Kasia Bulicz-Kasprzak Nie licząc kota, czyli kolejna historia miłosna Wyd. Nasza Księgarnia 2012 288 stron |
Powroty do starych kątów nie zawsze bywają przyjemne. Tym bardziej, gdy się zaczęło nowy, lepszy rozdział życia, a entuzjazmu do wędrówki myślami w przeszłość, nijak nie udaje się wykrzesać.
Informacja o śmierci ciotki, nie zwaliła Asi z nóg. Ot, zmarła dawno niewidziana krewna, z którą nie łączyły ją bliskie stosunki. Co prawda przebywająca w USA matka Joanny usiłuje wszelkimi możliwymi sposobami (z szantażem emocjonalnym włącznie) zmusić ją do wyjazdu na pogrzeb, ale córka wykręca się pracą. Na zegarku - czwarta rano, do pochówku zostało niewiele czasu, a do przejechania jest około sześciuset kilometrów. Nie, Asia odmawia stanowczo. Gdyby choć dowiedziała się o tym wcześniej, może i wybrałaby się pożegnać ciotkę. Tylko czy starczyłoby mi odwagi, żeby pojechać na jej pogrzeb?[1] - pyta w myślach. Najwyraźniej ciotka Wanda odegrała jakąś rolę w przeszłości swej krewnej. Coś musiała się wydarzyć przed laty, co sprawia, że na myśl o wyjeździe na drugi koniec Polski, nie napawa optymizmem. Tylko co?
Do mieszkania zmarłej Aśka jedzie już po pogrzebie. A właściwie do własnego mieszkania, bo okazuje się, że ciotka Wanda sporządziła testament, a jej jedyną spadkobierczynią została właśnie Joanna. Mieszkanie, oszczędności, biżuteria, meble, książki, masa ciuchów bibelotów i... kot - nic nie wzbudza entuzjazmu bohaterki. Zwłaszcza to wredne, futrzaste stworzenie, które nie tylko nie chce się zaprzyjaźnić, ale wręcz kryje się po kątach, od czasu do czasu znacząc swą obecność czy to sikając do drogiej walizki, czy to zostawiając w prezencie martwego owada na poduszce. Aśka chce jak najszybciej załatwić formalności i wrócić do miasta, do pracy ze studentami i swojego ukochanego Łukasza. Plany sobie, a życie sobie. Kobieta spędzi w miasteczku więcej czasu, niż by chciała. Zaprzyjaźni się z sympatycznym notariuszem, jakoś zniesie nadopiekuńczą sąsiadkę i jej "pyszne" obiadki, znajdzie bratnią duszę w niegdyś unikanej koleżance, a przede wszystkim we wspomnieniach przeniesie się do początków znajomości z Łukaszem, a nawet wcześniej. I wtedy stanie się jasne, skąd ta niechęć do powrotu w rodzinne strony.
W pierwszej chwili powieść Kasi Bulicz-Kasprzak Nie licząc kota, czyli kolejna historia miłosna, skojarzyła mi się z moim ukochanym cyklem Zawrocie Hanny Kowalewskiej. Aśka, podobnie jak Matylda, dowiaduje się o śmierci swojej niezbyt bliskiej sercu krewnej i ze zdumieniem stwierdza, że jest jedyną spadkobierczynią zmarłej. Obydwie, choć w stałych związkach, nie unikną miłosnych rozterek i sympatycznego, nowo poznanego męskiego towarzystwa. Na tym się podobieństwa kończą, bo losy bohaterek będą różne, a i styl powieści niepodobny.
Kasia Bulicz-Kasprzak na Targach Książki w Krakowie 2013 |
Nie licząc kota zapowiada się dość zwyczajnie, ale szybko się okazuje, że autorka potrafi zaczarować czytelnika. Hanna Kowalewska zrobiła to za pomocą poetyckiego języka, Kasia Bulicz-Kasprzak ma na to inny sposób - dużą dawkę humoru. Sporo tu zabawnych scen, ciekawych postaci, a niektóre dialogi wywołują głośne salwy śmiechu. Autorka stawia jednak nie tylko na lekką rozrywkę. Pojawią się i trudne tematy, gdy tajemnice zostają odgrzebane, na moment robi się smutno, refleksyjnie. Na szczęście nie na długo. Pisarka szybko rozładowuje ciężką atmosferę, wprowadzając kolejne zabawne sceny czy dialogi. W końcu cóż może być lepszego na smutki, niż szczery śmiech?
