Kto chciał przeżyć, nie wolno mu było bać się śmierci, bo każdy, kto chciał żyć, a bał się śmierci - bał się narazić na bicie i wykonywał ściśle zarządzenia, czekając na cud i koniec wojny, że go zwolnią albo że przetrzyma. Gdy się zorientował, że się kończy, za późno już wtedy było na zryw i dla takiego zostawało tylko krematorium.*
Bez cenzury
Nie mam listy "must read", którą podsuwałabym każdemu kto pyta mnie o warte polecenia książki, bo myślę, że stworzenie takiego uniwersalnego zestawienia jest niemożliwe. Gdyby jednak ktoś porwał mi kota i w ramach okupu zażądał stworzenie takiej listy, to z pewnością umieściłabym na niej Pięć lat kacetu Stanisława Grzesiuka.
Ten zapis obozowej walki o przetrwanie po raz pierwszy wydano w 1958 roku. Warszawiak z Czerniakowa, za namową krytyczki literackiej Janiny Preger, opowiedział o swoim pobycie w obozach koncentracyjnych w Dachau, Mauthausen i Gusen. Najnowsze wydanie (swoją drogą piękne, więc cieszę się, że dołączyło do mojej biblioteczki) zawiera fragmenty, które choć znalazły się w rękopisie, nie trafiły do żadnej z wcześniejszych edycji. Czasem jest to krótki polityczny, niewygodny komentarz, najczęściej uzupełnienie jakiejś sceny, Nie ma tego przesadnie dużo, ale i tak warto do tego wydania zajrzeć nawet jeśli Grzesiuka się już czytało.
Niebawem pojawią się kolejne tomy autobiograficznej trylogii Stanisława Grzesiuka, Boso, ale w ostrogach i Na marginesie życia, co mnie cieszy ogromnie, bo brakowało mi tej serii w biblioteczce.
Literatury tzw. obozowej u nas nie brakuje i wciąż powstają kolejne pozycje. Biografie, wspomnienia, powieści, reportaże, wywiady, opowiadania. Jest w czym wybierać. Dlaczego więc Grzesiuk? Dlaczego właśnie on wskoczyłby na ową listę "must read" gdybym miała wybrać tego jednego przedstawiciela obrazującego koszmar tamtych miejsc i czasów, nieludzkich warunków ludziom przez ludzi stworzonych? Wszak z pewnością znalazłoby się więcej książek w wyższym stopniu przejmujących, napisanych językiem literacko doskonalszym, utrzymanych w tonie bardziej licującym z powagą i dramatem sytuacji.
A jednak Grzesiuk. To jego opowieści utkwiły mi w pamięci najmocniej, to on ujął mnie swoją osobą i podejściem do życia. Jeśli wydaje Ci się, Drogi Czytelniku, że świat wokół Ciebie jest zły, życie niesprawiedliwe, a natłok problemów spycha w głąb ciemnej doliny, skazuje Cię na wieczny żal, smutek i czarnowidztwo, to właśnie Grzesiuk może Ci pokazać jak ważnym jest, by nawet w samym centrum piekła nie tracić dystansu, pogody ducha, być bezpretensjonalnym sobą, nie użalać się, po każdym upadku starać powstać, a cały wysiłek skierować na to, by zły czas przetrwać i żyć. Mimo wszystko.
Przebojem przez życie w obozie - oto moja zasada.
Stanisław Grzesiuk jest narratorem ogromnie specyficznym. Ton wypowiedziom nadał humorystyczny i pewnie gdyby opowiadał o wyjeździe wakacyjnym, pokładalibyśmy się ze śmiechu. On jednak ląduje nie na wczasach, a w kolejnych obozach koncentracyjnych. By przetrwać, stosuje się do dwóch ważnych reguł. Pierwsza - to miganie się od roboty, a druga - to organizowanie jedzenia.
