwersytet, założony w 1809 roku.
Tu zakończymy wycieczkę na dziś. Na ciąg dalszy zapraszam w piątek. :)
*** FOTORELACJE Z PODRÓŻY ***
*** JARMARKI W BERLINIE ***
Chyba całą wycieczkę spędziłaś na doganianiu grupy:D Mimo braku czasu zdjęć całkiem sporo i bardzo fajne:) Ja też nie lubię zorganizowanych wycieczek. Byłam tylko raz i wystarczy.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak to wyglądało. :D
UsuńMnie też ten jeden raz wystarczy.
I tak myślałam, że będzie gorzej, gdy pisałaś wcześniej o niezbyt fortunnym przebiegu wycieczki.
OdpowiedzUsuńGorzej to byłoby chyba tylko wtedy, gdyby zaczął padać deszcz. ;)
UsuńNo tak, o tym nie pomyślałam, a masz rację;)
Usuń:D
UsuńTeż kiedyś byłam na wycieczce w Berlinie...biegiem między kolejnymi opadami deszczu. Widok ze szczytu reichstagu jest niesamowity!
OdpowiedzUsuńUuu... Nam akurat pogoda się udała, choć po naszym przyjeździe się zachmurzyło.
UsuńOgromnie chciałabym zobaczyć tę kopułę! I widok oczywiście też. :)
Na zorganizowanej wycieczce byłam raz, jakieś 10 lat temu w Egipcie, ale akurat tam inaczej by się chyba nie dało. Ze względu na zaczepki miejscowych to raz, brak oznaczeń ulic czy sklepów w języku angielskim i ogólne "wyróżnianie się" na ulicy białych kobiet. Natomiast w Europie to chyba rzeczywiście lepiej zaplanować sobie wycieczkę we własnym zakresie :)
OdpowiedzUsuńFakt - w takich miejscach lepiej z grupą, ale tam, gdzie się da bezpiecznie samemu, to na pewno nie będę jeździła z biurem.
UsuńBardzo fajnie. Zawsze chciałam jechać do Berlina, ale zawsze coś mi w tym przeszkadza :( Mam nadzieję, że w końcu mi się uda :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy!
rodzinne-czytanie.blogspot.com
Trzymam kciuki! :)
UsuńBardzo chciałabym odwiedzić kiedyś Berlin, jeszcze nigdy tam nie byłam ;)
OdpowiedzUsuńWszystko przed Tobą. :)
UsuńI dlatego jak żyję na tym świecie nigdy jeszcze nie byłam na zorganizowanej wycieczce.
OdpowiedzUsuńPewnie kiedyś to nastąpi, ale po Twojej relacji z podróży będzie to zapewne później niż wcześniej.
Jest jeden plus tego maratonu - zdjęcia jak zwykle perfekcyjne:)
Ano widzisz, jesteś mądrzejsza i mniej leniwa ode mnie. :D
UsuńDzięki! :)
Bardzo podoba mi się Berlin. :-)
OdpowiedzUsuńMnie nie zachwycił, ale też nie było warunków do tego, żeby mu się dać zauroczyć. ;)
UsuńAkurat wróciłam z krótkiej wycieczce po Berlinie i muszę przyznać, że faktycznie jest tam pięknie! Samo miasto "oddycha" Bożym Narodzeniem ;) ładne zdjęcia, muszę tu pochwalić ;) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńhttp://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/
Mnie na razie nie zachwyciło, ale mam nadzieję, że kolejny wyjazd to zmieni. :)
UsuńNigdy nie byłam w Berlinie, ale chciałabym kiedyś odwiedzić to miejsce.
OdpowiedzUsuńPodobają mi się te graffiti squat - robią wrażenie.
Mnie też. Chciałabym mieć więcej czasu, żeby pospacerować po dzielnicy imigrantów, gdzie jest tego naprawdę sporo. :)
UsuńDlatego nie lubię zorganizowanych wycieczek. A do Berlina może kiedyś uda mi się wybrać.
OdpowiedzUsuńFajne miejsce na weekend. :D
UsuńWłaściwie zobaczyłyśmy to samo, tylko nas było 6, a Was 50, więc to też inaczej. My tak nie musieliśmy pędzić, a Berlin bardzo nam się podoba.
OdpowiedzUsuńO, w takiej mniejszej grupie zupełnie inaczej się zwiedza. :)
UsuńW Berlinie byłam 2 razy, ale chętnie tam powrócę, bo oczywiście nie zdążyłam zwiedzić wszystkiego. Nie ma to jak zwiedzanie w malej grupie znajomych z książkowym przewodnikiem. Pamiętam jak podczas drugiego wyjazdu do Berlina (z Magdeburga - studenckie koło zorganizowało wyjazd) niemiecka pani przewodnik relacjonowała po angielsku jak to Polska przysłużyła się do obalenia komunizmu. Po którymś z kolei powtórzeniu, że bohaterem był Leś Waleza zrozumiałam, że chodziło o Wałęsę haha, ale wątpię, żeby obcokrajowcy zapamiętali..
OdpowiedzUsuńLeś Waleza. Dobre. :D
Usuń