środa, 6 lutego 2013

Iris Chang "Rzeź Nankinu"
Zapomniany holokaust

Iris Chang
Rzeź Nankinu
Wyd. Wielka Litera
2013
334 strony
Przerażająca jest sama próba opisu, nie wiem, gdzie zacząć i gdzie skończyć[1] - tak o rzezi w Nankinie pisał John MCallum, amerykański misjonarz, jeden ze świadków tragicznych wydarzeń z 1937 roku. I ja nie wiem gdzie zacząć, i jak zacząć. Są słowa, którymi ciężko oddać grozę tamtych dni. Ale czy brak słów usprawiedliwia milczenie? Absolutnie nie. Z tego samego założenia wyszła Iris Chang, amerykańska historyczka i dziennikarka, podejmując się niełatwego zadania. Zebrała mnóstwo informacji o masakrze, dotarła do ocalałych, rozmawiała z tymi, którzy mogli rzucić choć trochę światła na wydarzenia tamtych dni. Tak powstała Rzeź Nankinu książka równie bolesna, co potrzebna.

W grudniu 1937 roku wojska japońskie wkroczyły do chińskiego miasta Nankin. W ciągu kilku tygodni dokonały rzezi, której ogrom trudno sobie wyobrazić. Mam za sobą sporo literatury wojennej. Czytałam m.in. o holokauście, wojnie domowej w Rwandzie i konflikcie na Bałkanach. Wśród książek były powieści, dzienniki, wspomnienia, reportaże. To były bolesne lektury, zmuszające do wysnuwania niezbyt przyjemnych refleksji odnośnie bestialskiej natury człowieka. Jednak żadna z tych książek nie wstrząsnęła mną równie mocno, co reportaż Iris Chang.

Iris Chang
źr. en.wikipedia.org
Pewien historyk oszacował, że gdyby zabici w Nankinie chwycili się za ręce, to utworzyliby łańcuch z Nankinu do Hongzhou, długości 320 kilometrów. Ich krew ważyłaby 1200 ton, a ciała mogłyby zapełnić 2500 wagonów kolejowych. Ułożone jedno na drugim, sięgnęłyby na wysokość 74-piętrowego budynku[2]. Nie wiem jak Wy, ale ja nie potrafię sobie tego wyobrazić. A to dopiero początek. Każda kolejna przeczytana strona sprawiała, że coraz szerzej otwierałam oczy. Z przerażenia. Ze zdumienia, że to nie jest wytwór wyobraźni, że to wszystko zdarzyło się naprawdę, a słowa otwierające Medaliony Zofii Nałkowskiej tak bardzo pasują i do tej historii. Aż nie chce się wierzyć, że ludzie ludziom zgotowali ten los, że człowiek potrafi być zdolny do takiego bestialstwa.

Kilka tygodni wystarczyło, by zrujnować miasto i pozbawić życie ok. 300 tysięcy ludzi[3]. Japończycy nie przebierali w środkach. Okrucieństwo z jakim potraktowali chińskich żołnierzy, a następnie ludność cywilną przekracza moją wyobraźnię i zdolność pojmowania. Tysiące wielokrotnie gwałconych kobiet, mężczyźni pozbawiani głów, kastrowani, ludzie podpalani, wieszani za nadgarstki, języki, potwornie okaleczani, Chińczycy zabijani na wyścigi, wyrywane z brzuchów ciężarnych kobiet płody, strach, tortury, wstyd, ból, ogrom bólu. Morze krwi. Pokłady ciał. Bezradność.

Japończycy nie tylko patroszyli, dekapitowali rozczłonkowywali ofiary, lecz wykonywali na nich bardziej okrutne rodzaje tortur. W całym mieście przybijali jeńców do drewnianych desek i rozjeżdżali ich czołgami, krzyżowali na drzewach i słupach elektrycznych, odcinali długie pasy ciała i używali ciał do ćwiczeń w przebijaniu bagnetem. Przynajmniej stu mężczyznom wyłupiono oczy i obcięto uszy oraz nosy, następnie ich podpalono. Inną grupę dwustu żołnierzy i cywilów obnażono do naga, przywiązano do słupów i drzwi w pewnej szkole, a następnie dźgano za pomocą zhuizi - specjalnych igieł z trzonkami - w setki punktów na ciele, włączając usta, gardła i oczy[4].

