poniedziałek, 21 grudnia 2015

Filmowy Rzym: "Rzymskie wakacje"



Czy miłość, która rozkwitła w Wiecznym Mieście ma szansę trwać... wiecznie?



Rzymskie wojaże filmowe czas zacząć.

Co prawda seanse zaplanowałam na przyszły rok, ale na szczęście to nie olimpijski wyścig, za falstart nikt nie karze. Na pierwszy ogień - klasyk z Audrey Hepburn i Gregorym Peckiem, czyli Rzymskie wakacje Williama Willera. Czarno-biała produkcja z 1953 roku opatrzona etykietką "komedia romantyczna" została nominowana do Oscara w dziesięciu kategoriach i w trzech z nich nagrodzona statuetką. Jedna z nich przypadła Audrey Hepburn za rolę księżniczki Anny na wagarach. Aktorka zdobyła też serca jury przyznającego Złote Globy oraz nagrody BAFTA. Gregory Peck musiał obejść się smakiem, a na swojego pierwszego (i jedynego) Oscara poczekać dekadę, kiedy to doceniono jego rolę w Zabić drozda.





Zwykle zwykłe dziewczęta marzą o roli księżniczki. W Rzymskich wakacjach księżniczka marzy o zwykłym życiu. Jej codzienny grafik doprowadza ją do rozpaczy. Reżyserowane reakcje, wykuwane na pamięć przemowy, wymuszony uśmiech i taka sama uprzejmość, dziękuję, bardzo mi miło, dłoń machająca z pozdrowieniami, dłoń podsuwana do kurtuazyjnego cmoknięcia, tu bal, tam przemówienie, tu spotkanie z prasą, tam lunch służący zacieśnianiu społecznych więzi. Zero czasu dla siebie, zero szans na pozbycie się krępujących więzów zasad, nakazów, zakazów, przykazów, rozkazów, powinności. Ot, życie księżniczki, dla której spanie w piżamie zdaje się szczytem ekstrawagancji (na którą pozwolić sobie nie może).

Któregoś dnia, podczas służbowego pobytu w Rzymie, księżniczka wymyka się nocą ze swego apartamentu. W wyniki splotu pewnych okoliczności, ląduje w mieszkaniu dziennikarza, dla którego chwilowo jest tylko kłopotem wymagającym przenocowania. Dopiero za dnia, gdy Joe Bradley odkryje tożsamość kobiety, dotrze do niego, że gości pod swym dachem kogoś, kto może mu zapewnić materiał na świetny artykuł. Świetny, a przede wszystkim - dobrze płaty. Udaje, że nie rozpoznaje księżniczki w swej nowej znajomej, a sam podaje się za handlowca. Sprawiając wrażenie przyjaciela, który chce pomóc swej towarzyszce w spędzeniu wyjątkowego dnia w Wiecznym Mieście, jednocześnie zbiera materiał na tekst do gazety.





Rzymskie wakacje to film ciepły, zabawny i przemyślany. Kończy się zupełnie nie tak, jakby się można było spodziewać, choć symboliczne obcięcie włosów przez Annę jest tu pewną wskazówką. Aktorsko film wypada wspaniale. Gregory Peck jest czarujący, szarmancki, sympatyczny, ale ma też urok złego chłopca, za który... jeszcze bardziej się go uwielbia. Gdy się wzrusza - jest absolutnie rozczulający. Jego partnerka, Audrey Hepburn, to po prostu chodzący wdzięk i czar. Grana przez nią postać jest rozbrajająco naiwna i szczera, dziecięco spontaniczna, ale i dojrzała, gdy wymaga tego jej rola księżniczki, choć nawet wówczas z oczu nie znikają figlarne iskierki. Jej radość z powodu jednego, jedynego wolnego dnia, ogromnie się udziela. Z miejsca przypomniały mi się te momenty, kiedy udawało mi się zapomnieć o kłopotach, obowiązkach, planach i po prostu można się było cieszyć chwilą. Od takich wspomnień uśmiech sam wypełza na twarz.

