środa, 14 listopada 2012

Beata Pawlikowska "Blondynka w Australii"
Blondynka w Krainie Kangurów

Beata Pawlikowska
Blondynka w Australii
Wyd. G+J RBA
2011
350 stron
Są ludzie, którzy nie potrafią osiąść w jednym miejscu. Gnani ciekawością, chęcią przeżycia przygody czy poznania tego, co dla nich tajemnicze pakują torby, plecaki, wkładają na głowę kapelusz, na stopy wygodne buty i ruszają przed siebie, kierowani marzeniami, popychani adrenaliną. Do takich osób należy znana wszystkim wielbicielom literatury podróżniczej Beata Pawlikowska. Łatwiej pewnie wyliczyć te miejsca, w których Blondynki jeszcze nie było, niż te, które zdążyła odwiedzić. Tym razem na spotkanie z przygodą ruszyła w kierunku Australii, kraju misia, który nie jest misiem i pomidora, z którego robi się rodzynki.


Beata Pawlikowska niczym rasowy turysta robi sobie zdjęcia na tle Uluru czy opery w Sydney, ale też zapuszcza się w głąb kontynentu, gdzie taki turysta raczej nie dociera. Bo gorąco, bo sucho, bo nie ma w tle malowniczych australijskich symboli. W relację z podróży wplata miejscowe legendy, nawiązuje do kultury rdzennych mieszkańców kontynentu, opisuje cuda i dziwy australijskiej przyrody. 

Styl Pawlikowskiej jest wciąż ten sam. Obficie raczy nas mądrościami w stylu Paulo Coelho, a relacje z podróży uparcie uzupełnia swoimi wizjami, snami i przeczuciami. W hotelu panowała przedziwna cisza. (...) Wydawało mi się, że mieszka tu samotny Anglik, może były więzień, który po skończeniu wyroku zajął się kolekcjonowaniem obrazów i hodowlą diabłów tasmańskich, bo tylko z nimi był w stanie się zaprzyjaźnić.[1] Żartobliwy język, jakim posługuje się autorka, zupełnie mnie nie bawi. Wydaje mi się dość... hmm... infantylny. Biiiii, bip, bip, bip, bip, bip - zachęcało mnie kolejne przejście dla pieszych. Szumiał wiatr. Wrzeszczały mewy. Ulice wspinały się do góry i opadały w dół, tak jakby i one z nudów postanowiły uprawiać gimnastykę i zamiast leżeć na płaskim, postanowiły biegać po pagórkach.[2] Nie takich opisów oczekuje po podróżniczych reportażach.


Mało wiarygodne wydają się też reakcje autorki, na niektóre okazy fauny czy flory. Ot, choćby spotkanie z diabłami tasmańskimi, które Blondynka wzięła za... duże szczury. Wydaje mi się, że istnieje lepszy sposób na uświadomienie czytelnika jak bardzo prawdziwy diabeł różni się od wizerunku wykreowanego przez autorów Looney Tunes. Oczywiście mogę się mylić, ale wolę wierzyć, że to tylko celowy zabieg ubarwiający akcję, niż nieznajomość tematu.

Wombat, czyli moja nowa miłość ;)

Dlaczego z uporem maniaka czytam kolejne książki Beaty Pawlikowskiej, skoro nie było takiej, której bym nie skrytykowała? Bo mimo wszystko jej książki mają też sporo zalet, a styl, który mnie drażni dla kogoś innego będzie atutem. Wszak Blondynkę w Australii czyta się lekko i przyjemnie, a spomiędzy złotych myśli w stylu Jesteśmy różni. Zrozumiałam to po wielu latach podróżowania, ale jednocześnie nabrałam stuprocentowej pewności, że możemy się nawzajem wiele od siebie uczyć.[3] można wyłowić całkiem sporo ciekawych informacji o tym niezwykłym, intrygującym kontynencie. Nieodmiennie podziwiam entuzjazm autorki i radość z jaką dzieli się swoją pasją. Nie mogę też nie docenić przepięknych fotografii ilustrujących tekst. Na nie patrzy się zawsze z przyjemnością.


Nie zachęcam, nie zniechęcam. Sami sprawdźcie, czy warto podróżować z Blondynką.


