Uwielbiam latać. Uwielbiam ten moment, kiedy koła samolotu odrywają się od pasa startowego, a budynki i ulice stają się coraz mniejsze. Uwielbiam, gdy niebo jest bezchmurne, albo gdy, tak jak tym razem, można lecieć ponad chmurami, jednocześnie ciesząc się widokiem błękitnego nieba. Uwielbiam, gdy pilot podchodzi do lądowania, spośród plam pól, rzek, lasów czy gór wyłaniają się zabudowania, coraz grubsze nitki dróg, coraz wyraźniejsze kształty...
...na przykład takie.
W końcu koła uderzają o ziemię. Witaj, przygodo!
Paryż spadł mi z nieba. W podróżniczych planach był dość daleko, ale czy można odmówić propozycji w stylu: jestem w Paryżu, mogę was przenocować, przyjeżdżacie?
No jasne!
Pośpieszne liczenie zaskórniaków, kilka obejrzanych filmów, mnóstwo francuskiej muzyki, dwa przewodniki, jeden plan miasta i mnóstwo entuzjazmu! Lecimy!
Lądujemy ok. 14 na lotnisku Paris Beauvais i stosując taktykę "podążaj za tłumem" docieramy do kasy biletowej, by załapać się na najsensowniejszy, choć i tak drogi, środek transportu, którym dotrzemy do miasta. Mamy środę, 84 kilometry do stolicy, upalne lato w środku kwietnia, dwa bilety po 17 euro za sztukę (przez internet taniej, ale niewiele - 15,90 od łebka), plecak, walizkę i oczy dookoła głowy.
Droga jest nudna. Pasący się na łące, tuż obok cyrkowego namiotu, wielbłąd szybko zostaje w tyle, a my mkniemy autostradą. Mąż przysypia, ja czytam Tajemnice Luizy Bein. Po godzinie, w końcu trącam go łokciem. Zaczyna się zabudowa Paryża. Kręcimy się po mieście, przejeżdżamy przez jeden z mostów rozpostartych nas Sekwaną, Wieża Eiffla majaczy w tle.
Wysiadamy na dworcu Porte Maillot. Połączenie z lotniskiem jest świetnie zorganizowane, bo rozkład jazdy autobusów dopasowany jest do godzin odlotu samolotów. Mykam palcem po tablicy i znajduję nasz niedzielny lot. Autobus odjeżdża trzy godziny wcześniej. W sam raz, żeby dotrzeć na lotnisko, zjeść coś, odfajkować odprawę i chwilę się pokręcić po budynku.
Szukamy metra, trafiając przy okazji do centrum handlowego (korzystam z wi-fi i chwalę się na Instagramie, że przed chwilą byłam w powietrzu). Schodzimy do tunelu. Obskakują nas francuskie dzieciaki i proponują pomoc w zakupie biletów. Podchodzimy do maszyny plującej biletami po nakarmieniu ich gotówką. Mojemu mężowi żarówka zapala się nieco wcześniej, mnie dopiero wtedy, gdy dzieciak próbuje mi wmówić, że bilety dziesięcioprzejazdowe już nie istnieją. Zanim obydwie żarówki zdążą się przepalić, na horyzoncie pojawiają się siwa pani pełna energii i korpulentna czarnoskóra kobieta. Ta pierwsza krzyczy raz do nas, raz do chłopaków. Ta druga jej wtóruje. Z francuskiego potoku słów wyławiam jedynie słowo "policja". Chłopcy znikają, a my dostajemy pierwszą lekcję. Siwowłosa pani nie mówi po angielsku, więc pytania o drogę trafiają w próżnię, ale za to dostajemy instrukcję na temat nie spuszczania bagażu z oczu (niech żyje uniwersalny język gestów). Od tego czasu jedno moje oko zawsze wpatruje się w torbę z aparatem.
Znajdujemy metro, kupujemy bilety (dziesięcioprzejazdowe, a jakże), zaliczamy jedną przesiadkę i voilà! - jesteśmy w szóstej dzielnicy, gdzie wystarczy tylko znaleźć właściwą kamienicę, ale trwa to i trwa, i trwa, aż w końcu dobrze znany głos mojej teściowej rozlega się z balkonu wskazując nam drogę. Cmok, cmok, nieco wrażeń z podróży (z naszej strony) i pobytu (ze strony teściowej), szybki obiad (barszcz z uszkami, uwierzycie!?) i pędzimy, by skorzystać z tych kilku godzin dnia, jakie nam jeszcze pozostały.
