Katarzyna Bonda
Gdy zabrałam się za stopniowe nadrabianie zaległości w polskiej literaturze kryminalnej, na mojej liście pojawiło się nazwisko Katarzyny Bondy. Autorka zaintrygowała mnie nie tylko tematem swojej twórczości, ale także życiorysem.
Ukończyła dziennikarstwo i nauki społeczne na Uniwersytecie Warszawskim oraz scenariopisarstwo na łódzkiej filmówce. Zanim zaczęła wymyślać fabuły była dziennikarką. Współpracowała z najlepszymi pismami w Polsce. Gdy jej przygoda z mediami dobiegła końca, postanowiła... nauczyć się pisać, opowiadać historie. Nie wierzy bowiem w muzę, natchnienie i inne nadprzyrodzone moce twórcze. By dobrze pisać, należy mieć dobre przygotowanie warsztatowe. Wwiedzą dzieli się więc teraz z uczestnikami stworzonej przez siebie, pierwszej w Polsce szkoły kreatywnego pisania (maszynadopisania.pl). Swoje historie opiera o prawdziwe zdarzenia, a dziennikarskie doświadczenie i ogromne przywiązywanie wagi do szczegółowego researchu sprawiają, że w jej książkach nie ma miejsca na nieścisłości i przekłamania.
Zadebiutowała w 2007 roku. To ona wprowadziła do polskiej literatury postać profilera, Huberta Meyera, którego pierwowzorem był najlepszy z najlepszych Polaków w tej dziedzinie - Bogdan Lach. Debiutancka Sprawa Niny Frank została nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru.
Katarzyna Bonda - pewna siebie, ale nie zarozumiała. Zna swoją wartość, uwielbia wyzwania, wszystko, za co się bierze, stara się doprowadzić do perfekcji. Dla swoich czytelników zawsze znajdzie czas i dobre słowo. Uśmiechnięta, z dużym poczuciem humoru, o swojej pracy opowiada z ogromnym zaangażowaniem. Warto się wybrać na jej spotkanie autorskie. Coś o tym wiem. Byłam na dwóch.
Bibliografia:
Trylogia o profilerze Hubercie Meyerze
Sprawa Niny Frank (2007) - wznowiona jako Dziewiąta runa (2011),
Tylko martwi nie kłamią (2010)
Zbrodnia niedoskonała (2009)
Tetralogia o profilerce Saszy Załuskiej (w maju premierę miał pierwszy z planowanych tomów)
Pochłaniacz (2014)
Tetralogia o profilerce Saszy Załuskiej (w maju premierę miał pierwszy z planowanych tomów)
Pochłaniacz (2014)
***
Właśnie pojawiła się na rynku Pani najnowsza książka – Pochłaniacz. Nowa powieść, nowy cykl,
nowa bohaterka, ale podobnie jak w debiutanckiej Sprawie Niny Frank (Dziewiąta
runa) także i tu pojawia się motyw profilowania, który stał się w pewnym
sensie znakiem rozpoznawczym Pani prozy. Skąd tak ogromne zainteresowanie tą
dziedziną?
Ponieważ ta metoda idealnie
pasuje do fabuły kryminału. Profiler zadaje kluczowe pytanie: „dlaczego?” i ja
także – już jako nastolatka – wciąż je zadawałam. W moich kryminałach czytelnik
otrzymuje odpowiedź nie tylko „kto zabił” ale też „jaka jest prawda”. Fascynuje
mnie odkrywanie tajemnic, badanie umysłów ludzkich (im mroczniej tym ciekawiej
– zawsze, nie ma wyjątków) ale pracować w policji bym nie mogła. Dlatego
wybrałam postać Saszy jako substytut. Ona za mnie rozwiązuje te zagadki, a
ponieważ to genialna metoda i jednocześnie kopalnia wiedzy, wpadłam w
profilowanie jak śliwka w kompot. Dziś już nie ulega kwestii kto odkrył ten
zawód dla Polaków. To byłam ja (wtedy nie wiedziałam, że odkrywam Amerykę –
słowo). Miałam wtedy dwadzieścia kilka lat i byłam jeszcze dziennikarką z misją.
Pisałam tekst o niewyjaśnionych zbrodniach i trafiłam do Rawicza, gdzie całemu
miasteczku chcieli zrobić testy DNA. W sklepie spożywczym zasztyletowano młodą
dziewczynę i nie mogli wykryć sprawcy. Napisałam tekst i po jakimś czasie
znalazłam notkę, że znaleziono zabójcę, który okazał się seryjnym mordercą.
Zadzwoniłam do komendanta i zapytałam, jak go znaleźli. Usłyszałam, że
przyjechał – cytuję: „koleś w czarnym płaszczu”, wziął akta na noc, a rano jak
komendant przeczytał, to wiedział, o kogo chodzi. I on się przyznał nie tylko
do tej sprawy. Komendant nie znał nawet słowa profiler, mówił „jakiś
prowajder”. To było w 2004 roku. Dziś już każdy wie, kto to jest. Poprosiłam pana
komendanta, żeby dał mi telefon do tego „prowajdera”, bo nie mogłam uwierzyć,
że jest w Polsce ktoś, kto naprawdę zajmuje się profilowaniem. Kiedy pojechałam
na wywiad miałam szczątkową wiedzę z filmów i z anglojęzycznej literatury.
Wiele osób w Polsce do tej pory nie wierzy w skuteczność profilowania. Kiedy
wyszła moja książka o profilowaniu była cała masa głosów, że to nie jest
dziedzina naukowa tylko wróżenie z fusów i jasnowidztwo. Ja odpieram te ataki,
im głębiej wchodziłam w tę dziedzinę, tym bardziej widziałam, jak to jest
bardzo analityczne. Wszystkie elementy musza się złożyć jak puzzle.
Profiler nie wróży z fusów. Ma natomiast do wykonania kawał ciężkiej
pracy umysłowej. Na czym ta praca polega? Jakie predyspozycje trzeba mieć, by
myśleć o wykonywaniu takiego zawodu?
