poniedziałek, 7 marca 2016

Marzenia się spełniają!,
czyli Glen Hansard i Markéta Irglová w Poznaniu



Jeśli kiedyś zwątpię w to, że marzenia się spełniają, to spojrzę na zdjęcie z nagłówka niniejszej notki. Myślę, że wówczas wątpliwości mnie opuszczą. Koncert Glena Hansarda i Markéty Irglovej to coś, o czym właściwie marzyć nawet nie śmiałam. 




Oboje poznałam za sprawą przepięknego filmu Once. Zakochałam się w tej produkcji na zabój, a soundtrack do filmu do dziś towarzyszy mi w domu, w podróży, w tych chwilach, gdy jest mi źle i gdy jestem najszczęśliwsza na świecie. Irlandczyk i Czeszka wystąpili w filmie w 2006 roku. Rok później wykonywana przez nich piosenka Falling Slowly została nagrodzona Oscarem. Jako duet pod nazwą The Swell Season nagrali jeszcze jedną płytę - album studyjny Strict Joy. Sukcesu jednak nie odnieśli, a ich drogi po pewnym czasie się rozeszły. 




Zakochana w Once marzyłam o tym, że któregoś dnia będę miała okazję usłyszeć utwory ze ścieżki dźwiękowej na żywo. Rozstanie Glena Hansarda i Markéty Irglovej i zawieszenie działalności The Swell Season skreśliło to marzenie z listy. Choć muzykom zdarzało się czasami razem występować, to na ich przyjazd do Polski nie liczyłam.

Spróbujcie sobie więc wyobrazić moją radość, gdy okazało się, że europejskie tournée Hansarda obejmie także Poznań, a jako support wystąpi jego była partnerka (nie tylko muzyczna)! Być może z tej okazji nawet się nieco wzruszyłam. Być może banan z twarzy nie schodził mi przez dobrych kilka dni. Może z tego wzruszenia nawet jakaś łza mi pociekła, ale pozostawmy to w sferze niedopowiedzeń. Niech oficjalna wersja będzie taka, że z kamienną twarzą kupiłam bilety na koncert pięć minut po rozpoczęciu sprzedaży. I wcale mi serce przy tym szybciej nie biło.

Ok, prawda jest taka, że odliczałam dni do koncertu bardziej niż do wycieczki do Rzymu. Serducho mało mi nie wyskoczyło i zachodziło coraz większe prawdopodobieństwo, że rozpadnę się na milion kawałków niczym Anastasia lub pod sceną zrobię szopkę na miarę fanek Biebera. Właściwie... prawie tak właśnie się stało. Liryczna Markéta zaszkliła mi oczy, a pełen wigoru Glen sprawił, że z koncertu wyszłam ze zdartym gardłem i energią zdolną zaopatrzyć w prąd pół Europy. 





Markéta Irglová należy do tych osób, które sympatię wzbudzają od razu. Ciepła, melancholijna, delikatna. Do tej pory wydała dwa solowe albumy. Występ zaczęła od Crossroads pochodzącego z pierwszego z nich - albumu Anar. Następnie wykonała przepiękne Let Me Fall In Love, ale dopiero przy trzecim utworze ugięły mi się nogi. Pochodząca ze ścieżki dźwiękowej do filmu Once - piosenka If You Want Me to dla mnie utwór wyjątkowy. Słucham go częściej niż czegokolwiek innego, kojarzy mi się z tym co najlepsze i najgorsze, najtrudniejsze i najpiękniejsze, ze szczęściem i bólem, z samotnością i nadzieją. Chciałam, żeby support w wykonaniu Markéty nigdy się nie kończył.




W końcu przyszedł jednak czas na gwiazdę wieczoru. Glen Hansard promował swój najnowszy album Didn't He Ramble. Polski odcinek trasy koncertowej objął Wrocław, Kraków, Warszawę i wreszcie Poznań. Artysta zaczął od utworu Grace Beneath The Pines. Silny, pełen emocji głos z delikatną muzyką w tle i przygaszonymi światłami - to zapewniło mocny początek i stało się świetną zapowiedzią całego występu.




Po Once zaszufladkowałam Glena jako równie lirycznego jak Markéta. Późniejsze utwory zrewidowały ten pogląd, choć artysta ma w swoim dorobku także i spokojniejsze kawałki, na koncercie dał się jednak poznać przede wszystkim jako muzyk z ogromem pozytywnej energii, szalony, dynamiczny, z dużym poczuciem humoru. Dał z siebie wszystko! Było więc nastrojowo, ale i rockowo z elementami folku rodem prosto z Dublina. Glen Hansard słuchany z płyt to zupełnie inna bajka niż Glen Handard na żywo. Nawet teraz, pisząc tę notkę i słuchając jego utworów w tle, nie mogę się nadziwić, jak bardzo różnią się od tego, czego byłam świadkiem na koncercie. 