Kierunek: Wieża Eiffla.
Mijamy budynki UNESCO, na zdjęciach uwieczniam założoną w 1751 roku Szkołę Wojskową (École Militaire)...
...odwracam się o 180 stopni i jest! Gigantyczny, rozkraczony żuraw. Tzn. Wieża Eiffla. Jeszcze zdążę docenić jej urok, ale póki co jestem nieco rozczarowana. Dziesięć tysięcy ton żelaza, które lepiej prezentowało się na retro pocztówkach niż w moim obiektywie. Spoko. Wińmy za to marudnego fotografa w niewygodnych butach (brawa dla tej pani, która w podróż wybiera się w nowym obuwiu, tak, to zasługuje na owacje na stojąco, nie krępujcie się więc, klask, klask).
Pogodę mamy piękną! Słońce grzeje (przeklinam bezmyślność przy pakowaniu - żadnych krótkich spodenek, ani jednej spódnicy), ludzie okupują Pola Marsowe, a drzewa są przycięte w sześciany. Pozuję do zdjęcia bez polotu, żadnego podpierania wieży, trzymania jej na dłoni itp. Nuda i skrzyżowane kolanka.
Niby marudzę, ale fotografuję wieżę z różnych stron, a stając tuż pod nią czuję, że te 10 tys. ton i 324 metry wysokości, to nie byle co.
Docierając do "Żelaznej damy" poznaję odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: co też będą w tej okolicy sprzedawać imigranci? W Barcelonie były to głównie magnesy (tancerka flamenco, iguana Gaudiego itp.). W Paryżu ciemnoskórzy sprzedawcy brzęcząc niczym klucznicy z mrocznych zamczysk lub potępione dusze z kajdanami ciążącymi u stóp, przechadzając się między turystami z miniaturami Wieży Eiffla zmyślnie zaczepionymi na drucianym kole. Od pierwszego z nimi spotkania, fraza no, thank you przylepia mi się na stałe do ust. Używam jej częściej niż bonjour, pardon i merci - trzech francuskich słów, jakie przechodzą mi przez gardło (z mojego au revoir śmiała się nawet włoska pielęgniarka).
W uszach mi brzęczy do tej pory. I jeszcze... Łan juro. Łan juro. Tylko tyle za "Żelazną Damę w wersji mini.
Zmykamy na drugą stronę Sekwany. Niby Wieża wciąż mi się nie podoba, ale i tak pstrykam, pstrykam, pstrykam...
Aż powstaje moja ulubiona fotografia.
Miejsce, z którego robię to zdjęcie to teren Palais De Chaillot. Sama budowla powstała w 1937 roku na potrzeby Wystawy Światowej. Obecnie znajdują się tu trzy muzea (morskie, architektury i dziedzictwa oraz człowieka), a także teatr.
Nie zaglądamy do środka, wspinamy się po schodach na taras łączący dwa skrzydła pałacu, przyciągani coraz mocniej słyszalnym męskim śpiewem. Nie, to nie operowy chór, a grupa kibiców... FC Barcelony! Taki miły akcent, żebym przypadkiem nie zapomniała, do jakiego miasta należy moje serce. Jak się później dowiedziałam, akurat tego wieczoru FC Barcelona grała z drużyną Paris Saint-Germain mecz w 1/4 finału Ligi Mistrzów. Nie muszę chyba dodawać, kto komu skopał, za przeproszeniem, dupę wygrywając 3:1? ¡Visca el Barça!
Zanim zajdzie słońce, chcemy dotrzeć do Łuku Tryumfalnego (Arc de Triomphe), nie przyłączamy się więc do śpiewów, ale mkniemy dalej. Głowa odwraca mi się na wszystkie strony, obiektyw celuje to w dół, to w górę, to na boki.
Dotarliśmy. Rondo de Gaule'a co prawda obecnie bardziej kojarzy mi się z dźwiękiem klaksonów i obserwacjami ruchu ulicznego (zasada jest prosta: jeśli możesz się gdzieś wcisnąć - zrób to, jeśli nie możesz - spróbuj, jest szansa, że dasz się zaskoczyć) niż z jej główną atrakcją, ale muszę przyznać, że Łuk Tryumfalny jest piękny!
podpieram drzewo, bo niemrawo wygląda (ewentualnie drzewo podpiera mnie z tego samego powodu) |
dużo cierpliwości i jest! zdjęcie prawie bez samochodów ;) |
Z ronda ruszamy Polami Elizejskimi (Avenue des Champs-Élysées) w drogę powrotną. Reprezentacyjna paryska aleja pełna jest ekskluzywnych sklepów, restauracji, są tu kina i teatry. Głośno, tłoczno, w tamtej chwili nie dla nas.