Profiler używa psychologii, ale
musi mieć wiedzę z wielu dziedzin, z kryminologii, wiktymologii, prawa, musi
wiedzieć, jak rozmawiać z patologiem. Na przykład nie zdajemy sobie sprawy, że
trakcje mostów albo linii elektrycznych bardzo wpływają na postrzeganie
przestrzeni. Jeśli sprawca chce ukryć zwłoki, to trudniej jest mu przekroczyć
Wisłę. Mieszka po jednej stronie, to ukryje je po drugiej, bo będzie czuł się
bezpieczniej, bo to nie jest jego teren. Była taka sprawa z babcią, która
usypiała staruszki benzodiazepinami. Długo nie mogli jej znaleźć, dopiero kiedy
profiler wszedł do sprawy to określił jej wiek, płeć i to, że ona dojeżdża do
Warszawy kolejką. Określił jej strefę buforową (bezpieczną, gdzie mieszka) i
strefę działania. Profil jest długą ekspertyzą na kilka stron, w której
policjanci dostają pigułę psychologiczną i wiedzę wiktymologiczną o ofierze
plus najważniejsze czyli cechy osobowości sprawcy. W jakim jest wieku, gdzie
może mieszkać, jakiej jest płci, orientacji seksualnej, jaką pracę wykonuje. By
być tego typu ekspertem trzeba mieć ogromną wiedzę ale też tzw. dar – i mówią o
tym uznani eksperci także z zagranicy. Intuicja odgrywa wielką rolę. Potrzebny
jest policyjny nos i dobra znajomość psychiki ludzkiej. Kobiety w tej branży są
najlepsze, choć najtrudniej im się w tym zawodzie utrzymać ze względu na ciężką
materię, w jakiej psychologom policyjnym przychodzi pracować.
To Pani przyczyniła się do swego rodzaju promocji tego zawodu,
wprowadziła do literatury polskiej postać profilera. Lubi Pani przecierać
szlaki? Być pierwsza? Czy w pewnym momencie, po skończeniu cyklu o Saszy
Załuskiej, planuje Pani powiedzieć „dość” i zaskoczyć czytelnika zupełnie inną
tematyką?
Tak, lubię być pierwsza i niepowtarzalna.
Lubię przecierać szlak, wciąż podwyższać sobie poprzeczkę. Szczycę się tym, że
nie da się mnie zaszufladkować, że nigdy nie będziecie wiedzieli czego się po
mnie spodziewać, kiedy wychodzi moja nowa książka. Wolę zaryzykować i przegrać,
bo np. nie zostanę jeszcze zrozumiana (tak było z profilowaniem, ale i ze
szkołą pisania oraz książką o prawdziwych zabójczyniach) niż działać rutynowo.
Nigdy nie będę tworzyła „hamburgerów” czyli identycznych produktów literackich.
To moja dewiza i jest to jedyna rzecz, której bardzo pilnuję. Wiem o pisaniu
bardzo dużo, długo się uczyłam opowiadać od najlepszych nauczycieli światowej
klasy. Efekt jest widoczny już teraz. Pochłaniacz
jest na jednym z pierwszych miejsc na liście bestsellerów (dziś, kiedy udzielam
tego wywiadu to 6 miejsce, a wciąż idzie w górę [w dniu publikacji już 3! - przyp. red]). Uważam to za bardzo dobry
wynik, bo książka jest na rynku zaledwie trzeci tydzień i ten fakt daje mi
poczucie, że moja droga została wybrana słusznie. To także dowód na to, że
jakość może iść w parze z sukcesem komercyjnym. Wierzę, że to czytelnik wie
najlepiej co jest dobre i czego szuka w literaturze. Jeśli kupił moją książkę,
wydał pieniądze, to znaczy, że uznał to wartościowy produkt. Jestem dumna z
jego wyboru. Na rynku jest milion książek i mógł kupić kogoś innego, a wybrał
Bondę. Ten sukces Pochłaniacza jest w
pełni zasłużony, bo jestem na rynku już prawie dziesięć lat i wreszcie udało mi
się zdobyć rynek, ale nie ma to nic wspólnego z pychą czy zarozumialstwem. Ja
po prostu podchodzę do pisania książek zawodowo. Profesjonalista nie miota się
po omacku w fabule. To ważne, żeby pisarz wiedział jaki ma azymut, by wiedział
wreszcie, co tak naprawdę chce opowiedzieć. Ja zawsze wiem, a jeśli nie wiem,
nie zaczynam pisać, by się nie wystrzelać z pomysłów. Dlatego też moje książki
mają także walor poznawczy, możecie znaleźć w nich elementy niekryminalne,
które ubogacą wasz bank danych. I ja sama też tego szukam w literaturze. Nikt
mi nie powie, że coś jest niewiarygodne, bo to, o czym piszę mogłoby się
zdarzyć, choć zwykle nigdy się nie zdarzyło. Wytworzyła to moja wyobraźnia, ale
posiłkowałam się prawdziwymi elementami, z których składam układankę, jak
dzieci budowle z klocków lego. Dlatego też w moich książkach posłowie zajmuje
kilka stron. Zawsze pamiętam o wszystkich moich konsultantach, bo bez ich
pomocy nie powstałoby żadne moje dzieło.
Czy metodą profilowania można stworzyć profil przeciętnego czytelnika
Katarzyny Bondy? Kim on jest?
To byłaby raczej zabawa, bo
profil nie określa czy to ten czy inny człowiek, w tego typu ekspertyzie
śledczy dostają raczej rys psychologiczny, zestaw cech, ale chętnie się podejmę
jego stworzenia choćby dla gimnastyki umysłowej. Lubię takie gry – zwłaszcza
jeśli profilowaliby w tej sytuacji Czytelnicy.
Płeć: kobieta. Wiek: 35-45
(emocjonalnie jest dużo starsza niż wskazywałaby metryka). Wykształcenie:
wyższe, kilka fakultetów, może i zamierza się kształcić do późnych lat życia
(nauka to jej hobby, zwłaszcza nauki ścisłe). Typ sprawcy: zorganizowany
(planuje i działa według wcześniej stworzonej strategii). Status zawodowy:
dobrze działa w pojedynkę, często niesubordynowana, nieliczne przypadki łamania
ogólnych zasad (buntowniczka, nie znosi podporządkowania się). Status
materialny: klasa średnia, ale różnie bywało, była także poza nawiasem, zna
biedę, obecnie raczej nie przywiązuje uwagi do spraw materialnych, przyświeca jej
wyższa idea, to typ misjonarki, poświęca się całkowicie idei i działaniom, na
które się zdecydowała. Inwestuje w przedmioty, majątek lub dobra materialne
jeśli przybliżą ją do celu. Umie się dostosować do trudności (bieda, nędza),
jeśli widzi w tym wyższy cel (potrafi czekać, nawet całe lata, ekonomicznie
racjonując energię). Cechy: konsekwencja, obowiązkowość, komunikatywna, ale w
gruncie rzeczy to typ introwertyka, czasami nawet samotnego wilka (wilczycy),
dobrze i najskuteczniej działa w pojedynkę, niepodporządkowana (zniszczyć ją
może hierarchia, podległość, zwłaszcza jeśli jest mądrzejsza od swojego szefa –
w 100% zrodzi to błyskawiczny konflikt, nieagresywna – atakuje dopiero kiedy
sama zostanie zaatakowana). Potrafi być waleczna, jeśli ktoś urazi jej dumę/honor.
