poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Tess Gerritsen "Telefon o północy"
Really???

Tess Gerritsen
Telefon o północy
Wyd. Mira
2015
256 stron
Mówili, pisali, ostrzegali, uprzedzali, odradzali. Z różnych stron docierały do mnie opinie, że czytanie tych książek Tess Gerritsen, które nie są thrillerami medycznymi może zaboleć. Minęło już kilka dni, odkąd skończyłam lekturę Telefonu o północy, a wciąż mam w oczach niedowierzanie. Bo czy to możliwe, że tę samą książkę spłodziła autorka Dawcy, Sobowtóra czy Autopsji? Autorka tworząca fabuły ściskające za gardło niczym szczęki buldoga, emocjonujące, mroczne, tajemnicze, świetne od strony psychologicznej, interesujące pod względem problematyki społecznej, zmuszające do myślenia, realistyczne, pozwalające poznać kulisy pracy specjalistów zaangażowanych w śledztwo? 

Prawdopodobnie, gdybym chcąc poznać twórczość Tess Gerritsen sięgnęła najpierw po Telefon o północy, nigdy bym się nie przekonała jak świetną jest pisarką. Przez myśl by mi nie przyszło, żeby po tej lekturze poświęcić twórczości Amerykanki choćby kilka minut.

Jego małżeństwo się rozpadło, jej - nigdy nie istniało. Oboje byli zranieni[1].

To jedno zdanie powinno wystarczyć jako streszczenie fabuły rodem z najbanalniejszego romansu. Wszystko w tej książce jest płytkie, mdłe i papierowe. Od telefonu wyrywającego Sarah ze snu, po finał, w którym nagle popołudniowe słońce przedarło się przez chmury i zalało pokój jasnym blaskiem[2].

Z nocnego telefonu Sarah Fontaine dowiaduje się, że jej mąż nie żyje. Rozpaczy młodej wdowy towarzyszy zaskoczenie miejscem znalezienia zwłok. Mąż, który co miesiąc jeździł służbowo do Londynu i tam też przebywał tamtej nocy, spłonął w hotelu w Berlinie. Żona z dwumiesięcznym stażem, która zna swojego męża niewiele dłużej, oczywiście przekonana jest, że to nie może być prawda, bo jakże to tak Geoffrey ją oszukał? Kochali się przecież, znali tak dobrze. No dobra, może tylko ona kochała i może tylko wydawało jej się, że znała małżonka, ale Sarah będzie potrzebowała czasu, by odkryć, że jest pionkiem w grze, której rozmach ją przytłoczy.

Choć nie, nie przytłoczy, bo mikrobiolożka niczym rasowy detektyw ruszy w podróż, by poznać tajemnice zmarłego męża. To, że ten prowadził drugie życie, nie pozostawia wątpliwości. W przeciwieństwie do śledczych, Sarah wierzy w jeszcze coś. W jej mniemaniu Geoffery żyje.

Tymczasem pracownik Departamentu Stanu, Nick O'Hara, czyli facet, któremu pani Fontaine zawdzięcza mrożący krew w żyłach telefon po północy, interesuje się jej przypadkiem bardziej, niż wymagają tego obowiązki służbowe. Ryzykując utratę pracy, mocno angażuje się w pomoc kobiecie niezbyt co prawda urodziwej, ale na Nicku robiącej ogromne wrażenie. 

Drogi Sarah i Nicka przecinają się bardzo często i jak to w romansach bywa, bohaterowie patrzą na siebie raz ciepło, raz z wyrzutami sumienia, bo z jednej strony coś ich do siebie przyciąga, z drugiej ona przecież szuka ukochanego męża, a on nie chciałby jej skrzywdzić, lecz on taki przystojny, a ona taka urocza, ale przecież mężatka, choć w sumie od kilku dni pragnie już tylko jego, być może dlatego, że czuje się samotna, zagubiona i skołowana, ale może też coś zaczyna do niego czuć, choć nie - jednak poszuka męża, bo przecież on na pewno ją kocha, choć przeczy temu wszystko to, czego w toku poszukiwań się dowiaduje. Nadążacie? Ja zgubiłam się w połowie tego zdania, a przysnęłam w jednej trzeciej książki.

