Pamiętacie recenzję powieści
Frederika Backmana Mężczyzna imieniem Ove? Jeśli nie, to koniecznie zajrzyjcie
do notki Człowiek o zbyt dużym sercu, albo po prostu od razu przeczytajcie książkę. Trochę w ramach
przypomnienia tej wyjątkowej powieści, w pewnym sensie z okazji sezonu urlopowego,
a częściowo dlatego, że niedawno przeglądałam stare zdjęcia i odnalazłam na
kilku moją kocią podróżniczkę, chciałam się z Wami podzielić poniższym
fragmentem. I zdjęciami, rzecz jasna.
Na wstępie zaznaczam, że nasz
bohater Ove nie cierpi kotów. Traf chciał, że z takim zwierzakiem przyszło mu
zamieszkać, a nawet podróżować. Co prawda niedaleko, ale jednak…
Ove został wprawdzie zmuszony,
żeby wbrew swojej woli zamieszkać z tym stworzeniem, ale przecież nigdy w życiu
nie zostawiłby dzikiego zwierzęcia samego w domu. Więc kot musi jechać z nim.
Choć już na samym początku on i Ove mają odmienne zdania co do tego, czy kot ma
siedzieć w saabie na rozłożonych gazetach, czy też nie. Najpierw Ove sadza kota
na podwójnej warstwie części rozrywkowej gazety, a kot natychmiast, obrażony
tylnymi łapkami zrzuca gazetę na podłogę i rozsiada się wygodnie na miękkiej
tapicerce. Na co Ove bierze kota za skórę na karku i podnosi, przy czym kot
prycha na niego rzeczywiście w agresywny sposób, i wkłada mu pod tyłek trzy
warstwy wiadomości kulturalnych i recenzji książkowych. Kot patrzy na Ovego z
wściekłością, kiedy ten kładzie go z powrotem na gazety, ale potem siedzi
zaskakująco spokojnie i tylko trochę obrażony wygląda za okno. Ove wnioskuje z
tego, że wygrał tę walkę, kiwa więc z zadowoleniem głową, wrzuca pierwszy bieg
i wjeżdża na drogę do miasta. I właśnie wtedy kot powoli i demonstracyjnie
trzema pazurami robi długą dziurę w gazecie i wsuwa przez nią przednie łapki na
siedzenie. Równocześnie spogląda Ovemu wyzywająco w oczy, jakby chciał
powiedzieć: „No i co mi TERAZ zrobisz?
Ta historia ma dalszy ciąg, bo
ani kot, ani Ove tak łatwo się nie poddają. A później obaj docierają tam, dokąd
zmierzali. Ten rozdział kończy się ładną, wzruszającą scenę, w której to Ove i
kot…
…ale to już musicie sami
doczytać.
A tymczasem kot-podróżujący,
czyli dzielna Mysza na linii Poznań – Bieszczady i Bieszczady – Poznań.
Przeprowadzka w Bieszczady, samochód wypchany od podłogi po dach. Szpilki nie da się wcisnąć, ale kota - i owszem. |
Gdzie też oni mnie wywożą? Jedziemy i jedziemy, i końca nie widać. |
Dwa lata później...
No tak. Ledwie kot się przyzwyczaił, a już znowu wiozą go w nieznane... Stressss... |
No dobra, jedziemy! Ale ja prowadzę! |
Przerwa. Człowiekowate prostują kości, kotowata pilnuje samochodu. |
Ok, jedziemy dalej. Ostatecznie mogę oddać kierownicę, ale biegi zmieniam ja! |
Dzielna kotka podróżniczka.
Ale słodziak :) Uwielbiam czarne koty. Są przeurocze.
OdpowiedzUsuńI podobno przynoszą pecha. :P
UsuńE tam. Ja w to nie wierzę.
