poniedziałek, 19 marca 2018

[19] Hiszpania 2016: San Pedro del Pinatar i La Manga




Nawet gdy planuje się wycieczkę dość starannie, zdarzają się rozczarowania. Czasami wynikają one z nadmiernych oczekiwań, innym razem czegoś się jednak nie dopatrzy i rzeczywistość nie odpowiada wyobrażeniom. 

Dziś właśnie o rozczarowaniach słów kilka.




San Pedro del Pinatar



Jak już pewnie wiecie, miłośnikami plażowania nie jesteśmy. Do położonego o 50 km od Murcji San Pedro del Pinatar przyciągnęły nas więc nie plaże (podobno ładne, ale ja się nie znam), a... flamingi.

Na spacer po Parque Regional Salinas de San Pedro del Pinatar czasu nie mieliśmy, ale liczyłam na to, że te przepiękne ptaki wpadną mi w kadr jeśli ruszę za oznaczeniami graficznymi informującymi "do flamingów tędy" (tak, zachowałam się jak "typowa" turystka, która miała nadzieję bez wysiłku dostać atrakcję pod nos, bywa i tak). Cóż. W sumie nikt mi nie obiecywał, że trafię na ogromne stado różowych ptaszorów. No i nie trafiłam, więc musiałam przełknąć pierwsze rozczarowanie tego dnia i zadowolić się fotkami kilku bladych okazów.

Sama miejscowość wydała mi się typowym nadmorskim miasteczkiem. Nic specjalnego. Chyba, że przyjeżdża się tu dla celów zdrowotnych. To zmienia postać rzeczy, bo właściwości tutejszej słonej wody pomagają m.in. w walce z reumatyzmem. Słone błota cieszą się więc dużym zainteresowaniem. Nie moim jednak.










W drodze do La Mangi



To było ciężkie popołudnie. Upał dał nam się we znaki. Ruszyliśmy więc dalej, na chwilę kryjąc się we wnętrzu klimatyzowanego samochodu. Kolejnym naszym celem była La Manga, wąski półwysep mierzący ok. 24 kilometry. Jadąc z San Pedro del Pinatar okrążaliśmy zbiornik Mar Menor, największy słony zbiornik w Europie.

Oczywiście bez postoju się nie obyło (ja nie wiem jakim cudem w ogóle gdziekolwiek dojechaliśmy, skoro co chwilę jęczałam, że widok jest taki ładny i po prostu musimy znów się zatrzymać, nawet jeśli ostatni postój był kilkaset metrów wcześniej). Wiało niesamowicie, dzięki czemu moja fryzura z miejsca zamieniła się w dzieło pijanego fryzjera, ale za to upał stał się mniej uciążliwy.








La Manga



La Manga (hiszp. rękaw) okazała się największym rozczarowaniem całego wyjazdu. Podróż zdawała się trwać wieki, bo korki były ogromne. Znalezienie miejsca parkingowego graniczyło z cudem, a wokół widzieliśmy tylko beton. Plażowicze czy surferzy pewnie się tu odnajdą, my zrobiliśmy krótki spacer po plaży i marzyliśmy już tylko o tym, żeby stamtąd uciec. 

Na plaży tłok, na ulicach tłok, a w głowie tylko jedna myśl: w nogi!










Valle del Sol



Zamiast romantycznego zachodu słońca nad morzem, był więc odwrót w towarzystwie ostatnich promieni przez Valle del Sol (czyli Dolinę Słońca) oraz rozliczne pagórki. No trudno. Czasem trzeba przełknąć rozczarowanie i cieszyć się tym, co udało się mimo wszystko. Z perspektywą kolacji w towarzystwie zaprzyjaźnionej jaszczurki toczyliśmy się drogami Murcji rozmyślając o tym, co przyniesie kolejny dzień.











Zobacz też:
*** PODRÓŻE ***



15 komentarzy:

  1. Jakie piękne zdjęcia! Z przyjemnością się je ogląda. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zawsze cudny krajobraz <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobne rozczarowanie przeżyłam na Cyprze. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niektóre zdjęcia są wręcz artystyczne :) Podoba mi się to

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja przy takich wyjazdach najbardziej się boje że się nie dogadam bo mój angielski jest słaby, a o innych to już nie wspomnę..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam podobne obawy, bo nie błyszczę ani w angielskim, ani tym bardziej w hiszpańskim, ale z doświadczenia wiem, że jak się bardzo chce, to wiele można zdziałać uśmiechem i gestykulacją. :P

      Usuń

Zapraszam do udziału w dyskusji. ;)

Wszelkie obraźliwe komentarze oraz reklamy stron będą usuwane.