Może być niebezpieczna, nie zostawia przy życiu śmiertelnych wrogów, zaciera
ślady i idzie dalej. Lubi zmieniać miejsce pobytu, doświadczać. Zawsze dąży do
ustanowionych celów. Niełatwo się poddaje. Ciężko znosi porażki, krytykę, ale
nie daje po sobie tego poznać. Płacze tylko w skrytości, kiedy nikt nie widzi. Błędy
są dla niej jedynie lekcją, ostatecznie podnosi się po porażce, skutecznie
przegrupowuje siły i naprawia mankamenty, by drugi raz dzieło było doskonalsze.
Bardzo trudno uchwytny typ seryjny, stały interwał działania, monitoruje
przebieg wydarzeń, dba o anonimowość. Duże doświadczenie „kryminalne”.
Jak długo pracowała Pani nad najnowszą książką? Co w procesie pisania
zabiera Pani najwięcej czasu?
Mam dwuletni cykl produkcyjny.
Sam zapis to trochę ponad 8 miesięcy i jest to najprzyjemniejszy etap pracy.
Wcześniej długo się „lenię” – jak wynikałoby z normalnego postrzegania
rzeczywistości – czyli nie robię nic poza myśleniem. Potem szukam elementów
uwiarygodniających fabułę, dokumentuję, rozmawiam z ludźmi, szukam spraw, które
pasują mi do miejsca akcji, czytam gazety, książki historyczne. Następnie –
tego nienawidzę, słowo! – piszę szczegółowy konspekt powieści (ręcznie), a
potem ją zapisuję (na komputerze).
Zbieranie danych do książki, rozmowy z ekspertami, to dla Pani żmudny
proces konieczny do stworzenia wiarygodnej fabuły, czy też może to właśnie ta
część pracy nad książką, dostarcza Pani najwięcej satysfakcji?
Tak samo jak nienawidzę przygód,
tak samo mocno lubię ludzi – po prostu mnie ciekawią ich zachowania, motywacje,
wygląd, historia. Jestem obserwatorem, widzę i czytam między wierszami. Tak
właśnie żyją urodzeni pisarze: patrząc na świat i transponując różne opowieści
przez siebie. Pisanie książek kryminalnych to wieloetapowa praca. Każdy może
mieć pomysł na fabułę, ale tutaj ważniejsze jest wykonanie. Bo kryminał to tak
naprawdę popis maestrii rzemiosła autora. Ja osobiście wszystko sprawdzam.
Dokumentacja to moja ulubiona rozrywka przed etapem pisania. Konsultuję nie
tylko dialogi, elementy kryminalistyczne, ale także życiorysy postaci,
osobiście odwiedzam miejsca, w których dzieje się akcja. Wszystko, o czym
czytacie w moich powieściach osobiście dotknęłam, zbadałam, znalazłam w aktach
prawdziwych spraw kryminalnych, potwierdziłam ich prawdopodobieństwo u
ekspertów. To męczące, dlatego też wielu autorów nie robi takich badań, ale ja
wierzę, że one zapewniają „mięso fabularne” powieści. Dopiero, kiedy mam już
zebraną taką masę krytyczną, siadam do pisania. Wtedy proces zapisu – mając
taki bagaż doświadczeń, faktów i prawdziwych case’ów – jest czystą
przyjemnością. Mogę się wtedy skupić na języku, narracji, dopieszczać dialogi.
Co Pani robi w momencie, gdy szukając informacji natrafia Pani na mur
milczenia? Uparcie próbuje jak nie drzwiami to oknem, szuka innych źródeł
wiedzy czy też zmienia Pani koncepcję fabuły?
Nie mam takich problemów. Ludzie
ze mną rozmawiają, bo ja ich słucham. Tego trzeba się nauczyć lub posiadać taki
dar organicznie. Dziękuję tutaj moim rodzicom, że pokazywali mi świat, jakby od
dziecka leżał u mych stóp. To dlatego dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Musi
być jednak stosowny czas. Nic na siłę. Ludzie mi się odwdzięczają w dwójnasób. Pomagają
mi, robią dla mnie naprawdę niesamowite rzeczy. Czasem jestem zażenowana, jak
bardzo ludzie są kochani i jak wiele czasu mi poświęcają. Generalnie, wbrew
pozorom, jestem dosyć sympatyczna (wiem, że niełatwo w to uwierzyć) i umiem
oddać dobrą energię, umiem być z ludźmi, a nie spotkałam jeszcze człowieka,
który nie chciałby być naprawdę wysłuchany. Działa tutaj zasada wzajemności. To
prosty mechanizm, którego nauczyła mnie wieloletnia reporterska robota, ale
empatię i wiarę we własne siły wyniosłam z domu.
Trylogii Millenium Stiega
Larssona, zarzucano niekiedy, że jest pisana ze zbytnią dbałością o szczegóły,
żartobliwie określając ją „katalogiem Ikei”. Pani książki nie należą do
najmniejszych objętościowo (nie ma Pani litości dla czytelniczek, które
zmuszone są brać do pracy mniejsze śniadania, bo inaczej im się Pani książka
nie zmieści w torebce). Szczegółowo odmalowuje Pani tło, postaci, metody
śledcze. Nie boi się Pani, że w dobie krótkiego przekazu, potencjalny czytelnik
weźmie do rąk Pochłaniacza i
stwierdzi: podobno ta Bonda nieźle pisze, ale kto by czytał taką cegłę?
