W komentarzach pod notką Dlaczego nie warto prowadzić bloga książkowego?, pojawiło się kilka pomysłów na łączenie bloga książkowego z innymi dziedzinami życia, by w ten sposób trafiać do szerszego grona odbiorców. Pewnie większość była pisana z przymrużeniem oka, ale ten jeden postanowiłam potraktować serio, choć nie całkiem dosłownie:
A, i mam sposób coby mieć Manhattan w tle. Otóż robimy sobie zdjęcia, czytając w plenerze. Najlepiej w okularach kujonkach, kapeluszu i kamizelce od garnituru. W tle zamglone drapaczy chmur, na końcu notki informacja skąd ciuchy (i darmowa książka, ma się rozumieć) i już mamy bloga książkowo-szafiarskiego - napisała Ania.
Co prawda wieżowców w okolicy nie miałam, kapelusza też nie, okulary zastąpiłam soczewkami, a kamizelka nie była od garnituru, lecz jak zauważyła inna blogerka - zrobiona z Myszy*, ale reszta się zgadza. No i musicie mi wybaczyć niewielką ilość zdjęć, brak ujęć detali i wykazu tego co z jakiego sklepu pochodzi. Jedyny ciuch z Zary jaki obecnie posiadam jest krótką sukienką "podfruwajką", która niezbyt sprawdza się w wietrznych warunkach sopockiego molo, a zimowe, ocieplane barchany nie są tym, co chciałabym zaprezentować światu. Ciuchy nie pochodzące z Zary nie są godne wzmianki (oprócz kamizelki z kota, ale o tym już wspomniałam).
W każdym razie, zatopiłam się w lekturze, usiłując nie zauważać zdziwionych spojrzeń. Uwierzycie, że mniejszą sensację wzbudza laska w szpilkach brnąca przez plażę niż blogerka, która siedzi i udaje, że czyta, podczas gdy mąż pstryka pozerce zdjęcia?
Pozowanie z samą książką również wzbudzało zainteresowanie. Ewentualnie jakaś mewa kołowała za moimi plecami, robiąc przy tym tak głupie miny, że ten i ów aż musiał odwrócić się na jej widok.
Sesja nie trwała długo, bo nie po to wiozłam ze sobą aparat nad morze, by oddać go mężowi. Tak czy inaczej, to pierwsza i zapewne ostatnia, sesja reklamująca książkę i moją skromną garderobę, choć musicie przyznać, że okładka powieści Zeldy Fitzgerald Zatańcz ze mną ostatni walc całkiem ładnie wpasowała się w nadmorską kolorystykę. Każdy ma swoją ulubioną stronę aparatu. Ja wolę być po tej drugiej.
O jakiej książce niedługo Wam napiszę - już wiecie. Póki co, schowałam ją do plecaka, a następnie przejęłam od męża aparat. I wszystko było jak trzeba.
Tymczasem w Gdańsku lansował się jeden z moich ukochanych bohaterów z dzieciństwa, Ciasteczkowy Potwór, ku uciesze małych i tych większych spacerowiczów, którzy ochoczo robili sobie z nim zdjęcia.
Na koniec, wspomniana w tytule kocia historia. Jej bohaterowie przykuli uwagę przechodniów zdecydowanie bardziej niż ja z książką i Ciasteczkowy bez ciasteczka razem wzięci. Zdjęcia zaczęłam pstrykać z opóźnieniem (kiepski ze mnie paparazzi, nie ten refleks), więc moment pierwszego, najgroźniejszego starcia mi umknął, ale i reszta może posłużyć jako ilustracja małżeńskiej kłótni, kiedy to mąż po popijawie z kumplami, wraca nad ranem do domu.
Od progu wita go rozeźlona małżonka (szlafrok, wałki na głowie, niebezpieczne błyski w oczach). Mąż próbując uniknąć konfrontacji, wymija swą lubą, starając się czmychnąć poza zasięg jej spojrzenia i głosu. Niestety to tylko jeszcze bardziej denerwuje kobietę. "Patrz na mnie, jak do ciebie mówię!" - dobywa się z jej gardła.
Co robić? Plan "A" nie zadziałał, stawiamy więc na wariant "B". Oko w oko wcale nie jest łatwiej, na pojednawczego buziaka nie ma szans. Ale cóż - kumple ostrzegali: "nie żeń się chłopie, nic dobrego z tego ci nie przyjdzie. Cóż warta pełna miska, gdy smycz krótka?"
Co teraz, cóż pozostaje? Chyba tylko spuścić głowę i obiecać:
a) kochanie, zabiorę cię w weekend na zakupy,
b) obejrzę z tobą wieczorem M jak miłość, słoneczko ty moje,
c) wezmę cię na obiad do tej nowej restauracji, odpoczniesz rybeńko, nie będziesz stała przy garach,
d) kwiatuszku, będę pamiętać o wynoszeniu śmieci,
e) misiaczku, kupię ci najnowszą książkę Deavera, wiem, że bardzo go lubisz, a premiera już w kwietniu!