Jest w tym bardzo konsekwentny, więc otrzymamy zapis uników (praca) i akcji (jedzenie i także praca, bo nie zawsze uniki okazywały się skuteczne). I można się uśmiechać do grzesiukowych komentarzy, do jego luźnym tonem rzucanych zdań, ale będzie to śmiech przez łzy połykane z podziwem wymalowanym na twarzy, bo w chwilach trudnych tak ciężko o humor, a warszawiak wciąż ma go pełne kieszenie, choć pewnie wolałby mieć w nich kawałek kiełbasy. Grzesiuk nad sobą się nie użala. Grzesiuk pisze o bólu, głodzie, upokorzeniach, pracy ponad siły, braku empatii, torturach, terrorze, nienawiści, śmierci. Pisze wprost. Bez owijania w bawełnę. Szczerze. I być może właśnie ten jego ton sprawia, że anegdoty mają większą siłę rażenia, kolejne sceny mocniej wbijają się w pamięć, a ogrom okrucieństwa rykoszetem trafia w czytelnika. Nie da się o tej lekturze zapomnieć.
Oczy, oczy i jeszcze raz oczy. Musiały chodzić bez przerwy i widzieć wszystko z bliska i z daleka.
Warszawiak z Czerniakowa nie stawia diagnoz, nie analizuje zjawisk. Pisze o tym, co dotknęło go bezpośrednio. O tym jak sobie radził z obozową rzeczywistością i o tych momentach, kiedy i on stawał się bezradny, gdy w oczach pojawiały się łzy, gdy zaciskały się pięści. Pisze o ludziach, których nienawidził i tych, z którymi połączyła go przyjaźń. Nawet w tych nieludzkich warunkach nie brakowało dobrych emocji i relacji, a Grzesiuk tak, jak zjednał sobie swoim stylem sympatię czytelników, tak i w obozie przyciągał nim ludzi. O sobie pisał, że ma ryzykancki charakter. Nie opuszczał go humor, ani życzliwość w stosunku do słabszych i bojowość w stosunku do tych, którzy wchodzili nam w drogę. Opowiadał dowcipy, sprośne historyjki, machając łopatą podśpiewywał U cioci na imieninach, wędrował po obozie z pożyczoną od blokowego mandoliną zabawiając znajomych grą.
Stanisław Grzesiuk pisze szczerze, bez owijania w bawełnę, z humorem. Ze wspomnień wyłania się postać honorowego warszawiaka, który słabszemu postara się pomóc, ale bandycie nie odpuści. Od każdej reguły jest jednak wyjątek, bo przetrwanie jest jego celem nadrzędnym. Jeśli musi, potrafi kombinować, uderzyć, oszukać, kraść. Nie wybiela swojej postaci. Daje się poznać z różnych stron, także i słabszych, gorszych.
Pięć lat kacetu jest lekturą silnie działającą na wyobraźnię. Widzimy w nim koszmar obozu oczami warszawskiego cwaniaka. Ten obraz boli, jest ogromnie sugestywny i nawet humorystyczne podejście autora nie odbiera mu mocy rażenia. Pełno w nim bezsensownej śmierci, brutalnych zabaw ludzkim życiem, scen upodlających, odzierających z godności. W tym wszystkim kryje się kilka prawd. Ta krzepiąca, że nawet w nieludzkich warunkach można pozostać człowiekiem. Ta przygnębiająca, że można przyzwyczaić się do bólu i bicia, a nawet do obcowania ze śmiercią. I że czasem to jedyny sposób, by samemu chce się przetrwać.
Niebawem pojawią się kolejne tomy autobiograficznej trylogii Stanisława Grzesiuka, Boso, ale w ostrogach i Na marginesie życia, co mnie cieszy ogromnie, bo brakowało mi tej serii w biblioteczce.
