Joanna Marat Jedenaście tysięcy dziewic Wyd Prószyński 2015 454 strony |
To nie jest saga, bo nitka rwie się gdzieś w połowie ściegu i zamiast dumnego pochodu kolejnych pokoleń spod igły wyskakują same pojedyncze egzemplarze. Widocznie jakiś złośliwy krawiec spruł solidne szwy i cała rodzinna materia trzyma się jedynie na fastrygach[1].
Ten dość oryginalny komentarz staje się w pełni zrozumiały dopiero po zakończeniu lektury najnowszej powieści Joanny Marat Jedenaście tysięcy dziewic. Wtedy też docenia się jego trafność. Tak, to mogłaby być saga rodzinna, ciepła, pełna emocji, przekazywanych z pokolenia na pokolenie komódek, zastaw, biżuterii, opowieści. Anka i Wiesiek mieszkają w willi, której pierwsza właścicielka zatonęła wraz z niemieckim statkiem pasażerskim MS Wilhelm Gustloff, a to już jest przecież punkt wyjścia całkiem niezłej historii o kilku pokoleniach zamieszkujących ten dom. Willa mogłaby być milczącym świadkiem sukcesów i porażek kolejnych generacji, miłości, konfliktów, wspomnianego pochodu pokoleń.
Do tamtych, wojennych czasów autorka wpuszcza nas przez furtkę, przez piwniczne drzwi, pokazuje wycinek dramatycznych zdarzeń, każe wsłuchać się w odgłosy żołnierskich butów uderzających o podłoże, dźwięk rozdzieranego materiału, wrzasków i szlochów kobiet. Rok później na świat przyszło wiele niechcianych dzieci. To także dobry, choć niełatwy początek.
Do tamtych, wojennych czasów autorka wpuszcza nas przez furtkę, przez piwniczne drzwi, pokazuje wycinek dramatycznych zdarzeń, każe wsłuchać się w odgłosy żołnierskich butów uderzających o podłoże, dźwięk rozdzieranego materiału, wrzasków i szlochów kobiet. Rok później na świat przyszło wiele niechcianych dzieci. To także dobry, choć niełatwy początek.
Porównanie powieści do patchworku wydaje się ogromnie trafne. Powstał on z łat życiorysów, ale zbyt wiele tu krzywd, by bohaterowie mogli trzymać się razem. W tej historii ci, którzy powinni być sobie bliscy, próżno owej bliskości wypatrują. W pewien sposób od siebie zależni, połączeni więzami krwi, żyją obok siebie, rzadko zaś ze sobą. Nici się prują, patchwork rozchodzi. Jeszcze kilka scen, a rozpadnie się nieodwracalnie. Czy te kalekie więzi dadzą się naprawić, nim igła zacznie trafiać w próżnię, a jakość szwu straci na znaczeniu?
Główną bohaterką dramatycznej powieści obyczajowej Jedenaście tysięcy dziewic Joanny Marat jest Anna. Ma ona jedną przyjaciółkę (której małżeństwo zamiast szczęścia przynosi jedynie siniaki), słabość do koloru niebieskiego, niezdrowe relacje z apodyktyczną matką, wiarołomnego męża, który stoi okrakiem między ich wspólnym domem, a domem kochanki, wciąż nie potrafiąc podjąć ostatecznej decyzji. Ma też raka. Nie ma natomiast sił, włosów i pewności co do tego, jak długo będzie mogła zostać w domu, który z taką radością urządzała. Jeśli mąż zażąda rozwodu, będzie musiała się wyprowadzić.
Wokół łaty Anny jest wiele innych łat, mniej lub bardziej połączonych z jej własną. Joanna Marat co jakiś czas przeskakuje na owe fragmenty patchworku, pozwalając nam bliżej przyznać się ich właścicielom. W ten sposób poznajemy myśli Gośki, kochanki Wieśka czy Reginy, jej byłej teściowej. Głos zabierają tu głównie kobiety i to one nadają bieg wydarzeniom, choć ich energia zwykle skoncentrowana jest na mężczyznach. To jeszcze nie są te wolne, niezależne kobiety. Często mają siłę, by wziąć na siebie wiele ciężarów jakie przynosi im życie, a jednocześnie tej samej siły im brak, gdy trzeba postawić na swoim, kopnąć faceta w zadek i poszukać sobie szczęścia w innym związku lub, dla odmiany, solo. Próżno tu szukać więc szczęśliwych par i udanych związków. Królują żale, pretensje, zdrady, zaniedbania, alkohol, przemoc. Nic dziwnego, że szwy są tak liche. Trudno, by utrzymywały się na kłamstwach, unikach czy słabościach.