Moja człowiek zdechnęła. No niby nie ma się czemu dziwić. Stara była a wszystko stare zdycha. Ale z drugiej strony była stara, od kiedy ją znałem, więc mogłem myśleć, że u niej taki stan jest normalny, no nie? Tymczasem któregoś dnia zdechła. Macnąłem ją łapą, tak dla pewności. Była zupełnie taka jak zdechnięta mysz. Zdechniętych lepiej nie jeść, mogą być utrute. Myszy znaczy. I można potem wymiotować tak, że oczy na wierzch wychodzą. I żołądek. No ale to, że moja człowiek jest nieżywa, to jest smutne. Nie bardzo wiem, co ze mną będzie[2].
Dużym zaskoczeniem było pojawienie się w tekście narracji z punktu widzenia... kota. Zaniepokojona spojrzałam na leżącego obok mnie czworonoga. Na szczęście kotka nie wyrażała chęci do dyskusji. Nie jestem pewna, czy chciałabym wiedzieć, co tak naprawdę o mnie myśli. Aśkę, jej rasowy, bardzo drogi współlokator, traktuje jak zło koniecznie i nie ma o niej dobrego zdania. Tęskni za ciotką Wandą, obserwuje "młodą", komentuje, po kociemu interpretując zachowanie nowej pani. Kociak pewnie nawet nie przypuszcza jak dowcipną rolę przyszło mu odegrać w powieści.
W tej powieści zazgrzytało mi jedynie to, że jak na osobę, która sama o sobie mówi Nigdy nie miałam tej spontaniczności, która pozwoliłaby mi umówić się na piwo z osobą, którą poznałam pięć minut wcześniej[3], Aśka podejrzanie szybko wsiada do samochodu faceta, którego poznała przez kilkoma minutami, jedzie z nim najpierw na zakupy, następnie do niego do domu. Co więcej, w głowie tej samej Joanny, pojawia się myśl: Ja wprowadziłam się do mężczyzny, którego znałam piętnaście minut[4].
Kasia Bulicz-Kasprzak z lekkością przeprowadza czytelnika przez kolejne wątki. W jej powieści bywa smutno i refleksyjnie, ale tylko momentami. Nie licząc kota podnosi do góry kąciki ust i dodaje pozytywnej energii. Choć mogłoby się zdawać, że historia nie jest zbyt oryginalna, to styl autorki sprawia, że opowieść wciąga, bawi i pozwala się odprężyć. Jej bohaterowie są prawdziwi, łatwo się z nimi utożsamić. Śmiać mi się chciało, gdy czytałam o miotającej się w poszukiwaniu komórki bohaterce. Mogłabym do siebie zadzwonić, ale nie pamiętałam numeru. Mogłabym zadzwonić do Łukasza, żeby do mnie zadzwonił, ale jego numeru też nie znałam. Nie wiedziałam nawet, jaki jest numer do biura numerów. Dlaczego komórki nie mają wbudowanego lokalizatora dźwiękowego? Na przykład takiego, jak samochody. "Tjiu, tjiu" i już wiesz, gdzie zaparkowałeś[5]. Skąd ja to znam?
Krótko mówiąc: odpoczęłam przy tej książce. Pośmiałam się, odprężyłam, bardzo miło spędziłam czas. Nie licząc kota, czyli kolejna historia miłosna, to faktycznie jeszcze jedna opowieść o uczuciach (pięknych, trudnych, obecnych i po których ślad pozostał jedynie na pożółkłych kartkach), a także o rodzinnych tajemnicach i przeszłości, która nie zawsze daje się zapomnieć, ale spisana jakby inaczej. Z kocimi komentarzami, notariuszem ubranym w koszulkę z liściem marihuany na plecach, listami sprzed lat, szkolnymi znajomymi, których losy potoczyły się niekiedy w zaskakujący sposób. Z humorem. Dużą dawką uśmiechu.
***
Książkę polecammiłośnikom zabawnych powieści obyczajowymtym, którzy lubią odkrywać tajemnice z przeszłościciekawym, co może mieć do powiedzenia kot
***
[1] Kasia Bulicz-Kasprzak, Nie licząc kota, czyli kolejna historia miłosna, Wyd. Nasza Księgarnia, 2013, s. 10.
[2] Tamże, s. 49.
[3] Tamże, s. 122.
[4] Tamże, s. 216.
[5] Tamże, s. 84.
***
egzemplarz recenzencki |
***
Warto przeczytać:
recenzja Tego lata w Zawrociu Hanny Kowalewskiej
***
***
Jeśli macie ochotę przeczytać książkę Nie licząc kota, zachęcam do zapisania się do Obiegu Zamkniętego.
