niedziela, 13 marca 2016

Marcin Kydryński "Lizbona. Muzyka moich ulic"
Hołd dla muzyki

Marcin Kydryński
Lizbona. Muzyka moich ulic
Wyd. G+J RBA
2013
280 stron
Zanim zaczniecie czytać ten tekst, zadbajcie o odpowiedni podkład muzyczny. Mogą to być Alfredo Marceneiro, Camané, Amália albo Sara Tavares.

Może to być też Meu fado meu Marizy, które towarzyszy mi w tej chwili. A najlepiej cały dwupłytowy album Concerto em Lisboa, zawierający nie tylko CD, ale i DVD z nagraniem lizbońskiego koncertu.

Podkład muzyczny jest tu niezwykle ważny. Dla Marcina Kydryńskiego Lizbona i muzyka splatają się w nierozerwalną całość. 

Lizbona i muzyka.
Lizbona i fado.
Wielkie koncerty.
Kawiarniane recitale.
Uliczni grajkowie.
Sklepy pełne płyt.


Miasto po brzegi wypełnione muzyką


Nie jestem znawcą muzyki. Nie jestem nawet melomanką. Nie wyobrażam sobie jednak świata w oderwaniu od dźwięków, a odwiedzane przeze mnie miejsca zawsze mają muzyczne tło. Tak się zresztą nastrajam przed podróżą. Czytając, oglądając filmy związane z moim celem, słuchając utworów, które towarzyszyć mi będą w mym niemym zachwycie odkrywcy świata. Paryż wypełniony jest głosem Edith Piaf, Barcelona budzi się do życia przy dźwiękach Bon Dia El Pets, Rzym to w pierwszej kolejności Toto Cotugno, a we wspomnieniach z Granady słychać gitarę Pepe Romero. 

Dzięki książce Lizbona. Muzyka moich ulic Marcina Kydryńskiego, stolica Portugalii wypełniła się nutami po brzegi, od ujścia Tagu po dachy zabudowań piętrzących się na lizbońskich wzgórzach. I to jeszcze przed moją pierwszą podróżą do tego miasta. Przed pierwszym spacerem po dzielnicy Alfama, przed pierwszym kęsem słynnych słodkości - Pastéis de Belém.



Dźwięki i obrazy, ludzie i miejsca


Książka Marcina Kydryńskiego, dziennikarza muzycznego, kompozytora, autora tekstów, ale także podróżnika rozkochanego w Afryce i fotografa z dumą uwieczniającego lizbońską rzeczywistość leicą, składa się z dźwięków i obrazów, humoru i melancholii, ludzi i miejsc, a przede wszystkim - miłości do Lizbony. Wiele w niej delikatnych, niemal poetyckich kadrów, ale i komentarzy wywołujących uśmiech, stron jasnych stołecznego miasta, ale i ciemnych jak skóra ulicznych, senegalskich sprzedawców, przyjaciół każdego, komu można sprzedać cokolwiek, co do sprzedania się nadaje. 

Lizbona Marcina Kydryńskiego bywa miastem brudnym po hucznej paradzie i nieprzyjemnym, gdy handlarze narkotyków krążą w środku dnia w centrum miasta nagabując potencjalnych klientów. Autor pokazuje, że jak każda metropolia, tak i miasto poety Fernando Pessoa, w którym oczy cieszy graffiti uwieczniające postać noblisty José Saramago i jego małżonki, niepozbawione jest mniej przyjaznych zaułków i aspektów. 




To jednak tylko łyżka dziegciu w beczce miodu. Lizbona pełna jest bowiem pięknych miejsc i interesujących postaci. Tym drugim autor poświęca więcej czasu niż kamieniom tworzącym miasto. Zabiera nas na spacer ulicami kolejnych dzielnic, zaprasza do knajp, opowiada anegdoty, przedstawia znajomych i nieznajomych kojarzonych z widzenia, acz niepozbawionych wpływu na wizerunek stolicy. Miasto jego oczami wypełnione jest fado. Autor podsuwa kolejne tropy muzyczne, teksty, melodie, nazwiska, miejsca. Zabiera nad ocean i do sklepu z płytami. To nie jest jednak przewodnik, a raczej zbiór luźnych impresji, choć dowiecie się z niego, gdzie na kawę czeka się zbyt długo, a gdzie warto stawić się, by smacznie zjeść i dać się oczarować portugalskim melodiom. 

