Kiedy chodziłam tędy dekadę temu, czułam po prostu zachwyt - miastem i krajem, kreatywnym i liberalnym, który narzuca trendy całemu kontynentowi.
Trochę później przyszło zdziwienie. Tym, że świat - pozornie poukładany, niby-doskonały - może nagle wywrócić się do góry nogami.
Kiedy tu mieszkałam, zafascynowały mnie sprawy zamiecione pod dywan i duchy przeszłości. Wiele rzeczy mnie oburzało, inne budziły podziw.
Dzisiejsze uczucie jest jednak inne, bardziej zagadkowe[1].
Tuż obok turystycznego raju
Urlopowy raj. Słońce, plaże, góry, architektoniczna i krajobrazowa różnorodność, pyszne jedzenie popijane równie pysznymi trunkami. Słodkie śniadania lub bocadillo z plasterkiem szynki albo wtartymi w pieczywo pomidorami. Do tego obowiązkowo kawa. Późny obiad i przyjemność dzielenia się tapasami. Łatwo stracić tu głowę. Dla muzyki to porywającej do tańca, to romantycznie roziskrzającej wzrok. Dla śródziemnomorskiego stylu życia. Od fiesty do siesty. Z przysłowiowym mañana na ustach.
I to jest właśnie to, czego szukamy na urlopach, co obiecują foldery, katalogi, stereotypy. Tak, ta Hiszpania także istnieje. Tuż obok opisywanej przez Agę Sarzyńską Barszalony. Na marginesie świata z reportażu Aleksandy Lipczak Ludzie z Placu Słońca. Świata, który próbuje się podnieść z kolan, ale wciąż często upada.
Kraj wielu warstw
Hiszpania. Żywy organizm pełen dysonansów. Niezalepionych ran, rozognionych problemów. Rozwarstwiony, podzielony, różnorodny. Choć Francisco Franco nie żyje od 1975 roku, to wciąż jego czyny odbijają się echem, rzutują na teraźniejszość, dzielą ludzi. Bo tak bolesnej przeszłości nie da się łatwo wymazać z pamięci. Trzeba czasu. Zwłaszcza, że groby wciąż pełne są bezimienny poległych w wojnie domowej. Zwłaszcza, że grób jest tu często pojęciem umownym. Zasypanym rowem, zarośniętą dziurą pośrodku niczego.
Po cichu Hiszpania przechodzi do porządku dziennego nad faktem, że jest jednym wielkim cmentarzyskiem. To cisza narzucona, odgórna, która powoli przechodzi w zapomnienie. W ciszy ciała zostają przykryte przez osiedla i drogi. Cisza wpełza do polityki i podręczników do historii.
Ciszy nie przerywają też śmierć Franco ani demokratyczne przemiany[2] - pisze Aleksandra Lipczak i przytacza historie tych, którzy wciąż szukają swoich bliskich. Esperanza Pérez szukała ośmiu swoich krewnych. Odkopała stu pięćdziesięciu.
Bezżycie
Ludzkich dramatów jest w reportażu Ludzie z Placu Słońca tak wiele. Są bohaterowie, którzy walczą i tacy, którzy skaczą w nicość, bo nie widzą nadziei. Wydawało się, że Hiszpania wstaje z kolan, ale kryzys, który zaczął się w 2008 roku nie pozostawia złudzeń. Jest źle. Aleksandra Lipczak dotyka tych najboleśniejszych tematów, które spędzają sen z powiek mieszkańcom. Rozmawia z dotkniętymi kryzysem, przytacza kolejne opowieści i już po chwili wiesz, że jej bohaterką nie jest Hiszpania pełna słońca, a ta, na którą pada cień.
Z mroków przeszłości wyłaniają się opowieści o wojnie domowej i dyktaturze Franco. Teraźniejszość to kryzys, który nie chce ustąpić, problem bezrobocia, eksmisji, kredytów nie do spłacenia, braku nadziei i perspektyw. To ludzie bez mieszkań i mieszkania bez ludzi. Nietrafione inwestycje. Problemy homoseksualistów i kobiet, wciąż walczących o równe prawa. Niechciani imigranci wykrwawiający się na strzegącej granicy koncertinie, drucie z ostrzami niczym żyletki zamiast kolców. Katalonia czekająca na referendum w sprawie oderwania się od Hiszpanii. Zbyt gwałtowny napływ turystów. To sinvivir. Bezżycie. Życie, które nie nadaje się do życia. Takiego słowa używa María, kiedy opowiada o swoich przejściach[3]. Takiego słowa mogłoby użyć wielu rozmówców Aleksandry Lipczak.
