niedziela, 17 maja 2015

Maciej Dobosiewicz "Komisarz Zagrobny i powódź"
Bezsenność w Poznaniu

Maciej Dobosiewicz
Komisarz Zagrobny i powódź
Wyd. Videograf
2014
248 stron
Wszystko zaczęło się od tej cholernej powodzi. Napadało tyle deszczu, że zebrane brudy zaczęły wybijać[1].

Dziewięć dni, cztery trupy. Sporo jak na Poznań, zwłaszcza jeśli dodać, że podejrzenie o to, iż nie są to zgony naturalne, kiełkuje coraz silniej, odkąd ostatniego denata znaleziono z głową oddzieloną od tułowia, spoczywającą na jego piersi, czyli tam, gdzie głowom zwykle spoczywać się nie zdarza.

Mamy wiosnę 2010 roku, okres nieprzyjazny mieszkańcom nadrzecznych terenów. Ci z Wrocławia, Krakowa czy Warszawy mieli się już okazję przekonać, jak nieokiełznanym żywiołem jest woda. Teraz także mieszkańcy Wielkopolski z niepokojem zerkają na poziom rzek, nad Wartą powstają wały z worków z piaskiem, a zagrożone zalaniem piwnice są pod stałą obserwacją. Informacja o tym, że być może w mieście zagrożenie stanowi nie tylko woda, ale i seryjny morderca, z pewnością nie należy do tych, którymi chciano by niepokoić poznaniaków. 

Problem jednak jest i to spory. W kolejnych zalanych piwnicach odnajdywane są zwłoki starszych ludzi. O ile pierwsze przypadki można uznać, za nieszczęśliwe zbiegi okoliczności (ot, choćby u denata numer jeden stwierdzono wylew krwi do mózgu), to już trudno wyciągnąć podobny wniosek, patrząc na zdekapitowane ciało czwartego nieszczęśnika, odkryte w podziemiach Fary. Znalezieni we własnych piwnicach mężczyźni mieszkali w różnych częściach miasta. Łączyło ich to, że lata młodości mieli za sobą, żyli samotnie, a ich mieszkania zostały splądrowane po ich śmierci. Czwarty zgon zdaje się nie pasować do schematu, a jednak trudno uwierzyć w to, że w Poznaniu nagle zaroiło się od morderców. Coś musi te sprawy łączyć. Zresztą, najbardziej makabryczne odkrycie wciąż jeszcze przed komisarzem. Morderca ma coraz bardziej drastyczne metody działania, prasa zaczyna węszyć i do wybuchu paniki nie trzeba wiele. Czasu jest więc coraz mniej, śledztwo powinno być prowadzone intensywnie, dynamicznie i na szeroką skalę.

A tymczasem komisarz rozważa, czy taniej mu podjechać do centrum samochodem czy komunikacją miejską, wędrując pomiędzy miejscami zbrodni szuka najtańszych ziemniaków, a spostrzegawczość i inteligencję poświęca na uprawianie swego hobby. Zainteresowania ma bowiem dość ciekawe - wyławia błędy w regulaminach konkursów i wykorzystując je zgarnia kolejne nagrody. Ma już na swoim koncie kilka zdobytych wycieczek, prawie całe wyposażenie kuchni, duży telewizor i laptop[2]. Jako śledczy błądzi jednak często po omacku, a rozwiązanie zagadki spływa na niego niczym natchnienie na poetę. Nie ma co liczyć na to, że wprowadzi czytelników w tajniki śledztwa, że dzięki niemu będzie się można przyjrzeć pracy policji czy prześledzić tok myślenia doprowadzający do ujęcia przestępcy.

Główny bohater debiutanckiego kryminału Macieja Dobosiewicza Komisarz Zagrobny i powódź sprawdzi się natomiast jako przewodnik po Poznaniu. Z powodzeniem możecie wybrać się z nim na wycieczkę. Autor dokładnie opisuje mijane miejsca, choć niestety zbyt dużo miejsca poświęca szczegółom, które kompletnie nic nie wnoszą do fabuły. 