UsuńChoć pewnie bym się nieco przestraszyła, gdyby w piątek 13 - tego czarny kot przeleciał mi drogę, a ja rozproszona tym faktem przeszła pod drabiną :D
Drabiny w domu nie mam. Sam przelatujący kot wystarczy do nieszczęścia? :P
UsuńZależy, kto w co wierzy :)
UsuńTo ja wolę wierzyć, że Mysza to czarny kot przynoszący szczęście. :)
UsuńAle to zdjęcie z poduszką słodkie :)
OdpowiedzUsuńTo nawet nie była poduszka, a cała kołdra. Pełen luksus. :P
UsuńKsiążkę już zamówiłam w bibliotece, ale pewnie trochę przyjdzie mi na nią poczekać. Kot jest przecudny, żałuję, że nie mam własnego. Tylko raz jechałam z kotem samochodem i to była szalona podróż :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zauroczy Cię równie mocno jak mnie. :)
UsuńNie masz, ale chyba możesz mieć? Mojego małego gamonia nie oddałabym za nic w świecie. ;)
Ostatnio wiozłam dla moich rodziców dwa kotki z Opolszczyzny na Podkarpacie - 500 km. Dzielnie zniosły podróż, z kolei od 4 lat na tej trasie podróżuje ze mną moja sunia Atena. Zawsze śpi.
OdpowiedzUsuńZainteresuję się książką, bo siedzę w tych klimatach :)
Pozdrawiam,
http://ksiazkowakrainalagodnosci.blogspot.com
Mój najbardziej nie lubi szelek. Podróżowanie mu nie przeszkadza, ale szelki tak. No i za nic w świecie nie będzie podróżować w transporterku. ;)
UsuńA książkę gorąco polecam.
PS
Fajnie, że jesteś. Dawno Cię tu nie było. ;)
Kot ma w sobie coś tajemniczego, żeby nie powiedzieć przerażającego. wiem, że jestem dziwna pod tym względem, ale boję się kotów. Może to jakaś trauma z dzieciństwa?
OdpowiedzUsuńKoty to indywidualiści, a wkurzony czy atakujący kot może faktycznie nieco przerażać.
UsuńMoże przestałabyś się bać, gdybyś wychowywała kotka od małego?
Zdjęcie "gdzie oni mnie wywożą" jest cudowne;)
OdpowiedzUsuń;)
UsuńPrawdziwa podróżniczka z niej:)
OdpowiedzUsuńCiekawska. ;)
UsuńW Bieszczady? ;> A to prawie do mnie :D :D
OdpowiedzUsuńDo mnie też. ;) No, teraz już właściwie do moich rodziców. ;)
UsuńOch, jak ja lubię czarne koty! Sobie wyobraź, że miałam okazję mieć czarnego kotka zmieszanego z syjamem, miał tak idealnie turkusowe oczy...Wszystkie 6 miało! Ale niestety, jeszcze tego samego dnia zostały zajęte.
OdpowiedzUsuńJej, musiały być cudne!
UsuńAle ona jest urocza! Domagam się więcej zdjęć Myszy :D
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, nie wiem... Na widok aparatu Mysza rzuca mi spojrzenie w stylu "tylko spróbuj", po czym odwraca się tyłem. ;)
UsuńŚwietne fotki :) Ja też mam czarnego kota, ale on raczej nie lubi podróżować, w sumie to nie było okazji by go gdzieś zabrać autem.
OdpowiedzUsuńMy nie mieliśmy wyjścia.
UsuńEj, a czemu Mysza nie ma czerwonych szelek, tylko zielone? Możemy się wymienić, Rudy ma czerwone (nieużywane). :P
OdpowiedzUsuńNie było czerwonych. :(
UsuńChętnie bym się wymieniła, ale nie wiem gdzie są. :P
A tak swoją drogą - Rudemu czerwone? :P
Na poduszce faktycznie kociak wygląda najfajniej, tak melancholijnie :)
OdpowiedzUsuńA co do tego, że gdzie nie da się szpilki wetknąć, to kot i tak wlezie... no cóż, to cały kot :D Włazi tam, gdzie nikomu innemu by się nie udało :D Wiem po swojej Lunie. Diabeł wcielony :)
Biedna miała zakłócony rytm dnia. :P
UsuńFakt. Już nieraz przeciskała się przez szpary, przez które myślałam, że się nie zmieści. Cudowne zdolności zmniejszania objętości. ;)
I kto mówił, że koty nie znoszą podróżowania?
