Elżbieta Sęczykowska Tybet. W drodze do Kumbum Wyd. Burda Książki 2015 402 strony |
Ilekroć sięgam po książkę sygnowaną logiem National Geographic, nastawiam się na wspaniałą przygodę. Tym razem w podróż wyruszyłam z Elżbietą Sęczykowską. Zabrała mnie w literacką podróż do miejsca, do którego sama zapewne nigdy nie dotrę. Do Tybetu, a konkretnie klasztoru Kumbum. O ile moja wyobraźnia jest w stanie wygenerować mi obraz przedstawiający mnie stawiającą stopę w Lhasie, o tyle już wyprawa do wspomnianego klasztoru przekracza jej możliwości. Moje zresztą też, więc tym bardziej podziwiam autorkę podróżniczego reportażu Tybet. W drodze do Kumbum.
Lista momentów, w których ja usiadłabym (zważywszy na temperatury pewnie na zawsze), załamując ręce, robiąc minkę "landrynki", której właśnie ułamał się tipsik i mając oczęta pełne łez, wyrażające chęć powrotu do doooomuuuuuuu, wydłużała się z każdą przeczytaną stroną. Wprost proporcjonalnie rósł wspomniany podziw dla relacjonującej wyprawę, bo problemy miała większe niż ów symboliczny ułamany tips, a mimo to dzielnie parła do przodu.
Wyobraźnia ciepłolubnego stworzenia, jakim jestem bez najmniejszych wątpliwości, pracowała nieustannie. Właściwie wysilać się za wiele nie musiała, bo tekst uzupełnia ogromna liczba fotografii. Wystarczyło zestawić je z wyobrażeniem ogromnego mrozu, zimnego wiatru, głodem, wodą zamarzającą w termosie, marzeniem o prysznicu, albo choć o możliwości zdjęcia skarpet, nawet nie po to, by ganiać boso, ale by zmienić je na nieco świeższe.
Podróż do Tybetu to wielka i cudowna przygoda, ale czasem połączona z prawdziwą walką o przetrwanie. Bitwą toczoną z własnymi słabościami i ograniczeniami, głodem i chłodem, które trzeba pokonać, by dalej piąć się w górę, nawet gdy brakuje już sił czy zwykłej motywacji do osiągnięcia celu[1].
Chęć dotarcia do klasztoru Kumbum okazała się motywacją ogromnie skuteczną, a sam pomysł na wyprawę zrodził się dzięki fotografiom, prawdopodobnie pierwszym zdjęciom na świecie uwieczniającym grupy tybetańskich nomadów, a także sceny misteriów religijnych odbywających się w klasztorach stojących na "dachu świata", jak często nazywany jest Tybet. Elżbieta Sęczykowska bez wątpienia należy do tych ludzi, którym ciekawość świata nie pozwala utknąć w domu przed telewizorem. Chcąc poznać bogatą kulturę Tybetu, chcąc poczuć duchową, niezwykłą atmosferę tam panującą, kilkukrotnie ruszała na wyprawy do Krainy Śniegu. Tybet. W drodze do Kumbum zbiera to, co w tych wyprawach najciekawsze. Wiedzę, sceny i pejzaże, atmosferę i fascynację autorki. Bez tego ostatniego książki tego typu są jedynie suchymi "relacjami z...". To jednak nie ten przypadek.
Reportaż podróżniczy Elżbiety Sęczykowskiej to nie kompendium wiedzy na temat Tybetu. Autorka opowiada o tym miejscu tyle, ile trzeba by czytelnik zrozumiał dokąd i po co się udaje. Aspekt duchowy, religijny są dla niej ogromnie ważne i to właśnie im poświęca najwięcej czasu, zabierając czytelników za klasztorne mury, pozwalając przyjrzeć się życiu codziennemu mnichów, zrozumieć mitologię, wziąć udział w niezwykłych ceremoniach. Gdzie indziej na świecie można znaleźć ołtarz zrobiony z... masła? Dla tego zdumienia warto było brnąć przez góry, doliny, przełęcze, rzeki. Dla możliwości uczestnictwa w ceremoniach związanych z misterium demonicznego tańca C'am, warto było wybrać się w tak daleką i trudną podróż. Bo przecież takich chwil się nie zapomina, takimi doświadczeniami nie gardzi.
Elżbieta Sęczykowska opowiada ciekawie, choć może znużyć tych, którym nie po drodze z religijnym dziedzictwem Tybetu. Fascynacja tym tematem jest wyczuwalna w jej słowach. Pisze obrazowo, czasami sięgając po słowa, o których istnieniu zdążyłam już zapomnieć (niemożebnie, strawa) i raczej nie widuję ich we współczesnej literaturze, a jednak zdają się idealnie pasować do scen opisywanych przez fotografkę z podróżniczą pasją.
Mimo dotkliwego zimna postanowiliśmy zrobić krótki odpoczynek. Bardzo już zmęczeni, przestaliśmy marzyć o luksusach takich jak kąpiel czy przytulny kącik z palącym się ogniem w kominku. Kierowani instynktem przetrwania pragnęliśmy jedynie jakiejkolwiek ciepłej strawy, byle jakiego ciepłego schronienia, a tego wciąż nie było widać... Droga, którą obraliśmy, wiodła przez całkowicie pozbawione życia przestrzenie[2].
Opowieść Elżbiety Sęczykowskiej uderza niekiedy w osobiste tony.
