sobota, 25 marca 2017

Beata Pawlikowska "Blondynka na Kubie"
[RECENZJA]




Kuba to perfekcyjny turystyczny skansen, w którym każdy obywatel jest żywym eksponatem wystawiającym się na sprzedaż[1].

Czy tak jest naprawdę? Śmiem w to wątpić, ale mam nadzieję niebawem móc to poprzeć własnymi obserwacjami. Na razie spotykam się z różnymi opiniami. Dla jednych Kubańczycy to ludzie nastawieni na to, by jak najwięcej zedrzeć z turystów. Dla innych - to ciepli, serdeczni ludzie, którzy służą pomocą nie tylko za dolary.

Prawda, jak to ma w zwyczaju, pewnie jest gdzieś pośrodku. 



Powrót, który nie boli



Od czasu bolesnego zderzenia z Blondynką w Japonii, książki-wydmuszki, która rozczarowała mnie ogromnie, do prozy Beaty Pawlikowskiej podchodzę z wielką ostrożnością. Bardzo wielką. Nigdy nie byłam fanką jej stylu, ale co jakiś czas sięgałam po napisane przez nią książki podróżnicze w każdej znajdując garść ciekawych informacji o opisywanych krajach. Wygląda jednak na to, że im nowsza książka, tym mniej w niej treści. Szkoda.

Blondynka na Kubie nie jest pozycją nową, na dodatek czytałam ją już jakiś czas temu i nie pamiętam, bym wtedy musiała zbyt często zgrzytać zębami w czasie lektury. Co prawda przez lata zmieniłam się jako czytelniczka, ale na szczęście powrót do tej książki nie bolał, choć i zachwytów nie było. W tej pozycji jest jednak zdecydowanie więcej treści, mniej zapychaczy, zdecydowanie mniej wykrzykników i ogólnie całość jest strawna, a miejscami nawet całkiem zabawna. Fanką stylu i twórczości tej autorki jednak nie zostanę.


Zmiany i wątpliwości



Od czasu pojawienia się Blondynki na Kubie, pewne informacje zdążyły się już zdezaktualizować. Jak choćby zakaz reklamowania miejsc noclegowych przez właścicieli kwater prywatnych (casa particular) czy oznaczenia takich noclegów (autorka podaje, że na fasadach kwater widnieje znak zielonego trójkąta, podczas gdy obecnie noclegi przeznaczone dla turystów wyróżnia znaj niebieskiej kotwicy). Inne informacje pozostają bez zmian. Viazul wciąż pozostaje linią turystyczną, która standardem znacznie różni się od środków transportu dla mieszkańców, nadal funkcjonują dwie waluty, a internet, choć teraz znacznie bardziej dostępny, niezmiennie pozostaje dobrem luksusowym.

Niektóre opinie autorki mocno mnie zaskoczyły. Wprawdzie to ona była na Kubie, a nie ja, ale powiedzmy, że sporo się o tym kraju naczytałam i mam wątpliwości w kilku kwestiach. Jedna z nich dotyczy tego, co możecie przeczytać w cytacie rozpoczynającym notkę. Uważałabym z określeniem "każdy", bo jest mocno krzywdzące, a po przeczytaniu i wysłuchaniu wielu relacji z Kuby, wysnułam zupełnie inny wniosek. Jednak nie każdy.

Inna teoria autorki głosi: Nie ma żywności, ale nikt nie głoduje. Nie ma pieniędzy, ale wszyscy są zamożni[2]. Na czym ta zamożność ma niby polegać? Mnie nie kojarzy się z ryżem z fasolą, z odrapanymi kamienicami, cukierkami kupowanymi dla dzieci na sztuki...


Migdalenie i kubańskie yeti



Beatę Pawlikowską czasem ponosi wyobraźnia (płaskie dachy w kraju gdzie śnieg raczej nie występuje, na których ludzie tworzą ogrodzone płotkami tarasy są aż tak dziwnym zjawiskiem, by nazwać je miastem kubańskiego yeti?), innym razem rozkłada na łopatki zastępując pospolite polskie przekleństwo słowem migdał i "cytując" marynarza pisze: Wy migdalone migdały, lepiej przestańcie migdalić i zmigdalajcie z powrotem do waszego migdalonego kraju[3]. Zabrakło mi poczucia humoru, by docenić tej zabieg.

