poniedziałek, 23 czerwca 2014

"Bonda znaczy jakość"
* wywiad z Katarzyną Bondą *

Katarzyna Bonda

Gdy zabrałam się za stopniowe nadrabianie zaległości w polskiej literaturze kryminalnej, na mojej liście pojawiło się nazwisko Katarzyny Bondy. Autorka zaintrygowała mnie nie tylko tematem swojej twórczości, ale także życiorysem. 

Ukończyła dziennikarstwo i nauki społeczne na Uniwersytecie Warszawskim oraz scenariopisarstwo na łódzkiej filmówce. Zanim zaczęła wymyślać fabuły była dziennikarką. Współpracowała z najlepszymi pismami w Polsce. Gdy jej przygoda z mediami dobiegła końca, postanowiła... nauczyć się pisać, opowiadać historie. Nie wierzy bowiem w muzę, natchnienie i inne nadprzyrodzone moce twórcze. By dobrze pisać, należy mieć dobre przygotowanie warsztatowe. Wwiedzą dzieli się więc teraz z uczestnikami stworzonej przez siebie, pierwszej w Polsce szkoły kreatywnego pisania (maszynadopisania.pl). Swoje historie opiera o prawdziwe zdarzenia, a dziennikarskie doświadczenie i ogromne przywiązywanie wagi do szczegółowego researchu sprawiają, że w jej książkach nie ma miejsca na nieścisłości i przekłamania.

Zadebiutowała w 2007 roku. To ona wprowadziła do polskiej literatury postać profilera, Huberta Meyera, którego pierwowzorem był najlepszy z najlepszych Polaków w tej dziedzinie - Bogdan Lach. Debiutancka Sprawa Niny Frank została nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru.

Katarzyna Bonda - pewna siebie, ale nie zarozumiała. Zna swoją wartość, uwielbia wyzwania, wszystko, za co się bierze, stara się doprowadzić do perfekcji. Dla swoich czytelników zawsze znajdzie czas i dobre słowo. Uśmiechnięta, z dużym poczuciem humoru, o swojej pracy opowiada z ogromnym zaangażowaniem. Warto się wybrać na jej spotkanie autorskie. Coś o tym wiem. Byłam na dwóch.

Bibliografia:

Trylogia o profilerze Hubercie Meyerze
Sprawa Niny Frank (2007) - wznowiona jako Dziewiąta runa (2011), 
Florystka (2012)

Dokumenty kryminalne
Polskie morderczynie (2008)
Zbrodnia niedoskonała (2009)

Tetralogia o profilerce Saszy Załuskiej (w maju premierę miał pierwszy z planowanych tomów)
Pochłaniacz (2014)

***



Właśnie pojawiła się na rynku Pani najnowsza książka – Pochłaniacz. Nowa powieść, nowy cykl, nowa bohaterka, ale podobnie jak w debiutanckiej Sprawie Niny Frank (Dziewiąta runa) także i tu pojawia się motyw profilowania, który stał się w pewnym sensie znakiem rozpoznawczym Pani prozy. Skąd tak ogromne zainteresowanie tą dziedziną?

Ponieważ ta metoda idealnie pasuje do fabuły kryminału. Profiler zadaje kluczowe pytanie: „dlaczego?” i ja także – już jako nastolatka – wciąż je zadawałam. W moich kryminałach czytelnik otrzymuje odpowiedź nie tylko „kto zabił” ale też „jaka jest prawda”. Fascynuje mnie odkrywanie tajemnic, badanie umysłów ludzkich (im mroczniej tym ciekawiej – zawsze, nie ma wyjątków) ale pracować w policji bym nie mogła. Dlatego wybrałam postać Saszy jako substytut. Ona za mnie rozwiązuje te zagadki, a ponieważ to genialna metoda i jednocześnie kopalnia wiedzy, wpadłam w profilowanie jak śliwka w kompot. Dziś już nie ulega kwestii kto odkrył ten zawód dla Polaków. To byłam ja (wtedy nie wiedziałam, że odkrywam Amerykę – słowo). Miałam wtedy dwadzieścia kilka lat i byłam jeszcze dziennikarką z misją. Pisałam tekst o niewyjaśnionych zbrodniach i trafiłam do Rawicza, gdzie całemu miasteczku chcieli zrobić testy DNA. W sklepie spożywczym zasztyletowano młodą dziewczynę i nie mogli wykryć sprawcy. Napisałam tekst i po jakimś czasie znalazłam notkę, że znaleziono zabójcę, który okazał się seryjnym mordercą. Zadzwoniłam do komendanta i zapytałam, jak go znaleźli. Usłyszałam, że przyjechał – cytuję: „koleś w czarnym płaszczu”, wziął akta na noc, a rano jak komendant przeczytał, to wiedział, o kogo chodzi. I on się przyznał nie tylko do tej sprawy. Komendant nie znał nawet słowa profiler, mówił „jakiś prowajder”. To było w 2004 roku. Dziś już każdy wie, kto to jest. Poprosiłam pana komendanta, żeby dał mi telefon do tego „prowajdera”, bo nie mogłam uwierzyć, że jest w Polsce ktoś, kto naprawdę zajmuje się profilowaniem. Kiedy pojechałam na wywiad miałam szczątkową wiedzę z filmów i z anglojęzycznej literatury. Wiele osób w Polsce do tej pory nie wierzy w skuteczność profilowania. Kiedy wyszła moja książka o profilowaniu była cała masa głosów, że to nie jest dziedzina naukowa tylko wróżenie z fusów i jasnowidztwo. Ja odpieram te ataki, im głębiej wchodziłam w tę dziedzinę, tym bardziej widziałam, jak to jest bardzo analityczne. Wszystkie elementy musza się złożyć jak puzzle.

Profiler nie wróży z fusów. Ma natomiast do wykonania kawał ciężkiej pracy umysłowej. Na czym ta praca polega? Jakie predyspozycje trzeba mieć, by myśleć o wykonywaniu takiego zawodu?