Nie słyszałam o tym tytule autorki. Chętnie przeczytam! :)
OdpowiedzUsuńW sam raz, by rozproszyć ponury, jesienno-zimowy nastój. ;)
UsuńSłyszałam o kocie i poluję na niego, mam nadzieję,że nabędę przed przyjazdem Kasi do moje biblioteki:) o muszę Ci powiedzieć,że Kasia pochodzi z moich stron i bardzo jestem z tego dumna!! :)
OdpowiedzUsuńSezon polowań na koty rozpoczęty. :)
UsuńZazdroszczę spotkania autorskiego, mam nadzieję, że kiedyś na takie trafię. :)
a ja już jakiś czas temu miałam chrapkę na tą książkę, ale jak do tej pory nie udało mi się. Może teraz kto wie ? :)
OdpowiedzUsuńNie ma co czekać. Fajna książka krąży od czytelnika do czytelnika - grzech nie skorzystać. ;)
UsuńLubię książki, przy których można uśmiechnąć się i odpocząć, to duży plus tej historii. Swoją drogą, nie chciałabym, aby ktoś kiedykolwiek dopuścił do głosu moje psy - miałyby stanowczo zbyt wiele do powiedzenia. A co tu dopiero mówić o kotach, które słyną z gorszego charakterku :))
OdpowiedzUsuńJakoś tak dobieram sobie książki, że rzadko na takie trafiam. ;)
UsuńZwierzaki przede wszystkim za dużo widzą i słyszą. Gdyby jeszcze chciały to skomentować, to ojej... :D
dość ciekawie się zapowiada :)
OdpowiedzUsuńJest ciekawa, a przy tym zabawna.
UsuńO tak, kot był świetny:) Jak i cała książka:)
OdpowiedzUsuńPo lekturze zastanawiałam się, ile razy moja Mysza chciała zrobić dobrze, a ja źle zintepretowałam zachowanie tego gamonia. :P
UsuńZapowiada się fajnie :) Szczerze mówiąc trochę mnie odstrasza, że autorka podpisuje się zdrobnieniem swojego imienia... Jakoś to mało poważnie brzmi, ale książka należy do literatury rozrywkowej, więc w sumie może za bardzo się czepiam :)
OdpowiedzUsuńNa początku też mi się to wydawało dziwne, ale co mi tam - byle książka była fajna. ;)
UsuńNiby ten wątek spadku i mieszkania został wykorzystany w pięciuset różnych ksiązkach, ale bardzo mnie zaciekawiłaś i z chęcią przeczytam. I na pewno ma happy end!:)
OdpowiedzUsuńNawet mocno wyeksploatowany wątek można fajnie pociągnąć. :)
UsuńNa początku w ogóle nie czułam się zainteresowana tą powieścią, ale czytałam mnóstwo pozytywnych recenzji i też nabrałam ochoty na poznanie twórczości Kasi Bulicz-Kasprzak. Taka relaksująca, zabawna historia na pewno mi się przyda :)
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu, warto po taką sięgnąć. :)
UsuńNie miałam przyjemności jeszcze z tą pisarką. :)
OdpowiedzUsuńWszystko przed Tobą. :)
UsuńZapowiada się nieźle. Jestem za tym żeby czytać polskich pisarzy :)
OdpowiedzUsuń/monweg
Ja też! :D
UsuńNie znam tej autorki . ale ciekawie ta książka się zapowiada :))
OdpowiedzUsuńPatrząc na to, jakie książki czytasz, to ta powinna Ci się spodobać. :)
UsuńWiem, że autorka zwyciężyła w konkursie NK na powieść do serii, czytałam kiedyś fragment, udostępniony na stronie księgarni, nawet zabawne. Ale pisać z perspektywy kota? To jak... z motyką na słońce, czy coś. Moje koty np. byłyby oburzone ;)
OdpowiedzUsuńPogadaj z nimi o tym. :D
UsuńTak, narracja kota jest the best. Kasia lubi umieszczać ten motyw w swoich książkach. I dobrze, bo wychodzi jej to świetnie.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny pomysł. :)
UsuńTak mi się z tym rodzajem narracji skojarzyła... rany, jak ta książka się nazywała... A! "Pamiętniki Adama i Ewy" - nie wpadła Ci przypadkiem w ręce? ;-)
OdpowiedzUsuńNie wpadła, choć gdzieś kiedyś była w planach. Jak wiele innych. :P
UsuńCzytałam już dawno temu, ale nadal miło ją wspominam:)
OdpowiedzUsuńBo to sympatyczna lektura. :)
UsuńNo, przekonałaś mnie jak nic. Spróbuję przeczytać w najbliższym czasie, bo zapowiada się ciekawa uczta czytelnicza. Myślę, że z bohaterką, mogłabym przegadać przy kawie niejeden wieczór - i wcale nie chodzi o jej imię ;)
OdpowiedzUsuńPrzyznaj po prostu, że jesteś ciekawa co ma do powiedzenia kot. :D
UsuńNo to też, mimo że generalnie za nimi nie przepadam :D
UsuńNawet się nie przyznawaj, bo Myszą poszczuję! :D
UsuńNie niestety, ja jestem ta psiolubna ;)
UsuńA ja od dzieciństwa marzyłam o psie (ale jakoś nigdy nie było warunków), aż pewnego dnia mój jeszcze wtedy nie-mąż przytargał tego małego gagatka, za którego obecnie dałabym się pokroić. ;)
UsuńPodoba mi się, kiedyś na pewno ją przeczytam. Niech tylko wpadnie w moje ręce
OdpowiedzUsuńUdanej lektury. :)
UsuńCzuję się zachęcona :) Mimo że z początku nie do końca byłam do tej książki przekonana!