***

[1] Beata Pawlikowska, Blondynka w Australii, Wyd. G+J RBA, 2011, s. 39.
[2] Tamże, s. 29.
[3] Tamże, s. 318.

43 komentarze:

  1. Ja niestety podzíękuję. Proza Pawlikowskiej kompletnie do mnie nie przemawia, mnie jest szkoda czasu. :-S
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja twardo czytam każdą, która mi wpadnie w ręce. Słabość do literatury podróżniczej jest większa niż niechęć do stylu autorki. ;)

      Usuń
  2. Przeczytałam kiedyś fragment jednej z jej książek i sposób pisania mnie odrzucił. Może kiedyś się przemogę i przeczytam całą książkę, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że to nie książki dla mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... Dość diekawy powód do tego, by sięgnąć po jakąś książkę. :P

      Usuń
  3. A ja chętnie sięgnęłabym wreszcie po jakąś jej książkę, zwłaszcza ostatnio, gdy cierpię na jakąś manię planowania pryszłych podróży, z których, jak znam życie, nawet połowy nie uda mi się zrealizować. A wracając do książki, może styl nie jest zbyt zachęcający, ale ilustracje mnie przekonały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, zdjęcia są piękne. Daj znać, jak Ci się udało spotkanie z twórczością Pawlikowskiej. Ciekawa jestem, czy spodoba Ci się styl autorki.

      Usuń
  4. Te przemyślenia skutecznie mnie odstraszyły.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie przepadam za stylem autorki. Podziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam tylko jedną książkę Beaty Pawlikowskiej - o Afryce. Odniosłam wrażenie, że napisana jest stylem, jakim pisze się raczej dla nastolatków. Ogólnie nie przypadła mi do gustu, ale było w niej parę ciekawostek, o których wcześniej nie słyszałam, parę rzeczy, z których nie zdawałam sobie sprawy, jak na przykład to, jak groźne może być spotkanie ze stadem likaonów. Uważam, że gdy Pawlikowska wkracza na grunt krajoznawczo-przyrodniczy, czyta się ją z przyjemnością. Niestety, żeby dotrzeć do tych fragmentów, trzeba przebić się przez całą masę naiwnej fabuły. Żałuję, że obrała taki sposób pisania, ale chyba to właśnie zapewnia jej popularność. Jakby nie było, wydała i sprzedała całe tony książek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cokolwiek by nie mówić o stylu Pawlikowskiej, nie można jej odmówić umiejętności promowania siebie i swojej twórczości. I najwyraźniej ten styl pisania ludziom odpowiada, bo jak słusznie zauważyłaś - książek jest mnóstwo i sprzedają się całkiem nieźle.

      Pawlikowską czyta się dobrze, gdy trzyma się konkretów. Gdy puszcza wodze fantazji, karmi nas pseudofilozoficznymi mądrościami albo rzuca niezbyt śmiesznymi żartami, mam ochotę odłożyć książkę. =/

      Usuń
  7. Nie lubię książek Beaty Pawlikowskiej. Jej styl pisania, o którym wspomniałaś, różne przemyślenia i dziwna filozofia wplatane w opowieść... Ale rzeczywiście, z tego gąszczu informacji można czasem wyłowić coś dla siebie;) Ładne zdjęcia również zachęcają;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choćby dla samych zdjęć warto sięgnąć po te książki. Pewnie dlatego z większym entuzjazmem podchodzę do pięknych wydań NG, a te kieszonkowe (choć też NG) wydają mi się o wiele mniej atrakcyjne.

      Usuń
  8. Nie czytałam żadnej książki Pawlikowskiej, ale wiele osób właśnie krytykuje jej styl, co nie zachęca do sięgania po jej relacje z podróży. Kiedyś pewnie przemogę się i coś przeczytam, chociażby po to, żeby wyrobić sobie własne zdanie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może właśnie Tobie ten styl będzie pasował? Warto przekonać się samemu.