Spodziewałam się tu nieco mocniejszego osadzenia w rzeczywistości Gdańska, więcej opisów, wędrówek ulicami miasta. Autorka stawia jednak na ludzi, nie na miejsca, choć w tych ludzkich życiorysach nie może zabraknąć odwołań do zdarzeń czy punktów na mapie, bo z bolszewickiego gwałtu narodziło się wiele dzieci, bo być może modlitwy w kaplicy Jedenastu Tysięcy Dziewic prędzej trafią do adresata. Pojedyncze kadry z historii miasta wpasowują się w fabułę, a sama kaplica to pozostałość po Gdańsku wielokulturowym, wielonarodowościowym, gotyckie rzeźby, które zdołały oprzeć się niszczącej sile czerwonoarmistów.
Zaskoczyła mnie autorka warstwą językową, zaskoczyła pozytywnie. Opowiada najczęściej krótkimi zdaniami. Prosto, celnie, dosadnie, z niewymuszoną naturalnością, czasem ironicznie, niekiedy złośliwie. Trudno mi tu wybrać odpowiedni przykład, bo wydarcie go z kontekstu, z potoku słów, z jakiejś sceny, odbiera mu mocy, tła, charakteru. Joanna Marat zgrała wszystkie sceny doskonale, jedynie czasem balansując na skraju przegadania, ale nie przekracza cienkiej linii rozdzielającej podziw od poczucia przytłoczenia i nadmiaru słów.
Jedenaście tysięcy dziewic to powieść pełna celnych spostrzeżeń i charakterystyk. Łatwo tu wczuć się w emocje bohaterów, bo bywają one zaskakująco bliskie tym, które niejednokrotnie sami przeżywamy. Świetnie autorce wyszły zarówno postaci negatywne (matkę Anki ma się ochotę udusić gołymi rękami, a przynajmniej mocno nią potrząsnąć) jak i te niejednoznaczne, wzbudzające mieszane uczucia. Polubiłam postać Anki, z jej łysą głową skrywaną pod chustką, zamiłowaniem do błękitów, turkusów, kobaltów, z cichą zgodą na to, co przyniesie los, choć zwykle przyciągają mnie twarde charaktery i mocne postaci. Anna wzbudza uczucia matczyne, ciepłe, opiekuńcze. Może dlatego, że sama takich nie zaznała i po prostu chciałoby się z nią podzielić tym, co samemu się dostało.
Zaskoczyła mnie autorka warstwą językową, zaskoczyła pozytywnie. Opowiada najczęściej krótkimi zdaniami. Prosto, celnie, dosadnie, z niewymuszoną naturalnością, czasem ironicznie, niekiedy złośliwie. Trudno mi tu wybrać odpowiedni przykład, bo wydarcie go z kontekstu, z potoku słów, z jakiejś sceny, odbiera mu mocy, tła, charakteru. Joanna Marat zgrała wszystkie sceny doskonale, jedynie czasem balansując na skraju przegadania, ale nie przekracza cienkiej linii rozdzielającej podziw od poczucia przytłoczenia i nadmiaru słów.
Jedenaście tysięcy dziewic to powieść pełna celnych spostrzeżeń i charakterystyk. Łatwo tu wczuć się w emocje bohaterów, bo bywają one zaskakująco bliskie tym, które niejednokrotnie sami przeżywamy. Świetnie autorce wyszły zarówno postaci negatywne (matkę Anki ma się ochotę udusić gołymi rękami, a przynajmniej mocno nią potrząsnąć) jak i te niejednoznaczne, wzbudzające mieszane uczucia. Polubiłam postać Anki, z jej łysą głową skrywaną pod chustką, zamiłowaniem do błękitów, turkusów, kobaltów, z cichą zgodą na to, co przyniesie los, choć zwykle przyciągają mnie twarde charaktery i mocne postaci. Anna wzbudza uczucia matczyne, ciepłe, opiekuńcze. Może dlatego, że sama takich nie zaznała i po prostu chciałoby się z nią podzielić tym, co samemu się dostało.