Wola przetrwania
Literatury tzw. obozowej u nas nie brakuje i wciąż powstają kolejne pozycje. Biografie, wspomnienia, powieści, reportaże, wywiady, opowiadania. Jest w czym wybierać. Dlaczego więc Grzesiuk? Dlaczego właśnie on wskoczyłby na ową listę "must read" gdybym miała wybrać tego jednego przedstawiciela obrazującego koszmar tamtych miejsc i czasów, nieludzkich warunków ludziom przez ludzi stworzonych? Wszak z pewnością znalazłoby się więcej książek w wyższym stopniu przejmujących, napisanych językiem literacko doskonalszym, utrzymanych w tonie bardziej licującym z powagą i dramatem sytuacji.
A jednak Grzesiuk. To jego opowieści utkwiły mi w pamięci najmocniej, to on ujął mnie swoją osobą i podejściem do życia. Jeśli wydaje Ci się, Drogi Czytelniku, że świat wokół Ciebie jest zły, życie niesprawiedliwe, a natłok problemów spycha w głąb ciemnej doliny, skazuje Cię na wieczny żal, smutek i czarnowidztwo, to właśnie Grzesiuk może Ci pokazać jak ważnym jest, by nawet w samym centrum piekła nie tracić dystansu, pogody ducha, być bezpretensjonalnym sobą, nie użalać się, po każdym upadku starać powstać, a cały wysiłek skierować na to, by zły czas przetrwać i żyć. Mimo wszystko.
O obozie z... humorem
Przebojem przez życie w obozie - oto moja zasada.
Stanisław Grzesiuk jest narratorem ogromnie specyficznym. Ton wypowiedziom nadał humorystyczny i pewnie gdyby opowiadał o wyjeździe wakacyjnym, pokładalibyśmy się ze śmiechu. On jednak ląduje nie na wczasach, a w kolejnych obozach koncentracyjnych. By przetrwać, stosuje się do dwóch ważnych reguł. Pierwsza - to miganie się od roboty, a druga - to organizowanie jedzenia.
Jest w tym bardzo konsekwentny, więc otrzymamy zapis uników (praca) i akcji (jedzenie i także praca, bo nie zawsze uniki okazywały się skuteczne). I można się uśmiechać do grzesiukowych komentarzy, do jego luźnym tonem rzucanych zdań, ale będzie to śmiech przez łzy połykane z podziwem wymalowanym na twarzy, bo w chwilach trudnych tak ciężko o humor, a warszawiak wciąż ma go pełne kieszenie, choć pewnie wolałby mieć w nich kawałek kiełbasy. Grzesiuk nad sobą się nie użala. Grzesiuk pisze o bólu, głodzie, upokorzeniach, pracy ponad siły, braku empatii, torturach, terrorze, nienawiści, śmierci. Pisze wprost. Bez owijania w bawełnę. Szczerze. I być może właśnie ten jego ton sprawia, że anegdoty mają większą siłę rażenia, kolejne sceny mocniej wbijają się w pamięć, a ogrom okrucieństwa rykoszetem trafia w czytelnika. Nie da się o tej lekturze zapomnieć.
Mandolina i śmierć
Oczy, oczy i jeszcze raz oczy. Musiały chodzić bez przerwy i widzieć wszystko z bliska i z daleka.
Warszawiak z Czerniakowa nie stawia diagnoz, nie analizuje zjawisk. Pisze o tym, co dotknęło go bezpośrednio. O tym jak sobie radził z obozową rzeczywistością i o tych momentach, kiedy i on stawał się bezradny, gdy w oczach pojawiały się łzy, gdy zaciskały się pięści. Pisze o ludziach, których nienawidził i tych, z którymi połączyła go przyjaźń. Nawet w tych nieludzkich warunkach nie brakowało dobrych emocji i relacji, a Grzesiuk tak, jak zjednał sobie swoim stylem sympatię czytelników, tak i w obozie przyciągał nim ludzi. O sobie pisał, że ma ryzykancki charakter. Nie opuszczał go humor, ani życzliwość w stosunku do słabszych i bojowość w stosunku do tych, którzy wchodzili nam w drogę. Opowiadał dowcipy, sprośne historyjki, machając łopatą podśpiewywał U cioci na imieninach, wędrował po obozie z pożyczoną od blokowego mandoliną zabawiając znajomych grą.
