piątek, 2 września 2016

Paryż: Jak zwiedzić Luwr i nie zwariować

kwiecień 2016


Długo się zbierałam, żeby napisać o Luwrze, bo to wcale łatwe nie jest, podobnie jak nie jest łatwym zwiedzanie tego muzeum. Serio. Ogromna powierzchnia, mnogość eksponatów z różnych miejsc i okresów, przyprawiają o zawrót głowy skuteczniej niż pośpiesznie wyżłopana flaszka wina.







Wybierając się do Luwru, trzeba pamiętać o dwóch ważnych zasadach.

Zasada pierwsza: wybierz się tam wypoczętym będąc, ponieważ nogi mogą ci w pewnym momencie odmówić posłuszeństwa. Poza tym, nawet świeży, chłonny umysł głodnego estetycznych wrażeń turysty nie będzie w stanie ogarnąć wszystkiego, więc ten zmęczony łeb zatknięty na korpusie napędzanym szurającymi stopami z trudem odrywanymi od parkietu w chwilach wymuszonych przez ukształtowanie podłoża, będzie jeszcze mniej użyteczny. A przecież chodzi nie tylko o to, by poderwać dziewczynę/chłopaka na tekst "hej maleńka/maleńki byłem/am wczoraj w Luwrze", ale żeby też coś z tej wizyty wynieść. Niekoniecznie to, co ponad sto lat temu wyniósł Vincenzo Peruggia.





Zasada druga: ustal co chcesz zobaczyć. I znów: serio. Ja wiem - na pewno będzie to Mona Lisa, która, co warto wiedzieć zawczasu, jest obrazem niewielkim (Wikipedia twierdzi, że rozmiaru 77 x 53 centymetry), zabezpieczonym pancerną szybą, odgrodzonym barierką, która dodatkowo tworzy dystans pomiędzy słynnym arcydziełem a tłumem zwiedzających wyposażonych w aparaty i telefony zatknięte na selfie-stickach. (Tu mała dygresja: ważnym jest, by Luwr opuścić z fotką Mona Lisy oraz selfie z ową damą, przy czym selfie należy robić do skutku - tak długo, aż nasz dzióbek będzie wyglądał równie tajemniczo jak uśmiech Giocondy. Tak. Z boku tak to wygląda).
Więc ustaliliśmy - Mona Lisa. Ale co jeszcze? Przemyślcie to sobie, bo wszystkiego podczas jednego pobytu nie zobaczycie, a już na pewno nie zobaczycie w sposób pozwalający wam zapamiętać to, na czym prześlizgnęły się wasze oczy.




Piszę to z całą świadomością osoby, która owych zasad nie przestrzegała w związku z czym przestrzega Was. Ledwie kupiliśmy bilety, ledwie weszliśmy do środka, a ja obuta w sandałki cudnej urody (o których za chwilę) zaanektowałam pierwszą wolną ławkę starając się sprawiać wrażenie, że ten oto punkt jest wprost idealny, by stać się miejscem kontemplacji sztuki.




A teraz cała prawda i tylko prawda. Do Luwru weszliśmy, bo... było zimno...




Serio. Ja wiem, był kwiecień, ale trzydzieści stopni na termometrze dzień wcześniej oraz siedzenie w godzinach późnowieczornych tyłkiem na glebie pod Wieżą Eiffela, w koszulce z rękawkiem krótkim, pozwoliło mi sądzić, że kwiecień paryski różni się od polskiego tak bardzo, że sandały będą na miejscu. Nie tego dnia. (I nie te sandały, w związku z czym obecnie pomykam w obuwiu sportowym, które nie stawia sobie za cel pożarcia moich stóp żywcem).

Zmarzłam okrutnie i przysięgam na swój biblioteczny zbiór, że gdybym miała w plecaku skarpetki, to lansowałabym modę będącą przedmiotem drwin, kpin i złośliwych uśmieszków. Byleby tylko nie strzelać szczęką wędrując nad Sekwaną, gdzie wiatr bywa okrutniejszy niż w rejonach bardziej odległych od wody.


Każdy chce "potrzymać" piramidę za czubeczek.
I nikt nie wygląda przy tym mądrze.

Więc do Luwru weszliśmy, bo było mi zimno (no dobra, i tak byśmy tam weszli, tylko innym razem). Po całym dniu łażenia po Paryżu w sandałkach na cienkiej podeszwie, co moje stopy odczuły boleśnie, marzyłam raczej o lektyce, która poniosłaby mnie na miejsce noclegu, ale przecież nie mogłam spędzić paryskiego popołudnia w pozycji horyzontalnej niczym wrażliwa hrabianka, gdy tyle jeszcze było do odkrycia. Więc padło na Luwr. Bo był blisko, bo było w nim ciepło, bo to przecież paryskie must see, w którym tak naprawdę nie wiedziałam co chcę zobaczyć tym samym łamiąc drugą ze świętych zasad.




