Meir Shalev
Moja babcia z Rosji
i jej odkurzacz z Ameryki
Wyd. MUZA S.A.
2011
224 strony
|
To wszystko nie zmienia faktu, że po jego książkę sięgnęłam
ze względu na… tytuł. Bo bądźmy szczerzy – sekundę przed ściągnięciem z półki pozycji Moja babcia z Rosji i jej odkurzacz z Ameryki, nie miałam pojęcia o istnieniu
jej autora.
Głównych bohaterów opowieści Meira nietrudno odgadnąć. Tak,
tak – są to babcia i jej odkurzacz. Babcia szczególna, należałoby dodać. Sam
odkurzacz właściwie też nie jest zwyczajny. To odkurzacz domowy, ale
największy, najcięższy i najmocniejszy[2]. Sweeper firmy General Electric. Prezent
przysłany przez zdrajcę z kapitalistycznej Ameryki.
Był rok 1936, pojawienie się takiego sprzętu w niewielkiej osadzie Nahalal budziło wszelkie
znane ludzkości emocje, od złości po radość, od zazdrości po niesmak. Ważne, że
zachwycona była sama babcia Tonia, energiczna pedantka, twardą ręką rządząca w
swoim królestwie – niewielkim domku dostępnym jedynie nielicznym. Domek ten
obwarowany został zasadami, których przestrzegać należało bezwzględnie. Chcesz
wejść – byle nie od frontu. Tylnymi drzwiami niby można, ale może lepiej usiąść
na ganku i tam wypić herbatę. Błota się na podłogę nie naniesie, kurzu z
odzienia na nią nie strzepie. Klamki w drzwiach babcia owinęła szmatkami
chroniącymi przed brudem i plamami. Podobnie jak uchwyty niektórych szaf i
szuflad. Dodatkowa szmatka zwisała z ramienia Toni i służyła szybkiej
interwencji – jeśli babcia zechce zetrzeć przyczajoną plamę, która nagle
została odkryta, zauważy naczynie, które wymaga wypolerowania, albo będzie
musiała wytrzeć ręce, zanim dotknie czegoś czystego, czegoś, co nie jest
obwiązane własną szmatką[3].
Do tego królestwa trafił odkurzacz, zwany przez wszystkich
sweeperem. I można by pomyśleć, że lepszego miejsca dla niego nie było, lecz
życie okazuje się brutalne również i dla odkurzaczy.
Sam sweeper był sprzętem
kontrowersyjnym – prezentem przysłanym przez wujka Iszajahu, wujka który
zdradził socjalistyczne ideały, na rzecz realizacji amerykańskiego snu i wyjechawszy
do kapitalistycznego kraju, w którym zepsute kobiety robią sobie „manikiur”, a
młodzi bezsensownie żują gumę, próbował „odkupić swe winy” wspomagając rodzinny
budżet. Pieniądze z powrotem odsyłał
brat wuja, a mąż babci Toni. Tymczasem w wujku rosła chęć zemsty. I tu wkracza
sweeper – prezent zbyt wielki i ciężki by go odesłać. I choć jak to z planami
bywa, nie wszystko wyszło tak, jak miało, to rodzina zyskała wspaniały temat
rozmów, przedmiot całej masy anegdot i historii, opowiadanych wielokrotnie, oczywiście
w wielu różnych wersjach.
Cała książka jest właściwie zbiorem takich historii. Nie ma
tu ciągłości zdarzeń, do jakich przyzwyczajają nas sagi rodzinne. To raczej
luźne opowiastki o życiu rodziny Shalev, krótkie scenki, powtarzane anegdoty.
Całość napisana lekko i z humorem. Czyta się więc dobrze. I nie ważne, że na
każde „to było tak…” znajdzie się opozycyjne „To wcale nie było tak!”. Bo
przecież rodzinne opowieści żyją własnym życiem i każda z nich ma wiele różnych
wersji.
***
[1] Pojęcia nie mam jak odmienić jej imię. Wybaczcie. :)
[2] Meir Shalev, Moja babcia z Rosji i jej odkurzacz z Ameryki, przeł. Magdalena Sommer, wyd. Muza S.A., 2011, s. 90.
[3] Tamże, s. 18.
Nigdy nie słyszałam o tym autorze. Może kiedyś się skuszę i przeczytam tę książkę. :)
OdpowiedzUsuńGdyby nie oryginalny tytuł książki, to pewnie bym nigdy na niego nie trafiła.
Usuńto prawda, jest to niezbyt znany autor w Polsce
OdpowiedzUsuńCóż, tacy "egzotyczni" pisarze, są raczej niezbyt u nas promowani.
Usuńmimo to, warto od czasu do czasu pzreczytać książkę egzotyczego autora, w końcu w ten sposób wyrabiamy sobie obraz o świecie
OdpowiedzUsuńPewnie, że warto! Ja takie książki bardzo lubię, choć jak napisałam wyżej, są słabo promowane i często trudno je zdobyć.
Usuń