W Telefonie o północy mamy więc miłosne podchody i śledztwo. To pierwsze jest nudne, to drugie jest... nudne. Brak tu napięcia (jeśli nie liczyć tego w spodniach Nicka), brak emocji, akcja toczy się na szczęście szybko, więc i na finał nie trzeba długo czekać. I to jest chyba jedyny plus tej książki: nie traci się na nią zbyt wiele czasu, choć myślę, że lista sensowniejszych rzeczy, na które można ów czas spożytkować jest całkiem spora. 

Mój zawód tą książką jest ogromny. Relacje między bohaterami są płytkie, podobnie jak intryga kryminalna. O jakimkolwiek rozwinięciu strony psychologicznej, można zapomnieć. Opis stanów emocjonalnych sprowadza się do:
Chaos we własnych emocjach doprowadzał go do szaleństwa. Już sam nie wiedział, czy chce ją pocałować, czy udusić. Może jedno i drugie[3].

Zachowania bohaterów często wydawały mi się nieadekwatne do sytuacji, w której się znaleźli.

Scena pierwsza.
Przesłuchiwana żona siedzi skulona na fotelu, usiłując zrozumieć fakt, że jej mąż prawdopodobnie był (jest?) szpiegiem. Odczuwa ból, odpowiada na pytania, ale jej myśli szybko uciekają w stronę przystojnego rozmówcy.
Zaczęła się nad nim zastanawiać. Chyba nie jest żonaty, choć każda kobieta może uznać, że to atrakcyjny facet. I nie chodzi jedynie o wygląd zewnętrzny. Coś jej podpowiadało, że ten mężczyzna czuje się samotny, jak człowiek bez własnego domu[4].

Podsumowując: 
- Pani mąż jest szpiegiem, pani małżeństwo fikcją.
- Och, ależ pan musi być samotny.

Really???

Scena druga.
Pokój przesłuchań, a w nim Sarah i Nick. Ona jest główną podejrzaną w sprawie o morderstwo, co powinno ją przynajmniej delikatnie przygnębić. Jednocześnie może też odczuwać euforię z powodu sytuacji, która zdaje się potwierdzać jej domysły.
Tymczasem...
Podniosła głowę i zauważyła, że się uśmiecha. Cóż za zaskakująca zmiana! Przed chwilą był obcy, a teraz stał się przyjacielem. Zapomniała już, że jest tak pociągający. Nie tylko w sensie fizycznym[5].

Podsumowując:
- Jest pani oskarżona o morderstwo.
- O święty Barnabo!... Ależ pan jest pociągający!

Zapytam jeszcze raz. Really???

Wciskanie wątków romansowych w tę fabułę przypomina mi próbę wciśnięcia okrągłego klocka w kwadratowy otwór.

Zdziwił mnie też moment, w którym kung-fu-Sarah wyskakuje zza kufra i niezdarnym (całe szczęście, bo pomyślałabym, że każdy z nas może być Chuckiem Norrisem) kopnięciem wytrąca zawodowemu zabójcy pistolet z dłoni, po czym wraz z Nickiem zwiewa aż się kurzy, przy czym wiedząc, że morderca może być tuż za nią, martwi się tym, że będzie musiała przebiec obok zwłok niemal obcej jej kobiety.

Niezbyt sensowne wydały mi się niektóre opisy: Kosmyki jej włosów parzyły go niczym ogień. Ich ciepło przenikało go do samego wnętrza. Powróciło dawne marzenie: Sarah stojąca w jego sypialni z rozpuszczonymi włosami[6]. Brzmi to tak, jakby Nick zakochał się w Fontaine dawno temu, a nie przed chwilą (co pewnie miało służyć podkreśleniu jak silne jest to uczucie), a ponadto ten fragment to świetna próbka języka, jakim pisany jest Telefon o północy. Języka prostego jak budowa cepa, fatalnie wypadającym zwłaszcza w dialogach, ale i w opisach trącących banałem. Gryzę się w palce, by nie użyć słowa "grafomania", bo przecież wiem, że autorka potrafi świetnie pisać!