Co jest, a co nie jest fikcją
Ludzie z Placu Słońca to kolaż trudnych życiorysów. Sprawnie napisany, pełen celnych spostrzeżeń, mocnych historii i jednoczesnej oszczędności w opisach, jest interesującą wyprawą do Hiszpanii obcej przeciętnym turystom. Bo tę Hiszpanię trzeba chcieć poznać. Nie widać jej z betonowego hotelu ani perspektywy znajdującego się w jego sąsiedztwie basenu. To nie wycieczka all inclusive, a spacer bosymi stopami po szkle.
Reportaż Aleksandry Lipczak zasługuje na uznanie. Boli, porusza. Jest owocem wieloletnich obserwacji autorki, a nie pojedynczych wakacyjnych wypadów. Cechuje się wrażliwością, ale nie sentymentalizmem. Autorka bawi się formą, to tworząc plastyczne sceny, to chwytając sedno problemu w wyliczeniach, przytaczanych nagłówkach gazet. Raz pisze zwięźle, innym razem pozwala sobie na dłuższe opowieści. Bez względu na formę, jej reportaż pochłania się z wielkim zainteresowaniem. Przyznanie jej stypendium w ramach Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego okazało się trafionym wyborem.
Fikcją były dobrobyt i opowieść o wysokiej fali, na której korzystają też ponoć małe statki. Fikcją były prognozy ekspertów, teraz tak samo pogubionych jak reszta. Fikcją były obietnice dobrego życia w zasięgu wszystkich i świat, w którym do śmieci można było wyrzucać, bez czytania, ekonomiczne strony w gazetach[4].
Fikcją nie jest to, o czym pisze Aleksandra Lipczak w Ludziach z Placu Słońca.
Choć chciałoby się, by nim było.
Aleksandra Lipczak Ludzie z Placu Słońca Wyd. Dowody na istnienie 2017 256 stron |
[1] Aleksandra Lipczak, Ludzie z Placu Słońca, Wyd. Dowody na istnienie, 2017, s. 8.
[2] Tamże, s. 154.
[3] Tamże, s. 51.
[4] Tamże, s. 52.
***
Zobacz też:
Raczej nie dla mnie. Nie przepadam za takimi książkami, ale Hiszpania bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam Hiszpanię i dlatego chcę poznać ją z różnych perspektyw. :)
UsuńDobra książka. Brakuje tylko rozdziału o strasznej korupcji na szczytach władzy, choć ten temat zasłużył już na osobną książkę tak na dobrą sprawę. No i mamy teraz nowe zjawisko na ustach całego kraju: turistofobia. Na razie malują sprayami po ścianach hoteli, niszczą wynajmowane samochody, ale spalili też autobus turystyczny w Barcelonie. Mieszkańcy najbardziej obleganych przez turystów miejsc mówią głośne ¡Basta!, a pewne grupy radykalne to wykorzystują do swoich celów politycznych. Podróż do Barcelony czy na Majorkę może wcale nie być miła, ostrzegam. A co do książki, to powinni ją przeczytać Hiszpanie. Dałaby im dużo do myślenia. Jest to oczywiście moja mrzonka, bo tu mało kto w ogóle czyta, a non-fiction w zasadzie nie istnieje. Najważniejsze, że Real Madrid wygrał wczoraj z Barceloną. Nic więcej się nie liczy.
OdpowiedzUsuńO rany... Nie wiedziałam, że jest aż tak źle. Mam nadzieję, że nie przerodzi się to w coś jeszcze gorszego, bo mimo wszystko mam nadzieję jeszcze niejednokrotnie wybrać się do Hiszpanii i chciałabym się czuć tam bezpiecznie.
UsuńCzyli czytelnictwo w Hiszpanii stoi na jeszcze niższym poziomie niż w Polsce?
Robi sie goraco i nikt nie wie, jak sie to wszystko moze skonczyc. Odradzam wycieczki do Katalonii tej jesieni, bo sytuacja polityczna jest bardzo nieciekawa (na 1 pazdziernika niepodleglosciowcy planuja referendum). W Kraju Basków tez pojawili sie chetni do wykorzystania zmeczenia turystami do swoich celów politycznych, choc najgorzej maja na wyspach: brak mieszkan pod wynajem, drozyzna etc.
UsuńCo do czytelnictwa, to 60 % Hiszpanów twierdzi, ze przeczytalo przynajmniej 1 ksiazke w ubieglym roku. Ale znajac ich tendencje do udawania "lepszych" i do bycia "poprawnymi politycznie", to mozna to miedzy bajki wlozyc. Razem z dwójka czytajacych znajomych zrobilismy rozeznanie wsród przyjaciól, rodzin, kolegów z pracy i sasiadów, i na ok. 500 osób wyszlo nam 15 czytajacych przynajmniej od czasu do czasu. To oczywiscie dane anegdotyczne, ale mysle, ze pokrywaja sie ze smutna rzeczywistoscia nie-czytelnictwa, która ma w zwyczaju rozwijac przede mna moja bibliotekarka.