Kluczymy po okolicy planując dotrzeć do Sekwany i mijając Wieżę Eiffla wrócić do mieszkania.
Po drodze mijamy m.in. centrum nauki Palais de la découverte.
W końcu jest i Sekwana, do której docieramy w idealnym miejscu, bo z widokiem na Most Aleksandra III. Tu Adele kręciła teledysk do Someone Like You, tu do rzeki skaczą Angela i André z filmu Angel-A Luca Bessona, tu rozgrywa się ostatnia scena przeuroczej produkcji O północy w Paryżu w reżyserii Woody'ego Allena.
Kicamy na drugą stronę Pont des Invalides (najniżej położonego paryskiego mostu) i obieramy właściwy kierunek. Słońce zachodzi, jest ciepło i robi się całkiem romantycznie.
Co prawda Wieża nadal wygląda jak żuraw, ale jeszcze kilka chwil, a totalnie się zakocham w jej nocnym obliczu.
znajdź różnicę |
Póki co znów marudzę, buty zjadły mi pół pięty i ze dwa palce, rozsiadam się więc na murku ciągnącym się wzdłuż rzeki, i kontempluję widoki tak długo, aż w końcu Wieża się rozświetla i mnie się oczy błyszczą.
©Tour Eiffel – Illuminations – Pierre Bideau |
A gdy zaczyna sobie radośnie migotać, niczym bożonarodzeniowe drzewko oplecione lampkami, to gotowa jestem przyznać, że ten żelazny kolos ma w sobie coś z damy. I nawet ładny jest.
©Tour Eiffel – Illuminations – Pierre Bideau |
©Tour Eiffel – Illuminations – Pierre Bideau |
©Tour Eiffel – Illuminations – Pierre Bideau |
Taksujemy wzrokiem Pola Marsowe, znajdując wolny kawałek trawnika. Przed nami Wieża, za nami tłum ludzi. Czas się zatrzymuje, a ja po raz pierwszy od bardzo dawna nigdzie nie gonię, za niczym nie pędzę, niczym się nie martwię, niczego nie analizuję. Jest wciąż ciepło. Siedzą tu rodziny, pary, grupy przyjaciół. Śmieją się, rozmawiają, całują, albo przytulają bez słowa. Sprzedawcy miniaturowych wież nie odpuszczają. Odkrywam, że te ich "seryjniaki" świecą w nocy na kolorowo. Yhm.
Tymczasem sprzedawcy chłodzonej w wiadrach z lodem wody, zmieniają się w sprzedawców alkoholu. Wino, piwo, szampan. W końcu i my się skusimy, przepłacając za wino pięciokrotnie (efekt szalonych negocjacji - w dół, oczywiście), ale w końcu ile razy w życiu można siedzieć późnym wieczorem pod paryskim niebem, mając przed sobą rozświetloną Wieżę Eiffla, gdy wiosna budzi świat do życia, czas zwalnia, kolejne chwile mają niepodrabialny urok, a wino samo się wprasza?
Pijemy je więc, a ono tak szybko uderza do głowy. Widok stojącej obok nas butelki nie zniechęca handlarzy. Podchodzą, podnoszą ją, stwierdzają, że wino się kończy, proponują następne. Upojona wiosną, winem, Paryżem i szczęściem, czuję, że świat leży u moich stóp. Miniaturowe Wieże świecą i tańczą w rytm niesłyszalnej muzyki. O, a to już nasza ulica. Dobranoc.
©Tour Eiffel – Illuminations – Pierre Bideau |
Edith Piaf - Sous le ciel de Paris
Ach Aniu, ależ mnie przeniosłaś w moje wspomnienia z 2006 roku, wtedy właśnie byłam w Paryżu :) Wprawdzie krótko i nie widziałam wszystkiego ,ale byłam :)
OdpowiedzUsuńTyle że ja lądowałam na Orly. I sama dotarłam, jakoś, do wieży :) nie było najgorzej :P
Most Aleksandra 3 wspominam najmilej spośród mostów, Z Łukiem też kojarzę nieodłączne samochody a wieża...hmm... ja tak marzyłam o niej, że czułam się mega, że dotarłam do niej, do tego sama z PL i z lotniska. To było jak urzeczywistnienie snu. A jeszcze jak znalazłam się na szczycie.... A potem wieczorny pokaz światełek :) Czekam na więcej wspomnień :)
Szkoda, że nie wzięłaś mnie w walizkę :P
Ja też nie zdążyłam zobaczyć wszystkiego, ale może obydwie będziemy miały jeszcze okazję to nadrobić?