Na pierwszym planie romantyczna historia, w tle Wieczne Miasto. To pierwszy amerykański film nakręcony w całości we Włoszech. Nawet w biało-czarnych barwach Rzym prezentuje się pięknie. Być może mieszkanie Bradleya nie należy do eleganckich (no dobra, na pewno nie), ale chętnie bym tam pomieszkała, choćby dla tego tarasu z widokiem na miasto. Kieliszek wina musi tam smakować wybornie.

Mam nadzieję, że niedługo i ja usiądę w słońcu na Schodach Hiszpańskich jedząc lody, śmiejąc się i korzystając z tego dnia, kiedy nic się nie musi, a wszystko można.




zwiastun filmu

Dean Martin On An Evening In Roma

***

Zobacz też:

21 komentarzy:

  1. Oglądałam kilka lat temu na wakacjach, gdy telewizor odbierał tylko jedną stację i absolutnie nie żałuję, bo to był cudowny film :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, jak może być przydatny ograniczony dostęp do oferty tv. :D

      Usuń
  2. Cieszę się na to Twoje rzymskie wyzwanie filmowe :)

    Uwielbiam ten film, tak jak uwielbiam samą Audrey Hepburn. Kupiłam sobie nawet na DVD, żeby czasem do tej historii wracać - jest w niej ponadczasowy urok, który nie pozwala oderwać się od ekranu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też. :D

      A polecasz coś jeszcze z Audrey? Widziałam tylko "Śniadanie...".

      Usuń
  3. Kiedyś gdy byłam mała oglądałam z moją babcią wszystkie filmy starszego kina. Teraz gdy wyrosłam jakoś mnie już nie wciągają. Jak literatura tak filmy tylko współczesne - jak dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja odwrotnie - dopiero teraz powoli mobilizuję się, żeby obejrzeć także starsze filmy.

      Usuń
  4. Wstyd mi, ale prawie w ogóle nie znam klasyki kina :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham ten film! Nie wiem, jak mogłaś go wcześniej nie widzieć! Audrey jest boska, no i ten Rzym... Mam nadzieję,że spodoba Ci się tak jak mi i zakochasz się we Włoszech. Wiesz jak mówią: "człowiek jeździ po całym świecie, a na koniec i tak okazuje się, że najfajniejsze są Włochy" :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam straszne tyły w oglądaniu starszych filmów, a w już czarno-białych to w ogóle...

      Ostatnio czytałam artykuł na NG, w którym padło to stwierdzenie. Aż się boję tego zakochania, bo przecież tyle miejsc w Hiszpanii mam do zobaczenia. :D

      Usuń
  6. MUSZĘ to obejrzeć, klasyk! :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeden z najlepszych filmów z Audrey. Uwielbiam, mogę oglądać stale i wciąż.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam tylko dwa filmy z tą aktorką, ale postaram się nadrobić zaległości.

      Usuń
  8. Żona swego czasu skłoniła mnie do obejrzenia niemal wszystkich filmów z Audrey. Większością nie byłem zachwycony, kilka wręcz mnie zmęczyło, ale ten jeden uwielbiam. Nie wiem w sumie za co, ale dobrze mi się go ogląda od początku do końca. Jedyne tego typu 10/10 jakie do tej pory mi się przytrafiło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten film ma swój urok. Wielbicielką komedii romantycznych nie jestem, ale tę oglądało się bardzo przyjemnie. Mojemu mężowi też się podobał.

      Usuń
    2. A Peck był chyba jedynym tak fajnym partnerem jaki przytrafił się Audrey, bo reszta to jak pamiętam dupki, albo nudziarze.

      Usuń
    3. Trudno mi się do tego odnieść, bo oprócz tego oglądałam tylko "Śniadanie u Tiffany'ego". Ale muszę przyznać, że Audrey jest tak urocza, że na jej partnerów mniej zwracam uwagę.

      Usuń
  9. Nie mogę sobie przypomnieć, czy oglądałam ten film, skleroza :P Ale tytuł kojarzę...

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.