Wierzbięcicami kursowała dziesiątka, a Górną Wildą dwójka i dziewiątka. Dziesiątką jechało się szybciej, ale Zagrobny gotów był też wsiąść w dziewiątkę, bo wtedy mógłby wysiąść przy Parku Sołackim, do którego i tak zamierzał się wybrać, aby przemyśleć zebrane fakty. Stamtąd było już bardzo blisko do jego mieszkania w niewysokim bloku przy Mylnej. W sumie Zagrobny stwierdził, że nawet wolałby, żeby podjechała dziewiątka, już spodobała mu się myśl, że za pół godziny będzie w ukochanym Sołaczu. Niestety, jak na złość dziesiątka była pierwsza. Wierny temu, co sam ze sobą ustalił, wsiadł w pierwszy tramwaj, który przyjechał[3].

Na takich właśnie opisach oparta jest fabuła książki. Większość z nich nic nie wnosi do samej akcji. Przy poniższej scenie, stanowiącej fragment dłuższego raportu z czynności wykonywanych przez jednego z bohaterów, po prostu opadła mi szczęka.

Wyjął ze zlewu miskę, w której trzymał wodę po umyciu naczyń, i poszedł z nią do łazienki. Wodę wlał do zbiornika spłuczki toalety. Wystarczyło jej do napełnienia połowy, więc pan Stanisław delikatnie odkręcił zawód wody, dopełniając zbiornik do poziomu nieprzekraczającego dwie trzecie maksymalnej pojemności. Miskę wstawił do umywalki, zdjął spodnie i usiadł na muszli klozetowej, sięgając prawą rękę po gazetę. Po paru minutach wstał i umył ręce. Wodę, która spłynęła do miski wlał do zbiornika nad muszlą klozetową, pociągnął za spłuczkę i wrócił do kuchni[4].

Rozumiem, że chodziło o to, by stworzyć bohaterów o nietypowych zainteresowaniach, z dziwactwami, cechami, które odróżnią ich od innych. Stąd hobby Zagrobnego, stąd opis korzystania z toalety przez Stanisława. Problem w tym, że te wstawki jedynie tworzą objętość powieści i stają się ślepymi uliczkami, które donikąd nie prowadzą. 

Właściwie ta powieść powinna mieć zupełnie inny tytuł: Komisarz Zagrobny i bezsenność. Temat problemów ze snem pojawia się częściej niż nawiązania do śledztwa. Niestety Zagrobny to nie Will Dormer z filmu Christophera Nolana, a jego przypadłość staje się kolejnym motywem ozdobnym, niemającym większego uzasadnienia fabularnego. Z jednej strony jako postać wypada wiarygodnie, mieszkając i pracując w Poznaniu zwraca uwagę na problemy nękające jego obywateli (jak np. korki czy czyściciele kamienic), z drugiej zaś opisy wykonywanych przez niego czynności na dłuższą metę są nużące. W większej objętościowo powieści i w okrojonej wersji, stanowiłyby atrakcyjny dodatek, w książce liczącej niespełna dwieście pięćdziesiąt stron spychają główny wątek na boczny tor. Śledztwo jest mało zajmujące, nie ma tu zwrotów akcji, ciekawych tropów, ani napięcia. Jest snujący się po mieście niewyspany komisarz, który krytykuje rzeczywistość, wyżywa się na swoim podwładnym (Dobosiewiczu!), zerka na biust koleżanki z pracy i z niepokojem patrzy na zbyt obfitą, jego zdaniem, figurę własnej córki (ani chybi, oznakę wiszącego nad nią staropanieństwa).