Telefon o północy Tess Gerritsen jest niesatysfakcjonujący pod każdym względem. Językowym, fabularnym, psychologicznym. Kiepski jako romans, bardzo słaby jako kryminał. Przykro mi, że tak dobra pisarka, wypuszcza pod swoim nazwiskiem coś tak słabego.

***

[1] Tess Gerritsen, Telefon o północy, przeł. Elżbieta Smoleńska, Wyd. Mira, 2015, s. 110.
[2] Tamże, s. 256.
[3] Tamże, s. 92.
[4] Tamże, s. 59.
[5] Tamże, s. 101.
[6] Tamże, s. 143.

***






47 komentarzy:

  1. A się uśmiałam :) Dziękuję!
    Za rok tę książkę na bank ktoś dostanie w Kaszanie Czelendż... Wirklich!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że kogoś cieszy moja rozpacz.

      Auć.

      Usuń
  2. No to już wiem czego się spodziewam bo jednotomowych dziełach Gerritsen, aż ciarki przechodzą :P Zabawnie się składa, bo u mnie następna recenzja to też książka Gerritsen, ale znacznie lepsza niż ta :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, czy wszystkie spoza cykli (a właściwie cyklu - bo znam tylko jeden i to na razie częściowo) tak mają.

      Usuń
    2. Oby nie, bo zaczynam lubić książki Gerritsen i nie chciałabym zmieniać zdania :/

      Usuń
    3. Mam jeszcze kilka książek z cyklu do przeczytania, więc na wszelki wypadek nie będę robić jako królik doświadczalny. ;)

      Usuń
  3. Podobnie jak Lara Notsil, uśmiałam się nieźle przy Twojej recenzji:) Miałam kiedyś jedną przygodę z jej książką tego typu i moje odczucia były identyczne z Twoimi. Pełne niedowierzanie, że to ta sama autorka, której książki połykałam wcześniej. Właśnie skończyłam "Milczącą dziewczynę" i jestem zadowolona z lektury. Masz nauczkę, żeby czasami słuchać dobrych rad :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, mam. Dobrze, że choć szybko się czytało i wystarczył jeden wieczór.

      Usuń
  4. Nigdy tak naprawdę nie wiemy, jakie są kulisy powstawania tej czy innej książki. Czytelnik dostaje gotowy produkt i na tym opiera swoje odczucia. Bardzo niebezpieczne jest też ocenianie powieśći przełożonych, bo trzeba pamiętać, że wszelkiego rodzaju "kwiatki" mogą być dziełem tłumacza, który jest drugim autorem. Ja oczywiście nie neguję Twoich negatywnych odczuć, ale staram się podejść do sprawy w sposób racjonalny, zważywszy że sama też tłumaczę i znam sprawę od tej drugiej strony. Poza tym nie znam tej autorki, więc nie wypowiem się na temat jej twórczości. Czasami też książka może być pisana przez ghostwritera, co jest dość popularne, jeśli chodzi o pisarzy zachodnich. Oni nawet specjalnie się z tym nie kryją. Dlatego mogłabym skłonić się ku takiej wersji, zważywszy że autorka thrillery medyczne ma bardzo dobre, jak twierdzisz. Broń Boże, nie zrozum mnie źle. Ja Cię nie atakuję, ani nie kwestionuję Twojej recenzji. Próbuję tylko zrozumieć, dlaczego książka jest tak fatalna. Pozdrawiam! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę zgadywać, co stoi za tym, dlaczego tak dobra autorka podpisuje się pod takim tekstem, ale swój pomysł mam. I to pasowałoby też do koncepcji ghostwritera.

      Zgadzam się co do oceniania powieści przekładanych, zwłaszcza w kwestii stylu pisania, więc powiedzmy, że języka mogłabym się nie czepiać. Ale bzdur fabularnych już tak, bo zakładam, że tego tłumacz nie zmyślił.