Dzięki temu czytelnicy stają się świadkami sceny, w której mieszkający w Anglii Polak w Chinach spotyka pewną Polkę (a były to czasy, kiedy podróżowanie do łatwych nie należało, więc dwóch Europejczyków wpadających do siebie na chińskiej ulicy to raczej niecodzienne zjawisko, a jeśli oboje byli Polakami to zdaje się, że podchodziło to pod pojęcie cudu) i tak zaczyna się znajomość, która trwa do dziś. Polka i Polak są małżeństwem i do Kumbum podróżują już razem.
Czytelnicy towarzyszą autorce także w mniej sprzyjających okolicznościach, kiedy to linia dzieląca życie od śmierci okazuje się ogromnie cienka, ale na szczęście wystarczająco silna, by utrzymać balansującą na jej krawędzi bohaterkę.
Dzięki temu czytelnicy stają się świadkami sceny, w której mieszkający w Anglii Polak w Chinach spotyka pewną Polkę (a były to czasy, kiedy podróżowanie do łatwych nie należało, więc dwóch Europejczyków wpadających do siebie na chińskiej ulicy to raczej niecodzienne zjawisko, a jeśli oboje byli Polakami to zdaje się, że podchodziło to pod pojęcie cudu) i tak zaczyna się znajomość, która trwa do dziś. Polka i Polak są małżeństwem i do Kumbum podróżują już razem.
Czytelnicy towarzyszą autorce także w mniej sprzyjających okolicznościach, kiedy to linia dzieląca życie od śmierci okazuje się ogromnie cienka, ale na szczęście wystarczająco silna, by utrzymać balansującą na jej krawędzi bohaterkę.
Tybet. W drodze do Kumbum przypadnie do gustu tym czytelnikom, którzy podróżując nie tylko przyglądają się fasadom, ale i wnętrzom. W klasztorze widzą miejsce przesiąknięte nastrojem szczególnej duchowości, spokojem, pozytywną energią, nie zaś same mury, nieźle wychodzące na fotografiach. W człowieku dojrzą nie tylko inność - szat, zwyczajów czy rysów - ale także jego spojrzenie na świat, podejście do wielu spraw, wiedzę, doświadczenie, system wartości. W ceremoniach zaś nie tylko samo kolorowe widowisko. Za maskami z papier-mâché kryje się coś więcej, niż ludzkie twarze.
***
Książkę polecam
miłośnikom reportaży podróżniczych
zainteresowanych tematyką azjatycką
ciekawym tym co mistyczne i związane z religią
wybierającym się do Tybetu
ciekawym tybetańskich wierzeń
***
[1] Elżbieta Sęczykowska, Tybet. W drodze do Kumbum, Wyd. Burda Książki, 2015, s. 15.
[2] Tamże, s. 52.
***
egzemplarz recenzencki |
Jestem pewna, że również nigdy w takim klasztorze się nie znajdę, ale literacka podróż to co innego :) Jestem ogromnie ciekawa jak autorce udało się pokonać wszystkie trudności i przeciwności losu oraz, co odnalazła za murami klasztoru.
OdpowiedzUsuńW takim razie, czytaj koniecznie. Ja bym bardzo chciała zobaczyć to wszystko na własne oczy, ale ktoś musiałby mnie podrzucić pod same mury klasztoru. :D
UsuńNo to tak jak mnie, raczej nie dałabym rady dotrzeć tam w inny sposób :P
UsuńRozumiem, że też należysz do ciepłolubnych leniwców? :P
UsuńPrzyznam szczerze, że o Tybecie wiem niewiele. Musze to nadrobić,a ta ksiażka będzie doskonałą ku temu okazją :>
OdpowiedzUsuńTo bardzo ciekawy region, więc warto wiedzieć o nim coś więcej.
UsuńInteresująca pozycja. Taka podróż do Tybetu, nawet za pośrednictwem książki, to coś na co warto się skusić :)
OdpowiedzUsuńPewnie z powodu dziennikarskiego zacięcia jestem wielką fanką tego typu książek, choć nie mam za wiele czasu na ich czytanie - taki paradoks. Tu widzę tak cudowne zdjęcia, że wiem, że na tę na pewno znajdę czas :)
OdpowiedzUsuńNo cóż, jak to mówią: szewc bez butów chodzi. ;)
UsuńA dla mnie to w ogóle inna bajka, nie moje klimaty całkowicie ;)
OdpowiedzUsuńMoje klimaty też nie, wolę wyższe temperatury, ale sama książka to już zdecydowanie moja bajka. ;D
UsuńPrzeglądałam te książkę w księgarni i odniosłam wrażenie, ze to głownie album. Ciekawe, bo właśnie czytam Czerwony Tybet - książkę, która pozwala poznać Tybet takim jakim jest dzisiaj,a nie takim, jakim widza go turyści. Bardzo polecam.
OdpowiedzUsuńJest też sporo tekstu.
UsuńO "Czerwonym Tybecie" nie słyszałam. Dzięki za nowy trop.
Obszarem Tybetu zainteresowałam się jeszcze w czasie zajęć z fakultetu geograficznego na lekcjach w liceum. Myślę, że to książka dla mnie.
OdpowiedzUsuńNie znam piękniejszej książki na ten temat, niż "Mistycy i cudotwórcy Tybetu" Alexandry David-Néel,
OdpowiedzUsuń...bo "Oddech jest wierzchowcem, umysł jest jeźdźcem" - jak mówią mistycy tybetańscy.
Nie znam piękniejszej książki na ten temat, niż "Mistycy i cudotwórcy Tybetu" Alexandry David-Néel,
OdpowiedzUsuń...bo "Oddech jest wierzchowcem, umysł jest jeźdźcem" - jak mówią mistycy tybetańscy.
Książki podróżnicze zawsze i chętnie! Tej jeszcze nie czytałam, ale będę o niej pamiętać, w końcu National Geographic ;)
OdpowiedzUsuń