Profiler używa psychologii, ale musi mieć wiedzę z wielu dziedzin, z kryminologii, wiktymologii, prawa, musi wiedzieć, jak rozmawiać z patologiem. Na przykład nie zdajemy sobie sprawy, że trakcje mostów albo linii elektrycznych bardzo wpływają na postrzeganie przestrzeni. Jeśli sprawca chce ukryć zwłoki, to trudniej jest mu przekroczyć Wisłę. Mieszka po jednej stronie, to ukryje je po drugiej, bo będzie czuł się bezpieczniej, bo to nie jest jego teren. Była taka sprawa z babcią, która usypiała staruszki benzodiazepinami. Długo nie mogli jej znaleźć, dopiero kiedy profiler wszedł do sprawy to określił jej wiek, płeć i to, że ona dojeżdża do Warszawy kolejką. Określił jej strefę buforową (bezpieczną, gdzie mieszka) i strefę działania. Profil jest długą ekspertyzą na kilka stron, w której policjanci dostają pigułę psychologiczną i wiedzę wiktymologiczną o ofierze plus najważniejsze czyli cechy osobowości sprawcy. W jakim jest wieku, gdzie może mieszkać, jakiej jest płci, orientacji seksualnej, jaką pracę wykonuje. By być tego typu ekspertem trzeba mieć ogromną wiedzę ale też tzw. dar – i mówią o tym uznani eksperci także z zagranicy. Intuicja odgrywa wielką rolę. Potrzebny jest policyjny nos i dobra znajomość psychiki ludzkiej. Kobiety w tej branży są najlepsze, choć najtrudniej im się w tym zawodzie utrzymać ze względu na ciężką materię, w jakiej psychologom policyjnym przychodzi pracować.



To Pani przyczyniła się do swego rodzaju promocji tego zawodu, wprowadziła do literatury polskiej postać profilera. Lubi Pani przecierać szlaki? Być pierwsza? Czy w pewnym momencie, po skończeniu cyklu o Saszy Załuskiej, planuje Pani powiedzieć „dość” i zaskoczyć czytelnika zupełnie inną tematyką?

Tak, lubię być pierwsza i niepowtarzalna. Lubię przecierać szlak, wciąż podwyższać sobie poprzeczkę. Szczycę się tym, że nie da się mnie zaszufladkować, że nigdy nie będziecie wiedzieli czego się po mnie spodziewać, kiedy wychodzi moja nowa książka. Wolę zaryzykować i przegrać, bo np. nie zostanę jeszcze zrozumiana (tak było z profilowaniem, ale i ze szkołą pisania oraz książką o prawdziwych zabójczyniach) niż działać rutynowo. Nigdy nie będę tworzyła „hamburgerów” czyli identycznych produktów literackich. To moja dewiza i jest to jedyna rzecz, której bardzo pilnuję. Wiem o pisaniu bardzo dużo, długo się uczyłam opowiadać od najlepszych nauczycieli światowej klasy. Efekt jest widoczny już teraz. Pochłaniacz jest na jednym z pierwszych miejsc na liście bestsellerów (dziś, kiedy udzielam tego wywiadu to 6 miejsce, a wciąż idzie w górę [w dniu publikacji już 3! - przyp. red]). Uważam to za bardzo dobry wynik, bo książka jest na rynku zaledwie trzeci tydzień i ten fakt daje mi poczucie, że moja droga została wybrana słusznie. To także dowód na to, że jakość może iść w parze z sukcesem komercyjnym. Wierzę, że to czytelnik wie najlepiej co jest dobre i czego szuka w literaturze. Jeśli kupił moją książkę, wydał pieniądze, to znaczy, że uznał to wartościowy produkt. Jestem dumna z jego wyboru. Na rynku jest milion książek i mógł kupić kogoś innego, a wybrał Bondę. Ten sukces Pochłaniacza jest w pełni zasłużony, bo jestem na rynku już prawie dziesięć lat i wreszcie udało mi się zdobyć rynek, ale nie ma to nic wspólnego z pychą czy zarozumialstwem. Ja po prostu podchodzę do pisania książek zawodowo. Profesjonalista nie miota się po omacku w fabule. To ważne, żeby pisarz wiedział jaki ma azymut, by wiedział wreszcie, co tak naprawdę chce opowiedzieć. Ja zawsze wiem, a jeśli nie wiem, nie zaczynam pisać, by się nie wystrzelać z pomysłów. Dlatego też moje książki mają także walor poznawczy, możecie znaleźć w nich elementy niekryminalne, które ubogacą wasz bank danych. I ja sama też tego szukam w literaturze. Nikt mi nie powie, że coś jest niewiarygodne, bo to, o czym piszę mogłoby się zdarzyć, choć zwykle nigdy się nie zdarzyło. Wytworzyła to moja wyobraźnia, ale posiłkowałam się prawdziwymi elementami, z których składam układankę, jak dzieci budowle z klocków lego. Dlatego też w moich książkach posłowie zajmuje kilka stron. Zawsze pamiętam o wszystkich moich konsultantach, bo bez ich pomocy nie powstałoby żadne moje dzieło.

Czy metodą profilowania można stworzyć profil przeciętnego czytelnika Katarzyny Bondy? Kim on jest?

To byłaby raczej zabawa, bo profil nie określa czy to ten czy inny człowiek, w tego typu ekspertyzie śledczy dostają raczej rys psychologiczny, zestaw cech, ale chętnie się podejmę jego stworzenia choćby dla gimnastyki umysłowej. Lubię takie gry – zwłaszcza jeśli profilowaliby w tej sytuacji Czytelnicy.