Słyszałam takie argumenty kilka
lat temu i wtedy się przejmowałam. Był moment, że mogłam zmienić styl, ale
postanowiłam być sobą. Uważam, że pisarz powinien być blisko siebie. To on
decyduje, jaką opowieść wam chce pokazać, a ja wymyślam zawsze takie, na
opowiedzenie których potrzebuję minimum 400 stron. Wychodzę z założenia, że
jest na rynku tak duży wybór, że jeśli kogoś odstraszają gabaryty Bondy, może
chwycić innego autora, cieńszego lub który preferuje inny styl. To także zależy
od nastroju, od podejścia do życia, od tego, czego oczekujemy od literatury,
więc myślę, że ci, którzy są mi wierni, naprawdę chcą słuchać opowieści Bondy.
Nie zamierzam zmieniać się dlatego, żeby lepiej się sprzedawać, zwłaszcza, że
nie jestem konformistką. Daję to, co mam najlepsze i liczę, że z czasem będę
coraz lepsza. Gabaryty nie mają tak wielkiego znaczenia, jeśli jest napięcie i
doskonała intryga. Człowiek ma wtedy ucztę literacką. A cóż, jeśli kogoś nudzę,
przykro mi, widać nam nie po drodze. To tak jak z miłością. Albo działa, albo
nie. Sprawa jest prosta. Nie muszę się podobać wszystkim, choć wizualnie tak
właśnie jest. I tak też obserwuję to jeśli chodzi o moich czytelników. Nie ma
znaczenia wiek, płeć, ani status zawodowy. Jedyne co łączy moich ukochanych
czytelników to ciekawość świata, wrażliwość i inteligencja. Moje książki są dla
wyrafinowanego czytelnika, a takich jest na szczęście na świecie dziś miliardy.
Obecnie promuje Pani Pochłaniacza,
podróżuje po Polsce i spotyka z czytelnikami. Czy wśród tych spotkań jest
takie, które z jakiegoś powodu mocniej zapadło Pani w pamięć?
Za każdym razem jest inaczej.
Ludzie są cudowni, przynoszą mi prezenty, piszą wiersze na moją cześć,
obdarowują swoimi ulubionymi książkami, gadżetami, t-shirtami. Raz nawet
poszłam na grzane wino z moimi czytelnikami (tutaj pozdrawiam rzeszowską
brygadę, która nie wypuściła mnie z Matrasu nawet po zamknięciu księgarni),
innym razem – jak w Częstochowie – atmosfera przypominała widowisko one man
show. Czułam się jak mistrzyni komediowego stand up- u, bo ludzie śmiali się w
głos, a ja sama miałam zakwasy na brzuchu od głośnego rechotu. Nigdy się nie
podejrzewałam o taki talent komediowy. Bywa i tak, że audiencja z królową jest
tak kameralna jak choćby w Poznaniu, ale to także cudowne doświadczenie, bo
wtedy przypomina to spotkanie przy kawie, jest bardziej intymnie, ja się
odsłaniam jeszcze bardziej i pozwalam sobie na wyznania, których nie
powiedziałabym przez mikrofon. Takie zresztą doceniam jeszcze bardziej, bo to oznacza,
że ci, którzy przyszli, są naprawdę zdeterminowani. Wiem, że w dzisiejszym
pędzie ludzie nie mają kiedy przychodzić na spotkania z autorami. Rozumiem w
pełnej rozciągłości, że wolą czytać książki, a nie słuchać moich opowieści. Ja
także wolę pisać niż mówić o pisaniu.
Na spotkaniu autorskim we Wrocławiu, przyznała Pani, że pisze Pani nie
tyle kryminały, ile powieści kryminalne, w których istotne jest nie tylko kto
zabił, ale ważne jest także tło zdarzeń, relacje między bohaterami, czy
uniwersalne problemy z jakimi się borykają. Czy Pani zdaniem literatura
kryminalna ma szansę stracić metkę literatury czysto rozrywkowej i być w pewnym
sensie głosem w dyskusji na temat problemów nękających społeczeństwo, pokazując
mechanizmy doprowadzające do złamania prawa. Czy odchodzenie od klasycznego
kryminału „typu Christie” w stronę skandynawskiego zainteresowania
społeczeństwem, jest Pani zdaniem dobrym kierunkiem rozwoju gatunku?
Tak i powiem więcej, nie
unikniemy tego. To się dzieje na naszych oczach. Kryminał już wchłonął
większość gatunków, włącznie z literaturą tzw. wysoką. Moim zdaniem ten podział
na wysoką i niską literaturę jest już nieaktualny. Teraz liczy się jakość i
raczej podejście do pracy: rzemieślnicze versus artystyczne. Ja akurat piszę
książki gatunkowe, czyli mówię głośno o warsztacie. Piszę nie dla siebie, dla
własnego widzimisię (karmienia swojego ego) czy z jakichś egotycznych pobudek,
ale dlatego, że wierzę w dobrą (solidną, dobrze skonstruowaną) opowieść, która
jest karmą dla duszy. Zwłaszcza, jeśli to jest kryminał – gwarant naszego
poczucia bezpieczeństwa. Ważne są dla mnie trzy rzeczy: „Wiarygodność
fabularna. Magia opowieści. Struktura”. Niezależnie od tego czy czytasz moje Polskie morderczynie czy Pochłaniacza – to znajdziesz tam te trzy
kluczowe elementy. To właśnie sprawia, że kiedy ludzie „wpadną w Bondę”,
czytają wszystko jak leci. Zapraszam ich do mojego świata i oprowadzam. Jestem
takim pisarzem, który jest podglądaczem, obserwuję, podpatruję i zbieram to, co
mnie interesuje. Ale to mi nie wystarcza. Muszę czasem założyć kalosze i udać
się na wyprawę na bagna. Nie dlatego, że lubię przygody (bo ich nienawidzę, tak
jak niespodzianek), ale przeżycie pewnych zdarzeń naocznie jest mi potrzebne do
konstruowania fabuły. Proszę znaleźć drugiego takiego autora w Polsce. Gdy
mówię o tym tzw. wysokoartystycznym pisarzom, widzę grymas obrzydzenia na
twarzy. Dla nich nie jestem pisarką, bo nie prowadzi mnie wena i pocałunki
Muzy. Ale założę się, że ja częściej doświadczam iluminacji pisarskich,
zwłaszcza na ostatnim etapie pisania i w ¾ zapisu fabuły.