Stanisław Grzesiuk pisze szczerze, bez owijania w bawełnę, z humorem. Ze wspomnień wyłania się postać honorowego warszawiaka, który słabszemu postara się pomóc, ale bandycie nie odpuści. Od każdej reguły jest jednak wyjątek, bo przetrwanie jest jego celem nadrzędnym. Jeśli musi, potrafi kombinować, uderzyć, oszukać, kraść. Nie wybiela swojej postaci. Daje się poznać z różnych stron, także i słabszych, gorszych.
Pięć lat kacetu jest lekturą silnie działającą na wyobraźnię. Widzimy w nim koszmar obozu oczami warszawskiego cwaniaka. Ten obraz boli, jest ogromnie sugestywny i nawet humorystyczne podejście autora nie odbiera mu mocy rażenia. Pełno w nim bezsensownej śmierci, brutalnych zabaw ludzkim życiem, scen upodlających, odzierających z godności. W tym wszystkim kryje się kilka prawd. Ta krzepiąca, że nawet w nieludzkich warunkach można pozostać człowiekiem. Ta przygnębiająca, że można przyzwyczaić się do bólu i bicia, a nawet do obcowania ze śmiercią. I że czasem to jedyny sposób, by samemu chce się przetrwać.
* wszystkie cytaty pochodzą z: Stanisław Grzesiuk, Pięć lat kacetu, Wyd. Prószyński i S-ka, 2018.
Bardzo cenię sobie tego typu literaturę, uważam, że każdy powinien przeczytać. Ja również mam ją w planach.
OdpowiedzUsuńTo świetnie! Jestem pewna, że nie pożałujesz lektury.
UsuńNie wiem dlaczego jeszcze nie czytałam "Pięciu lat kacetu", skoro mam za sobą tyle lektur obozowych, bo temat mnie bardzo interesuje. Na szczęście to nowe piękne wydanie przypomniało mi o książce i już ją kupiłam, by niebawem przeczytać.
OdpowiedzUsuńGrunt, że teraz masz świetną okazję, żeby nadrobić zaległości.
UsuńJa też mam długą listę tytułów, o których mogłabym powiedzieć "nie wiem dlaczego jeszcze nie czytałam". :)
Ależ mam teraz ochotę na tę książkę. Zapisuję na listę czytelniczą!
OdpowiedzUsuńDoskonale! Nie zawiedziesz się. :)
UsuńMam stare wydanie.
OdpowiedzUsuńPrzeczytane?
UsuńNie czytałam, ale powinnam i widzę, że nowe wydanie będzie świetną okazją do nadrobienia zaległości. Aż trudno uwierzyć, że w obozie można zachować humor i swoistą pogodę ducha, że można się nie załamać i dzięki temu przetrwać. Podoba mi się, że Grzesiuk się nie wybiela i koloryzuje swojej opowieści.
OdpowiedzUsuńKoniecznie!
UsuńDla mnie postawa Grzesiuka jest niesamowita. Chciałabym mieć jego siłę, pogodę ducha, umiejętność odnajdywania się w niemal każdej sytuacji.
Mam wrażenie, że jak ktoś przetrwał takie piekło to ze wszystkim sobie poradzi. Niesamowita siła.
UsuńChyba, że przypałęta się gruźlica...
UsuńNo tak, choroby to osobny temat niestety.
UsuńOgromnie dołujące jest to, że Grzesiuk przetrwał tyle lat w obozie, żeby umrzeć na wolności tak wcześnie.
UsuńTrochę literatury obozowej już mam na koncie, dziś skoncze czytać te książkę i podobnie jak ty, na liście "kobiecznie przeczytaj" umieściłabym Grzesiuka . Właśnie za ten brak wybielania kogokolwiek.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak Ty, ale ja ogromnie podziwiam jego postawę.