UsuńNa szczycie nie byłam - kolejna rzecz do nadrobienia. A walizka była tak wypchana, że nawet kot się nie wcisnął. :P
Ja chcąc wtedy mieć tylko podręczny bagaż, miałam niewielką torbę na ramię (jak na siłownię mniej więcej) :) Także spoko :)
UsuńŻyczę i Tobie i sobie ponownej wizyty w tym mieście. Jedni twierdzą, że brudnym, ale dla mnie mimo to ma specyficzny klimat i tyle :) Marzę o kolejnej wyprawie :)
Na sczyt koniecznie musisz wjechać, widoki ....ech...dech zapierają. Byłam też w Wersalu - cudne ogrody, ale już w Luwrze nie :(
Trzymam za nas kciuki :)
Kombinowałam podobnie. Ja miałam walizkę, mój mąż mały plecak. :)
UsuńBrudnym, to fakt, ale niepozbawionym uroku.
Czyli plan jest taki: ja do Wersalu, a Ty do Luwru. A później obydwie śmigamy na Wieżę, bo pięknych widoków nigdy dość. :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAle ja ci zazdroszczę to moje marzenie!!!
OdpowiedzUsuńAleż się zrobiło nastrojowo. :)
OdpowiedzUsuńJa samolotem nigdy nie leciałam i nigdy nie byłam w Paryżu. Wspaniale! :)
OdpowiedzUsuńZazdraszczam, po prostu zazdraszczam :) Piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńGenialne zdjęcia. Aż Ci zazdroszczę, gdyż Paryż to od zawsze moje marzenie. Liczę na to, że kiedyś się spełni :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki!
UsuńSiedemnaście zdjęć z Wieżą Eiffla to trochę dużo, jak na wycieczkę do Paryża - zwłaszcza, że o teściowej wspomniałaś tylko raz :P
OdpowiedzUsuńDwa! :D
UsuńSiedemnaście zdjęć to dużo? Szkoda, że nie chce mi się liczyć ile ich naprawdę było. :P
Widziałam poprzedni komentarz! Widziałam! :P
Świetne zdjęcia :) Może kiedyś uda mi się odwiedzić Paryż, tymczasem czekam na relacje z kolejnych dni :).
OdpowiedzUsuńJak miło popatrzeć :) I przekonać się jak odmienne można mieć spojrzenie na to samo miasto... Nie mówię, że jakoś bardzo ;) Ale ja do swojego uwielbienia dla Paryża dokładam tez sentyment, trochę zniekształcający obraz ;)
OdpowiedzUsuńJa mam taki sentyment do Barcelony. ;)
UsuńA sam Paryż mi się podobał, ale hmm... nie jako całość, a jedynie poszczególne jego miejsca. ;)
Jeszcze. Jeszcze. Jeszcze.
OdpowiedzUsuńJak byłam w Paryżu i pierwszy raz zobaczyłam Łuk Triumfalny, to nie mogłam uwierzyć, że te auta tak sobie beztrosko wokół jeżdżą, no bo jak to, taki zabytek stoi, a zwyczajny ruch obok? Ach, młody człowiek był;)
Będzie. Będzie. Będzie.
UsuńJak tylko ogarnę fotki.