„Mam ochotę na coś lekkiego” - mówi czytelnik i sięga po kryminał. Jak
Pani sądzi, skąd w nas zainteresowanie zbrodnią, historiami, których bohaterami
nigdy nie chcielibyśmy być? Dlaczego tak ciężką tematykę traktujemy z pewnego
rodzaju lekkością?
Trup jest dobry
na każdą okazję. Osobiście uważam kryminał za literaturę wybitnie rozrywkową i
tak też traktuję swoje pisanie. To są książki z happy endem – zawsze zły
zostaje złapany, a dobry dostaje nagrodę w postaci katharsis, czyli rozwiązania
zagadki, balans zostaje przywrócony. Uważam, że kryminał na lato to strzał w
dziesiątkę i zwłaszcza kiedy się w „realu” relaksujemy, nic nam nie zagraża,
mamy wolne, kryminał pozwoli nam przezywać w pełni przygody, choćby i krwawe.
Dobre też są komedie, ale w kryminale coraz częściej są też tego typu wątki.
Autorzy – w tym i ja sama – dbają, by czytelnik przede wszystkim dobrze się
bawił. Kryminał jest zdecydowanie „na ochłodę”, poza tym doskonale się przy nim
człowiek opala (czego osobiście nienawidzę, bo trzeba leżeć długo plackiem w
jednym miejscu i tylko z książką jestem w stanie wytrzymać na leżaku dłużej niż
dwadzieścia minut). Pewnie dlatego zawsze wracam opalona bardziej na plecach. Kryminał
to literatura stworzona dla rozrywki. Ma na celu oswojenie naszych strachów i
jednocześnie dostarczenie wysokiej amplitudy emocji. Tym zaś według mnie jest
rozrywka. Chodzi o przeżywanie emocji, przy jednoczesnej „dobrej zabawie”,
przygodę, a także bezpieczny „powrót do domu”, a więc rozwiązanie zagadki.
Dostarczy także gimnastyki umysłowej, bo dobry kryminał pozwala czytelnikowi na
bycie śledczym wraz z bohaterem głównym (będąc bezpiecznym w miłych
okolicznościach przyrody). Dlatego nie znoszę i nie czytuję romansów oraz
wszelkich pochodnych: płaskich opowieści o jeźdźcach na białych koniach, którzy
ratują swe księżniczki. Uważam, że miłość winno się przeżywać w rzeczywistości,
zaś zagadki kryminalne tylko na papierze. I to nie tylko na wakacjach.
Kryminał wydaje się męskim gatunkiem. Wystarczy choćby spojrzeć na
listy nominowanych do Nagrody Wielkiego Kalibru. Rok 2014: sześciu facetów + jedna
kobieta, 2013: sześciu facetów + dwie kobiety, 2012: ośmiu facetów + jedna
kobieta, rok 2011: sześciu facetów + jedna kobieta… Z czego to wynika?
Bo nadal kobiety jednak piszą w
Polsce mniej a jeśli już to zasadniczo słabiej dopinają intrygę. To dlatego ja
nie mam na tej niwie żadnej konkurencji i Zygmunt nie miał wątpliwości kogo
koronować na królową kryminału. Nie mówię, że moje koleżanki są słabe, bo to
nieprawda i pokazują to kolejne lata kiedy Kaliber wygrywały dziewczyny.
Podkreślam: to nie jest tylko rzecz gustu. Chodzi o to, że dziewczynki bawiły
się kiedyś lalkami, a chłopcy w strzelanki, wojny i strażaków, czyli dokładnie
w tę materię, której używamy w kryminałach. W efekcie kobiety muszą destruować pewien
swój „profil” płciowy, by być dobrymi „kryminalistkami”. I nadal kręci je
bardziej obyczaj, psychologia niż sam „trup”. Na szczęście można się tego
nauczyć i można skutecznie konkurować z facetami. Jest wiele dobrych
„kryminalistek” i z tego miejsca je tutaj pozdrawiam. Można zdobyć szacunek
facetów, a może nawet złapać błysk zazdrości.
Jedno jest pewne: kobiety są zwykle lepsze literacko. Piszą po prostu
lepiej, mają swój styl (a nie naśladują znanych, sprawdzonych, typu Chandler,
Theorin etc.), umieją zbudować niepowtarzalny klimat. A biorąc pod uwagę w
jakim kierunku zmierza kryminał, chłopcy jeszcze zobaczycie, że zostaniecie
zasypani babskimi kryminałami i już przestanie to być przytyk. Pisarki mają do
odrobienia jedynie lekcję ze struktury, bo talentu literackiego nikt im nie
odbierze.
Zygmunt Miłoszewski oświadczył,
że nie będzie już pisał kryminałów, tłumacząc to dość enigmatycznie, ale
podając przy tym, że nie bez znaczenia była jego niechęć do nasycenia treści
przemocą. Wielokrotnie zwracano uwagę na to, że brutalne gry czy filmy mogą stać
się źródłem przestępczych inspiracji. Sądzi Pani, że podobnie może działać na
czytelnika książka?
Nie zgadzam się z tym poglądem,
sądzę, że jest populistyczny. Zygmunt kocha być kontrowersyjny, inny, wyjątkowy
– co osobiście cenię. Jest też ambitny, lubi wyzwania. Co on może jeszcze
osiągnąć w kryminale? Zdobył już dwa Kalibry, może zdobyć trzeci, czwarty,
dziesiąty? Po co? To nuda. Może po prostu teraz chce dostać NIKE? Trzymam za
niego kciuki. Uważam, że to poza mną jedyny polski pisarz gatunkowy, który jest
w stanie zdobyć laury w każdym gatunku i dziedzinie. Niech Pani to podkreśli,
gdyż z moich ust to wielki komplement.
Nie pytam, o czym będzie kolejny tom cyklu z Saszą Załuską, bo wiem, że
nie lubi Pani zdradzać zbyt wiele, wychodząc z założenia, że czytelnik ma
książkę przeczytać, a nie wysłuchać jej streszczenia, ale jedno pytanie o
przyszłość po prostu muszę zadać. Biorąc do ręki Pochłaniacz zauważyłam, że kolejne tomy mają już swoje tytuły. Czy
ma Pani już dokładnie zaplanowane kolejne historie? Czy w trakcie pisania
trzyma się Pani planu, czy też pozwala swoim bohaterom wymknąć się od czasu do
czas spod kontroli?