Dla najeźdźców, Chińczycy byli jak koty, psy, świnie. Niemcy nazywali Żydów podludźmi, Tutsi byli dla Hutu jedynie psami. Czyżby próba odczłowieczenia wroga, posiłkowanie się zwierzęcym nazewnictwem, czyniło mord łatwiejszym, bardziej wytłumaczalnym?

Książka zawiera sporo przejmujących fotografii

Iris Chang nie tylko szczegółowo opisała grozę tamtych dni. Jej reportaż to dzieło kompletne, wraz ze skrupulatną analizą przyczyn i konsekwencji, z historiami nielicznych ocalałych Azjatów oraz Europejczyków i Amerykanów, którzy próbowali ratować mieszkańców Nankinu, z japońskimi odpowiedziami na stawiane zarzuty. Autorka próbuje dociec co wywołało tak niesamowite pokłady agresji u zdyscyplinowanych Japończyków. We wprowadzeniu wyjaśnia, że o Gwałcie Nankińskim opowiada z trzech różnych perspektyw: japońskiej, chińskiej oraz ludzi Zachodu (Amerykanów i Europejczyków), którym wielu Chińczyków zawdzięcza życie. Pomysł na przedstawienie tych samych wydarzeń z różnych punktów widzenia, autorka zaczerpnęła Rashômon Akiry Kurosawy (polecam!). W filmie Japończyka gwałt i morderstwo opisywane są z różnych punktów widzenia (uczestników i świadka), a oddzielenie prawdy od kłamstw i ustalenie prawdziwego przebiegu wydarzeń, wydaje się niemożliwe. Ukazanie masakry nankińskiej  oczami różnych stron konfliktu, sprawia, że obraz tamtych dni staje się pełniejszy, bardziej obiektywny, bliższy prawdzie, której pewnie nigdy tak do końca nie poznamy.

Rzeź Nankinu jest lekturą trudną, ale nie ze względu na język, mnogość faktów czy nazwisk. Jest to reportaż ciężki pod względem emocjonalnym. Naszpikowany scenami przejmującego bestialstwa, niewyobrażalnego sadyzmu, ani na chwilę nie pozwala odetchnąć, oderwać się z przykrego odrętwienia. To sprawia, że nie jest to lektura dla każdego. Przyznaję, że długo po zamknięciu książki miałam przed oczami  podsunięte przez wyobraźnię obrazy, jakich nikt nigdy nie powinien oglądać. Niejednokrotnie przerywałam czytanie, uginając się pod naporem ogromu bólu wylewającego się spomiędzy stron. Jeśli Iris Chang postawiła sobie za cel przekazanie wszystkich znanych jej faktów dotyczących Gwałtu Nankińskiego w sposób, który miał uczynić lekturę jej tekstu niezapomnianym, to jej sukces jest stuprocentowy.


Niektóre czyny trudno wytłumaczyć, ciężko zrozumieć...

Język książki nie jest trudny, a faktografia nie przytłacza. Autorka tłumaczy wszystko w przystępny sposób, więc nawet osoby kompletnie nie obeznane z tematem, szybko uzupełnią brakujące wiadomości. Trzeba przyznać, że Chang wykonała naprawdę dobrą robotę. Do wielu informacji i dokumentów nie było łatwo dotrzeć. Upór i skrupulatność zaowocowały powstaniem rzetelnego, ciekawego i wstrząsającego tekstu o niezbyt znanym epizodzie w dziejach stosunków chińsko-japońskich. Jak już wspomniałam, Rzeź Nankinu jest reportażem kompletnym. Przedstawia kontekst historyczny zdarzeń, opisuje Gwałt Nankiński z różnych perspektyw, przybliża sylwetki ludzi, którzy odegrali ważną rolę w tamtych dniach (pozytywną lub negatywną), zawiera relacje uczestników, świadków, dziennikarzy, misjonarzy, żołnierzy, ludności cywilnej, opowiada o reakcji świata na to wydarzenie. Fragmenty autentycznych dokumentów oraz przedruki fotografii to dodatkowy atut tej publikacji, a bogata bibliografia nie pozwala na podważenie wiarygodności tekstu. Jakieś zarzuty? Znalazłam kilka literówek, których w takiej publikacji być nie powinno.