Przez ponad dwie godziny Glen Hansard szalał na scenie. Tego koncertu nie da się zapomnieć. Wrażenie robił nie tylko wspaniały wokal, ale także występ zespołu towarzyszącego, zgranie jego członków oraz doskonały kontakt z publicznością. Muzycy doskonale uzupełniali występ Irlandczyka, wokalnie i instrumentalnie. Gitary, perkusja, fortepian, instrumenty dęte i smyczkowe tworzyły wspaniałe tło dla mocnego głosu Hansarda. Wysłuchaliśmy m.in. pochodzące z promowanej płyty utwory Wedding Ring, Paying My Way, Lowly Deserter czy tytułowe Didn't He Rambel oraz starsze piosenki jak np. The Gift i Come Away To The Water. Zachęcani przez artystę, razem z nim wykrzykiwaliśmy słowa do Way Back in the Way Back When.







Cały koncert trwał grubo ponad trzy godziny. Glen Hansard dał się poznać nie tylko jako pełen energii muzyk i świetny wokalista, ale także ujmujący gawędziarz, który w przerwach między kolejnymi utworami sypał anegdotami. Ballady przeplatał żywiołowymi utworami, które podrywały do tańca, ręce same unosiły się w górę, nogi wybijały rytm. Wspólnie śpiewane refreny zdzierały gardła.




Dużym zaskoczeniem był fakt, że w pewnym momencie, światła przygasły, a muzyk z dwoma kompanami, Robem Bochnikiem i Grahamem Hopkinsem, dotarł na środek sali. Tam, na niewysokim podeście trio dało krótki pokaz wokalny ku radości tych, którzy zajmowali miejsca bardziej odległe od sceny.






Spory entuzjazm wzbudził występ Curtisa Fowlkesa, amerykańskiego puzonisty, który najpierw dał popis jako muzyk, a następnie jako wokalista o ogromnie ciepłym głosie. Nagrodziła go burza w pełni zasłużonych oklasków.








Jak się okazało, to nie był koniec niespodzianek przygotowanych przez Glena Hansarda i wspierającą go ekipę.





Towarzyszący Glenowi gitarzysta Rob Bochnik, choć urodził się w Chicago, ma polskie korzenie. Nie wiem czego mogłam się spodziewać po usłyszeniu takiej informacji. Że muzyk powie coś więcej niż "dziękuję" rzucane co jakiś czas przez Glena? Wyobraźcie sobie moją minę, gdy zabrzmiały pierwsze takty piosenki Płonie ognisko... Cała sala śpiewała razem z Robem najpierw ten utwór, a później... Hej, sokoły! Właściwie zdradziłam Wam już finał koncertu, pomijając to, na co po cichu liczyłam odkąd dowiedziałam się o planowanym występie Czeszki.





Markéta Irglová pojawiła się na scenie także w czasie występu Glena. Odśpiewała solowe numery, zagrała na fortepianie, a ja z bijącym sercem czekałam, co dalej. Tak! Nie zawiodłam się! Tego wykonania Falling Slowly nie zapomnę do końca życia, podobnie jak całego koncertu, wszystkich związanych z nim emocji, melancholii towarzyszącej balladom i szaleństwu ogarniającemu salę w czasie dynamicznych, mocnych utworów, podczas których Glen szalał na scenie tak, że od gitar odczepiały się kable, a po czole spływał mu pot. 








Glen w czapce od fanki.








Starałam się zawrzeć w tej notce coś więcej niż "och!" i "ach!" i nie wyjść na niezrównoważoną psychofankę. Jeśli mi się udało - super! Jeśli nie, cóż...  Prawda musiała kiedyś wyjść na jaw.





Wspomniałam już, że to był niezapomniany wieczór? Takie show mogą stworzyć jedynie ci, którzy potrafią połączyć profesjonalizm z pasją i radością tworzenia. Żywiołowa reakcja publiczności i uśmiechnięte twarze tych, którzy po koncercie niechętnie opuszczali Salę Wielką Centrum Kultury Zamek, jest chyba najlepszą recenzją.


22 komentarze:

  1. Artysty nie znam, ale cieszę się, że spełniłaś swoje kolejne marzenie. Coś o tym wiem ;)
    Bochnik - nazwisko wydaje mi sie polsko brzmiące, ale "Płonie ognisko" i "Sokoły".... zaskoczenie, bardzo miłe. Nic dziwnego, ze cała sala śpiewała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hansard jest super! A na koncercie - więcej niż super. :)
      Polskie piosenki mnie rozbroiły. Nie czytałam relacji z innych koncertów, więc dla mnie były totalnym zaskoczeniem. :)

      Usuń
  2. Dzięki za naprowadzeni mnie na film Once :-)Teraz już koniecznie muszę go obejrzeć.
    Super, że koncert się udał, że Hansard okazał się nie tylko świetnym muzykiem, ale też sympatycznym człowiekiem. Na pewno efektownym momentem było wysłuchanie piosenki "Płonie ognisko" :D Twoje marzenie spełniło się z dodatkowym bonusem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobry pomysł. Koniecznie daj znać, jak Ci się podobał.