Płeć: kobieta. Wiek: 35-45 (emocjonalnie jest dużo starsza niż wskazywałaby metryka). Wykształcenie: wyższe, kilka fakultetów, może i zamierza się kształcić do późnych lat życia (nauka to jej hobby, zwłaszcza nauki ścisłe). Typ sprawcy: zorganizowany (planuje i działa według wcześniej stworzonej strategii). Status zawodowy: dobrze działa w pojedynkę, często niesubordynowana, nieliczne przypadki łamania ogólnych zasad (buntowniczka, nie znosi podporządkowania się). Status materialny: klasa średnia, ale różnie bywało, była także poza nawiasem, zna biedę, obecnie raczej nie przywiązuje uwagi do spraw materialnych, przyświeca jej wyższa idea, to typ misjonarki, poświęca się całkowicie idei i działaniom, na które się zdecydowała. Inwestuje w przedmioty, majątek lub dobra materialne jeśli przybliżą ją do celu. Umie się dostosować do trudności (bieda, nędza), jeśli widzi w tym wyższy cel (potrafi czekać, nawet całe lata, ekonomicznie racjonując energię). Cechy: konsekwencja, obowiązkowość, komunikatywna, ale w gruncie rzeczy to typ introwertyka, czasami nawet samotnego wilka (wilczycy), dobrze i najskuteczniej działa w pojedynkę, niepodporządkowana (zniszczyć ją może hierarchia, podległość, zwłaszcza jeśli jest mądrzejsza od swojego szefa – w 100% zrodzi to błyskawiczny konflikt, nieagresywna – atakuje dopiero kiedy sama zostanie zaatakowana). Potrafi być waleczna, jeśli ktoś urazi jej dumę/honor. Może być niebezpieczna, nie zostawia przy życiu śmiertelnych wrogów, zaciera ślady i idzie dalej. Lubi zmieniać miejsce pobytu, doświadczać. Zawsze dąży do ustanowionych celów. Niełatwo się poddaje. Ciężko znosi porażki, krytykę, ale nie daje po sobie tego poznać. Płacze tylko w skrytości, kiedy nikt nie widzi. Błędy są dla niej jedynie lekcją, ostatecznie podnosi się po porażce, skutecznie przegrupowuje siły i naprawia mankamenty, by drugi raz dzieło było doskonalsze. Bardzo trudno uchwytny typ seryjny, stały interwał działania, monitoruje przebieg wydarzeń, dba o anonimowość. Duże doświadczenie „kryminalne”.

Jak długo pracowała Pani nad najnowszą książką? Co w procesie pisania zabiera Pani najwięcej czasu?

Mam dwuletni cykl produkcyjny. Sam zapis to trochę ponad 8 miesięcy i jest to najprzyjemniejszy etap pracy. Wcześniej długo się „lenię” – jak wynikałoby z normalnego postrzegania rzeczywistości – czyli nie robię nic poza myśleniem. Potem szukam elementów uwiarygodniających fabułę, dokumentuję, rozmawiam z ludźmi, szukam spraw, które pasują mi do miejsca akcji, czytam gazety, książki historyczne. Następnie – tego nienawidzę, słowo! – piszę szczegółowy konspekt powieści (ręcznie), a potem ją zapisuję (na komputerze).

Zbieranie danych do książki, rozmowy z ekspertami, to dla Pani żmudny proces konieczny do stworzenia wiarygodnej fabuły, czy też może to właśnie ta część pracy nad książką, dostarcza Pani najwięcej satysfakcji?

Tak samo jak nienawidzę przygód, tak samo mocno lubię ludzi – po prostu mnie ciekawią ich zachowania, motywacje, wygląd, historia. Jestem obserwatorem, widzę i czytam między wierszami. Tak właśnie żyją urodzeni pisarze: patrząc na świat i transponując różne opowieści przez siebie. Pisanie książek kryminalnych to wieloetapowa praca. Każdy może mieć pomysł na fabułę, ale tutaj ważniejsze jest wykonanie. Bo kryminał to tak naprawdę popis maestrii rzemiosła autora. Ja osobiście wszystko sprawdzam. Dokumentacja to moja ulubiona rozrywka przed etapem pisania. Konsultuję nie tylko dialogi, elementy kryminalistyczne, ale także życiorysy postaci, osobiście odwiedzam miejsca, w których dzieje się akcja. Wszystko, o czym czytacie w moich powieściach osobiście dotknęłam, zbadałam, znalazłam w aktach prawdziwych spraw kryminalnych, potwierdziłam ich prawdopodobieństwo u ekspertów. To męczące, dlatego też wielu autorów nie robi takich badań, ale ja wierzę, że one zapewniają „mięso fabularne” powieści. Dopiero, kiedy mam już zebraną taką masę krytyczną, siadam do pisania. Wtedy proces zapisu – mając taki bagaż doświadczeń, faktów i prawdziwych case’ów – jest czystą przyjemnością. Mogę się wtedy skupić na języku, narracji, dopieszczać dialogi.

Co Pani robi w momencie, gdy szukając informacji natrafia Pani na mur milczenia? Uparcie próbuje jak nie drzwiami to oknem, szuka innych źródeł wiedzy czy też zmienia Pani koncepcję fabuły?

Nie mam takich problemów. Ludzie ze mną rozmawiają, bo ja ich słucham. Tego trzeba się nauczyć lub posiadać taki dar organicznie. Dziękuję tutaj moim rodzicom, że pokazywali mi świat, jakby od dziecka leżał u mych stóp. To dlatego dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Musi być jednak stosowny czas. Nic na siłę. Ludzie mi się odwdzięczają w dwójnasób. Pomagają mi, robią dla mnie naprawdę niesamowite rzeczy. Czasem jestem zażenowana, jak bardzo ludzie są kochani i jak wiele czasu mi poświęcają. Generalnie, wbrew pozorom, jestem dosyć sympatyczna (wiem, że niełatwo w to uwierzyć) i umiem oddać dobrą energię, umiem być z ludźmi, a nie spotkałam jeszcze człowieka, który nie chciałby być naprawdę wysłuchany. Działa tutaj zasada wzajemności. To prosty mechanizm, którego nauczyła mnie wieloletnia reporterska robota, ale empatię i wiarę we własne siły wyniosłam z domu.

Trylogii Millenium Stiega Larssona, zarzucano niekiedy, że jest pisana ze zbytnią dbałością o szczegóły, żartobliwie określając ją „katalogiem Ikei”. Pani książki nie należą do najmniejszych objętościowo (nie ma Pani litości dla czytelniczek, które zmuszone są brać do pracy mniejsze śniadania, bo inaczej im się Pani książka nie zmieści w torebce). Szczegółowo odmalowuje Pani tło, postaci, metody śledcze. Nie boi się Pani, że w dobie krótkiego przekazu, potencjalny czytelnik weźmie do rąk Pochłaniacza i stwierdzi: podobno ta Bonda nieźle pisze, ale kto by czytał taką cegłę?