Po czym obiecać poprawę i z winą wypisaną na ryjku, udać się na legowisko. Do drugiego pokoju. Na kanapę.
Na polu bitwy zostaje małżonka-tryumfatorka. Zanim pójdzie spać do małżeńskiej sypialni, przez chwilę będzie nasłuchiwać, czy mąż umył przed snem zęby i czy faktycznie wsunął się pod lichy kocyk, czy też właśnie po rynnie wymyka się ku wolności.
*żaden kot nie ucierpiał z powodu powyższych sesji (choć dalsze losy "męża" z kociej historyjki nie są znane)
Zobacz też
aaaa ciasteczkowy potwór! Chyba bym sobie sama z nim zdjęcie zrobiła hahah :D Niewątpię, że byłaś atrakcją, takie obiekty z książkami trafiają się dzisiaj rzadko, nie tak jak a'la modelki ;)
OdpowiedzUsuńEeee... Ledwie się biedak odkleił od dwóch typków, co mu się przytulali do futerka. Nie chciałam go już napastować. :P
UsuńBardzo ładne zdjęcia!;) Nie wpadłabym na to, że można "lansować się" w ten sposób:P
OdpowiedzUsuńHa! Rozpoczynam nowy trend. :D
UsuńLubię to:)
OdpowiedzUsuńJa też. :P
UsuńPomysł na lansowanie rzeczywiście ciekawy, a kocia historyjka świata. Rozbawiłaś mnie z "rana" :)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł z tym blogiem książkowo-szafiarskim ;) W kociej historii jestem zakochana! Kiedy ciąg dalszy? :)
OdpowiedzUsuńCiąg dalszy? Jak mi kolejne koty wpadną w obiektyw. :P
UsuńPodoba mi się Twoja sesja, książka rzeczywiście super wpasowała się w tło :) A i modelka nie powinna narzekać, moim zdaniem ładnie wyszłaś na wszystkich zdjęciach :) Dziwię się tylko, że książka budziła taką sensację. Toż to oczywistość, że książki czyta się w wolnym czasie!
OdpowiedzUsuńDzięki. :D
UsuńCzytać to jedno, ale rozsiadać się tylko po to, żeby zapozować do zdjęcia z książką, to już wzbudziło podejrzenia. :D
Zazdroszczę wyprawy nad morze, choć ja wolę małe nadmorskie miasteczka niż Trójmiasto. A na długo się wyrwaliście z Poznania? :)
OdpowiedzUsuńJa zdecydowanie też wolę te bardziej spokojne miejsca, ale darowanej wycieczce nie patrzy się na gęstość zabudowy/zaludnienia. :P
UsuńNa dwa dni. To był ekspresowy wypad. ;)
Muszę też rozejrzeć się za jakimiś darczyńcami wycieczek :P Rzeczywiście ekspresowy :)
UsuńJa też, bo chętnie pojechałabym jeszcze gdzieś. :D
UsuńNawet nie wiesz jak ja Ci zazdroszczę, uwielbiam klimat Trójmiasta. A lansik niczego sobie :)
OdpowiedzUsuńBardzo dawno tam nie byłam, cieszę się, że udało się wyrwać choć na chwilę.
UsuńTo też racja, że blog książkowy-szafiarski by się sprawdził, zawsze jakieś urozmaicenie:P
OdpowiedzUsuńA historia kotów - cudowna:)
Teraz powinnam się zabrać za gotowanie. To by dopiero było. :P
UsuńWspaniały wpis xD
OdpowiedzUsuńKsiążke muszę przeczytać! :3
Kicie <3
Uwielbiam koty ;)
Pozdrawiam i zapraszam do mnie.Natalia Z :3
Wszystkie książki, które przeczytałam nad morzem należą do moich ulubionych i bardzo dobrze je wspominam? Przypadek nie sądzę :D
OdpowiedzUsuńA co do "Zatańcz ze mną....." zastanawiałam się czy nie kupić jej mamie na urodziny.. i chyba po takim "lansie" w Trójmieście...i takiej reklamie muszę to jeszcze raz poważne przemyśleć
Pozostaje ci czytać wyłącznie tam. :D
UsuńJest już recenzja, może pomoże w podjęciu decyzji.
Hm. Nikt nigdy mnie nie nazwał blogerką - dziwnie się czuję. :P
OdpowiedzUsuńEj, ej, na trzecim zdjęciu masz minę, którą tak bardzo dobrze znam. :D "No dobra, koniec tych zdjęć". :D Tak reagowały znajome osoby, które prosiłam o pozowanie, jak budowałam pf. :P Na szczęście to już przeszłość. :P
Masz blogaska, jesteś blogerką. Proste. <3
Usuń:P
Później były jeszcze gorsze. To jedno się nadawało. :P
<3 :D
UsuńUwaga, to moje pierwsze serduszko w życiu. :D
O mamuniu! Ależ mnie kopnął zaszczyt. :D
UsuńWyszło idealne!
Prawie się popłakałam ze śmiechu - kocia historia wymiata :D
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia!
Śmiech to zdrowie! :P
UsuńHaha :D Sesja świetna - aj, ci ciekawscy ludzie :)
OdpowiedzUsuńNastępnym razem jak wpadnę na pomysł sesji z książką, wybiorę bardziej odludne miejsce. :D
UsuńRaz to u siebie praktykowałam, przy okazji biografii Max Factora i chociaż zapomniałam (shit) oznaczyć sukienki (no dobra, nie zapomniałam, bo była z bazarku, więc trochę wstyd się przyznać.. second handy są hipsterskie, bazarek już mniej) to bliżej lata pewnie spróbuję coś podobnego jeszcze wrzucić ;-)
OdpowiedzUsuńUuuu... O bazarkach głośno się nie mówi, jak już musi być kiecka z bazarku, to koniecznie podpisana jako NO NAME. :D
UsuńNie masz zdjęcia z Ciasteczkowym!? Z książką masz, a z Ciasteczkowym nie... Twój blog nie będzie lifestylowy! :)
OdpowiedzUsuńOoooo... Ooo... O.
UsuńTo mnie teraz dobiłaś. :(
Takie niedopatrzenie.
Kariera legła w gruzach.
Chyba sobie na pocieszenie zjem jakieś ciasteczko. :D
A ja mieszkam w trójmieście:) Świetny pomysł na lansowanie się na sopockim molo. Zajrzeliście do Sopockiej Bookarni? Kawiarnia pełna książek, uwielbiam to miejsce :-)
OdpowiedzUsuńKurczaki, nie słyszałam wcześniej o tym miejscu. :(
UsuńSzkoda, choć pocieszam się, że w Sopocie byliśmy dosłownie na chwilę, więc i tak pewnie nie byłoby kiedy. Przy kolejnej okazji będę o tym miejscu pamiętać. :)
Spojrzenie małżonki z ostatniego zdjęcia zdecydowanie odradza stawianie się jej :D biedny koci małżonek, nie zdziwiłabym się, gdyby został w najbliższym czasie znaleziony martwy z zatrutą myszką w żołądku ;) a sesja przepiękna! Cudnie wyszłaś - może dlatego ludzie Ci się przyglądali, a nie ze względu na książkę ;)
OdpowiedzUsuńMnie rozbroił wyraz jego pyszczka na przedostatnim zdjęciu. Biedaczek. :P
UsuńO, i to jest wyjaśnienie! Będę sobie powtarzać: jestem piękna, jestem piękna, jestem piękna (a mewa za moimi plecami zwija się ze śmiechu). :P
Ciesz się, że to mewa, a nie kaczka - kaczki to mają dopiero wredny śmiech :P
UsuńTo i tak lepiej, niż przedrzeźniająca papuga. :D
UsuńCo do kotów, w końcu jest marzec, więc emocje muszą być... A książka nie ucierpiała?
OdpowiedzUsuńMelduję, że nie ucierpiała, aczkolwiek próbowałam podpytać męża, czy gdyby np. wpadła do wody, to czy wykazałby się taką odwagą, jak bohater "Złodziejki książek" i ruszył jej na ratunek. :D
UsuńŚwietne zdjęcia - polskie morze, koty - coś co lubię:)
OdpowiedzUsuńCieszę się. :)
UsuńAleż przecudaczny kociak! Chciałabym go przytulić, taki jest słodki.
OdpowiedzUsuńA zdjęcia super, wyszłaś rewelacyjnie :D Teraz to blog książkowo-szafiarsko-zdjęciowo-plenerowy :D
Jaki masz aparat? Super zdjęcia robi.
Którego? Tego bojowo nastawionego, czy tego czarnego biedaka, co to był w tym starciu bez szans? :P
UsuńDzięki. ;)
Nikon D90.
Oprócz tego, że widziałem parę kotów, która w momencie podglądania rozmnażała się, to jest najlepsza historia jak do tej pory. :)
OdpowiedzUsuńŁooo... Tego mi na szczęście oszczędzono. :P
UsuńCiasteczkowy Potwór wymiata :P:P
OdpowiedzUsuńZwłaszcza ciasteczka. :P
UsuńUwielbiam morze więc wyprawy trochę zazdroszczę ;) zdjęcia świetne i pomysł na "lans" całkiem niezły ;)
OdpowiedzUsuńPociesz się, że była krótka i mimo słońca, wymarzłam się dość konkretnie. :P
UsuńJestem na Tak! :) Post pierwsza klasa - moda, książka, zwierzaki, humor, atrakcje nadmorskie i Ciasteczkowy Potwór! :D
OdpowiedzUsuńHa! Pełen sukces! :D
UsuńStwierdzam, że powinnaś pisać, historia świetna :) i zdjęcia też :)
OdpowiedzUsuńYhm. Tylko koty muszą pozować, żebym miała o czym pisać. :P
Usuń