      A koncert był MEGA! Pod każdym względem. :)

      Usuń
  3. Cieszę, że kolejne Twoje marzenie zostało zrealizowane! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko, a ja nic nie wiedziałam! Po "Once" zakochałam się w głosach Hansarda i Irglovej i tym bardziej ubolewam, że nigdzie nie rzuciła mi się w oczy informacja o ich koncertach... Zazdroszczę i dziękuję za wspaniałą fotorelację! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, faktycznie szkoda. Ja po cichu liczę na to, że kiedyś zdarzy się powtórka. Hansard był już w Polsce i wiem, że nawet jeśli występuje bez Irglovej, to i tak warto pójść.

      Usuń
  5. A ja się przyznam, że do mnie Marketa nie trafia. Z tego powodu pomyślałam, że jakoś przełknę to, że przegapiłam koncert. W Glenie zakochałam się nie przez te liryczne kawałki z "Once", ale właśnie przez tę energię! Oglądałam jakieś tam nagrania koncertowe, no ale wiadomo, że żadnych nagrań nie da się porównać z koncertem na żywo. :)
    Po Twojej relacji nie do końca jestem pewna, czy to przełknę. :P No ale cóż, życie. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się, zdecydowanie nie da. Ze mnie żaden ekspert, ale ludzie, którzy włóczą się po tego typu imprezach twierdzili, że to jeden z najlepszych koncertów, na jakich byli.

      Myślę, że Hansard jeszcze wróci do Polski. A wtedy zawiąż sobie supełek na chusteczce!

      Usuń
  6. Ja tak marzyłam o koncercie Garou - także mi się spełniło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I o to chodzi - żeby nie tylko marzyć, ale też marzenia spełniać. :)

      Usuń
  7. Zazdroszczę! Miałam okazję, jednak nie udało mi się z różnych względów kupić biletów, ale może jeszcze kiedyś nadarzy się okazja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki! Zdecydowanie warto iść na ich koncert.

      Usuń
  8. Po długości postu widać Aniu Twój entuzjazm i radość z udziału w koncercie a ja zazdroszczę, bo to moje klimaty i z ogromna przyjemnością posłuchałabym takiej muzyki na żywo.
    Świetna fotorelacja. Znakomite zdjęcia. Sprawiło mi dużą frajdę ich oglądanie.
    A film już poszukałam....ostatnio zdarza mi się coraz częściej oglądać filmy z blogowej inspiracji i mnie nie zawodzą....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po koncercie dłuuuuugo chodziłam z uśmiechem od ucha do ucha. Było naprawdę pięknie! Cieszę się, że mój wpis Ci się podoba. :)

      Co do filmu - mnie totalnie zauroczył, ale zdaję sobie sprawę, że nie każdemu się spodoba. Mam nadzieje, że Ty się nie zawiedziesz. :)

      Usuń
    2. Oglądnęłam już wczoraj....bardzo lubię takie filmy, klimatyczne bardzo i prawie, że kameralne. Ten miał dodatkowy walor oprócz świetnej muzyki, jaką lubię a mianowicie ulice Dublina, gdzie mieszka mój syn.
      I jeszcze jeden plus ....bohaterka, odpowiedzialna nie rozmieniająca się na drobne. Rudy, brodaty Irlandczyk mnie zauroczył.

      Usuń
    3. Nawet nie wiesz jak się cieszę! Sama zamierzam niebawem wrócić do tego filmu. :)

      Usuń
  9. Chyba nie kojarzę tych muzyków. A piosenkę znam jedynie z Twojego posta ;) Świetne zdjęcia, musiałaś stać blisko sceny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnaś mnie znać już na tyle, żeby wiedzieć, że zawsze staję na uszach, żeby zająć jak najlepsze miejsce. :D

      Usuń
  10. Aniu, świetna relacja i zdjęcia. Na koncercie byłam we Wrocławiu, pewnie wiesz, że w Starym Klasztorze też były niespodzianki, tj występ wśród publiczności na schodach. A sam koncert to niesamowita, żywiołowa impreza. Poza tym przyznam się, że do ostatniej chwili nie wiedziałam jaki będzie support- bilet kupiłam kilka miesięcy wcześniej i potem już nic nie sprawdzałam ! Tak więc zaskoczenie i podwójna radość . Matka Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :) Dużo bym dała za to, żeby to powtórzyć.

      O Starym Klasztorze czytałam już po koncercie. Widziałam też fragmenty na youtube. Byłam ciekawa, czy te koncerty przebiegały podobnie.

      O supporcie też bym nie wiedziała, bo w ogóle się tym nie interesowałam, ale miałam odhaczony na Facebooku udział w wydarzeniu i w pewnym momencie po zalogowaniu na FB pojawiła mi się taka informacja. Wyobrażam sobie Twoją radość i zaskoczenie też przed koncertem. Mega emocje. :)

      Usuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.