Słyszałam takie argumenty kilka lat temu i wtedy się przejmowałam. Był moment, że mogłam zmienić styl, ale postanowiłam być sobą. Uważam, że pisarz powinien być blisko siebie. To on decyduje, jaką opowieść wam chce pokazać, a ja wymyślam zawsze takie, na opowiedzenie których potrzebuję minimum 400 stron. Wychodzę z założenia, że jest na rynku tak duży wybór, że jeśli kogoś odstraszają gabaryty Bondy, może chwycić innego autora, cieńszego lub który preferuje inny styl. To także zależy od nastroju, od podejścia do życia, od tego, czego oczekujemy od literatury, więc myślę, że ci, którzy są mi wierni, naprawdę chcą słuchać opowieści Bondy. Nie zamierzam zmieniać się dlatego, żeby lepiej się sprzedawać, zwłaszcza, że nie jestem konformistką. Daję to, co mam najlepsze i liczę, że z czasem będę coraz lepsza. Gabaryty nie mają tak wielkiego znaczenia, jeśli jest napięcie i doskonała intryga. Człowiek ma wtedy ucztę literacką. A cóż, jeśli kogoś nudzę, przykro mi, widać nam nie po drodze. To tak jak z miłością. Albo działa, albo nie. Sprawa jest prosta. Nie muszę się podobać wszystkim, choć wizualnie tak właśnie jest. I tak też obserwuję to jeśli chodzi o moich czytelników. Nie ma znaczenia wiek, płeć, ani status zawodowy. Jedyne co łączy moich ukochanych czytelników to ciekawość świata, wrażliwość i inteligencja. Moje książki są dla wyrafinowanego czytelnika, a takich jest na szczęście na świecie dziś miliardy.



Obecnie promuje Pani Pochłaniacza, podróżuje po Polsce i spotyka z czytelnikami. Czy wśród tych spotkań jest takie, które z jakiegoś powodu mocniej zapadło Pani w pamięć?

Za każdym razem jest inaczej. Ludzie są cudowni, przynoszą mi prezenty, piszą wiersze na moją cześć, obdarowują swoimi ulubionymi książkami, gadżetami, t-shirtami. Raz nawet poszłam na grzane wino z moimi czytelnikami (tutaj pozdrawiam rzeszowską brygadę, która nie wypuściła mnie z Matrasu nawet po zamknięciu księgarni), innym razem – jak w Częstochowie – atmosfera przypominała widowisko one man show. Czułam się jak mistrzyni komediowego stand up- u, bo ludzie śmiali się w głos, a ja sama miałam zakwasy na brzuchu od głośnego rechotu. Nigdy się nie podejrzewałam o taki talent komediowy. Bywa i tak, że audiencja z królową jest tak kameralna jak choćby w Poznaniu, ale to także cudowne doświadczenie, bo wtedy przypomina to spotkanie przy kawie, jest bardziej intymnie, ja się odsłaniam jeszcze bardziej i pozwalam sobie na wyznania, których nie powiedziałabym przez mikrofon. Takie zresztą doceniam jeszcze bardziej, bo to oznacza, że ci, którzy przyszli, są naprawdę zdeterminowani. Wiem, że w dzisiejszym pędzie ludzie nie mają kiedy przychodzić na spotkania z autorami. Rozumiem w pełnej rozciągłości, że wolą czytać książki, a nie słuchać moich opowieści. Ja także wolę pisać niż mówić o pisaniu.

Na spotkaniu autorskim we Wrocławiu, przyznała Pani, że pisze Pani nie tyle kryminały, ile powieści kryminalne, w których istotne jest nie tylko kto zabił, ale ważne jest także tło zdarzeń, relacje między bohaterami, czy uniwersalne problemy z jakimi się borykają. Czy Pani zdaniem literatura kryminalna ma szansę stracić metkę literatury czysto rozrywkowej i być w pewnym sensie głosem w dyskusji na temat problemów nękających społeczeństwo, pokazując mechanizmy doprowadzające do złamania prawa. Czy odchodzenie od klasycznego kryminału „typu Christie” w stronę skandynawskiego zainteresowania społeczeństwem, jest Pani zdaniem dobrym kierunkiem rozwoju gatunku?

Tak i powiem więcej, nie unikniemy tego. To się dzieje na naszych oczach. Kryminał już wchłonął większość gatunków, włącznie z literaturą tzw. wysoką. Moim zdaniem ten podział na wysoką i niską literaturę jest już nieaktualny. Teraz liczy się jakość i raczej podejście do pracy: rzemieślnicze versus artystyczne. Ja akurat piszę książki gatunkowe, czyli mówię głośno o warsztacie. Piszę nie dla siebie, dla własnego widzimisię (karmienia swojego ego) czy z jakichś egotycznych pobudek, ale dlatego, że wierzę w dobrą (solidną, dobrze skonstruowaną) opowieść, która jest karmą dla duszy. Zwłaszcza, jeśli to jest kryminał – gwarant naszego poczucia bezpieczeństwa. Ważne są dla mnie trzy rzeczy: „Wiarygodność fabularna. Magia opowieści. Struktura”. Niezależnie od tego czy czytasz moje Polskie morderczynie czy Pochłaniacza – to znajdziesz tam te trzy kluczowe elementy. To właśnie sprawia, że kiedy ludzie „wpadną w Bondę”, czytają wszystko jak leci. Zapraszam ich do mojego świata i oprowadzam. Jestem takim pisarzem, który jest podglądaczem, obserwuję, podpatruję i zbieram to, co mnie interesuje. Ale to mi nie wystarcza. Muszę czasem założyć kalosze i udać się na wyprawę na bagna. Nie dlatego, że lubię przygody (bo ich nienawidzę, tak jak niespodzianek), ale przeżycie pewnych zdarzeń naocznie jest mi potrzebne do konstruowania fabuły. Proszę znaleźć drugiego takiego autora w Polsce. Gdy mówię o tym tzw. wysokoartystycznym pisarzom, widzę grymas obrzydzenia na twarzy. Dla nich nie jestem pisarką, bo nie prowadzi mnie wena i pocałunki Muzy. Ale założę się, że ja częściej doświadczam iluminacji pisarskich, zwłaszcza na ostatnim etapie pisania i w ¾ zapisu fabuły.