UsuńCzytałam kiedyś, rewelacyjna książka.
OdpowiedzUsuńW pełni się zgadzam. :)
UsuńMuszę zrobić mały wywiad środowiskowy na temat tej książki, bo nie słyszałam o niej, a tematyka jest interesująca, ale jednocześnie przygnębiająca.
OdpowiedzUsuńMyślę, że taki wywiad może skończyć się w tylko jeden sposób: będziesz chciała przeczytać tę książkę. :)
UsuńKiedy piszesz o obozie z humorem, w głowie mam od razu film "Życie jest pięknie", który tak uwielbiam i który - mimo ciężkiego tematu - może rozbawić. Taka moja prywatna lista must read końca nie ma. Za dużo książek, za krótkie życie ;P
OdpowiedzUsuńPrzez moment myślałam o tym, żeby nawiązać do tego filmu (uwielbiam go!), ale ostatecznie odpuściłam, bo nie wiedziałam jak to sensownie połączyć w notce. ;)
UsuńAle fakt - obydwie pozycje sprawiają, że momentami, mimo ciężkiej tematyki, można się uśmiechnąć. Choć wciąż będzie to uśmiech przez łzy.
A z moją listą "must read" mam podobnie. ;)
Taka literatur jest potrzebna!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie!
UsuńChoć dobrze by było, gdyby nie musiała powstawać...
Co jakiś czas sięgam po literaturę obozową, chociaż zawsze jest to doświadczenie trudne. I aż się w sumie dziwię, że Grzesiuka jeszcze nie czytałam. Sięgnę na pewno!
OdpowiedzUsuńKasiu, koniecznie! Jestem pewna, że się nie rozczarujesz.
UsuńTrylogia Grzesiuka mogla by podbic swiat.Tak uwazam
OdpowiedzUsuńZwłaszcza "Pięć lat kacetu".
UsuńA tymczasem przede mną jeszcze "Na marginesie życia". :)
Stanislaw Grzesiuk,chociaz polak z krwi i kosci,ale taki amerykanski.Rownie dobrze moglby byc chlopakiem z Nowego Jorku albo Nowego Orleanu.Jego ksiazki to gotowe hity Hollywood
OdpowiedzUsuńZawsze bede o tym przekonany
UsuńNie myślałam o tym wcześniej, ale rzeczywiście. Ze swoim charakterem wszędzie dałby sobie radę. Miał silny instynkt przetrwania, był jednocześnie cwany, bystry, miał swój kodeks honorowy, a stylem bycia potrafił zjednywać sobie ludzi. Wyjątkowa postać.
UsuńJesli chodzi o zagranicznego odtworce filmowego naszego Staska Grzesiuka,to pare dekad temu oczami wyobrazni widzialem w tej roli Stevena Seagala ,aktora kina akcji,a teraz nie jestem pewien kto by mogl sie podjac tej roli
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńSeagal tez jest muzykiem
UsuńNie przepadam za Seagalem, więc nie dałabym mu tej roli. ;)
UsuńAle nie mam pomysłu, kto inny mógłby zagrać Grzesiuka.
Kiedys Seagal byl naprawde swietny a teraz faktycznie jakby wena z niego zeszla.Nie obejrzalem do konca ani jeden z jego nowych filmow.DNO,WODOROSTY I TRZY METRY MULU.Mysle sobie;gosciu czas konczyc.Jestes karykatura swojej wlasnej dawnej swietnosci.Zajmij sie czyms innym
UsuńPamiętam, że w czasach szkolnych oglądałam jego filmy. Wtedy dobrze się bawiłam. Później już do mnie nie trafiały. Tych nowszych nawet nie próbowałam oglądać. W sumie, nawet nie wiem gdzie i w czym gra. ;)
Usuń