OdpowiedzUsuńNa pewno nie mój kot. :P
UsuńHaha :) Świetny post, a kotka urocza!
OdpowiedzUsuńDzięki. ;)
UsuńJejciu, dzielna Myszka!
OdpowiedzUsuńDała radę. ;)
UsuńPamiętam recenzję tej książki, bo mam zamiar ją przeczytać. Zdjęcie z ,,upchanym,, kotkiem jest super:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, bo to naprawdę przecudna książka.
UsuńEch, żeby bagaże chciały się tak upychać jak ten kotek. Zmieścilibyśmy całe mieszkanie w jednym samochodzie. :P
Muszę kiedyś przeczytać "Mężczyznę imieniem Ove" :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam Myszę, że dzielnie zniosła tyle godzin w podróży. :)
PS.Uwielbiam jak wstawiasz fotki z Myszą. :P
Koniecznie! :)
UsuńPoczątki były ciężkie. Chcieliśmy ją przewieźć w transporterku. Tak miauczała, że serce pękało. Za to kotek na wolności to kotek ciekawski, zadowolony, choć nieco skołowany. ;)
A jak wracaliśmy do Poznania i spała na moich kolanach, to co jakiś czas się budziła, patrzyła na mnie i miauczała, a ja jej na to "jeszcze chwilka, Myszaku" i szła spać dalej. I tak co jakiś czas. Komicznie to wyglądało. :P
Za to Mysza nie lubi jak ją zmuszam do pozowania. ;)
Fantastyczną masz kotkę i zazdroszczę, że tak dzielnie znosi podróże! Mój kocur musi być w transporterze przewożony, bo nienawidzi opuszczać domu i za wszelką cenę próbuję uciec. Poza tym tak bardzo boi się jeździć, że aż wymiotuje ze stresu. Weterynarz polecił podawać mu tabletki na uspokojenie, ale nie za bardzo działają. Także zazdroszczę kotki podróżniczki :))
OdpowiedzUsuńTo moja za nic nie chce wejść do transporterka, a że też się trochę boi, to przenoszenie jej gdziekolwiek polega na:
Usuń- ubraniu czegoś grubego na siebie
- wzięciu kota na ręce
- udawaniu, że kocie pazury nie przebijają grubego czegoś i, że to wcale nie boli. ;)
Mojego bez transportera nie da rady, bo on się nie pozwala w ogóle wynieść z domu. I niestety grube coś nie pomoże, bo kot po prostu dostaje jakiegoś szału ze stresu. Wyrywa się, miauczy i przede wszystkim od razu wymiotuje :(
UsuńBiedactwo. :(
UsuńMoże niektórych kotów nie da się przyzwyczaić do podróży. :(
Ja w tym roku wyjechałam na Mazury z Fretką - moim psiakiem, który miał więcej luksusów niż pozostali podróżujący razem wzięci. Fretka jest psem-podróżnikiem, wskakuje do samochodu przez ledwo uchylone drzwi i za nic nie chce wyjść. Zazwyczaj jeździ z nami na kilkunastominutowe wycieczki, więc trochę baliśmy się zabrać ja w kilkugodzinną podróż. Na szczęście psina dała radę i najprawdopodobniej będzie naszym stałym towarzyszem w każde wakacje :)
OdpowiedzUsuńSuper! Odpada Wam problem w stylu "co zrobić ze zwierzakiem na czas urlopu". :)
UsuńUwielbiam koty, ale niestety mam alergie... :(
OdpowiedzUsuńTo musisz sobie takiego łysego sfinksa sprawić. ;)
Usuń