„Mam ochotę na coś lekkiego” - mówi czytelnik i sięga po kryminał. Jak Pani sądzi, skąd w nas zainteresowanie zbrodnią, historiami, których bohaterami nigdy nie chcielibyśmy być? Dlaczego tak ciężką tematykę traktujemy z pewnego rodzaju lekkością?

Trup jest dobry na każdą okazję. Osobiście uważam kryminał za literaturę wybitnie rozrywkową i tak też traktuję swoje pisanie. To są książki z happy endem – zawsze zły zostaje złapany, a dobry dostaje nagrodę w postaci katharsis, czyli rozwiązania zagadki, balans zostaje przywrócony. Uważam, że kryminał na lato to strzał w dziesiątkę i zwłaszcza kiedy się w „realu” relaksujemy, nic nam nie zagraża, mamy wolne, kryminał pozwoli nam przezywać w pełni przygody, choćby i krwawe. Dobre też są komedie, ale w kryminale coraz częściej są też tego typu wątki. Autorzy – w tym i ja sama – dbają, by czytelnik przede wszystkim dobrze się bawił. Kryminał jest zdecydowanie „na ochłodę”, poza tym doskonale się przy nim człowiek opala (czego osobiście nienawidzę, bo trzeba leżeć długo plackiem w jednym miejscu i tylko z książką jestem w stanie wytrzymać na leżaku dłużej niż dwadzieścia minut). Pewnie dlatego zawsze wracam opalona bardziej na plecach. Kryminał to literatura stworzona dla rozrywki. Ma na celu oswojenie naszych strachów i jednocześnie dostarczenie wysokiej amplitudy emocji. Tym zaś według mnie jest rozrywka. Chodzi o przeżywanie emocji, przy jednoczesnej „dobrej zabawie”, przygodę, a także bezpieczny „powrót do domu”, a więc rozwiązanie zagadki. Dostarczy także gimnastyki umysłowej, bo dobry kryminał pozwala czytelnikowi na bycie śledczym wraz z bohaterem głównym (będąc bezpiecznym w miłych okolicznościach przyrody). Dlatego nie znoszę i nie czytuję romansów oraz wszelkich pochodnych: płaskich opowieści o jeźdźcach na białych koniach, którzy ratują swe księżniczki. Uważam, że miłość winno się przeżywać w rzeczywistości, zaś zagadki kryminalne tylko na papierze. I to nie tylko na wakacjach.

Kryminał wydaje się męskim gatunkiem. Wystarczy choćby spojrzeć na listy nominowanych do Nagrody Wielkiego Kalibru. Rok 2014: sześciu facetów + jedna kobieta, 2013: sześciu facetów + dwie kobiety, 2012: ośmiu facetów + jedna kobieta, rok 2011: sześciu facetów + jedna kobieta… Z czego to wynika?

Bo nadal kobiety jednak piszą w Polsce mniej a jeśli już to zasadniczo słabiej dopinają intrygę. To dlatego ja nie mam na tej niwie żadnej konkurencji i Zygmunt nie miał wątpliwości kogo koronować na królową kryminału. Nie mówię, że moje koleżanki są słabe, bo to nieprawda i pokazują to kolejne lata kiedy Kaliber wygrywały dziewczyny. Podkreślam: to nie jest tylko rzecz gustu. Chodzi o to, że dziewczynki bawiły się kiedyś lalkami, a chłopcy w strzelanki, wojny i strażaków, czyli dokładnie w tę materię, której używamy w kryminałach. W efekcie kobiety muszą destruować pewien swój „profil” płciowy, by być dobrymi „kryminalistkami”. I nadal kręci je bardziej obyczaj, psychologia niż sam „trup”. Na szczęście można się tego nauczyć i można skutecznie konkurować z facetami. Jest wiele dobrych „kryminalistek” i z tego miejsca je tutaj pozdrawiam. Można zdobyć szacunek facetów, a może nawet złapać błysk zazdrości.  Jedno jest pewne: kobiety są zwykle lepsze literacko. Piszą po prostu lepiej, mają swój styl (a nie naśladują znanych, sprawdzonych, typu Chandler, Theorin etc.), umieją zbudować niepowtarzalny klimat. A biorąc pod uwagę w jakim kierunku zmierza kryminał, chłopcy jeszcze zobaczycie, że zostaniecie zasypani babskimi kryminałami i już przestanie to być przytyk. Pisarki mają do odrobienia jedynie lekcję ze struktury, bo talentu literackiego nikt im nie odbierze.



Zygmunt Miłoszewski  oświadczył, że nie będzie już pisał kryminałów, tłumacząc to dość enigmatycznie, ale podając przy tym, że nie bez znaczenia była jego niechęć do nasycenia treści przemocą. Wielokrotnie zwracano uwagę na to, że brutalne gry czy filmy mogą stać się źródłem przestępczych inspiracji. Sądzi Pani, że podobnie może działać na czytelnika książka?

Nie zgadzam się z tym poglądem, sądzę, że jest populistyczny. Zygmunt kocha być kontrowersyjny, inny, wyjątkowy – co osobiście cenię. Jest też ambitny, lubi wyzwania. Co on może jeszcze osiągnąć w kryminale? Zdobył już dwa Kalibry, może zdobyć trzeci, czwarty, dziesiąty? Po co? To nuda. Może po prostu teraz chce dostać NIKE? Trzymam za niego kciuki. Uważam, że to poza mną jedyny polski pisarz gatunkowy, który jest w stanie zdobyć laury w każdym gatunku i dziedzinie. Niech Pani to podkreśli, gdyż z moich ust to wielki komplement.

Nie pytam, o czym będzie kolejny tom cyklu z Saszą Załuską, bo wiem, że nie lubi Pani zdradzać zbyt wiele, wychodząc z założenia, że czytelnik ma książkę przeczytać, a nie wysłuchać jej streszczenia, ale jedno pytanie o przyszłość po prostu muszę zadać. Biorąc do ręki Pochłaniacz zauważyłam, że kolejne tomy mają już swoje tytuły. Czy ma Pani już dokładnie zaplanowane kolejne historie? Czy w trakcie pisania trzyma się Pani planu, czy też pozwala swoim bohaterom wymknąć się od czasu do czas spod kontroli?

