środa, 21 grudnia 2016

Marlon James "Krótka historia siedmiu zabójstw"
[RECENZJA]

Marlon James
Krótka historia siedmiu zabójstw
Wydawnictwo Literackie
2016
782 strony
Czasem człowiek ginie, bo spojrzał na drugiego tak, że tamtemu się nie spodobało. Do zabijania nie potrzeba powodów. To geto. Powody są dla bogaczy. My mamy obłęd[1].

Długo tę książkę czytałam i długo brałam się do pisania notki na jej temat. Po drodze miałam chwile zwątpień. Lektura to mnie wciągała, to pokonywała zawiłością. Krótka historia siedmiu zabójstw Marlona Jamesa krótka jest bowiem tylko w tytule. Ta rozpisana na wiele głosów wielowątkowa opowieść z jamajskiego podwórka, jest wymagającą lekturą na wiele wieczorów. Ale warto jej te wieczory oddać, choć... miło nie będzie.


Nieudany zamach na Boba Marleya


Cała fabuła obudowana jest wokół jednego wydarzenia, ale ta obudowa jest tak złożona i sięga tak dalece, że niekiedy zapominamy o tym, że chodzi tu o dzień 3 grudnia 1976 roku i włamanie do domu Boba Marleya. Siedmiu mężczyzn dokonało nieudanego zamachu na ikonę muzyki reggae. W wyniku strzelaniny muzyk został ranny.

Jeśli jednak wydaje się, że to Bob Marley będzie bohaterem tej powieści, to jest to wniosek błędny. On sam nie jest wymieniany z nazwiska i pojawia się raczej w tle. Nazywają go Śpiewakiem. Na pierwszym planie jest Jamajka, świat trudny, brudny, niebezpieczny. I taka też jest powieści o niej.

Nieudany zamach na Boba Marleya jest więc zaledwie punktem wyjścia do wysnucia opowieści o Jamajce, a także o Stanach Zjednoczonych. Marlon James kreśli mocny i sugestywny obraz lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Mnogość nazwisk i ksywek w tej powieści przytłacza, ale wchodząc w różne środowiska, poznając rozmaite postaci, dostajemy historię rozpisaną na wiele głosów, a przez to bardziej kompletną. 

Wyzwanie dla pisarza, wyzwanie dla tłumacza


Te głosy należą zarówno do przedstawicieli świata gangsterów, jak i służb porządkowych. Do tworzenia opowieści włączają się handlarze narkotyków, dziennikarze, agenci CIA, szefowie gangów, zwykli gangsterzy, nie brak także głosów kobiecych. Trafimy do getta, ale poznamy też ludzi elit. Całe szczęście, że na początku mamy spis postaci, który, zwłaszcza na początku, ułatwia umiejscowienie kolejnych narratorów na mapie jamajskiego rozkładu relacji międzyludzkich.

Pamiętam, jak swego czasu zachwycałam się tym, jak doskonale w Mieście gniewu Ryan Gattis wyczuł niuanse językowe i świetnie oddał specyfikę języka, jakim posługują się przedstawiciele różnych grup społecznych zasiedlających jego powieść. Tam także głos zabierały rozmaite postaci. W Krótkiej historii siedmiu zabójstw autor musiał wykazać się podobnym słuchem, by wiarygodnie oddać styl kolejnych narratorów, charakterystyczny dla nic żargon, sposób formułowania myśli. Na uznanie zasługuje także tłumacz powieści, Robert Sudół, przed którym stanęło niełatwe zadanie translatorskie. Nie znam oryginału, ale przekład robi wrażenie. Dla takiej historii jak ta, język, jakim posługują się postaci, jest ogromnie ważny. To on dodaje autentyczności, sprawia, że bez trudu wierzymy w jej realizm, bo kolejni opowiadacze są ogromnie prawdziwi w tym, co nam przekazują.




Ciężar powieści


Krótką historia siedmiu zabójstw tworzą monologi składające się na trudny obraz Jamajki, ten pełen przemocy, nierówności, niesprawiedliwości. Przemoc płynie wartkim strumieniem, a jej źródłem są nie tylko ludzie ulicy, gangsterzy stosujący ją ochoczo jako sposób rozwiązywania problemów, ale i politycy czy stróże prawa (przy tej okazji przypomniał mi się świetny reportaż Nemezis, w którym Misha Glenny portretuje m.in. brazylijską fawelę, tamtejszą sytuację mieszkańców, gangów, policji, polityków - zbieżność wielu mechanizmów ludzkich działań potwierdza, że bez względu na szerokość geograficzną, jesteśmy tacy sami). 

Marlon James oddaje czytelnikom bardzo ciężką książkę i wbrew temu, co można pomyśleć, spoglądając na to tomiszcze, nie chodzi mi tu o dosłowny ciężar. Historie splatające się w wyróżnionej Nagrodą Bookera powieści, mają swoją ogromną wagę emocjonalną. To powieść mroczna, brutalna, bolesna. Kolejne jej karty nasączone są terrorem, gwałtem, bezprawiem. Mocne, sugestywne obrazy nie dają się usunąć z pamięci. 