Trzy razy „Tak”. Mam zaplanowane. Trzymam się planu (głównych rozwiązań strukturalnych) i tak – uciekają mi, żyją własnym życiem, walczę z nimi, albo się lenią, co chyba jest nawet gorsze. Tego nie da się uniknąć. Zwłaszcza takich, którym poświęciło się już kilka opowieści. Ale bronię się bo to ja jednak rządzę. Wypracowałam sobie własny system pracy. Piszę plany fabuły, wyjeżdżam na dokumentację, przywiązuję wielką wagę do wiarygodności opisywanej historii. Rozmawiam z ekspertami, badam teren, osobiście wszystko, co mogę sprawdzam. Daje mi to dużo przyjemności, często inwestuję w książkę, zanim ją jeszcze zakontraktuję u wydawcy. Przede wszystkim jednak nie zajmuję się kilkoma rzeczami jednocześnie. Bardzo lubię stan obsesji, jaka pojawia się w pracy nad kolejnym projektem i przebywam długo w świecie opowieści, dotąd, aż ją poczuję. Do pisania samej książki przystępuję dopiero po tych wszystkich przygotowaniach. Wtedy, gdy jestem gotowa. Wtedy zamykam się w domu i staram się nie podłączać do sieci – zbyt mnie to wybija z opowieści. Zanim nie skończę jestem podenerwowana, niepewna i boję się, że poniosę fiasko. Kiedy skończę oddycham z ulgą i daję sobie czas na odpoczynek. Dopiero wtedy biorę się za coś następnego. Teraz opowieści same do mnie przychodzą, nie mam problemu z wyborem projektu. Zawsze to serce decyduje, czy to jest dobry moment na tę historię. Nigdy nie robię nic na zamówienie choćbym miała na tym zarobić. I nie idę na kompromisy twórcze, także sama ze sobą, choć jestem leniem i czasem chcę coś zrobić szybciej i łatwiej (zawsze muszę wtedy napracować się podwójnie). Już się nauczyłam, że podstawą jest samodyscyplina. Kiedy pracuję, jestem jak na wojnie. Nie przeszkodzi mi choroba, zepsuty komputer, świetny bankiet, romans czy wakacyjny wyjazd. Po skończeniu odkładam i daję do czytania kilku/kilkunastu osobom. Słucham uwag i przepisuję na nowo. Tego nienawidzę, ale to już ulga, ten moment to już z górki, widać szczyt góry. Kiedy skończę za każdym razem nie mogę uwierzyć, że znów się udało. I czuję się wtedy jak mistrzyni świata. Mojego małego świata, ale mnie to wystarcza.
Oprócz beletrystyki, ma Pani na koncie także książki dokumentalne, a
wśród nich szokujące Polskie morderczynie,
czyli historie czternastu kobiet, które zgodziły się opowiedzieć o sobie i o zbrodniach,
jakie popełniły. Czy to były trudne rozmowy? W jaki sposób udało się Pani
namówić te kobiety do zwierzeń?
Od 1997 roku pracowałam jako
sprawozdawca sądowy. Właśnie trwały procesy czterech kobiet oskarżonych o
zabójstwa. Wtedy to było coś wstrząsającego, także relacje mediów z tych
procesów były czymś nowym. Na przykład opiniotwórcza Rzeczpospolita po ogłoszeniu wyroku opublikowała zdjęcie Moniki
Szymańskiej, co miało być dla niej czymś w rodzaju dodatkowej
kary. Przedstawiano ją jako bestię zagrażającą społeczeństwu. Teraz, w dobie
tabloidyzacji mediów, takie informacje stały się normą, wręcz zobojętnieliśmy
na nie. Obserwowanie tych procesów było dla mnie szokiem kulturowym i
emocjonalnym. Bardzo chciałam zrozumieć, co kierowało tymi kobietami. Byłam
chyba jednym z niewielu dziennikarzy, który przeczytał dokładnie akta wszystkich spraw. Widziałam też, jak szybko „wyroki” wydały media, opinia publiczna, mając najczęściej o sprawczyniach i okolicznościach ich zbrodni nikłe pojęcie. Już wtedy namawiano mnie do napisania książki na ten temat, ale musiałam do tego dojrzeć. Wydawało mi się zrozumiałe, że Szymańska, która pochodziła z patologicznego środowiska, mogła być zdolna do popełnienia morderstwa, ale taka Rozumecka czy Kamińska?
Przecież pochodziły z tzw. dobrych domów. I tego nie mogłam zrozumieć. Wróciłam
do tych spraw po latach i opisałam w książce Polskie morderczynie. Moim celem było zrozumienie
mechanizmu przejścia „na ciemną stronę”, procesów, które do tego prowadzą,
motywów. Teraz to rozumiem. Nie chodzi o sam akt morderstwa, ale ciąg
okoliczności, wydarzeń, przeżyć, które mogą skutkować decyzją – bo to zawsze
jest decyzja, choć podejmowana na różnych etapach – o zabiciu człowieka.
Rozmawiałam z dyrektor więzienia dla kobiet w Grudziądzu, nazywanego potocznie
„Zamek”, bo było więzieniem o zaostrzonym rygorze. To tam trafiła Szymańska,
opisywana wtedy przez media w formie płytkiej sensacji. Chciałam się z nią
zmierzyć, porozmawiać. Podczas procesu Szymańska była bardzo agresywna, jakby
dostosowała się do swojego obrazu jako bestii i patologii, bo tak przedstawiały
to media. Dziś wiem, że to był mechanizm obronny, rodzaj teatru - zwłaszcza
wobec samej siebie - zaaranżowany, by uniknąć refleksji.
Zdarza się Pani wracać do tamtych historii, utrzymuje Pani kontakt z
ich bohaterkami, interesuje się ich dalszymi losami?
Teraz już nie. Ale był czas,
kiedy moje bohaterki tego potrzebowały. Przez
pierwsze lata słałam im nawet paczki, jednej z nich oddałam część swoich
ciuchów, bo twierdziła, że tak świetnie się ubieram, a nosimy ten sam rozmiar.
Część z nich już wyszła na wolność. Mam kontakt właściwie z jedną z nich.
Ciekawi mnie jej obserwacja, zobaczymy czy dotrwamy w tej relacji do końca
wyroku. Taki eksperyment – dla mnie i dla niej.