Stary człowiek też się dziwił. Ja, na przykład. W sumie to oczy mi wyszły na wierzch. :P
Ale Ci zazdroszczę. Piękne zdjęcia! Nie mogę nadal się napatrzeć. Mi Paryż kojarzy się z bajką Madeline i muzyką z początku :)
OdpowiedzUsuńKiedyś lubiłam oglądać Madeline. Raju, kiedy to było. :D
UsuńParyż z Pani zdjęć najurokliwiej wygląda nocą, pozazdrościć takich widoków. Pozdrawiam. Życzę mnóstwa takich podróży. http://onlybyme7.blogspot.com
OdpowiedzUsuńAch, ach, ach :) Pięknie <3
OdpowiedzUsuńJa nie lubie latać zdjęcia piękne
OdpowiedzUsuńSuper zdjęcia!. :) U mnie akurat relacja z pobytu w Dolnej Saksonii. :) Paryż jeszcze przede mną, daleko w planach. W czerwcu będę w Dijon, bo mam tam rodzinę. Najgorsze we Francji jest to, że Francuzi nie chcą mówić po angielsku. :)
OdpowiedzUsuńO, muszę wybadać dwie rzeczy. Twoją relację i Dijon. :)
UsuńPiękne zdjęcia (-: Byłam w Paryżu 5 lat temu, ale rozświetlonej Wieży Eiffla niestety nie widziałam )-: Miniaturki na drucianym kole takie same (-;
OdpowiedzUsuńMiniaturki pewnie przetrwają nawet zabytki. :P
UsuńAle fajny pierwszy dzień! Mnie się taka sytuacja z dzieciakami przy automacie nie zdarzyła, ani nie widziałam niczego takiego, ale dobrze, że ostrzegasz. W Bolonii na dworcu przy automacie jednak starsza pani usilnie probówała mi pomóc i coś tam biadolilła po włosku... Twoje ulubione zdjęcie świetne!
OdpowiedzUsuńTo musi być ich stała miejscówka, bo jak wracaliśmy, też byli. A co lepsze ustawił się do nich cały ogonek turystów. Czyli biznes kręci się nieźle.
UsuńZe zbyt chętnymi do pomocy ludźmi najwyraźniej lepiej uważać. ;)
Dzięki!
Czekałam na ten tekst! I na te zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie się czytało, uśmiałam się przy niektórych fragmentach :) Zdjęcia świetne, cudowne, jak zawsze <3
OdpowiedzUsuńJa do Paryża nie zapałałam miłością, tłoczno, brudno, wieża mnie strasznie rozczarowała... Może jak jeszcze raz pojadę to będzie lepiej :)
Cieszę się. Mam nadzieję, że dalsze części także Ci się spodobają. :)
UsuńO tak, brudno, bardzo brudno. :/ A to rozczarowanie chyba bierze się z różnic pomiędzy wyobrażeniami na podstawie książek i filmów, a rzeczywistością, która jest nieco mniej romantyczna.
Piękny post i wspaniały fotoreportaż! Paryż to moje marzenie, mam nadzieję, że kiedyś się wreszcie spełni :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki!
UsuńCo tu powiedzieć? Po prostu Cudnie <3.
OdpowiedzUsuńChcę jeszcze kiedyś wrócić do Paryża :)
Ja też! :D
UsuńFajna wycieczka i fajne zdjęcia, ale i tak tam prędko nie pojadę. Tego samego dnia, gdy ty opublikowałaś post o Paryżu, ja o Oslo. Ja się aż tak nie rozpisywałam. ;) Zapraszam https://thetravellersnotes.wordpress.com/2015/05/07/oslo-2015-trip/
OdpowiedzUsuńCo do pytania ile razy w życiu można tak siedzieć w Paryżu etc. to choćby co roku, bilety nie są jakoś specjalnie drogie. Co prawda hotele droższe, ale co tam. ;) To nie jest wyprawa na drugi koniec świata, która, faktycznie, przy średnich polskich zarobkach może być raz w życiu. ;)
To, że się nie rozpisałaś to pół biedy, ale zdjęciami mogłabyś się podzielić nieco hojniej. ;)
UsuńNie każdy ma możliwość częstego podróżowania. Ale nie o to mi chodziło, bardziej o fakt, że pewne rzeczy mają swój urok tylko za pierwszym razem. I nie sądzę, żebym przy kolejnym pobycie w Paryżu, chciała przepłacać za wino i siedzieć na trawniku wgapiając się na Wieżę. Wolałabym ten czas spędzić w inny sposób. Duble są dobre w kinie. Nawet jadąc do Barcelony, za drugim razem ani razu nie powtórzyłam nic z tego, czego próbowaliśmy za pierwszym razem. ;)
Paryż... kto by nie zjawił się w nim, to zawsze ma tę samą bardzo pozytywną opinię o nim i panującym tam klimacie. Miasto nie tylko dla zakochanych, chociaż wielu uskarża się już na tłumy emigrantów. Cóż, takie życie :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy każdy, bo ja po pierwszym wyjeździe byłam nieco zawiedziona. Dopiero za drugim razem zakochałam się w mieście. :)
Usuń