Humor i saudade


Mimo refleksyjnego charakteru, rzewnej muzyki i ducha saudade, rodzaju melancholii wpisanej w portugalską mentalność, na którą trudno znaleźć odpowiednie określenie w obcych językach, w opowieści Marcina Kydryńskiego nie brak humoru. Posłuchajcie.

Pewnego dnia idę Rua Garrett, patrzę: przede mną polski papież. Po chwili byłem już prawie pewny, że to jednak Chopin we własnej osobie.
Nie ze mną te numery, pomyślałem, przecierając oczy raz jeszcze, i wtedy się już okazało, że to jednak kolega ze szkoły. Nie widziałem go jakiś czas. Był już wtedy popularnym aktorem. Siedliśmy w Brasileira, by pogadać o dawnych latach. Mało brakowało, a on siedziałby tam do dzisiaj w oczekiwaniu na pierwszą kawę, nie wcieliwszy się już w żadną kolejną rolę. I byłby żal. Gdybyście jednak zdecydowali się tam wybrać, radzę po godzinie zacząć stukać zbiorowo filiżankami o stół. Stary więzienny sposób[1].




Autor ujmuje poczuciem humoru, wrażliwością, zdolnością do wyłapywania szczegółów. Świetnie się czuje w świecie kultury i sztuki, co wykorzystuje do tworzenia trafnych, obrazowych porównań (rozbroił mnie czapeczką z Muminków). Swoje opowieści, w których to bezpośrednio zwraca się do czytelników, uzupełnia licznymi fotografiami robionymi wspomnianą leicą. Chwyta ulotne kadry, uwiecznia widoki nieprzypominające tych z pocztówek, za to świetnie oddające ducha miasta i życie jego mieszkańców.

Po lekturze książki Lizbona. Muzyka moich ulic trudno nie zazdrościć Marcinowi Kydryńskiego małego mieszkanka z wielkim widokiem na ocean. Dusza łka w rytmie fado, serce wyrywa się ku Alfamie. Mam wielką nadzieję, że moja lizbońska przygoda, to nie takie wcale odległe kiedyś.

Muzyka moich ulic jest więc próbą podziękowania miastu, które mnie przyjęło. (...) To mój najbardziej prywatny, intymny hołd dla muzyki, którą pokochałem. Dla światła, które sprawia, że każdego ranka chce się żyć[2].






Mariza Meu Fado Meu


***

Książkę polecam
wybierającym się do Lizbony
zakochanym w stolicy Portugalii
miłośnikom muzyki
wielbicielom poznawania miejsc poprzez muzykę

***

[1] Marcin Kydryński, Lizbona. Muzyka moich ulic, Wyd. G+J RBA, 2013, s. 152. 
[2] Tamże, s. 21.

***



13 komentarzy:

  1. Lizbony nie da się nie kochać, choć szczerze odradzam zwiedzanie miasta latem- upał i wysoka wilgotność powietrza to zabójcza mieszanka. I zdecydowanie za dużo turystów w kolejce po pastéis de Belém, haha. Nie zapomnij zahaczyć o Oceanográfico. Na prawdę warto!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę już zanudzać, ale widziałaś może "Lisbon Story" Wima Wendersa? Kontrast między Lizboną sprzed 20 lat a obecną jest niesamowity, tak jak i muzyka Madredeus.

      Usuń
    2. Hmm... Czyli wrzesień?

      Z tym oceanarium to mam zgryz. Jak się ono ma do barcelońkiego i tego w Walencji? Właśnie się zastanawiam, czy jak byłam w Barcelonie, to warto wybrać się też do tego w Walencji. A jak już w końcu pojadę do Lizbony, to tam będę miała podobny dylemat. :D

      "Lisbon Story" nie widziałam. Pewnie obejrzę przed wyjazdem. Chyba, że nie wytrzymam tak długo. ;)

      Usuń
  2. Przy lekturze tej książki na pewno włączyłam "Sobremesę" Anny Marii Jopek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuszny wybór. Autor, czego można się spodziewać, wspomina o niej niejednokrotnie. :)

      Usuń
  3. Lubiłam kiedyś słuchać audycji Marcina Kydryńskiego w radiu. Obraz i dźwięk zawsze przemawiają:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie, może i ta książka Cię zainteresuje? :)

      Usuń
  4. Ależ przejmujące zdjęcia znajdują się wewnątrz tej książki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przejmujące to może nie, ale na pewno ciekawe. :)

      Usuń
  5. Od dawna mnie kusi ta książka. Oj jak kusi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie, daj się jej w końcu skusić. :)

      Usuń
  6. Książka bardzo mnie zaciekawiła. Zapisuję tytuł :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.