Trzy razy „Tak”. Mam zaplanowane. Trzymam się planu (głównych rozwiązań strukturalnych) i tak – uciekają mi, żyją własnym życiem, walczę z nimi, albo się lenią, co chyba jest nawet gorsze. Tego nie da się uniknąć. Zwłaszcza takich, którym poświęciło się już kilka opowieści. Ale bronię się bo to ja jednak rządzę. Wypracowałam sobie własny system pracy. Piszę plany fabuły, wyjeżdżam na dokumentację, przywiązuję wielką wagę do wiarygodności opisywanej historii. Rozmawiam z ekspertami, badam teren, osobiście wszystko, co mogę sprawdzam. Daje mi to dużo przyjemności, często inwestuję w książkę, zanim ją jeszcze zakontraktuję u wydawcy. Przede wszystkim jednak nie zajmuję się kilkoma rzeczami jednocześnie. Bardzo lubię stan obsesji, jaka pojawia się w pracy nad kolejnym projektem i przebywam długo w świecie opowieści, dotąd, aż ją poczuję. Do pisania samej książki przystępuję dopiero po tych wszystkich przygotowaniach. Wtedy, gdy jestem gotowa. Wtedy zamykam się w domu i staram się nie podłączać do sieci – zbyt mnie to wybija z opowieści. Zanim nie skończę jestem podenerwowana, niepewna i boję się, że poniosę fiasko. Kiedy skończę oddycham z ulgą i daję sobie czas na odpoczynek. Dopiero wtedy biorę się za coś następnego. Teraz opowieści same do mnie przychodzą, nie mam problemu z wyborem projektu. Zawsze to serce decyduje, czy to jest dobry moment na tę historię. Nigdy nie robię nic na zamówienie choćbym miała na tym zarobić. I nie idę na kompromisy twórcze, także sama ze sobą, choć jestem leniem i czasem chcę coś zrobić szybciej i łatwiej (zawsze muszę wtedy napracować się podwójnie). Już się nauczyłam, że podstawą jest samodyscyplina. Kiedy pracuję, jestem jak na wojnie. Nie przeszkodzi mi choroba, zepsuty komputer, świetny bankiet, romans czy wakacyjny wyjazd. Po skończeniu odkładam i daję do czytania kilku/kilkunastu osobom. Słucham uwag i przepisuję na nowo. Tego nienawidzę, ale to już ulga, ten moment to już z górki, widać szczyt góry. Kiedy skończę za każdym razem nie mogę uwierzyć, że znów się udało. I czuję się wtedy jak mistrzyni świata. Mojego małego świata, ale mnie to wystarcza.



Oprócz beletrystyki, ma Pani na koncie także książki dokumentalne, a wśród nich szokujące Polskie morderczynie, czyli historie czternastu kobiet, które zgodziły się opowiedzieć o sobie i o zbrodniach, jakie popełniły. Czy to były trudne rozmowy? W jaki sposób udało się Pani namówić te kobiety do zwierzeń?

Od 1997 roku pracowałam jako sprawozdawca sądowy. Właśnie trwały procesy czterech kobiet oskarżonych o zabójstwa. Wtedy to było coś wstrząsającego, także relacje mediów z tych procesów były czymś nowym. Na przykład opiniotwórcza Rzeczpospolita po ogłoszeniu wyroku opublikowała zdjęcie Moniki Szymańskiej, co miało być dla niej czymś w rodzaju dodatkowej kary. Przedstawiano ją jako bestię zagrażającą społeczeństwu. Teraz, w dobie tabloidyzacji mediów, takie informacje stały się normą, wręcz zobojętnieliśmy na nie. Obserwowanie tych procesów było dla mnie szokiem kulturowym i emocjonalnym. Bardzo chciałam zrozumieć, co kierowało tymi kobietami. Byłam chyba jednym z niewielu dziennikarzy, który przeczytał dokładnie akta wszystkich spraw. Widziałam też, jak szybko „wyroki” wydały media, opinia publiczna, mając najczęściej o sprawczyniach i okolicznościach ich zbrodni nikłe pojęcie. Już wtedy namawiano mnie do napisania książki na ten temat, ale musiałam do tego dojrzeć. Wydawało mi się zrozumiałe, że Szymańska, która pochodziła z patologicznego środowiska, mogła być zdolna do popełnienia morderstwa, ale taka Rozumecka czy Kamińska? Przecież pochodziły z tzw. dobrych domów. I tego nie mogłam zrozumieć. Wróciłam do tych spraw po latach i opisałam w książce Polskie morderczynie. Moim celem było zrozumienie mechanizmu przejścia „na ciemną stronę”, procesów, które do tego prowadzą, motywów. Teraz to rozumiem. Nie chodzi o sam akt morderstwa, ale ciąg okoliczności, wydarzeń, przeżyć, które mogą skutkować decyzją – bo to zawsze jest decyzja, choć podejmowana na różnych etapach – o zabiciu człowieka. Rozmawiałam z dyrektor więzienia dla kobiet w Grudziądzu, nazywanego potocznie „Zamek”, bo było więzieniem o zaostrzonym rygorze. To tam trafiła Szymańska, opisywana wtedy przez media w formie płytkiej sensacji. Chciałam się z nią zmierzyć, porozmawiać. Podczas procesu Szymańska była bardzo agresywna, jakby dostosowała się do swojego obrazu jako bestii i patologii, bo tak przedstawiały to media. Dziś wiem, że to był mechanizm obronny, rodzaj teatru - zwłaszcza wobec samej siebie - zaaranżowany, by uniknąć refleksji.

Zdarza się Pani wracać do tamtych historii, utrzymuje Pani kontakt z ich bohaterkami, interesuje się ich dalszymi losami?