Historia ludzkości pełna jest wstydliwych plam. Nie należy ich jednak ukrywać, a głośno o nich mówić, by głupota i arogancja z przeszłości była dla nas bolesną lekcją, która wykazując nasze ułomności przyczyni się do lepszego wykorzystania potencjału ludzkiego w przyszłości. By tamto cierpienie nie było bezsensowne, musimy umieć wyciągnąć wnioski i dokonać wszelkich starań, by nie powtarzać błędów. Wiem, że mój wymarzony scenariusz to utopia. A jednak chcę w niego wierzyć.




zwiastun filmu dokumentalnego "Nankin" z 2007 roku 
(reż. Bill Guttentag, Dan Sturman)


***

[1] Iris Chang, Rzeź Nankinu, przeł. Konrad Godlewski, wyd. Wielka Litera, 2013, s. 180.
[2] Tamże, s. 15.
[3] Są to dane szacunkowe. Trudno o dokładniejsze, gdyż wielu zabitych było chowanych w ukryciu, a i pewnym ludziom bardzo zależy na tym, by liczba ta była jak najmniej szokująca.
[4] Iris Chang, dz. cyt., s. 104.

44 komentarze:

  1. Tak jak się spodziewałam - znakomita książka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam to samo przeczucie, dlatego z tytułów premierowych wydawnictwa, od razu wybrałam ten. Ciężko było, ale warto przeczytać.

      Usuń
  2. Wcale się nie dziwie, że autorka po takim researchu popełniła samobójstwo... cały czas mam dylemat - czytać czy nie czytać. Dla mnie większość tych rzeczy jest nie do pomyślenia czy wyobrażenia ... Z drugiej strony jestem głodna wiedzy :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytać! Zawsze możesz pominąć co drastyczniejsze opisy.

      To wydanie zawiera też epilog dopisany przez męża autorki. I tam jest też trochę na temat samobójstwa.

      Usuń
  3. Dla mnie niestety jest to zbyt trudna tematycznie książka. Na chwilę obecną wolę nieco lżejszą literaturę, która mnie tak emocjonalnie nie wyniszczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, to nie jest książka, którą można przeczytać gdziekolwiek i kiedykolwiek. Teraz kończę kolejną książkę poruszającą trudny temat (zupełnie inna literatura, ale też pozbawiona optymizmu) i już się nie mogę doczekać czegoś lżejszego.

      Usuń
  4. Oj, coś dla mojej drugiej połowy:) był pod wrażeniem biografii "Mao" Jung Chang...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Mao" nie czytałam, ale "Rzeź..." mogę polecić z czystym sumieniem. Autorka odwaliła kawał dobrej, reporterskiej roboty.

      Usuń
  5. Książka na pewno interesująca, ale dla mnie zdecydowanie za ciężka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lekka nie jest to fakt. Chyba najlepiej ją sobie serwować w małych dawkach.

      Usuń
  6. Niestety muszę podziękować za tę pozycję, ale mam dość historii, jak również rzeczy z nią związanych... Presja szkolna ;).

    Ale zdjęcia naprawdę są makabryczne i okropne!

    Pozdrawiam!
    Melon

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam to. Tzn. znałam i prawie już zapomniałam jak to jest nudzić się na lekcjach historii i migać się od nauki, więc spokojnie mogę czytać takie książki. Miło nie czuć już presji. =D

      Ano, aż ciarki przechodzą.

      Usuń
    2. Ja tu czekam na współczucie, a Ty mi mówisz, że miło nie czuć tej presji ;D.
      Naprawdę, wielkie DZIĘKI ;P!