O referendum słyszałam i szczerze mówiąc bardzo jestem ciekawa co przyniesie.
UsuńDo Katalonii na szczęście (lub nieszczęście) na razie się nie wybieram.
Cieszę się, że zaglądasz tu od czasu do czasu i dzielisz się obserwacjami z Hiszpanii. Zawsze się czegoś ciekawego od Ciebie dowiem. Dzięki!
Właśnie wróciłam z Katalonii i na szczęście nie odczułam niechęci ze strony mieszkańców - wręcz przeciwnie. Da się jednak odczuć, że referendum się zbliża - nawet w miejscowościach nadmorskich.
UsuńDla mnie książka Lipczak to teraz lektura obowiązkowa.
O, a gdzie byłaś, co widziałaś? Opowiadaj!
UsuńByłam na Costa del Maresme. Udało mi się zobaczyć Rupit, Besalu, Barcelonę (dzień przed :/), Tossę i przecudne ogrody Marimutra w Blanes. Muszę wrócić bo zdecydowanie czuję niedosyt...
UsuńZazdroszczę wycieczki (że też nie wybrałam się do tych ogrodów jak byłam w Blanes...). Dobrze, że w Barcelonie byłaś dzień wcześniej. Ja cały czas nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
UsuńWow..fenomenalna okładka!
OdpowiedzUsuńWażniejsze, że treść jest świetna.
UsuńTreść mnie zainteresowała, więc zapisuję tytuł :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę. :)
UsuńPrzykre to, że w tak wielu krajach coraz więcej mówi się dość, że kryzys pogania kryzys - a historia wcale nie chce dać o sobie zapomnieć - a przecież chciałoby się wierzyć, że w takiej Hiszpanii to słońce świeci zawsze...
OdpowiedzUsuńŚwieci mocno, tyle, że przy okazji rzuca mocny cień. ;)
UsuńBardzo dobrze, że powstają takie książki, bo rzeczywiście z perspektywy turysty łatwo zapomnieć, że każdy kraj ma też do drugie, znacznie mniej przyjemne oblicze, którego nie powinno się ignorować. Myślę, że w swoim czasie sięgnę po ten reportaż, ponieważ o Hiszpanii trawionej kryzysem wiem niewiele, podobnie jak o Hiszpanii wciąż przeżywającej dyktaturę Franco.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że nie zazdroszczę Hiszpanom napływu turystów. Nie chciałabym mieszkać w takim mocno turystycznym miejscu. Kiedyś marzyłam o Barcelonie, a teraz za nic nie chciałabym się tam przeprowadzić.
UsuńA sam reportaż gorąco polecam. :)
Też im nie zazdroszczę, bo jednak taka masa ludzi na pewno tworzy utrudnienia dla mieszkańców. Ciekawe czy jest w Barcelonie czas, kiedy turystów jest trochę mniej.
UsuńPoza sezonem na pewno jest mniej, ale podejrzewam, że nie na tyle, by mieszkańcy zdążyli od nich odpocząć.
UsuńBardzo klimartyczny blog! Z pewnością zostanę tutaj na dłużej. :)
OdpowiedzUsuńCo do wpisu równie dobry! W Hiszpanii nigdy nie byłam, ale uważam, że to cudowne miejsce!
Pozdrawiam ciepło.
Czemu mam wrażenie, że nie przeczytałaś tekstu?
UsuńZdecydowanie za rzadko czytam reportaże, ale gdy tylko przeczytam lub usłyszę „Hiszpania” mam same pozytywne skojarzenia. Bardzo chciałabym tam kiedyś pojechać. :) Pozdrawiam gorąco.
OdpowiedzUsuńJa też mam głównie pozytywne, ale byłam tam zaledwie kilka razy w ramach wakacyjnych wypadów, a to za mało, żeby poznać kraj i życie jego mieszkańców.
UsuńTrzymam kciuki za to, żebym Twoje podróżnicze marzenie się spełniło. :)
Jak tylko będę miała okazję, bardzo chętnie zapoznam się z książką. Lubię takie właśnie podróżowanie. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
W takim razie koniecznie musisz tę książkę przeczytać. :)
UsuńPo reportaże sięgam często, tym bardziej o Hiszpanii mnie ciekawi!
OdpowiedzUsuń