Teraz już nie. Ale był czas, kiedy moje bohaterki tego potrzebowały.  Przez pierwsze lata słałam im nawet paczki, jednej z nich oddałam część swoich ciuchów, bo twierdziła, że tak świetnie się ubieram, a nosimy ten sam rozmiar. Część z nich już wyszła na wolność. Mam kontakt właściwie z jedną z nich. Ciekawi mnie jej obserwacja, zobaczymy czy dotrwamy w tej relacji do końca wyroku. Taki eksperyment – dla mnie i dla niej.

Została Pani koronowana przez Zygmunta Miłoszewskiego, na królową polskiego kryminału. Jak się Pani czuje w tej roli? Czy takie sympatyczne wyróżnienie i czytelnicy domagający się namalowania korony tuż obok Pani autografu, mobilizuje do tego, by pisać jeszcze więcej, jeszcze ciekawiej i nie dać się zdetronizować?

Nie wierzę w spektakularny sukces „farciarza” w literaturze. Pisarz rozwija się całe życie i im jest starszy, tym lepszy. Im wyżej stawia poprzeczkę, tym bardziej należy go cenić. Czekam na moment, kiedy będę „starą Indianką”, mądrą, spokojną wiedźmą. Dopiero wtedy będę naprawdę opowiadać! Oczywiście, że cieszę się z tak wspaniałego komplementu.  Jestem na rynku od lat i moi czytelnicy wiedzą, że marka Bonda znaczy jakość. Ale jednak tytuł królowej – zwłaszcza, kiedy przyznaje go światowej rangi pisarz Miłoszewski – to już inna historia. Zarumieniłam się z wrażenia, przyznaję, kiedy to usłyszałam. A teraz co czuję? Dumę i spokój, że jestem na właściwym miejscu, po prostu. Jak zwykle zrobiłam wyłom w literaturze kryminalnej. Jak zwykle zaryzykowałam i opłaciło się. Pochłaniacz zbiera same dobre recenzje. Z mojej perspektywy wygląda to tak, że praca, którą wykonałam, opłaciła się. Zapewniam jednak, że nie zakładam korony i nie chadzam w niej po domu, nie wywyższam się i nie uderzyła mi „sodówka”. Ale lubię, kiedy czytelnicy piszą do mnie, że moje książki zawładnęły ich czasem, umysłem i sercem. Tak królować chcę i zamierzam bardzo długo.



Jakie książki czyta Katarzyna Bonda? Czy są to powieści „kolegów kryminalistów”, literatura faktu potrzebna do tworzenia własnych fabuł, a może coś zupełnie innego?

Czytam kryminały „zawodowo” by wiedzieć kto jak pisze, by być na bieżąco. To mój psi obowiązek – tak uważam. Polaków czytam, by wiedzieć na jakim etapie rozwoju jest konkurencja. I moje miejsce jest wysoko. Nie muszę mieć kompleksów. Ale dla przyjemności czytam literaturę innego typu. Lubię grube wielowątkowe, epickie opowieści, z tłem historycznym, sagi, wielkie epopeje. Zrobię top listę Bondy krymi i niekryminalną i wyślę w oddzielnym pliku – specjalnie dla czytelników Pani strony.

Komu poleciłaby Pani swoją twórczość? Dlaczego warto zasiąść do lektury książek Katarzyny Bondy?

Ponieważ nie ma w Polsce, ani na świecie nikogo podobnego do mnie. Nikt nie pracuje tak jak ja i nie postrzega kryminału w podobny sposób. To mój świat, ja stawiam swoją pieczątkę i zapraszam do niego wszystkich, którym bliski jest ten pryzmat. Ci, którzy chcą strzelnian i pościgów, którym szkoda czasu na zastanowienie, na refleksję, którzy traktują kryminał jako opowieść z papierowymi postaciami, będą zawiedzeni. Moje książki to powieści, a jak każda powieść traktuje o czymś więcej niż o zbrodni. Zasadniczo moje kryminały nie są o tym. Ona jest tylko punktem wyjścia, by usiąść przy ognisku i posłuchać pewnego ludzkiego dramatu. Może i was to przed czymś przestrzeże, nauczy, wesprze lub rozśmieszy. Tego wam i sobie życzę.

Serdecznie dziękuję za rozmowę!



***

Zajrzyj koniecznie

O autorce na blogu

43 komentarze:

  1. Choć sporo się ostatnio mówi i pisze o "Pochłaniaczu", nie czułam szczególnej ciekawości w stosunku do tej powieści. Podchodzę do polskich kryminałów ze sporą rezerwą. Twój wywiad z autorką trochę to zmienił, bo pozwolił mi zainteresować się osobą samej Katarzyny. Pozytywna pewność siebie z niej bije, a to jest ciekawe. Od tego mam już krok do jej książek (:
    I gratuluję wywiadu oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd ta rezerwa? Uwierz mi na słowo (a jeszcze lepiej sama się przekonaj), że polska literatura kryminalna jest szalenie różnorodna, a przez to trafi w najróżniejsze gusta. Mamy kryminały w starym dobrym stylu, komedie kryminalne, mroczne thrillery, thrillery polityczne, kryminały retro, książki delikatne i brutalne, powieści kryminalne ze społecznym zacięciem itp. itd. Naprawdę - wybór jest spory. :)

      Dziękuję i zachęcam do lektury.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy wywiad, mam jeszcze większą ochotę sięgnąć po "Pochłaniacza" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to do dzieła! Szalenie jestem ciekawa czy książka spodoba Ci się równie mocno jak mi.

      Usuń
  3. Wspaniała osobowość. Dzięki tej rozmowie mam ochotę bliżej zaznajomić się z twórczością Pani Kasi. Świetny wywiad- gratuluje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :)

      A autorka jest naprawdę warta poznania. I jako pisarka, i jako osoba.

      Usuń
  4. Aniu, rozwijasz skrzydła z wywiadami, super:) Tak trzymać:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Lekturę wywiadu musiałam podzielić na kilka części:P Świetne pytania, szczególnie czwarte, a odpowiedzi jak najbardziej satysfakcjonujące :) Chętnie zapoznam się z twórczością Katarzyny Bondy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam bardzo, coś sugerujesz? :P

      Cieszę się, że Ci się podobało i oczywiście ogromnie zachęcam do lektury "Pochłaniacza" i pozostałych książek autorki.