Coś się w jej życiu skończyło. Ten spokój i ład, do którego tak wytrwale dążyła[2]. Czy Ance uda się go odzyskać? Czy będzie musiała opuścić swoje niebieskie królestwo? Czy znajdzie miłość, pokona chorobę, będzie potrafiła urządzić sobie życie po swojemu? Czy zdoła ocalić nici łączące ją z innymi, a może wcale nie będzie jej na tym zależeć?
Patchwork bohaterów Joanny Marat rozchodzi się w szwach, zaś jej proza jest spójna, przemyślana, emocjonalnie prawdziwa. Taką twórczość polecam bez wahania.
***
Książkę polecam
miłośnikom prozy obyczajowej
wielbicielom prawdziwych emocji
mieszkańcom gdańska
poszukującym opowieści o kilku pokoleniach
miłośnikom opowieści o niełatwych relacjach międzyludzkich
***
Właśnie skończyłam czytać inną książkę autorki i planuję przeczytać następną, bo jej proza zdecydowanie ma w sobie coś pociągającego:)
OdpowiedzUsuń"Monogram"?
UsuńZainteresowałaś mnie tą powieścią, poszukam jej.
OdpowiedzUsuńJuż od dłuższego czasu na nią poluję. Bardzo chętnie bym ją przeczytała :)
OdpowiedzUsuńBrzmi interesująco. Chętnie się za nią rozejrzę :)
OdpowiedzUsuńOj tak, matka Anki to wredna małpa była, szlag mnie trafiał w czasie lektury.
OdpowiedzUsuńStraszna zołza. Nie wiem, czy miałabym do niej tyle cierpliwości co Anka. Ale za to doceniam moją Mamę. :D
UsuńWspaniała recenzja wspaniałej książki. Z wielką chęcią przeczytam.
OdpowiedzUsuńNo właśnie. A przed chwilą przeczytałam negatywną recenzję tej książki. Trzeba samemu sprawdzić :)
OdpowiedzUsuńMoje-ukochane-czytadelka
Cóż, tak to jest - jednym się podoba, innym nie. Ale wydaje mi się, że ta akurat może się podobać mniej lub bardziej w zależności od preferencji czytelniczych, ale na całkiem negatywną opinię na pewno nie zasługuje.
UsuńPo takiej recenzji nie mogłabym przejść obok niej obojętnie...
OdpowiedzUsuńwww.maialis.pl
Brzmi interesujaco, choc w temacie Gdanska ciezko przescignac Chwina i Huelle. "Hanemann" to ukochana powiesc jednego z moich znajomych Hiszpanów, natomiast "Spiewaj ogrody" to najlepsza powiesc, jaka przeczytalam w ubieglym roku.
OdpowiedzUsuńAż wstyd się teraz przyznać, że Chwina w ogóle nie czytałam, a Huelle znam z zaledwie dwóch książek, z czego jednej prawie nie pamiętam. "Śpiewaj ogrody" dopisałam sobie do listy, ale pewnie zginie w gąszczu innych. Niestety.
UsuńO. Czemu jak czemu, ale wiem, że Twoim rekomendacjom mogę zaufać.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że tak zostanie. :D
UsuńBardzo chciałabym przeczytać tę książkę :)
OdpowiedzUsuńKsiążka leży już na mojej półce, więc to tylko kwestia czasu, kiedy zabiorę się za jej czytanie. Mam nadzieję, że przypadnie mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPrzemawia do mnie, gdy w powieściach pojawia się jakiś motyw przewodni/metafora, tak jak tu ten patchwork. Zachęciłaś nie do lektury!
OdpowiedzUsuńMuszę przeczytać, fabuła do mnie przemawia. Masakra, tylko kiedy znajdę czas...
OdpowiedzUsuń