Została Pani koronowana przez Zygmunta Miłoszewskiego, na królową
polskiego kryminału. Jak się Pani czuje w tej roli? Czy takie sympatyczne
wyróżnienie i czytelnicy domagający się namalowania korony tuż obok Pani
autografu, mobilizuje do tego, by pisać jeszcze więcej, jeszcze ciekawiej i nie
dać się zdetronizować?
Nie wierzę w spektakularny sukces
„farciarza” w literaturze. Pisarz rozwija się całe życie i im jest starszy, tym
lepszy. Im wyżej stawia poprzeczkę, tym bardziej należy go cenić. Czekam na
moment, kiedy będę „starą Indianką”, mądrą, spokojną wiedźmą. Dopiero wtedy
będę naprawdę opowiadać! Oczywiście, że cieszę się z tak wspaniałego
komplementu. Jestem na rynku od lat i
moi czytelnicy wiedzą, że marka Bonda znaczy jakość. Ale jednak tytuł królowej
– zwłaszcza, kiedy przyznaje go światowej rangi pisarz Miłoszewski – to już
inna historia. Zarumieniłam się z wrażenia, przyznaję, kiedy to usłyszałam. A
teraz co czuję? Dumę i spokój, że jestem na właściwym miejscu, po prostu. Jak
zwykle zrobiłam wyłom w literaturze kryminalnej. Jak zwykle zaryzykowałam i
opłaciło się. Pochłaniacz zbiera same
dobre recenzje. Z mojej perspektywy wygląda to tak, że praca, którą wykonałam,
opłaciła się. Zapewniam jednak, że nie zakładam korony i nie chadzam w niej po
domu, nie wywyższam się i nie uderzyła mi „sodówka”. Ale lubię, kiedy
czytelnicy piszą do mnie, że moje książki zawładnęły ich czasem, umysłem i
sercem. Tak królować chcę i zamierzam bardzo długo.
Jakie książki czyta Katarzyna Bonda? Czy są to powieści „kolegów
kryminalistów”, literatura faktu potrzebna do tworzenia własnych fabuł, a może
coś zupełnie innego?
Czytam kryminały „zawodowo” by
wiedzieć kto jak pisze, by być na bieżąco. To mój psi obowiązek – tak uważam.
Polaków czytam, by wiedzieć na jakim etapie rozwoju jest konkurencja. I moje
miejsce jest wysoko. Nie muszę mieć kompleksów. Ale dla przyjemności czytam
literaturę innego typu. Lubię grube wielowątkowe, epickie opowieści, z tłem
historycznym, sagi, wielkie epopeje. Zrobię top listę Bondy krymi i niekryminalną i wyślę w oddzielnym pliku – specjalnie dla
czytelników Pani strony.
Komu poleciłaby Pani swoją twórczość? Dlaczego warto zasiąść do lektury
książek Katarzyny Bondy?
Ponieważ nie ma w Polsce, ani na
świecie nikogo podobnego do mnie. Nikt nie pracuje tak jak ja i nie postrzega
kryminału w podobny sposób. To mój świat, ja stawiam swoją pieczątkę i
zapraszam do niego wszystkich, którym bliski jest ten pryzmat. Ci, którzy chcą
strzelnian i pościgów, którym szkoda czasu na zastanowienie, na refleksję,
którzy traktują kryminał jako opowieść z papierowymi postaciami, będą
zawiedzeni. Moje książki to powieści, a jak każda powieść traktuje o czymś
więcej niż o zbrodni. Zasadniczo moje kryminały nie są o tym. Ona jest tylko
punktem wyjścia, by usiąść przy ognisku i posłuchać pewnego ludzkiego dramatu.
Może i was to przed czymś przestrzeże, nauczy, wesprze lub rozśmieszy. Tego wam
i sobie życzę.
***
Zajrzyj koniecznie
O autorce na blogu
Choć sporo się ostatnio mówi i pisze o "Pochłaniaczu", nie czułam szczególnej ciekawości w stosunku do tej powieści. Podchodzę do polskich kryminałów ze sporą rezerwą. Twój wywiad z autorką trochę to zmienił, bo pozwolił mi zainteresować się osobą samej Katarzyny. Pozytywna pewność siebie z niej bije, a to jest ciekawe. Od tego mam już krok do jej książek (:
OdpowiedzUsuńI gratuluję wywiadu oczywiście.
Skąd ta rezerwa? Uwierz mi na słowo (a jeszcze lepiej sama się przekonaj), że polska literatura kryminalna jest szalenie różnorodna, a przez to trafi w najróżniejsze gusta. Mamy kryminały w starym dobrym stylu, komedie kryminalne, mroczne thrillery, thrillery polityczne, kryminały retro, książki delikatne i brutalne, powieści kryminalne ze społecznym zacięciem itp. itd. Naprawdę - wybór jest spory. :)
UsuńDziękuję i zachęcam do lektury.
Bardzo ciekawy wywiad, mam jeszcze większą ochotę sięgnąć po "Pochłaniacza" :)
OdpowiedzUsuńNo to do dzieła! Szalenie jestem ciekawa czy książka spodoba Ci się równie mocno jak mi.
UsuńWspaniała osobowość. Dzięki tej rozmowie mam ochotę bliżej zaznajomić się z twórczością Pani Kasi. Świetny wywiad- gratuluje.
OdpowiedzUsuńDziękuję. :)
UsuńA autorka jest naprawdę warta poznania. I jako pisarka, i jako osoba.
Aniu, rozwijasz skrzydła z wywiadami, super:) Tak trzymać:)
OdpowiedzUsuńDzięki. Staram się jak mogę. :)
UsuńLekturę wywiadu musiałam podzielić na kilka części:P Świetne pytania, szczególnie czwarte, a odpowiedzi jak najbardziej satysfakcjonujące :) Chętnie zapoznam się z twórczością Katarzyny Bondy:)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam bardzo, coś sugerujesz? :P
UsuńCieszę się, że Ci się podobało i oczywiście ogromnie zachęcam do lektury "Pochłaniacza" i pozostałych książek autorki.
Sugeruję, że to bardzo dobry i wyczerpujący wywiad ;)
UsuńMam nadzieję, że wyczerpujący temat, a nie czytelników. :P
UsuńDzięki Twoim licznym notkom chcę się zapoznać z twórczością tej autorki.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że to jeszcze nie koniec. :P
UsuńBondomania trwa!