      Usuń
    2. Sugeruję, że to bardzo dobry i wyczerpujący wywiad ;)

      Usuń
    3. Mam nadzieję, że wyczerpujący temat, a nie czytelników. :P

      Usuń
  6. Dzięki Twoim licznym notkom chcę się zapoznać z twórczością tej autorki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że to jeszcze nie koniec. :P
      Bondomania trwa!

      Usuń
  7. Wow. Co za wywiad! Gratuluję - jest naprawdę interesujący. Utwierdził mnie w przekonaniu, ze warto zaznajomić się z panią Bondą i jej książkami.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny wywiad. Teraz muszę koniecznie przeczytać tej autorki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam. Dla miłośniczki kryminałów rzecz obowiązkowa. :)

      Usuń
  9. O kurczę, po tym wywiadzie aż żałuję, że nie znam żadnej książki tej pisarki. Cieszę się, że o niej napisałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Fajny, ciekawy wywiad i świetna dziewczyna.
    Ale gaduła niesamowita, nic dziwnego, że jej książki to cegły :D

    Akurat wczoraj w samochodzie słyszałam w radiu fragment audycji z nią i Czubajem, niestety dojechałam do celu, zanim audycja dobiegła końca. Muszę odszukać w necie nagranie i odsłuchać całość, w tokfm była, ale nie wiem, czy na żywo, czy powtórka. Jak znajdę, to podrzucę namiary, bo ten kawałek był interesujący. A może przypadkiem wiesz, co to mogło być i to Ty mnie podpowiesz ?

    A "Pochłaniacz" po Twoim wywiadzie na pewno przeczytam i to w najbliższym czasie. Wiesz, co to oznacza?, że masz na sumieniu cofnięcie się w mojej kolejce innych książek:) Wprawdzie jestem raczej fanką kryminałów christiepodobnych i nie do końca pasuję do profilu czytelniczki Bondy, ale i tak bardzo się nakręciłam na tę książkę, No i ma dla mnie dość istotną zaletę: jest pierwsza z cyklu, więc nie muszę zaczynać od wcześniejszych, tylko mogę od najnowszej nowości :D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gaduła? Pfff... To tutaj to nic. Trzeba było słyszeć autorkę na spotkaniu w Poznaniu. Mówiła ponad godzinę, prawie bez przerwy. Istny karabin maszynowy. A jak się tego słuchało! :P Tylko relację pewnie będę pisała tydzień. :P

      No ba! Kto jak nie ja? http://audycje.tokfm.pl/audycja/97 ;)

      Moje sumienie ma się dobrze. Właściwie to wręcz komfortowo. :D

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za link. Pewnie od "Książek" zaczęłabym poszukiwania, ale i tak zaoszczędziłaś mi sporo czasu. Tak czułam, że możesz wiedzieć :)

      Usuń
  11. Swego czasu koleżanka czytała Florystkę i tak się nią zachwycała, że aż dodałam ją do planów czytelniczych. Po tym wywiadzie stwierdzam, że przeczytam ją szybciej niż planowałam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Florystkę" już mam, więc pewnie niebawem też przeczytam. :)

      Usuń
  12. Interesujący wywiad, teraz muszę sięgnąć po jej książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Aniu, gratuluję świetnego wywiadu! Pasja bije z obu stron! Przeczytałam z największą przyjemnością :) Po lekturze tej rozmowy polubiłam autorkę, a nie znam zupełnie jej twórczości i choć za kryminałami nie przepadam, to jestem pewna, że jak najszybciej muszę przeczytać którąś z jej powieści (wczoraj byłam w bibliotece i naniosłam stos książek, ale w kolejny z pewnością znajdzie się jakiś tom z nazwiskiem Bonda na okładce) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :)

      Gorąco zachęcam do przeczytania książek autorki i pewnie będę zachęcać jeszcze nie raz. Warto, choćby dlatego, że taki "Pochłaniacz" to nie tylko kryminał, ale przede wszystkim świetnie napisana powieść.

      Usuń
  14. Aniu naprawdę fajne, wnikliwe pytania, a i pani Kasia fajnych odpowiedzi udzieliła;) zdjęcia pierwsza klasa!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ufff... Cieszę się, że wyszło nienajgorzej. Bardzo mi na tym wywiadzie zależało. :)

      Usuń
  15. No jestem:) dobrze, że mi zwróciłaś uwagę na wywiad. Mam taki kocioł ostatnio, że go przyznaję, niestety przegapiłam. Świetny wywiad, gratuluję. Z wielką przyjemnością przeczytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwykle nie spamuję, ale tym razem po prostu musiałam Ci dać znać. :D

      Usuń
  16. Ostatnio oglądałam rozmowę z tą panią w jakimś programie śniadaniowym chyba. Jestem bardzo zainteresowana "Pochłaniaczem", mimo że nie czytam kryminałów. A wywiad? Bardzo ciekawy, wyczerpujący i długi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Kasia jest teraz wszędzie. Radio, tv, prasa, blogi, spotkania autorskie. Bondomania trwa. I ma się dobrze. :)

      Usuń
  17. Ale fajnie, że miałaś okazję przeprowadzić wywiad ze świetną pisarką. Gratuluję! :)
    "Pochłaniacz" nadal "siedzi" w mojej głowie ;) - rewelacja powieść kryminalna .:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. To wszystko dzięki spotkaniu we Wrocławiu. :)

      W mojej też. A do kolejnego tomu tak daleeekooooo. :)

      Usuń
  18. Świetny wywiad, interesujące pytania, odpowiedzi zajmujące, idealne dopełnienie spotkania autorskiego. :) Jestem ciekawa tej top listy krymi i niekryminalnej. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. :)

      A top lista będzie pewnie za dwa dni. :)

      Usuń
  19. Pani nie znalam jak dotad, ale byc moze siegne po ksiazke, po tym interesujacym wywiadzie. Profil czytelniczki, to prawie moj profil, no moze bez nauk scislych:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olać nauki ścisłe, skoro reszta się zgadza, to znak, że czas sięgnąć po "Pochłaniacza". :)

      Usuń
  20. Jak ja zazdroszczę wywiadu... Serio! :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.