Pomiędzy świstem kul, a odgłosami miasta, rozbrzmiewa muzyka. Przede wszystkim Boba Marleya, ale i Rolling Stones czy Johna Lennona. Na końcu znajdziemy spis albumów i utworów wykorzystanych w powieści.




Jamajska spirala przemocy


Krótka historia siedmiu zabójstw to powieść, która w pełni zasługuje na uznanie. Jest nie tylko mocna i sugestywnie przedstawia jamajską rzeczywistość w opisywanych czasach, ale także zmusza do przemyślenia kilku kwestii. Bohaterowie opowiadają o zdarzeniach rozgrywających się na ich oczach, z ich udziałem, ale i szukają odpowiedzi na pytanie o źródło zła, komentują rzeczywistość, nie są bezrefleksyjnymi pionkami. 

Bob Marley przygotowuje się do pokojowego koncertu, politycy do wyborów, a w Kingston na porządku dziennym są strzelaniny, gwałty, morderstwa, rozboje. Handel bronią kwitnie, podobnie jak sprzedaż narkotyków. W niepodległej Jamajce próżno szukać wolności i bezpieczeństwa. O tym pisze Marlon James. O świecie, w którym nie chcielibyśmy widzieć naszego świata.

Mnóstwo ludzi nawet w samym śrotku cierpiętnienia wybiorą zło, co znają, zamiast dobra, co o nim tylko mogą marzyć, bo kto marzy, jak nie wariat i głupiec? Czasem wojna sie kończy, bo człowiek zapomina, dlaczego walczy, czasem bo sie zmęczy wojną, a czasem umarli do niego wracają we śnie a on nie pamięta, jak sie nazywają, albo sie zorientuje, że ten, z którym walczy, to wcale nie jego wróg[2].





***

Książkę polecam
miłośnikom literatury z górnej półki
ciekawym uznanych, nagradzanych powieści
ceniącym żywy język i naturalizm opisów
chcącym poznać Jamajkę od mniej słonecznej strony
wielbicielom twórczości Boba Marleya
szukającym książek z motywem ulicznej przemocy

***

[1] Marlon James, Krótka historia siedmiu zabójstw, przeł. Robert Sudół, Wydawnictwo Literackie, 2016, s. 20.
[2] Tamże, s. 369.

***




19 komentarzy:

  1. Świetna recenzja. Doskonale zaprezentowana książka. Aż po tło ilustracji...

    OdpowiedzUsuń
  2. Robert Sudół chyba lubi takie wyzwania. Do dziś uważam jego przekład "Ulvertonu" Adama Thorpe'a za jeden z najlepszych w XX wieku, choć mało znany. To tuzin opowiadań, każde z innej epoki i z inną narracją: relacja ustna, kazanie, listy, zeznania, dziennik, notatki, aż po scenariusz filmu. I co opowiadanie to oczywiście inny narrator. A książkę polecam, piękna jest i na allegro tanio chodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brzmi jak wyzwanie dla tłumacza. :)
      W opowiadaniach kiepsko się odnajduję, ale skoro tak polecasz, to może, może... :)

      Usuń
  3. Jakoś do tej pory nie przyglądałam się bliżej tej pozycji, ale Twoja recenzja to zmieniła :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Powieść raczej nie dla mnie, przynajmniej na razie. A jakbyś tak Aniu linki podesłała?:)
    http://gosia72.blogspot.com/2016/12/wyzwanie-konkurs.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, mówiłam, że zapomnę. Podrzucę, tylko muszę znaleźć chwilę. :)

      Usuń
  5. Genialnie czytało mi się twoją recenzję. Książka zdecydowanie przypadłaby do gustu mojemu mężowi lub bratu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło. Męża i brata pewnie ucieszyłaby taka książka w prezencie. A może i Ciebie by wciągnęła? :)

      Usuń
  6. Nie sądzę bym odnalazła się w tej lekturze.

    OdpowiedzUsuń
  7. Do tej pory ta książka niezbyt mnie interesowała. Oczywiście słyszałam o niej, ale z obojętnością patrzyłam na recenzję. A Ty najpierw mówisz mi, że miło nie będzie (co przewrotnie mnie zachęca), a później wspominasz o całkowicie niedocenionym, genialnym "Mieście gniewu". Właściwie więcej mi nie trzeba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też boli to, że "Miasto gniewu" przeszło bez większego echa. To świetna, świetna i jeszcze raz świetna książka.

      Usuń
  8. Tak się składa, że mam tę książkę już od jakiegoś czasu. Spychałam ją za inne, a tu po recenzji widać - że warto przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto. :)
      Ja też ją spychałam, bo objętościowo spora, w czytaniu niełatwa, no i nie bardzo nadaje się do torebki, więc czytałam głównie w weekendy. ;)

      Usuń
  9. Książka wydaje się warta uwagi :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nagrody Brookera do "lekkich" ne należą. A czasami trzeba dojrzeć do czytania i do napisania recenzji :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.