Nieco marudzę, ale w porównaniu do Blondynki w Japonii, Blondynka na Kubie wypada dobrze. Jest mniej krzykliwa i egzaltowania, więcej w niej faktów i opowieści z podróży niż moralizatorstwa i wodolejstwa. Trochę szkoda, że egzemplarz, który kupiłam jest tym mniej atrakcyjnym wydaniem. Swego czasu wpadło mi w ręce wydanie większego formatu, pełnego fotografii. Tu niestety musiałam zadowolić się rysunkami autorki, które choć miejscami są zabawne, to jednak kolorowych zdjęć nie zastąpią.

Blondynka na Kubie to lekka opowieść o kraju, w którym nie żyje się lekko. Trochę tu prywatnych opowieści autorki z podróży, trochę trudnej historii, bez której książka o Kubie byłaby ogromnie niekompletna. Po lekturze zęby nie bolą. Można więc pisać tak, by czytelnik nie zgrzytał nimi podczas lektury? Można!


Beata Pawlikowska
Blondynka na Kubie
Wyd. G+J RBA (Burda Książki)
2012
304 strony

***

[1] Beata Pawlikowska, Blondynka na Kubie, Wyd. G+J RBA (obecnie Burda Książki), 2012, s. 280.
[2] Tamże, s. 9.
[3] Tamże, s. 59.


***



Zobacz też:





20 komentarzy:

  1. Czytałam, ale no średnia książka.. też mam ten egzemplarz bez zdjęć, tak pewnie podobałby mi się bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze zdjęciami zdecydowanie lepiej, ale cóż - udało mi się zdobyć tylko taki.

      Usuń
  2. Nie przepadam za tą panią po jej książce o depresji, której nawet nie dałam rady doczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tę książkę o depresji omijam z daleka. Czytałam fragmenty w necie. Masakra jakaś.

      Usuń
  3. Czytałam parę lat temu i była w miarę ok, ale bez specjalnego szału. Ale do książek pani Pawlikowskiej nie wrócę. Kiedy Kuba?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te stare nie były takie złe. Tzn. bez szału, ale przeczytać się dało.

      Mam nadzieję, że w kwietniu. Że już nic się nie popsuje. :/

      Usuń
    2. Dokładnie, nowe są jak dla mnie niestrawne :/

      Trzymam kciuki! Musi się udać :)

      Usuń
    3. Trzymaj koniecznie! Przyda mi się wsparcie. :D

      Usuń
  4. A ja śpiewająco dodam: "Kuba wyspa jak wulkan gorąca..." :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety, ale jakoś podróże tej pani mnie nie interesują;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie namawiam. Ale skoro przeczytałam, to postanowiłam o niej napisać. :)

      Usuń
  6. Przeczytałam kilka książek z tej serii i tak strasznie mi z Pawlikowską nie po drodze, że bardziej nie można. Nie lubię jej stylu pisania i jej rozbuchanego ego, kompletnie do mnie nie przemawia, niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie przepadam za jej stylem. Te starsze książki jeszcze dało się czytać, ale te nowsze (np. o Japonii) to totalna porażka.

      Usuń
  7. Ja równiez zaliczam się do osob, które nie inspirują się tego typu podróżami.
    Pozdrawiam Wiedźmowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście jest wiele innych historii podróżniczych, którymi warto się inspirować. :)

      Usuń
  8. Do książek podróżniczych zaglądam chętnie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wystarczy mieć znane nazwisko i można wydawać książki kilogramami. Moich podróży literackich nikt by nie wydał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu nie? Pewnie, że trudniej być Agnieszką Z. niż Beatą Pawlikowską, która w tej chwili jest w stanie sprzedać wszystko,a ludzie będą to kupować nie patrząc na to, czy jest to coś warte, ale wydaje mi się, że masz co opowiadać. Próbuj. :) W Muzie jest np. seria reportaży i wcale nie wydają w niej samych znanych nazwisk. Są też inne wydawnictwa, w których warto spróbować. :)

      Usuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.