      Usuń
    3. Biedactwo, pomyśl sobie, że niektórzy mogą czytać książki historyczne dla PRZYJEMNOŚCI (w przeciwieństwie do tych, którzy muszą je czytać). Moje oficjalne wyrazy współczucia. :P

      Usuń
    4. Dziękuję :*
      Ale tak oficjalnie? Jejku jeszcze ktoś to przeczyta... nie daj Boże moja nauczycielka od historii...
      Dooobra, kij z nią ;P.

      Usuń
    5. Do usług.

      A pani od historii przekazuję najserdeczniejsze pozdrowienia. :)

      Usuń
  7. Autorka popełniła samobójstwo? Pierwszy raz czytam o czymś takim...

    Co do książki, to już Ci pisałam, że interesuję mnie ta tematyka, mnie więc namawiać nie trzeba.

    PS Jutro na ale kino leci "Wiedźma wojny" o 20.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale to niekoniecznie ma związek z tym, o czym pisała.

      Nie mam Ale Kino.
      Chyba mi się promocja skończyła, albo co... W każdym razie od tygodnia nie mam i nie zanosi się na zmianę. :(

      Usuń
  8. Od takich książek zazwyczaj uciekam, trudno mi się je czyta. Ale albo to zmęczenie, bo dziś sporo siedzę przed laptopem, albo jakaś inna silna więź przyciąga mnie do tej wstrząsającej, ale wartościowej pozycji. I bądź pewna, że się za nią rozejrzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, ta publikacja i przyciąga, i odpycha. Z jednej strony przeraża opis wydarzeń, z drugiej chciałoby się choć trochę zrozumieć jak mogło do tego dojść.

      Usuń
  9. Ano utopia. Wygląda na to, że "rzeź" jest idealnym określeniem tego.
    Ale zachęciłaś mnie tym "Rashomonem". :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam Twoją obłędnie wysoką ocenę filmu. :)
      A tymczasem chciałabym zapolować na dokument.

      Usuń
    2. Czekaj, czekaj, jaki dokument?

      Usuń
  10. Czytając Twoja recenzję, zatrzymywało mi się serce. Ta maskara potwierdza tezę, że człowiek to najokrutniejsza istota na ziemi, zdolna do potworności, do czerpania chorej przyjemności z dręczenia innych. W głowie się nie mieści, że takie zdarzenia miały miejsce, to jest przerażające...

    Nie wiem, czy lektura jest na moje siły, ale na pewno będę o niej pamiętać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorsze jest to, że gdy wydaje się, że pomysłowość opraców jest już na wykończeniu, kilka stron dalej okazuje się, że jednak nie... Nie ogarniam, nie rozumiem.

      Usuń
  11. Lubię takie książki. Bardzo nie zaintrygowała Twoja recenzja, tym bardziej, że o książce wcześniej nie słyszałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mogłam się na coś przydać. ;)

      Usuń
  12. Nie lubię takich książek. Powodują, że traci się wiarę w drugiego człowieka. Jednak Twoja recenzja (oprócz tego, że mnie przeraziła ze względu na tematykę książki) mnie zaintrygowała. Może sięgnę, ale z lękiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednej strony czasami lepiej wiedzieć mniej, z drugiej, nie można zamykać oczu ani na to co dobre, ani na to co złe.

      Usuń
  13. Książkę dopisuję na listę. Zgadzam się z Twoim zdaniem, że nie można zapominać o takich wydarzeniach, więc czuję się zobowiązana do tego, żeby je bliżej poznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się. Tym bardziej, że cała historia jest raczej mało znana, a warto o niej wiedzieć.

      Usuń
  14. Oj, zdecydowanie nie dla mnie. Już "Pianista" to dla mnie książka okropnie trudna, aż się boję pomyśleć, jak bym przeżywała "Rzeź Nankinu".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie bardzo mocno, tego jestem pewna.

      Usuń
  15. Mogłam otrzymać tę książkę do recenzji, ale odmówiłam. Nie czułam się na siłach, aby zabrać się za tę książkę. Raczej nie moja tematyka.