OdpowiedzUsuńFajna rozrywka. :)
UsuńChętnie dam się zaczarować. Czasami lubię przeczytać książkę o miłości, szczególnie jeśli jest okraszona sporą dawką dobrego humoru:)
OdpowiedzUsuńO tak, takich humorystycznych książek mi brakuje. Jakoś nie trafiam na nie zbyt często.
UsuńTak, tak - koniecznie muszę tą książkę przeczytać :) to coś dla mnie.
OdpowiedzUsuńW takim razie - udanej lektury. :)
UsuńTaka dawka humoru i ciekawej historii mogłaby mi się przydać :) A jeżeli lubisz motyw rodzinnych tajemnic to polecam książkę Małgorzaty Yildrim – Włoskie sekrety - tu zresztą też wszystko zaczyna się od śmierci ciotki i odziedziczenia przez główną bohaterkę domu.
OdpowiedzUsuńO, pierwsze słyszę. Ha! I nawet jest w bibliotece. :)
UsuńZ przyjemnością bym ją przeczytała, zwłaszcza, jeśli ma podobną tematykę i styl Hanny Kowalewskiej (cykl Zawrocie też uwielbiam!). Lubię takie opowieści :)
OdpowiedzUsuńNie do końca tak. Zaczyna się podobnie (śmierć dawno niewidzianej krewnej, spadek, podróż do innego miejsca), ale styl i dalsze losy są jednak zupełnie inne. Kowalewska pisze poetycko, Kasia - lekko i z humorem.
UsuńBardzo lubię Babie Lato, wszystkie książki z tej serii są takie lekkie i przyjemne. "Nie licząc kota" wydaje się być idealną pozycją na zimowe wieczory :)
OdpowiedzUsuńHmm... Chyba nie znam innych z tej serii.
UsuńZapowiada się całkiem ciekawie. Szczególnie ta narracja z punktu widzenia kota, to jest coś co mnie przyciąga do tej powieści. W dodatku powieść okraszona jest humorem. Cóż więcej potrzeba:))
OdpowiedzUsuńAgaaaaaaaaaaa! :)
UsuńFajna lektura. Mało kiedy takie czytam, a tak fajnie można przy nich odpocząć. :)
Tak Aniu, to nareszcie ja!!!
UsuńWracasz? :)
UsuńLubię tę serię, ale z tym tytułem jeszcze się nie zetknęłam :)
OdpowiedzUsuńWszystko przed Tobą. ;)
UsuńChyba zapiszę się na te książkę, lubię zabawne powieści obyczajowe :)
OdpowiedzUsuńAż ciekawa jestem, czy Ci się spodoba. :D
UsuńA bardziej Ci się spodobała niż "Karminowy szal"?
UsuńTych książek nie da się porównać, bo to zupełnie inna bajka. "Karminowy szal" jest dużo poważniejszy, bardziej smutny, a "Nie licząc..." to lekka i zabawna historia. Obydwie mi się podobały mniej więcej tak samo, ale każda jest w innym stylu, na inny nastrój.
UsuńPierwszy raz o niej słyszę, ale z chęcią ją przeczytam, bo lubię obyczajówki :)
OdpowiedzUsuńTa jest z humorem, więc powinna Ci się spodobać. :)
Usuń