      Usuń
  9. ...dobrze się czujesz? :P Może ja wrócę później, jak zrozumiem, jak się robi rodzynki z pomidora. :P

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja bardzo lubię Pawlikowską, jej książki, robione przez nią zdjęcia, jej styl pisania i podejście do życia :) Rzadko zdarza się ktoś o tak optymistycznym spojrzeniu na świat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, optymizmu jej nie brakuje. I to jest w jej książkach łatwo zauważalne. :)

      Usuń
  11. Lubię pani Beaty posłuchać czasem w radio, ale przeczytałam tylko jej Teorię bezwzględności i to mnie totalnie zniechęciło do jej przemyśleń...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że Pawlikowska chwyta zbyt wiele srok za ogon. O swych podróżach potrafi pisać i opowiadać ciekawie, zdjęcia robi piękne. Ale filozofowanie, poradnictwo i dzielenie się swoimi dziwnymi wizjami i przeczuciami raczej powinna sobie odpuścić.

      Usuń
    2. Mimo wszystko jest popularna, skoro ludzie kupują, ona wydaje:)

      Usuń
    3. I słusznie. Głupotą by było nieskorzystanie z takiej okazji.

      Usuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. Mnie jakoś nigdy nie ciągnęło do tego typu literatury, pomału zaczęłam się przekonywać, po licznych zachwalaniach na różnych blogach, do sięgnięcia po taką książkę, ale jak na razie ostudziłaś mój zapał, może kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę nudna, ale napiszę: a może spróbuj z Wojciechowską? ;)

      Usuń
  14. Bardzo lubię radiowy program Beaty Pawlikowskiej, ale do jej książek przemóc się nie mogę, może właśnie dlatego, że jej humor to nie mój humor, jednak podziwiam pasję tej kobiety i urocze opracowanie każdej jej publikacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Radia raczej nie słucham, więc audycje znam tylko z przypadkiem usłyszanych fragmentów. A to, że to kobieta z pasją, temu nie da się zaprzeczyć. Wspaniale by było, gdyby każdy z nas miał coś, czym tak bardzo chciałby się dzielić z innymi.

      Usuń
  15. Spróbuję, bo, mimo banałów, którymi czasami raczy pani Pawlikowska, lubię jej styl i jej książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Banał, to bardzo dobre określenie. Mnie on niestety męczy.

      Usuń
  16. Nie mogę się przekonać do książek Beaty Pawlikowskiej, chociaż właściwie nie wiem z jakiego powodu. Mam nawet jedną na półcę od jakichś dwóch lat, ale... Sama nie wiem, może się kiedyś przemogę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopóki nie spróbujesz, nie przekonasz się czy warto. Jej książki czyta się bardzo szybko, więc w razie czego nie stracisz zbyt wiele czasu. ;)

      Usuń
  17. http://czytaniejestsexy.blogspot.com/2012/11/joanna-m-chmielewska-sukienka-z-mgie.html - nowa recenzja do wyzwania :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Świetna recenzja! Taka szczera i myślę, że świetnie oddaje styl Pawlikowskiej, tak mi się wydaje, choć znam ją tylko z radia, bo książki żadnej nie czytałam. A wombaty też kocham, ale to już stara miłość ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :)

      Ja w wombatach zakochałam się dopiero teraz, ale z tego co wyczytałam, dorosły wombacik może już nie podzielać moich uczuć. =)

      Usuń
    2. Uuu dobrze wiedzieć, bo człowiek od razu rwalby się do głaskania, a potem pewnie konieczna by była wizyta w szpitalu...

      Usuń
    3. Obawiam się, że tak by właśnie było. Tak więc musimy zostać przy miłości do kotów. :P

      Usuń
  19. Mam podobne odczucia dotyczące Pawlikowskiej, zdecydowanie bardziej wolę ją słuchać w radiu niż czytać, wtedy jej przemyślenia wydają się ... głębsze? Ale mimo wszystko z ciekawością sięgam po jej nowe książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie słucham radia, więc trudno mi porównać. Muszę kiedyś spróbować, bo to nie pierwsza taka opinia. :)

      Usuń
  20. A mi odpowiada styl autorki, zawsze czytam jej pozycje łatwo, lekko i przyjemnie. Jak na razie zawiodłam się na jednej z jej publikacji. Była dosyć przeciętna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie bliższy jest styl Martyny Wojciechowskiej, ale na szczęście obu autorek - każda z nich ma swoich wielbicieli. I tak jest dobrze.

      Usuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.