    Link do kolejnej recenzji do wyzwania

    "Stokrotki w deszczu" - Anna Gratkowska

    http://magicznyswiatksiazek.blogspot.com/2013/02/165-stokrotki-w-deszczu-anna-gratkowska.html

    OdpowiedzUsuń
  16. Jeju, ale wrzuciłaś książkę. Kurczę, nie dla mnie, zdecydowanie. "Pewien historyk oszacował, że gdyby zabici w Nankinie chwycili się za ręce, to utworzyliby łańcuch z Nankinu do Hongzhou, długości 320 kilometrów. Ich krew ważyłaby 1200 ton, a ciała mogłyby zapełnić 2500 wagonów kolejowych. Ułożone jedno na drugim, sięgnęłyby na wysokość 74-piętrowego budynku." - o mamo!!! Za mocne, za prawdziwe. Czasem lepiej być ignorantem i hedonistycznie napawać się banalnymi historyjkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, to mało powiedziane. Mnie się wiele innych słów cisnęło podczas lektury.

      Może i lepiej, nie wiem. Bardzo chciałam to przeczytać i nie żałuję, ale lekko nie było. Po tej książce szukałam czegoś lżejszego, ale przez to, że nie czytam opisów z okładki, trafiłam na książkę o kobiecie z alzheimerem i też lekko nie było.

      Usuń
    2. Zawsze dobrze choć trochę się przygotować. Jako gówniara pojechałam z kuzynką i wujostwem na Pawiak. Nie wiedziałam, co to za miejsce, tyle tylko, że koło getta. Już w pierwszej sali ryczałam i do dzisiaj wspominam to miejsce jako jedno z najbardziej emocjonalnych, w jakich byłam. Z kolei Auschwitz mnie w ogóle nie ruszył, oprócz rozgniewania. Tam nie ma już nic! Skandal. Mój brat tak to skomentował:
      - W jaki sposób niedouczony Amerykanin ma uwierzyć, że 6 mln ludzi spalono w jednym piecu?
      I ma rację.
      Więc takie lektury - nie, dziękuję. Przeczytałam już swoją dolę.
      Rany, ale ja odchodzę od tematu w komentarzach. Mam chyba zbyt roztargniony łeb.

      Usuń
    3. A ja z kolei bardzo przeżyłam wizytę w Auschwitz. Byłam tam w liceum, ze szkolna wycieczką. Podzielili nas na dwie grupy. Mojej grupie trafił się przewodni, który stracił w Oświęcimiu rodzinę. O obozie opowiadał w taki sposób, że ryczała większość dziewczyn, a i panowie nie okazali się tacy twardzi. Gdy mijaliśmy drugą grupę, tamci szli weseli, żartowali. Więc tak sobie myślę, że dużo też zależy od tego w jaki sposób się o pewnych wydarzeniach opowiada.

      Nie wiem jak bym wizytę w Oświęciumi odebrała teraz, ale wtedy zrobiła na mnie duże wrażenie.

      E tam, Twój roztargniony łeb zawsze coś ciekawego każe Ci napisać, więc nie marudź.

      Usuń
    4. Chyba tu jest pies pogrzebany, jak mawiał poeta. W Oświęcimiu byłam bez przewodnika, natomiast we wrześniu byłam na Majdanku z grupą leśników i mieliśmy mega kapitalnego przewodnika - Lublin pokazał nam ze śmiechem, zaś na Majdanku co druga kobitka płakała. A nie ma tam przecież wiele. Same budynki, nawet z najgorszą historią, muszą mieć kogoś kto o nich opowie, inaczej.. są tylko budynkami.
      Roztargniony łeb idzie spać. Dobrej nocy :)

      Usuń
    5. Dokładnie tak. W ogóle przecież te same historie opowiadane w różny sposób, z różnym zaangażowaniem mogą wywoływać skrajnie odmiennie emocje. Podziwiam ludzi, którzy potrafią tak opowiadać, że chłonie się każde ich słowo.

      Dzień dobry. Rozczochrany łeb pozdrawia roztargniony łeb. Howgh!

      Usuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.