Językowo książka nie zachwyca. Trochę tu humoru, nieco udanych zestawień językowych (np. przewracał się na łóżku, modląc się o sen. Nie przyszedł. Zamiast niego przyszła niedziela[5]), ale też niestety sporo błędów: powtórzeń (potem pieszo na Wildę, ulicą Garbary, potem Królowej Jadwigi. Zagrobny nie potrafił nie planować. Zawsze rozważał wszystkie możliwości, a potem wybierał tę najbardziej racjonalną[6]), błędów stylistycznych (Komendant Palcz wstał, z córką na prawym ramieniu[7]), logicznych (jego twarz była z pewnością twarzą mężczyzny inteligentnego, niegdyś zapewne energicznego i bystrego w ruchach[8]), literówek (wyglądał jak grupy Flap[9]) czy tautologii (tylko i wyłącznie[10]). Czasami zdumiewała mnie nieskładność wypowiedzi komisarza, ale może taki jego urok (Śledztwo, które prowadzę, to dość poważna sprawa, bo podejrzewamy zabójstwo. Mieszkania, w których żyły ofiary, dokładnie mówiąc, część mieszkań, zajmowana była przez ofiary... Precyzyjnie mówiąc, osoby, które mogą być ofiarami[11]).

Komisarz Zagrobny i powódź to kryminał mocno osadzony w realiach, ale zbyt szczelnie wypełniony wątkami nieistotnymi, by kryminalna nić mogła swobodnie wić się ulicami Poznania, intrygując i trzymając w napięciu.


***

Książkę polecam
mieszkańcom Poznania
miłośnikom opisów codzienności
czytelnikom, którym nie przeszkadza brak dynamicznej akcji
wielbicielom realistycznych charakterystyk

***

[1] Maciej Dobosiewicz, Komisarz Zagrobny i powódź, Wyd. Videograf, 2014, s. 158.
[2] Tamże, s. 170.
[3] Tamże, s. 28.
[4] Tamże, s. 36-37.
[5] Tamże, s. 88.
[6] Tamże, s. 19.
[7] Tamże, s. 213.
[8] Tamże, s. 36.
[9] Tamże, s. 51.
[10] Tamże, s. 71.
[11] Tamże, s. 113.

***

egzemplarz recenzencki
dzięki uprzejmości autora

11 komentarzy:

  1. Fabuła wydaje się ciekawa, ale chyba rozpraszałyby mnie te wszystkie błędy :/ Ja na razie pasuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zainteresowała przede wszystkim ze względu na miejsce akcji (no i nabrałam ochoty, by zajrzeć do Starego Zoo, wieki tam nie byłam i nawet nie wiem co tam jeszcze zostało ;).

      Usuń
  2. Zgodzę się z Tobą, że jest wiele fragmentów, które nie wnoszą nic do treści, np. nudna codzienność komisarza, liczyłam na lepsze rozwiązanie zagadki. Może kolejna część wyjdzie autorowi lepiej.
    Sporo błędów wyłapałaś, ja ja czytam rzadko mi się rzuca w oko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozwiązanie mi się nawet podobało, ale szkoda, że nie poprzedza go szczegółowe śledztwo, ze zwrotami akcji, interesującym opisem pracy policji itp.

      Usuń
  3. Czasami debiuty są naprawdę dobre, ale w tym przypadku raczej nie mam ochoty sprawdzać. Szkoda, że kryminał jest mało dopracowany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne, że autor potrafi tworzyć realistyczne opisy. Może reszta przyjdzie z czasem. :)

      Usuń
  4. Niestety nie sięgnę po tę książkę, chociaż początek zapowiadał się ciekawie. Jednak te niewiele wnoszące do fabuły szczegóły skutecznie mnie odstraszają. Nie znoszę też tego raportowania, co po kolei bohater zrobił, dlatego bez żalu odpuszczę sobie czytanie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba się nie skuszę, skoro Tobie się nie podobała. Trochę szkoda mi czasu ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawa wabuła zamias rozwiązywać zagadki kryminalne to zwiedzanie Poznaia.
    Albo jedno i drugie

    OdpowiedzUsuń
  7. Raczej odpuszczę sobie tę książkę... ;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.