      Prawda jest też taka, że tak naprawdę nie interesuje mnie to, jakie są kulisy powstania książki (chyba, że to książka z lit. faktu). Jako czytelniczka widzę na okładce nazwisko autorki, którą cenię i choć wiadomo, że książka książce nierówna, że zdarzają się jednemu autorowi pozycje lepsze i gorsze, że debiutu nie można oceniać na równi z piętnastą książką, to jednak dla mnie nazwisko Gerritsen kojarzy się z literaturą kryminalną na wysokim poziomie. Pół biedy, jeśli jest to książka z biblioteki, ale jeśli takie "dzieło" kupię, to ból już jest większy.No i czuję się oszukana, bo między thrillerami medycznymi, a "Telefonem..." jest przepaść.

      Absolutnie nie czuję się w żaden sposób urażona Twoim komentarzem. Wręcz przeciwnie, dobrze jest poznać inne zdanie, zwłaszcza z punktu widzenia kogoś, kto zajmuje się tłumaczeniami. :)

      Usuń
    2. To podam Ci jeszcze jeden przykład, jeśli chodzi o polskie tłumaczenia. Ostatnio czytałam książkę, gdzie akcja rozgrywa się w latach 80. XX wieku, w Anglii. Jedną z bohaterek jest mała dziewczynka. W scenie, kiedy biega sobie po lesie, podśpiewuje naszą polską harcerską piosenkę: "Gdzie strumyk płynie z wolna...". Bohaterka nie ma nic wspólnego z Polską. Nie wierzę więc, że autorka tej książki w oryginale umieściła słowa naszej piosenki. No po prostu nie wierzę! Będę szukać tekstu oryginalnego. Skłaniam się jednak ku tezie, że tłumacz nie wiedział, co zrobić i w pewnym momencie wstawił tam coś, co zupełnie nie pasuje do realiów opisywanych w książce. Nie przeczę, że tam była jakaś piosenka, ale być może tłumacz nie wiedział, jak ją przełożyć. Wiesz, ja od razu wyłapię takie rzeczy. MIłego dnia! :-)

      Usuń
    3. Najwyraźniej tłumacz na siłę chciał wstawić motyw polski. Wiem, że przy tłumaczeniu tekstów do filmów animowanych czasami zmieniają tekst tak, żeby był dostosowany do polskich realiów. Ale tu nie widzę w tym sensu.
      A ja czytam teraz książkę, której akcja rozgrywa się w Wielkiej Brytanii współcześnie i zastanawiam się, czy nasze rymowanki i wierszyki w stylu "warzyła sroczka kaszkę", "idzie kominiarz po drabinie" czy "siała baba mak..." mogą być tam znane.

      Usuń
    4. Dla statystycznego Brytyjczyka chyba nie, ale możliwe, że Polacy takie wierszyki tam rozpowszechniają. W końcu jest nas tam całkiem sporo, więc i nasza kultura na pewno w jakiś sposób przenika do brytyjskiego społeczeństwa, więc może ten, kto tę książkę pisał natknął się na nasze wierszyki. Ale w ustach brytyjskiego bohatera brzmi trochę śmiesznie. Żeby być pewnym, trzeba sprawdzić tekst oryginalny. :-)

      Usuń
    5. Niestety nie mam dostępu do oryginału, ale jeśli mi wpadnie kiedyś w ręce, to na pewno to sprawdzę. :)

      Usuń
  5. Czekają na mnie na półce w sumie trzy książki tej pani... dwa thrillery i jedna książka wydana przez Mirę... Najpierw zabiorę się za thrillery ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Haha, te cytaty wymiatają ;))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytałam jedną książkę tej autorki. Nie była zła, nawet dobrze mi się ją czytało, choć momentami pod romansidło za bardzo podbiegała. I na tą chwilę wystarczy mi jej twórczości ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie, nie. Nie wystarczy. Przeczytaj koniecznie coś z cyklu "Jane Rizzoli / Maura Isles"!

      Usuń
  8. Wiele razy, mając styczność z twórczością Gerritsen, powtarzałam, że mogłaby się zdecydować, czy pisze romans czy kryminał, bo w wielu przypadkach strasznie się gubiłam. Trochę niestabilnie pisze, raz lepiej, raz gorzej, ale czegoś takiego to bym chyba sama się nie spodziewała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba dlatego lepiej zostać przy thrillerach medycznych. W każdym razie, takie twory zamierzam omijać z daleka.