Wow. Co za wywiad! Gratuluję - jest naprawdę interesujący. Utwierdził mnie w przekonaniu, ze warto zaznajomić się z panią Bondą i jej książkami.
OdpowiedzUsuńSuper! Taki był mój cel. :)
UsuńŚwietny wywiad. Teraz muszę koniecznie przeczytać tej autorki.
OdpowiedzUsuńZachęcam. Dla miłośniczki kryminałów rzecz obowiązkowa. :)
UsuńO kurczę, po tym wywiadzie aż żałuję, że nie znam żadnej książki tej pisarki. Cieszę się, że o niej napisałaś :)
OdpowiedzUsuńWszystko jest do nadrobienia. :)
UsuńFajny, ciekawy wywiad i świetna dziewczyna.
OdpowiedzUsuńAle gaduła niesamowita, nic dziwnego, że jej książki to cegły :D
Akurat wczoraj w samochodzie słyszałam w radiu fragment audycji z nią i Czubajem, niestety dojechałam do celu, zanim audycja dobiegła końca. Muszę odszukać w necie nagranie i odsłuchać całość, w tokfm była, ale nie wiem, czy na żywo, czy powtórka. Jak znajdę, to podrzucę namiary, bo ten kawałek był interesujący. A może przypadkiem wiesz, co to mogło być i to Ty mnie podpowiesz ?
A "Pochłaniacz" po Twoim wywiadzie na pewno przeczytam i to w najbliższym czasie. Wiesz, co to oznacza?, że masz na sumieniu cofnięcie się w mojej kolejce innych książek:) Wprawdzie jestem raczej fanką kryminałów christiepodobnych i nie do końca pasuję do profilu czytelniczki Bondy, ale i tak bardzo się nakręciłam na tę książkę, No i ma dla mnie dość istotną zaletę: jest pierwsza z cyklu, więc nie muszę zaczynać od wcześniejszych, tylko mogę od najnowszej nowości :D)
Gaduła? Pfff... To tutaj to nic. Trzeba było słyszeć autorkę na spotkaniu w Poznaniu. Mówiła ponad godzinę, prawie bez przerwy. Istny karabin maszynowy. A jak się tego słuchało! :P Tylko relację pewnie będę pisała tydzień. :P
UsuńNo ba! Kto jak nie ja? http://audycje.tokfm.pl/audycja/97 ;)
Moje sumienie ma się dobrze. Właściwie to wręcz komfortowo. :D
Bardzo dziękuję za link. Pewnie od "Książek" zaczęłabym poszukiwania, ale i tak zaoszczędziłaś mi sporo czasu. Tak czułam, że możesz wiedzieć :)
UsuńMasz nosa. :P
UsuńSwego czasu koleżanka czytała Florystkę i tak się nią zachwycała, że aż dodałam ją do planów czytelniczych. Po tym wywiadzie stwierdzam, że przeczytam ją szybciej niż planowałam. ;)
OdpowiedzUsuń"Florystkę" już mam, więc pewnie niebawem też przeczytam. :)
UsuńInteresujący wywiad, teraz muszę sięgnąć po jej książkę :)
OdpowiedzUsuńTak, tak, TAK! ;)
UsuńAniu, gratuluję świetnego wywiadu! Pasja bije z obu stron! Przeczytałam z największą przyjemnością :) Po lekturze tej rozmowy polubiłam autorkę, a nie znam zupełnie jej twórczości i choć za kryminałami nie przepadam, to jestem pewna, że jak najszybciej muszę przeczytać którąś z jej powieści (wczoraj byłam w bibliotece i naniosłam stos książek, ale w kolejny z pewnością znajdzie się jakiś tom z nazwiskiem Bonda na okładce) :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
UsuńGorąco zachęcam do przeczytania książek autorki i pewnie będę zachęcać jeszcze nie raz. Warto, choćby dlatego, że taki "Pochłaniacz" to nie tylko kryminał, ale przede wszystkim świetnie napisana powieść.
Aniu naprawdę fajne, wnikliwe pytania, a i pani Kasia fajnych odpowiedzi udzieliła;) zdjęcia pierwsza klasa!!!!
OdpowiedzUsuńUfff... Cieszę się, że wyszło nienajgorzej. Bardzo mi na tym wywiadzie zależało. :)
UsuńNo jestem:) dobrze, że mi zwróciłaś uwagę na wywiad. Mam taki kocioł ostatnio, że go przyznaję, niestety przegapiłam. Świetny wywiad, gratuluję. Z wielką przyjemnością przeczytałam.
OdpowiedzUsuńZwykle nie spamuję, ale tym razem po prostu musiałam Ci dać znać. :D
UsuńOstatnio oglądałam rozmowę z tą panią w jakimś programie śniadaniowym chyba. Jestem bardzo zainteresowana "Pochłaniaczem", mimo że nie czytam kryminałów. A wywiad? Bardzo ciekawy, wyczerpujący i długi :)
OdpowiedzUsuńPani Kasia jest teraz wszędzie. Radio, tv, prasa, blogi, spotkania autorskie. Bondomania trwa. I ma się dobrze. :)
UsuńAle fajnie, że miałaś okazję przeprowadzić wywiad ze świetną pisarką. Gratuluję! :)
OdpowiedzUsuń"Pochłaniacz" nadal "siedzi" w mojej głowie ;) - rewelacja powieść kryminalna .:))
Dziękuję. To wszystko dzięki spotkaniu we Wrocławiu. :)
UsuńW mojej też. A do kolejnego tomu tak daleeekooooo. :)
Świetny wywiad, interesujące pytania, odpowiedzi zajmujące, idealne dopełnienie spotkania autorskiego. :) Jestem ciekawa tej top listy krymi i niekryminalnej. ;)
OdpowiedzUsuńDzięki. :)
UsuńA top lista będzie pewnie za dwa dni. :)
Pani nie znalam jak dotad, ale byc moze siegne po ksiazke, po tym interesujacym wywiadzie. Profil czytelniczki, to prawie moj profil, no moze bez nauk scislych:)
OdpowiedzUsuńOlać nauki ścisłe, skoro reszta się zgadza, to znak, że czas sięgnąć po "Pochłaniacza". :)
UsuńJak ja zazdroszczę wywiadu... Serio! :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń