Gatunek: dramat, komedia, romans
Produkcja: USA
Premiera: 14 lutego 2014 (Polska), 12 października 2013 (świat)
Reżyseria: Spike Jonze
Scenariusz: Spike Jonze
Muzyka: Will Butler, Owen Pallett
Zdjęcia: Hoyte Van Hoytema
Czas trwania: 126 minut
Ten seans był dla mnie totalną zagadką. Nie wiedziałam o filmie kompletnie nic, słabo znam reżysera (za sobą mam tylko Być jak John Malkovich, bardzo dobry film, ale ciężko po jednej produkcji oceniać reżysera) i nie przepadam za odtwórcą głównej roli. Joaquin Phoenix z wąsem wygląda tak uroczo, że gdyby ten film nie był wśród nominacji do Oscara, to z pewnością bym go nie obejrzała. Smutne jest to, że wówczas pewnie nigdy bym się nie dowiedziała, że ominął mnie ciekawy seans.
Reżyser przenosi nas w przyszłość. Może niezbyt odległą, ale jednak... To nie jest film sci-fi, w której roboty będą za nas robić zakupy w Tesco, zamówiona siłą woli pizza zmaterializuje się na talerzu, a kładąc na głowie książkę, przyswoimy sobie całą jej treść. Niemniej jednak technologia jest bardziej zaawansowana, a świat wirtualny jeszcze mocniej wiąże się z rzeczywistością, niż ma to miejsce obecnie.
Spike Jonze [źródło] |
Theodore (Joaquin Phoenix) mieszka samotnie w dużym mieście. Ta i inne samotności będą zresztą motywem przewodnim tego filmu. Wśród problemów dotykających społeczeństwo, to właśnie ona jest jednym z tych, które zataczają coraz szersze kręgi. Z dnia na dzień, żyjąc coraz bardziej wirtualnymi znajomościami, tracimy łączność z rzeczywistością. Przybywa nam znajomości internetowych, coraz więcej spraw nie wymaga opuszczania mieszkania, osobistego kontaktu z ludźmi. Przez internet można zawierać znajomości, kupić buty na zimę, znaleźć mieszkanie na lata, ukończyć kursy, zarabiać, uprawiać seks. Nie w każdym przypadku są to zamienniki idealne (do obrazu ze Skype'a trudno się przytulić, a buciki kupione online niekoniecznie będą pasować na stopę Kopciuszka), ale funkcjonują i są coraz powszechniej stosowane. Tym samym, coraz bardziej zanika umiejętność komunikacji i budowania relacji międzyludzkich. Niedługo w piątkowe wieczory będziemy siedzieć przy piwie dostarczonym przez kuriera i żalić się barmanowi za pomocą social mediów na samotność. A może już jest taka możliwość?
scena z filmu [źrodło] |
Wróćmy jednak do naszego bohatera. Na co dzień zajmuje się on pisaniem listów. Tak jak kiedyś lepiej wykształceni ludzie tworzyli teksty za tych słabiej wyedukowanych (właściwie niewiele się zmieniło, tylko profesja ma nieco bardziej tajemniczą nazwę - ghostwritter), tak w przyszłości Theodore pisze za tych, którzy nie potrafią własnymi słowami przekazać innym własnych myśli. Słowo "własne" jest tu kluczowe, bo nikt nie wyrazi moich myśli lepiej niż ja sama i nawet kaleki w gramatykę i ubogi w słownictwo własny tekst, ma większą moc niż cudza poezja opowiadająca o moich emocja.
Pewnego dnia na komputerze nasz bohater instaluje nowoczesny system, który jest tak silnie spersonalizowany, że potrafi świetnie zaspokajać potrzeby jego użytkownika. System ten przemawia uwodzicielskim głosem Scarlett Johansson, ma na imię Samantha i doskonale się spisuje jako towarzysz samotnego Theodore'a. Można powiedzieć, że OS (operation system) jest partnerką idealną. Niewymagającą, za to spełniającą wszystkie pragnienia. Bardzo to wygodne i nie wymaga zaangażowania. Który facet nie zmieniłby zrzędzącej żony (ile razy prosiłam cię, żebyś wyniósł śmieci? dlaczego wiecznie zostawiasz skarpetki na podłodze? co w lodówce robi pusty karton po mleku? czy ty mnie w ogóle słuchasz?) na seksowny głos dobywający się z każdego urządzenia użytkownika, na towarzyszkę, którą pakując do smartfona można zabrać na wycieczkę nad morze, a ona zamiast zrzędzić, że to zimny Bałtyk, podczas gdy jej koleżanki pluskają się w Śródziemnym, wskaże mu najbliższy dobry hotel, niedrogą restaurację i wyliczy wszystkie warte obejrzenia miejsca w okolicy?
[źródło] |
Theodore unika prawdziwego życia. Jego małżeństwo się rozpadło, a od romansu z kobietą z krwi i kości, woli słuchać wirtualnych jęków superprogramu. Niejako świadomie rezygnuje z budowania realnych związków, z wygody, z lenistwa. Smutne to i przygnębiające.
Film Jonze daje do myślenia. Po pierwszych scenach myślałam, że niczym mnie nie zaskoczy, przez głowę przeszły mi nawet takie określenie jak "płytki" i "w złym guście". Wycofuję się z tego, bo im dalej w las, tym więcej niespokojnych refleksji na temat tego jak funkcjonujemy i do czego doprowadzić nas może ucieczka w świat wirtualny. Jonze z jednej strony ubiera swojego bohatera w ciuszki jak z minionej epoki, z drugiej wsadza go w nowoczesne dekoracje. Ten zabieg sprawia, że ta historia zaczyna pachnieć czymś naprawdę realnym, jakby mogła się wydarzyć już za moment, kiedy to wróci moda na ciuchy, które kojarzę raczej z dziadkami niż znajomymi, a postęp techniczny będzie trwał w najlepsze.
[źródło] |
Ze wszystkich do tej pory obejrzanych nominacji do Oscara w kategorii głównej, film Jonze podobał mi się najbardziej, choć nie łudzę się, że wygra. Mam za to nadzieję, że produkcja zostanie nagrodzona statuetkami na najlepszy scenariusz oryginalny i za muzykę. Zasługuje na to. Scenariusz jest naprawdę dobry, ciekawy, wizja mocno niepokojąca. Muzyka - świetna, pewnie nie ma szans za nagrodę w kategorii najlepsza piosenka (wszak rywalizuje m.in. z utworem w wykonaniu U2), ale za całokształt już tak. Joaquin Phoenix nadal nie zyskał mojej sympatii, choć zagrał nieźle. Szkoda, że w tej roli nie wystąpił np. Ryan Gosling. Myślę, że sprawdziłby się jeszcze lepiej. W obsadzie pojawiły się też takie nazwiska jak Amy Adams, Rooney Mara (aktorka, która nie powinna wcielać się w rolę Lisbeth Salander) czy Olivia Wilde.
W trakcie seansu na myśl przyszła mi Simone (reż. Andrew Niccol), w którym to podobnie jak w Her, postać realnej kobiety zastępuje wirtualna, ale w przeciwieństwie do Jonze, Niccol tylko opowiedział jakąś historię, nie próbując pokusić się o wplecenie w nią głębszych emocji czy tematów do rozważań.
W trakcie seansu na myśl przyszła mi Simone (reż. Andrew Niccol), w którym to podobnie jak w Her, postać realnej kobiety zastępuje wirtualna, ale w przeciwieństwie do Jonze, Niccol tylko opowiedział jakąś historię, nie próbując pokusić się o wplecenie w nią głębszych emocji czy tematów do rozważań.
Ona jest dla mnie jak na razie największym zaskoczeniem wśród tegorocznych nominacji. I dowodem na to, że nie warto oceniać filmu po plakacie przedstawiającym wąsatego faceta, wyglądającego jak...
zwiastun filmu
Scarlett Johansson and Joaquin Phoenix The Moon Song
Ocena: 9/10
***
Akademia filmowa nominowała film Ona w pięciu kategoriach:
Najlepszy film: Megan Ellison, Spike Jonze, Vincent Landay
Najlepszy scenariusz oryginalny: Spike Jonze
Najlepsza muzyka oryginalna: Owen Pallett, Will Butler
Najlepsza piosenka: The Moon Song, wyk. Scarlett Johansson and Joaquin Phoenix
Najlepsza scenografia: Gene Serdena, K.K. Barrett
Recenzje filmów nominowanych do Oscara w kategorii głównej:
[1/9] Grawitacja (Alfonso Cuarón)
[2/9] Zniewolony. 12 Years A Slave (Stece McQueeen)
[3/9] Wilk z Wall Street (Martin Scorsese)
Najlepszy scenariusz oryginalny: Spike Jonze
Najlepsza muzyka oryginalna: Owen Pallett, Will Butler
Najlepsza piosenka: The Moon Song, wyk. Scarlett Johansson and Joaquin Phoenix
Najlepsza scenografia: Gene Serdena, K.K. Barrett
[1/9] Grawitacja (Alfonso Cuarón)
[2/9] Zniewolony. 12 Years A Slave (Stece McQueeen)
[3/9] Wilk z Wall Street (Martin Scorsese)
Jak dla mnie to też chyba najlepszy tegoroczny nominowany do Oscara film. Wyżej cenią "Grawitację", ale to trochę z innych względów, natomiast trzeba przyznać, że "Ona" porusza, daje do myślenia i w ciekawy sposób opowiada o najważniejszych wartościach. Dla mnie to kawał świetnego kina.
OdpowiedzUsuń"Grawitacja" jest świetna technicznie (co opieram częściowo na obserwacjach własnych, ale przede wszystkim , na opiniach tych, którzy się podobno na tym znają). "Ona" jest dla mnie smutną prognozą na przyszłość, nad którą warto nieco pomyśleć.
UsuńNie widziałam go jeszcze, a widzę, że szkoda..:)
OdpowiedzUsuńOgromnie polecam!
UsuńEj Phoenix z wąsem ma coś w sobie :P Ja chyba też wolałabym Gosslinga w roli głównej. Moją opinię na temat filmu już znasz :) Też uważam, że Ona nie ma większych szans na Oscara...
OdpowiedzUsuńYhm. Co ma w sobie, to nie wiem. Widzę co ma na sobie. Dziwne ciuchy i upiorny wąsik. ;)
UsuńIm więcej czytałam, tym bardziej miałam przed oczami "Simone" właśnie ;)
OdpowiedzUsuńTen film jest lepszy niż "Simone".
UsuńJesteś lepsza, bo jak nawet Być jak... nie obejrzałam.
OdpowiedzUsuńJuż w grudniu zaznaczałam, że na tę premierę (Ona) czekam. Za sprawą aktora. Choć z tym wąsem wygląda jak... (odpowiednie pomyśl). Ale ten wąs to chyba ostatni krzyk mody. http://topguitar.pl/wp-content/uploads/2014/01/within-temptation-piotr-rogucki.jpg
Film jest już za mną. Mimo wszystko nie miałam wielkich oczekiwań, nie przypominałam sobie przed seansem o czym to miało być. Obejrzałam dla aktora, bo cenię go jako profesjonalistę (zwłaszcza po biografii Spacer po linie). Bardzo mnie dotknął, ale też się nie łudzę, że wygra. Na razie z Oscarowych obejrzałam jeszcze tylko American Hustle i coś mi się wydaje, że mimo dość niskiej ogólnej oceny na FW, może on być wielkim wygranym. Choć w zasadzie nic takiego to nie było. Muzyka spodobała mi się w jednym i drugim. Ale w Her była wprost genialna. No i jednak AH nominacji w muzyce nie dostał.
Ale co ja się będę rozpisywać tutaj, sama na blogu planuję naskrobać w tej sprawie "parę zdań" :D
Mam nadzieję, że ten wąsik to faktycznie ostatni krzyk, z naciskiem na OSTATNI.
UsuńO, w "Spacerze po linie" był świetny, to fakt. A "American Hustle" właściwie niczym mnie nie ujął. Ot, taka sobie, poplątana historyjka z fajnym zakończeniem.
Pisz, pisz, później sobie tylko przekopiujesz na bloga. :P
Czytasz mi w myślach, bo piszesz o filmie, który chcę obejrzeć. :)
OdpowiedzUsuńTo lepiej uważaj o czym myślisz. :P
UsuńJeszcze nie widziałam, ale muszę zobaczyć przed Oscarami!
OdpowiedzUsuńOczywiście gorąco do tego zachęcam. :)
UsuńCzaję się na ten film i mam nadzieję, że jakoś zdzierżę głos Johannson, bo aktorki naprawdę nie trawię. Ciekawi mnie zwłaszcza ogólna wymowa filmy, historia tego jednego bohatera wydaje mi się dodatkiem. Oczywiście mogę zdanie zmienić, bo filmu jeszcze nie widziałam.
OdpowiedzUsuńA ja ją lubię. :) Ktoś porównał jej głos z filmu, do głosu Katarzyny Figury. Dobrze, że wcześniej tego nie przeczytałam, bo pewnie film straciłby połowę swojego uroku. :P
UsuńMnie się wydaje, że historia tego bohatera, jest historią wielu innych ludzi.
Jakoś nie mogę dostrzec jej rzekomego talentu i drażni mnie w każdym filmie, ale sam głos może zniosę :P
UsuńW sumie to nie wiem, czy ma talent. Po prostu ją lubię. :D
UsuńSłyszałam o tym filmie,kiedyś z pewnością obejrzę;)
OdpowiedzUsuńBardzo dobry pomysł. :)
UsuńSłyszałam o tym filmie, ale nie zamierzałam go oglądać. Po Twojej recenzji zmieniłam zdanie i mam zamiar obejrzeć:)
OdpowiedzUsuńTylko żeby nie było: standardowo, co złego, to nie ja. :)
UsuńGdyby nie Twoja recenzja, to w życiu nie dałabym się skusić na ten film:) Plakat zdecydowanie nie porywa...
OdpowiedzUsuńDoskonale Cię rozumiem. Róż + wąsik. Ble.
Usuń"że nie warto oceniać filmu po plakacie przedstawiającym wąsatego faceta, wyglądającego jak..." - wypisz wymaluj mój sąsiad :D
OdpowiedzUsuńYyyy... Taaaaak. Jego właśnie miałam na myśli. :P
UsuńJa się chyba za moment załamię - nie dość, że mam olbrzymie zaległości w czytaniu, to w oglądaniu również :(
OdpowiedzUsuńE tam, nie ma co się łamać. Zaległości zawsze będą. Z dnia na dzień coraz większe. :)
UsuńWiem, wiem. Potrafię pocieszyć. :P
Dla mnie również "Her" jest miłym zaskoczeniem. Właśnie to najbardziej lubię w kinie - niespodziewane pozytywne wrażenia :)
OdpowiedzUsuńOdnośnie głównego bohatera, to cały czas zastanawia mnie jego stylizacja (niczym lata 60te), mimo że akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. Może to nie miało mieć żadnego znaczenia, ale zawsze zwracam uwagę na scenografię i charakteryzację, więc nie mogłam obok tego przejść obojętnie.
Typuję podobnie do Ciebie - statuetki za najlepszy scenariusz oraz muzykę są jak najbardziej wskazane.
Pozdrawiam!
I oby takich wrażeń jak najwięcej, zamiast zgrzytu zębami wywołanego rozczarowaniem. ;)
UsuńMyślę, że to miało jakieś znaczenie, bo inaczej po co ten trud dobierania takiego "kostiumu"? Równie dobrze mogli faceta ubrać w dżinsy i podkoszulek. Myślę nad tym i myślę, ale nie bardzo potrafię to sensownie uzasadnić.
Nie widziałam, ale ten film mnie intryguje i chyba obejrzę go w tym tygodniu jakoś. Poza tym uwielbiam Olivię Wilde :)
OdpowiedzUsuńOna już zawsze będzie mi się kojarzyć z pewnym cynicznym doktorkiem. :P
UsuńFilm "Być jak John Malkovich". Ale skoro ten jest inny, to może obejrzę ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie inny, nieco mniej hmmm... dziwaczny. ;)
UsuńDziwaczny to duży efmizm, ja bym powiedziała, miejscami niesmaczny :P
UsuńWidzę, że warto obejrzeć ;)
OdpowiedzUsuńMasz dobry wzrok. ;)
UsuńOstatnio mi polecano, a po tej recenzji obejrzę na pewno. Widziałam zwiastun i wygląda nieźle. Przynajmniej - nieco inaczej ;)
OdpowiedzUsuńBo ten film jest "nieco inny". :D
UsuńWspaniały film, oglądałam.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się zgadzamy. ;)
Usuń