      Usuń
    2. Od teraz - chyba również tak zrobię :)

      Usuń
  9. O raju, uśmiałam się czytając ten tekst ;) Dobrze, że nie mam w zwyczaju sięgać po książki tej autorki (w sumie nic jej nie czytałam jeszcze), dlatego ominęła mnie ta pozycja ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedobrze! Tzn. dobrze, że się uśmiałaś (choć łamiesz mi serce :P), ale jej cykl o Jane Rizzoli i Maurze Isles jest świetny i warto go poznać.

      Usuń
    2. No to może jednak zrobię kiedyś tam wyjątek. Muszę pokończyć pozaczynane książki, bo mam ich już sporo... Zaczyna mnie to przerażać ;)

      Usuń
  10. O! Jak dobrze, że trafiłam na Twoją recenzję... przyznam, że czytałam już wiele książek T. Gerritsen i miałam o niej bardzo dobre zdanie, niejedna książka stanowiła dla mnie świetnie napisaną rozrywkę... szkoda, bo o ile jej wcześniejsze książki mi się nie podobały, to kolejne były naprawdę warte uwagi... nie będę polowała na tę! Pozdrawiam serdecznie i życzę przyjemnego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie polecam zdecydowanie. A która jest Twoją ulubioną?

      Usuń
  11. No tak, czyli od tej książki z daleka, jeśli chcę poznać tę autorkę. Ale tekst napisałaś boski:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie postaw na cykl "Jane Rizzoli / Maura Isles".

      Dziękuję. :P

      Usuń
  12. Uwielbiam Tess Gerritsen i jest to jedna z moich ulubionych pisarek, ale nie sądziłam że stworzyła tak kiepską książkę. Na pewno po tę pozycję nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  13. To prawda, że thrillery medyczne są napisane na zupełnie innym poziomie niż te romantyczno-kryminalne historie, tak jakby autorka miała rozdwojenie osobowości. Przykro mi, że trafiłaś na tak rozczarowującą lekturę, ale przynajmniej szalenie się ubawiłam, czytając Twoją recenzję. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pfff... Następna ubawiona. A ja się tak irytowałam podczas pisania. :D

      Usuń
  14. Lubię kryminały Gerritsen, ale jej romansu nie byłam w stanie przeczytać. Twoja recenzja jest świetna :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Dlatego nie ruszam niczego poza thrillerami medycznymi, a przynajmniej staram się. :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ahaha jesteś boska :D Co tam książka.. recenzja mistrzostwo :D

    OdpowiedzUsuń
  17. "Zabawna" recenzja :)
    Książkę o ile mnie pamięć nie myli czytałam dawno: bardzo przewidywalna, takie romansidło na raz.

    OdpowiedzUsuń
  18. Z fragmentów jakie przytoczyłaś wiem jedno - to musiało być straszne xD Współczuję tej męczarni, ale wiesz czasem dobrze jest dostać pstyczka w nos od ulubionego autora :d nie no żartuje, ślicznie Ci wyszła recenzja :):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę zostawić mój nos w spokoju! :D

      Dzięki. ;)

      Usuń
  19. Nie wiem, jak to stało, że Tess nagle zaczęła pisać tak dobrze. Bo pierwsze jej "dzieła" są naprawdę fatalne. Może jakiś magicznie szybki kurs pisania, a może... ktoś to robi za nią, a ona tylko podpisuje nazwiskiem? Nieee, jakoś mi się w to wierzyć nie chce, za bardzo ją lubię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi powiedzieć. No i wolę myśleć, że jest dobrą pisarką, która czasem wypuszcza bzdury, bo na nich nieźle zarabia, niż że ktoś za nią pisze książki.

      Usuń
    2. Ja już bym chciała, żeby wydała coś nowego. Tęsknię do Rizzoli i Isles :(

      Usuń
    3. A ja mam jeszcze duże zaległości. :D

      Usuń
  20. Jak na razie czytałam jedynie kryminały z wątkiem romansowym. Takie szybkie, łatwe i przyjemne lektury, które błyskawicznie się zapomina. Co do thrillerów medycznych, to czytam tylko te Robina Cooka ;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.