Z pomocą przyszła nam mapka otrzymana w kasie, na której to co ważniejsze eksponaty były zaznaczone. Po ponad trzech godzinach wciąż nie widziałam ich wszystkich, a co gorsze - muzeum opuściłam bez selfie z Giocondą, choć dzięki temu, że kwiecień, że późno, że środek tygodnia, udało mi się zrobić zdjęcie obrazu bez wbijania łokci w cudze żebra. Sama także wyszłam stamtąd bez szwanku, jeśli nie liczyć bólu w kończynach dolnych. Przeklinam was, sandałki na cienkiej podeszwie!




Jako, że nie jest moim celem przejmowanie roli przewodnika, nie będę Wam opisywać historii Luwru. Powiem tylko, że w obecnym muzeum sztuki (jednym z największych na świecie - ponad 60 tysięcy metrów kwadratowych i ponad trzysta tysięcy eksponatów z różnych okresów historii - od starożytności po wiek dziewiętnasty) niegdyś mieścił się pałac królewski. Były to czasy średniowieczne, a sam pałac był jednym z największych europejskich rezydencji. W XII wieku wzniesiono tu warowny zamek, dwa wieki później Karol V Mądry zaanektował ją na zamek królewski, następnie budowlę dopadła fala renesansowych i barokowych zmian. W 1672 roku Ludwik VIX czmychnął do Wersalu, w Luwrze zostawiając kolekcję antycznych dzieł. W 1793 roku otworzono tu muzeum. Obecnie zbiory w Luwrze podzielone są na osiem działów: 

  • Starożytny Egipt (np. Sfinks z 2000 r. p.n.e., kolos Ramzesa II)
  • Starożytny Bliski Wschód (np. Stella z kodeksem Hammurabigo)
  • Starożytny Grecja, Eturia i Rzym (np. Wenus z Milo)
  • Dzieła Islamu (np. andaluzyjska Chrzcielnica Świętego Ludwika)
  • Rzeźba (np. Umierający jeniec Michała Anioła czy Psyche budzona przez pocałunek Kupidyna)
  • Malarstwo (np. Mona Lisa, Koronczarka Vermeera)
  • Rzemiosło Artystyczne (np. porcelana sewrska)
  • Rysunek i Grafika (np. Statek szaleńców Boscha)


Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się tam wrócić, bo wielu eksponatów nie zdążyłam obejrzeć, a po wielu innych mój wzrok ledwie przeleciał. Luwr zasługuje na to, by poświęcić mu więcej czasu. Sami zresztą zobaczcie.











































Informacje praktyczne


Godziny otwarcia:
- codziennie (oprócz wtorku) od godziny 9.00 do 18.00
- w środy i piątki - do 21.45

Zamknięte: 1 stycznia, 1 maja, 25 grudnia

Sale wystawowe zamykane są na pół godziny przed zamknięciem muzeum.

Wstęp: 
- bilet zwykły (na ekspozycję stałą): 15,00 €
- dopłata za audioprzewodnika wynosi 5 € (bilet normalny) lub 3 € (dla zwiedzających poniżej 26 roku życia i bezrobotnych)
- od października do marca w pierwszą niedzielę miesiąca wstęp jest bezpłatny




Zobacz też:




8 komentarzy:

  1. Też bym chciała wrócić do Luwru, bo za młoda byłam, żeby docenić to wszystko, co tam widziałam. A pamiętam tylko Mona Lisę, trochę mało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luwru i tak nie da się ogarnąć za jednym razem. Trzymam kciuki za Twój i za mój powrót. Tym razem ogarniemy więcej niż Mona Lisa. :D

      Usuń
  2. Ja już zwariowałam... przez Twoje zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam teorię spiskową, że muzea wysysają energię :3 Nawet jak idę gdzieś wypocząta, to po pół godziny ledwo zipię :3 Pytanie - na co muzeom energia życiowa zwiedzających?.. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest. :D
      Choć są takie muzea, w których to nie działa, np. muzeum filmu w Gironie czy Dalego w Figueres.
      Ale "zwykłe" muzea sztuki chyba faktycznie czerpią energię ze zwiedzających. A na co im ona? Mona Lisa uśmiecha się tajemniczo - może coś wie na ten temat? :P

      Usuń
  4. Chcę do Luwru! :) i W ogóle do Paryża koniecznie!

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.